|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Państwo i polityka » Stosunki międzynarodowe » Wojna w Iraku
Wielowarstwowy idiotyzm Autor tekstu: Andrzej Heyduk
Amerykańska przygoda w Iraku, choć w oczywisty sposób katastrofalna,
posiada kilka warstw idiotyzmu, które należy obnażyć. Niektóre z tych
warstw dotyczą czysto praktycznych problemów militarnych, np. niebezpieczeństw
wynikających z prowadzenia wojny partyzanckiej w środowiskach miejskich lub
nie posiadanie stosownego personelu i wyposażenia, by zakończyć misję sukcesem. Zamierzam jednak skoncentrować się na trzech, bardziej teoretycznych
warstwach, z których każda sugeruje, iż Ameryka rozstała się ze zdrowym
rozsądkiem, pod ubogim w intelekt przewodnictwem George’a W. Busha.
Po pierwsze, doktryna wojny prewencyjnej jest niezrozumiała, by nie
powiedzieć śmieszna. Ponieważ nie ma żadnych niezależnych testów lub praw
międzynarodowych, które pozwalałyby na ocenę tego, czy istnieją uzasadnione
powody do ataku prewencyjnego, decyzja uzasadnienia i wszczęcia wojny pozostaje w rękach ludzi, którzy mają chęć zaatakowania innego narodu. Choć większość
narodów nie jest na szczęście zainteresowana konfliktami zbrojnymi, możliwe
jest zastosowanie groteskowej logiki wojny prewencyjnej przez ludzi wyznających
swoje własne zasady. To, co Dick Cheney i jego bliscy doradcy „wysmażyli" w ciemnych korytarzach „bezpiecznej i tajnej siedziby" wiceprezydenta może
zatem zostać użyte przez różnych totalitarnych tyranów do skonstruowaniu w ciągu paru minut powodów do wojny z kimkolwiek. Stany Zjednoczone nie są
krajem totalitarnym, ale mimo to nie mieliśmy żadnego problemu z wyssaniem z palca powodów do wojny z narodem, który nie był w stanie w żaden sposób nam
zagrozić, a nawet gdyby mógł, pewnie by się na coś takiego nigdy nie
zdecydował.
Przyjrzyjmy się absurdowi działań prewencyjnych z nieco innej perspektywy.
Przypuśćmy na chwilę, że wielce oświecony Kongres postanawia jutro, iż
dozwolone stają się prewencyjne rozwody. Cóż to takiego? Prewencyjny rozwód
jest bardzo podobny do prewencyjnej wojny: jeden z małżonków dochodzi do
wniosku, że — choć na razie wszystko jest w porządku — logicznie i statystycznie możliwe jest to, że na 20 lat współmałżonek może oddać się
bez reszty zdradzie, nieprzyzwoitości, narkomanii i znęcaniu się nad dziećmi.
By uniknąć tego przerażającego scenariusza, mąż lub żona składa wniosek o natychmiastowy rozwód. Problem w tym, że rozumowanie tego rodzaju prowadzi
do podejmowania ważkich decyzji nie w oparciu o fakty, lecz o długoterminowe
prognostyki na przyszłość. Uzasadnianie w ten sposób wojny graniczy z szaleństwem.
Drugą i być może najbardziej niepokojącą warstwą idiotyzmu irackiej
wojny jest tzw. „filozofia zwycięstwa". Po czterech latach bezsensownego,
krwawego konfliktu, w Waszyngtonie nadal mówi się o niebezpieczeństwie
przegranej, nadziejach na zwycięstwo oraz ryzyku przedwczesnego odwrotu.
Oznacza to, że na razie nie zostały jeszcze stworzone podstawy do racjonalnej
dyskusji na ten temat lub — i to jest jeszcze bardziej przerażające -
wszyscy wiedzą, jak powinny te podstawy wyglądać, ale nikt nie chce się do
tego przyznać. Prosta prawda jest taka, że ta wojna już zakończyła się
porażką, a zatem wszelkie bajdurzenie o wygrywaniu lub przegrywaniu nie ma
sensu. Publiczna dyskusja na ten temat w Ameryce winna skoncentrować się na
pomysłach, które mogłyby ograniczyć skutki porażki, a im szybciej do takiej
dyskusji dojdzie, tym lepiej. Niestety w kontekście rozpoczynającej się
prezydenckiej kampanii wyborczej i realiów amerykańskiego krajobrazu
politycznego żaden z czołowych polityków, w tym również tych, którym marzy
się przeprowadzka do Białego Domu, nie ma wystarczającej odwagi, by
wypowiedzieć to, co oczywiste — przegraliśmy!
