|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Światopogląd Ucieczka [1] Autor tekstu: Bartosz Jastrzębski
Zawsze potępiano eskapizm. Uważano, że ucieczka jest rozwiązaniem
niegodnym, tchórzliwym i kompromitującym. Rozwiązaniem nadto pozornym, bo
problem i tak będzie ścigał uciekającego po najdalsze krańce ziemi albo -
gorzej jeszcze — sam uciekinier, nieświadom pułapki, zabierze cierń ze sobą
lub też wytworzy — na mocy złowieszczego mechanizmu powtórzenia — tę samą
boleść i gangrenę w innym miejscu, czyli poszukując nowego życia odnajdzie
starą biedę. Założenie było więc takie: każdemu czasem chce się uciec,
zerwać pajęczynę zależności, którą z konieczności się obrosło w toku
życia, usamotnić się, zmienić radykalnie otoczenie na nowe i obce i obcością
ową się raczyć i upajać niczym najprzedniejszym eterem, ale chęć tę należy
za wszelką cenę powstrzymać. Trzeba bowiem stać twardo i zbierać ciosy,
wdychać zatęchłe powietrze, znosić cierpliwie jadowite wpływy i morowe
wyziewy otoczenia, pogrążać się w bagnie z wysoko i dumnie podniesionym czołem,
spijać z życia gorycz bez drgnienia kącików ust a może i z wyniosłym uśmiechem;
dostawać mdłości z lęku lub obrzydzenia, lecz udawać, że jest dobrze,
walczyć, reformować i zmagać się ze światem i ze swoją słabością (a
wiele słabości mieszka w człowieku) bez kapitulacji, umierać nawet bez
jednego kroku w tył, żartując jeszcze swobodnie i lekko, jak pięknie pokazał
nam to Sokrates, bo to właśnie jest mężne i etyczne. Etyczne, bo odważne,
nieugięte, twarde, wzniosłe, konsekwentne, poważne i jednoznaczne w swej
nieustępliwości. Zaś przyznać się do błędu, strachu, rezygnacji,
wyczerpania i bezsiły (a ucieczka jest takim przyznaniem się) nie można, bo
to z kolei eunusze i miękkie, wyzute z godności, defetystyczne i zwierzęco
instynktowne. Zatem należy trwać na posterunku wyznaczonym przez bieg życia,
iść ewentualnie naprzód rozgarniając mocnymi ramionami męty, ale nigdy cofać
się w tył — to właśnie jest ludzkie i odpowiedzialne. Zresztą uciekać i tak nie ma dokąd, bo świat jest wszędzie taki sam, a zwłaszcza wszędzie tacy
sami są ludzie.
Jedynie w Wiekach Średnich (a i to nie zawsze i nie wszędzie) istniało
przyzwolenie i społeczna przestrzeń ucieczki. Uciekano wówczas do pustelni, w samozniszczenie dla Bóstwa bądź w pielgrzymowanie bez końca, które miało
zgnębić niebezpieczne w swych impulsach ciało i unicestwić skierowaną ku światu
pożądliwość. Eremici, w głębokim poczuciu beznadziejności upadłego świata, w świadomości jego zepsucia i nieautentyczności, a nadto płycizny i wyjałowienia,
szli w góry i lasy, by osiągnąć tam Prawdę (pozaludzką i nieludzką świadomość
stanu rzeczy, sub species aeternitas) bądź umrzeć z wyczerpania i szaleństwa. Jednak i we wcześniejszych i późniejszych epokach ucieczka od świata,
od tkaniny narzucanych przezeń obowiązków uważana była za karygodną. Nie
ma czci i chwały, które ozłacają ludzkie istnienie tylko hańba. Mała dusza
czmycha jak wystraszony kundel i zasługuje na pogardę.
Mimo to od wieków uciekano. Abraham uciekł z miasta Ur, Żydzi z Egiptu, z kolei Święta Rodzina do Egiptu, potem zaś Jezus na pustynię.
