|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Szczerbiec na gwoździu czyli pierdnięcie kasztanki [1] Autor tekstu: Zbysław Śmigielski
1.
Można, rzecz jasna, z grubej rury: Polska to naród szczególnej bożej
troski, przedmurze chrześcijaństwa i cywilizacji (co tam komu wygodnie),
zawsze jesteśmy gotowi do poświęceń nawet w cudzej sprawie. I zawsze
otoczeni wrogością. I niedoceniani. Ale przyjdzie czas, kiedy prawda przebije
ciemności i jak święta oliwa namaści umęczoną Polskę, by zapewnić jej
miejsce właściwe w świecie. Można by według Piłsudskiego: Polacy to naród idiotów, żeby nimi rządzić,
trzeba ich wziąć za pysk i nakopać w spodnie. Rządzić żelazną wolą.
Parlament ma to uchwalać, co mu się nakaże. Nieposłusznych na wydmy.
Ciemnych do roboty. Oliwy używać tylko na Jasnej Górze i we święta w katedrach. Wtedy jest porządek. Żaden naród nie ma ze sobą tylu i takich kłopotów, jakie mają
Polacy. Żaden naród nie wymyślił przysłowia o proroku we własnym kraju.
„Dlaczego Polacy nie potrafią zliczyć do trzech? — Bo trzej Polacy zawsze
mają co najmniej cztery zdania na każdy temat". Można by więc z patosem i poczuciem krzywdy, można by szyderczo albo
tylko zgryźliwie. I nie chodzi o to, że obie skrajne wersje mają zwolenników.
Rzecz polega na tym, iż obie dają się dziwnie łatwo udowodnić. Nawet bez
wysiłku. Historycznie. Starczy sięgnąć po argumenty i napisać studium.
Argumentów dla obu wersji jest mnóstwo. Nie trzeba zwracać uwagi, że to studium pisane jest krwią. Krew to małe
piwo. Właściwie, kiedy się to zaczęło? Dawno. Ginie w pomroce dziejów.
Chociaż, nie tak całkiem. Język polski zachował trochę śladów, z języka
niełatwo coś wyplenić. Z historii można, z języka trudniej. „Polak sieje i orze, na diabła mu morze?" Nie tylko Janko Muzykant umarł pod kijami. Umarł
też Francis Drake i James Cook. Możliwe, że nawet Newton. Nie tylko dlatego,
że nie należeli do szlachty. Arciszewski należał i był zaledwie dziwakiem. Znalazłoby się kilku dziwaków-kupców, co chcieli nieść polską flagę,
otworzyć to polskie okno na świat. Kilku takich, co wymyślali niestworzone
rzeczy, też by się znalazło. Ale każdy z nich był tylko dziwakiem. W imię Najświętszej Panienki, komu potrzebne to morze i te bałwany? W XVI i XVII wieku nastąpił kres złotej jesieni polskiego średniowiecza
(Henryk Samsonowicz), kiedy polskie sądy „zakazywały chłopom noszenia
zbytkownej odzieży jako nie licującej z ich stanem". Po tej jesieni Janicius
nie mógłby już zostać poetą. Nastała epoka Janków Muzykantów i właśnie
dziwaków. Nie tylko okno na świat zostało zatrzaśnięte. Drzwi też od wewnątrz
podparte. Nie, nie dosłownie, rzecz jasna. Orka i sianie dawały dość grosza, by
nas Polaków stać było na kupowanie wszystkiego. Nie tylko morze nie było nam
potrzebne. Tak samo zbędny był polski przemysł, o którym bałamutne wieści
mają nawet wybitni Polacy. Coś niecoś wiedzą jedynie hobbyści. Bo niby — po
diabła wyrabiać, skoro można kupić gotowe? Chodzi jeszcze o to, kto to był „my, Polacy". Ci, których było stać
na kupowanie. To bardzo swoisty żart historii. My, Polacy jesteśmy takimi, formalnie
rzecz biorąc, od jakichś 150 lat, realnie znacznie krócej. Chłop pańszczyźniany
był Polakiem jedynie z nazwy i czasem, kiedy go potrzebowano. Polak zaś współczesny
myśli o sobie tak, jak gdyby był potomkiem całych pokoleń decydentów. Tak
może myśleć Niemiec, Anglik, Holender, Włoch. Nawet Arab i Turek. Bo
tam zdolności i zasługi osobiste znaczyły bardzo wiele (przeważnie), u nas
nie znaczyły nic. Zresztą takowych nie było, bo jakim cudem, w odniesieniu do
nie-szlachty? Nasi homines novi nie rozumem się zasługiwali. Pozostając przy tym żarcie historii, dość długo stać nas było na
kupowanie. Kosztem tej „zbytkownej odzieży" chłopstwa, między innymi.
Odzież stawała się coraz bardziej obszarpana. Kosztem weta dla podatków, tak
samo obszarpywanych. Na koniec kosztem niepodległości. Tak właśnie. Trzeba wziąć pod uwagę, że po stronie pruskich batalionów stał sam
Herr Gott, a po naszej tylko Dziewica Maryja. Dziewica była dobra na te Dzikie
Pola, na czerń i parobków, tam doskonale służyła. Nie sprawdzała się
jednak wobec tych batalionów oraz Suworowa, potem Paskiewicza. Nawet
Chmielnicki okazał się trudnym do przełknięcia. Bo pomijając „pospolite ruszenie" szlacheckie, na które ruszał kto
chciał i kiedy mu się spodobało, także te trochę piechoty łanowej,
liczonej wprawdzie z łana, ale płaconej z żup solnych, skąd u Boga Ojca
mieliśmy wziąć wojsko? O podatkach wszyscy zdołali zapomnieć, o kupowaniu
prawie też. Chłop został pozbawiony ostatniej pary portek, ziemia przeważnie w zastawie albo dzierżawie, a pieniędzy potrzeba. Było nawet bardzo duże
zapotrzebowanie na pieniądze. Tak duże, że nie mogło być mowy o wyposażeniu
choćby malutkiej armii. Więc najlepsza w świecie konstytucja przepadła. Nie mógł kupować Polak, kupiono więc Polaka. Różni kupowali i za różną cenę. Czasami dawano majątek, czasami co
łaska. Kiedy dawano za mało, grożono powstaniami. Te powstania niekiedy nawet
wybuchały, jeżeli młokosy i zbytnie wartogłowy nie chciały słuchać
starszych i rozważnych. Potem był wielki kłopot, jak te powstania
patriotycznie uzasadnić. W gruncie rzeczy przypisano im tylko jedną rolę: skłócenie
jak największej ilości Polaków. W tej roli się sprawdziły. Swoją drogą ciekawe, że nikt się nie stawiał Bismarckowi. U niego
powstań nie było. Może ta germanizacja bardziej nam się podobała? Zresztą u Franza Jozefa też się nieźle żyło. Co do ceny, to wszyscy kupcy solidnie się obłowili. Jedni mniej, drudzy
więcej. Niemcy nie śmiali się z bałwanów przy gdańskim nabrzeżu, wzięli
wszystko jak leci. Mieli teraz okno szersze od drzwi balkonowych, więc
natychmiast wyleźli na świat. Założyli kolonie, kopali kopaliny, bardzo się
bogacili przez to nasze okno, do czego nie chcą się przyznać. Boją się, że
by musieli płacić jakieś dywidendy. No i ordnung od razu wprowadzili. Erste Kolonne marschieren, zweite
Kolonne marschieren. Pozakładali fabryki, huty i kopalnie, pognali do roboty
nierobów, nawykłych dłubać w nosie przy kierowaniu wołami. Tak w ogóle to
oni umieli zaglądać w ziemię trochę głębiej niż na szerokość lemiesza.
Trzeba przyznać: ze trzy pokolenia nauczyły się pracy i nawet rzetelności.
Niemcy jak to Niemcy — co kupili, to ich. Do dzisiaj tak myślą. No dobra. Może tych starych grzechów nie zapisuje się w rejestr, może
wcale nie były to grzechy. Kwestia wyboru. Każdy ma prawo żyć po swojemu.
Tyle, że do tego prawa potrzebne są pieniądze. One są do wszystkiego
potrzebne. Poza tym, pamiętamy. Że kiedyś na wschodzie, o ile nie wylazła jakaś
cholerna szarańcza, wojowało się łatwo i przyjemnie, chociaż zdobycz była
tam raczej marna. Budowało się, owszem, dworki i nawet miasta, ale przeważnie
dla Żydów, Ormian, dla Polaków mało. Polak lokował tam serce, majątku
znacznie mniej, bo niby skąd go miał brać? Z tą naszą pamięcią jest bardzo ciekawie. Ruskiego sołdata mamy w głębokiej
pogardzie, chociaż przy powstaniach nieźle skroił nam tyłki. Potrafimy
wymieniać Paskiewiczów, Dybiczów, Konstantych i Murawiowów, robiąc
odpowiednie miny. Ale generałów od Fryderyka i kilku Wilhelmów żaden Polak
nie wymieni. Za to szacunek dla ich batalionów każdy ma we krwi. Ciekawe. To ma swoje konsekwencje. Kiedy u nas wreszcie „wybuchła wolność"
(nie pamiętam, chyba Piłsudski tak powiedział) okazało się to bardzo wyraźnie.