Apostołowie uciekli ze wzgórza zwanego Czaszką, Platon z mrocznej jaskini, a Ewagriusz Pontyjczyk z cudownego Konstantynopola, bo mieszkała tam niewiasta o śniadej skórze, nieziemskiej urodzie, wielkiej łagodności oraz mądrości i mistrz modlitwy myślnej (która jest sztuką czystego umysłu) obawiał się,
że pokocha ją bardziej niż Boga, miłością zmysłową i ziemską, bo pragnął
jej ciała (młodego i błyszczącego od oliwy) jak powietrza, a miał jeno
nauczać ją Ewangelii. Delikatny rysunek piersi i bioder pod jedwabną szatą,
wyklinany już przez starotestamentowych proroków zapach perfum i pomad, dźwięczące
ozdoby uszu, szyi i nadgarstków, a jeszcze bezbrzeżna uległość bijąca z wielkich, ciemnych oczu doprowadzały biednego Ewagriusza do pasji, rozpalały
jego wyobraźnię, którą miał wszak oddać w całości w wieczyste użytkowanie
bytom niebieskim. Stąd uciekł z miasta w Chrystusowym wieku lat trzydziestu
trzech i udał się na pustynię skąd już nigdy nie wrócił. Ta ucieczka była
jego ukrzyżowaniem — tylko on i jego Bóg wiedzą czy również
zmartwychwstaniem. Los zaś kobiety, a nawet jej imię, pozostaje nieznane. I dalej: Mahomet umknął z Mekki, Budda Gautama ze swego pałacu, Sefaradyjczycy z Hiszpanii, purytanie z Anglii, socynianie z Polski, Kartezjusz z Francji, a Tołstoj z Jasnej Polany — nie mógł się on żadną miarą ugodzić z rodziną i nic
dziwnego, skoro sensu jej posiadania ani w świętych pismach, ani w sobie samym
nie znalazł. Exodus jednostek i społeczności trwał nadal, a wielu z nich
przyświecały słowa Zbawiciela, że oto umarłym pozostawić należy grzebanie
umarłych i że kto przykłada rękę do pługa a ogląda się za siebie ten
nigdy nie ujrzy Królestwa. Zostawić świat trupów i ludzkich widm i dać się
ponieść nieznanym wiatrom w krainy lepsze, w lepsze światy wiecznej świeżości i rosy, gdzie — najkrócej mówiąc — odzyska się natchnienie do życia -
oto upragniona wizja uciekających.
A zatem zapytać się należy: od czego się ucieka i kiedy?
Można chcieć uciec od oczekiwań, wymagań, sugestii, przymusów,
poleceń, od całej presji zewnętrzności. Bywa ona tak silna, że doprowadza
do przełomu, do pragnienia radosnego i świeżego odpłynięcia w radykalną i euforyczną niedyspozycyjność: uciekłem i — szczęśnie — jestem w ogóle i fundamentalnie niedostępny jakiejkolwiek indagacji. Gęstnienie dookolnej
atmosfery przeradza się w nieznośny ucisk, rzeczywistość zewnętrzna
wykrzykuje nieustannie swoje roszczenia i uzurpacje. Wszystko i wszyscy (ludzie,
nawet ci najbliżsi, instytucje, firmy, systemy organizacji, normy, obyczaje)
czegoś, mniej lub bardziej napastliwie, chcą, wpychają i wpierają się w umysł, hałasują, naginają do działania, które jest nienawistne, nie
pozwalają odetchnąć, zapomnieć, po prostu odpocząć. Nadto, tym roszczeniom
towarzyszy wyrażona wprost lub ukryta groźba. Ta groźba jest zapowiedzią
negacji i unicestwienia naszych uczuć, przekonań, marzeń, nadziei, całego
sposobu bycia, miejsca tego bycia, a nawet fizycznej egzystencji. W razie braku
zadośćuczynienia owych oczekiwań będą wszak konsekwencje: coś się zawali,
ustanie, zepsuje, wynaturzy, zdegeneruje, przybierze niebezpieczne formy.
Negatywne skutki będą narastać lawinowo i sieciowo równocześnie, jak to
bywa w systemie naczyń połączonych, którym w istocie jest codzienne życie.
Oczywiście, te wymagania powszedniości są do pewnego stopnia naturalne i pożądane,
bo poświadczają i zaspakajają równocześnie chęć „bycia potrzebnym"
lub nawet „niezbędnym" (i nie chce się przy tym przyjąć do wiadomości,
że nieodzownych są pełne cmentarze, a świat toczy się dalej). Od któregoś
jednak momentu stają się horrorem nieustannego i koniecznego zaabsorbowania,
udręką braku czasu i zabiegania, poświadczają, jeżeli w ogóle coś, raczej
„bycie narzędziem" służącym ludziom i instytucjom do osiągania
rozmaitych celów. Jednak nie można tak po prostu odkrzyknąć światu żeby się
odczepił i zostawił w spokoju. Albo raczej można — ale on i tak tego nie
uczyni i nadal będzie zgłaszał pretensje do organizowania naszego czasu, myśli i działań, tak jak gdybyśmy byli jego robotnikami najemnymi czy wręcz własnością.
To prawo własności ma być ceną za przywilej uczestnictwa w społecznym świecie.
Świat trzyma nas mocno w garści, bo powzięliśmy wchodząc w życie mnóstwo
zobowiązań: emocjonalnych, moralnych, funkcjonalnych i finansowych kredytów i zawsze znajdą się strażnicy porządku, którzy przypilnują byśmy zapłacili.
Zewnętrzność permanentnie usiłuje wzmocnić w istocie ludzkiej pożądanie
jej powabów (a przez to wzmóc zależności) i zazwyczaj jej się to udaje,
jednak jako skutek uboczny pojawia się pustka, nuda i obrzydzenie. I dlatego,
mając jedno, kruche życie, człowiek śni po cichu, że kiedyś powie temu światu
imperatywów: precz! I to bez względu na fakt, że jest on solidnie zamocowany
głęboko pod skórą i wydarcie go pozostawi bolesne i trudno gojące się
rany. Bowiem kierat codzienności odłazi wraz z mięsem.
A więc ucieka się od uporczywych więzów, ale też od cennych więzi.
Im one cenniejsze, bardziej konstytutywne dla refleksyjnie tworzonej sylwetki
egzystencjalnej, tym ściślej opasują, tym mniej pozostawiają wolności,
ukochanego samodzierżawia. Mocy związków dorównuje jedynie siła i zakres
powinności. Zalążki wyboru i wypływających zeń alternatywnych światów
wycinane są jak „wilki" z owocorodnych gałęzi. Pień musi być prosty i piąć się w górę, z takich bowiem drzew szybciej i łatwiej zbiera się
owoce niż z krzaczastych, zdziczałych i poskręcanych samosiejek. A wymóg
efektywności obowiązuje zawsze i wszędzie. Społeczeństwo wspiera moralność
prostych dróg, bo zakręty i bezdroża jednostkowej wolności do niczego mu nie
służą. Zobowiązania wobec najbliższych są zresztą drugą, a może nawet
pierwszą, naturą człowieka. A bliscy są bliscy i dalecy równocześnie. Z jednej strony przyssani wręcz do zakończeń nerwowych, podwieszeni pod ten sam
oddech, wszechobecni w myśli, z drugiej nie mniej odlegli i obcy niż najdalsze
ludzkie światy. Albowiem strumienie świadomości są nieprzechodnie i co się
dzieje w drugim — nie wiadomo. Niedoskonała i każdorazowo kontrolowana
ekspresja językowa (i nawet pozawerbalna) nie może dać o tym właściwego pojęcia. A jednak są najbliżsi, głęboko umocowani wraz z grotem, intymni i trudno nie
pokładać wiary w tych relacjach, chociaż ta sama intymność może wywoływać
duchotę, niedotlenienie i klaustrofobię, efekt zbliżających się do siebie
ścian. Duszne jest zamknięcie w kręgu tych samych oddziaływań, gęstnienie
atmosfery wzajemnego współbycia, rosnący ładunek przeszłości i wyłączność, a więc dokładnie to, co intymność czyni nią właśnie. Bliscy, związani ze
sobą obrożami, nie mogą się rozbiec, lecz dzięki temu w obliczu
niebezpieczeństwa zawsze są razem. Osłaniają się nawzajem, raz jedno, raz
drugie, od silnych wiatrów. Jednak ceną za to są małe rozmiary i przesłonięte
widoki, kręgosłupy wygięte od wychylania się ku drugiemu. Stąd porzucanie
najbliższych jest emocjonalną jatką, krwawym spektaklem amputacji, z którym
nie wiadomo co zrobić, tak jak teologowie nie wiedzieli co począć ze słynnymi
słowami Jezusa o nienawiści ojca swego i matki, która to nienawiść miała
być warunkiem koniecznym ujrzenia Królestwa. Ucieczka od ważnych związków
to już wyższy stopień trudności, pewna forma autodestrukcji, zgruzowania
siebie w imię domniemanej nowej jakości. Musi po niej nastąpić przebudowa
osobowości.