Polska wolność od razu rzuciła się na wschód, kompletnie zapominając o zachodzie, jakby tam nigdy żaden Polak nie mieszkał. No, incydenty były. Na
przykład ten chłop, co nie chciał zleźć z wozu. Albo ten drugi, który
pszczoły na Niemców puszczał. Miejscowi później nawet powstanie przeciwko
Niemcom zrobili, ale ono nie było w planie. Można by rzec, spontanicznie
wybuchło. Myśmy raczej zgadzali się z Niemcami, ponieważ to naród
kulturalny i zawsze wie, czego chce. W naszych planach była tak samo Drang
nach Osten. Początkowo szło tam po staremu, łatwo i przyjemnie, z powodu bałaganu
nieobjętego rozumem, zwanego rewolucją. Dopiero później wylazła szarańcza.
Ale co się dało, utrzymaliśmy. Lwów i Grodno, Nieśwież i Wilno, powiadają
zaś, że Ruskie ze samego strachu gotowe były nawet Mińsk nam odstąpić. Pan
Grabski uważał, że to już byłaby przesada, więc się podobno nie zgodził.
Do Kijowa nie miał pretensji. Jakaż to była rozkosz jechać po tych ziemiach! Nieogarnione
spojrzeniem. Chłopom czapki same zlatywały z tych pszenicznych głów. Na całe
życie zapamiętali wspaniałą polską kawalerię, osobliwie spod komendy
kapitana Kostka, przez kolegów zwanego „Wieszatiel". Kostek nauczył chamów
rozumu. Z mało której chaty nie potrafił wyciągnąć bolszewika. Możliwe, że pomściliśmy Katyń wcześniej, zanim on zaistniał. Szczególnie,
gdyby doliczyć Wasilków albo Szczypiorno. Zresztą Ukraińców można nie
liczyć, już ich Piłsudski przeprosił. Ale się głupio zrobiło z tymi powstaniami na zachodzie. Wielkopolskie,
Śląskie. Cztery na raz! W dziesięć lat więcej powstań antyniemieckich niż w sto lat antyruskich! Co prawda, przebieg miały bardziej ostrożny, bo pamiętano o tych batalionach. Nasz rząd także nie popełniał już takich niemądrych błędów
jak ongiś na wschodzie. Właśnie! Mieliśmy już rząd. I nawet partie mieliśmy.
Nie takie leśne, zbrojne. Zwyczajne partie. Stronnictwa. Prawdę mówiąc, mieliśmy nawet swoją politykę. Tej naszej polityki
nikt jakoś nie chciał pojąć, choć była jasna i słuszna. Wiadomo było, że
Ruskie nie odpuszczą tak łatwo. Nie tylko Warszawa, Berlin im się marzył!
Pamiętali psubraty, że kiedyś byli w Paryżu. Prawdę mówiąc, Europa też wyczuwała, skąd nadejdzie burza. Może nie
oficjalnie. Ale na dane naszego wywiadu wschodniego rzucali się niby głodne
psy. O Niemcach nawet słuchać nie chcieli. Kokietowali bolszewików. Mimo
brudnych koszul na salony ich wpuszczali. Do Ligi Narodów przyjęli jak równych.
Ich pretensje do Polski jeden Anglik poparł. Ważny Anglik, lord. Na całe szczęście
jeden. Gdyby nie te powstania, na
zachodzie mielibyśmy spokój. Daliśmy Niemcom wszystko, co chcieli, nawet o wiele więcej. Zaczęliśmy swój własny przemysł budować, nazywał się COP
czy tak jakoś. On się potem rozwinął. Więc ta polityka była, rzecz jasna, słuszna. Nie darmo się potem okazało,
żeśmy najwięcej stracili na wschodzie. A zyski na zachodzie nie były nam
potrzebne, do dziś z nimi kłopot. Ta cholerna Jałta! Mówiąc prawdę,
wpakowała nas w to wszystko, czegośmy tak udatnie przez wieki unikali: w to
wybrzeże pełne bałwanów, w śląskie uzdrowiska smogowe, w ogóle diabli
wiedzą w co! A konie nam wyzdychały.
1 2 Dalej..
« Felietony i eseje (Publikacja: 11-05-2007 )
Zbysław ŚmigielskiPowieściopisarz, nowelista, aforysta, najrzadziej poeta. Laureat konkursów i nagród literackich. Uznany za marynistę. Był kapitanem jachtowym, instruktorem żeglarstwa, nieco powłóczył się po morzach, co ma wpływ na twórczość. Zajmuje się propagowaniem spraw morza na spotkaniach autorskich, szczególnie z młodzieżą. Interesują go także inne sprawy: historia współczesna, problemy społeczne, konflikty moralne - to, czym żyjemy na codzień. Ostatnia książka: Sarmaty i scyty (2007). Zmarł w 2014. Strona www autora Numer GG: 3401579
Liczba tekstów na portalu: 22 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Nostalgia | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5372 |
|