Można chcieć uciec także
od miejsc, bo źle się kojarzą, bo opatrzyły się już i znudziły, żadną
miarą nie oferują nowych wrażeń, możliwości eksploracji oraz rozwoju
(cokolwiek by ten ostatni miał znaczyć). W miejscach pozostają powidoki
sytuacji, które się w nich wydarzyły. Zrazu są one dobrze widoczne, później
ich obecność staje się bardziej dyskretna, lecz ślady, dzięki pamięci,
trwają, choć nie zawsze są aktywne. Powidoki złych wydarzeń (zresztą nie
tylko tych złych) nakładają się na siebie warstwowo, tworząc, z czasem, coś
niby filtr na obiektywie i tym samym determinują percepcję i przeżywanie
danego miejsca. Jeśli zakrzepły one w filtr boleści, zawodu lub ponurej
beznadziei, miejsce staje się nie do zniesienia. Negatywne asocjacje nie
pozwalają dobrze być. Wiadomo już, że w tym miejscu nie może wytrysnąć
ciepła chwila. Trzeba je więc porzucić i to czym prędzej. Może być też
tak, że miejsce „tylko" się znudziło, że poziom jego atrakcyjności spadł
do zera, że jest zupełnie i bez reszty
nijakie, treściowo wychudłe, bezpłodne, wysuszone i nie pociągające. Bodźce nie osiągają już
progu uwagi, nie da się doświadczyć niczego nowego, zbadać niezbadanego, dać
się czymś zaskoczyć, pobudzić i podniecić. Wszystko, co poznane staje się
nudne. Jest to zresztą oskarżenie i dramat dotyczący całego paradygmatu
wiedzy.
1 2 3 Dalej..
| Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też: Lęk Normalność
|
« Światopogląd (Publikacja: 19-05-2007 )
Bartosz JastrzębskiUr. 1976. Doktor habilitowany kulturoznawstwa, filozof, etyk, wykłada w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Interesuje się niespokojnym pograniczem filozofii, antropologii i literatury. Fascynuje historią, pamięcią oraz poszukiwaniami duchowymi i religijnymi. Tropi motywy przewodnie codzienności, jej udręki i drobne nadzieje, którym poświęcił trzy tomy esejów: Pająk. Szkice prawie filozoficzne (2007), Próżniowy świat (2008) oraz Wędrówki po codzienności. Eseje o paru ważnych rzeczach (2011). Pisarz i podróżnik. W 2012 roku otrzymał Nagrodę im. Beaty Pawlak za książkę Krasnojarsk zero (wraz z Jędrzejem Morawieckim). W 2013 roku opublikował zbiór esejów Przedbiegi Europy. Gawędy podróżne, a w 2014 ukazały się jego dwie książki poświęcone współczesnemu szamanizmowi: Współcześni szamani buriaccy w przestrzeni miejskiej Ułan Ude oraz Cztery zachodnie staruchy. Reportaż o duchach i szamanach (współautor: Jędrzej Morawiecki).
Liczba tekstów na portalu: 11 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Czy demokracja jest niemoralna? | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5381 |
|