W przeciwieństwie do licznych konkluzji, wyciąganych z rozważań o błędach
popełnionych w Iraku, jestem przekonany, że Ameryka przegrała tę wojnę
zanim jeszcze padł w niej pierwszy strzał. Zostaliśmy pokonani z chwilą, gdy
grupa pozornie inteligentnych neokonserwatystów w obecnej administracji
zdecydowała, że szerzenie demokracji á la Tomasz Jefferson w obcych krajach
jest możliwe i że Ameryka posiada moralne i filozoficzne prawo do podejmowania
tego rodzaju działań. Na domiar złego, ta sama grupa założyła, że
rzeczone szerzenie demokracji przy pomocy sił zbrojnych jest rozsądną opcją,
nawet jeśli odbywa się w krajach dramatycznie odmiennych pod względem
kulturowym i politycznym. Cóż za arogancki punkt widzenia? Żniwo tej oślej
tezy właśnie zbieramy.
Trzecia warstwa idiotyzmu dotyczy doradców prezydenta i ludzi, którzy piszą
jego przemówienia. Prowadzą oni pospołu kampanię prymitywnej indoktrynacji.
Ci z nas, którzy pamiętają głupotę indoktrynacji komunistycznej, wiedzą
doskonale, że lingwistyczne manipulacje zawsze opierały się na prostej
zasadzie: należy powtarzać do znudzenia i w kółko ciągle te same kłamstwa,
aż do chwili gdy większość dojdzie do wniosku, że to prawda. Strategia ta
zakłada, że naród jest z definicji głupi i że można mu wcisnąć
cokolwiek.
Niemal w każdym swoim przemówieniu na temat Iraku George W. Bush wspomina o „tej młodej demokracji", mając na myśli system polityczny zainstalowany w Iraku. „Musimy pomagać tej młodej demokracji" — mówi — „Ameryka będzie
tę demokrację wspierać". W ten czarująco naiwny sposób administracja
waszyngtońska usiłuje wpoić narodowi przekonanie, że Irak rzeczywiście jest
demokracją, jako że gdyby nie był, nie byłoby czego wspierać. Jednak Irak nie
stanie się demokracją na mocy słów, nawet jeśli będą one powtarzane przez
Busha tysiące razy. Irak pozostaje krwawym fiaskiem — z kompletnie
odizolowanym, nieporadnym rządem, skłóconym przez odwieczne animozje. A jeśli
kiedyś stanie się jakoś demokracją, nie będzie to z pewnością system, o jakim wylewnie — choć z kulawą retoryką — opowiada codziennie prezydent
USA.
Jaki jest zatem rezultat tego wielowarstwowego idiotyzmu? Oficjalna wersja
zdarzeń jest taka, że Stany Zjednoczone wszczęły wojnę prewencyjną, którą
trzeba teraz „wygrać", by „wesprzeć młodą iracką demokrację". Tłumaczenie
na język zdrowego rozsądku: zaatakowaliśmy odległy kraj bez jakiejkolwiek przyczyny, grzęznąc w ten sposób w niemożliwej do wygrania wojnie w kraju, w którym rządzi plemienny chaos. Oto jak dalece oficjalny żargon odbiega dziś
od rzeczywistości.
« Wojna w Iraku (Publikacja: 27-06-2007 )
Andrzej Heyduk Ur. 1953. Dziennikarz, językoznawca, filozof. Absolwent Uniwersytetu Wrocławskiego (magisterium, anglistyka i językoznawstwo) oraz University of Illinois (doktorat z filozofii języka). W 1983 wyemigrował do USA, gdzie uzyskał azyl polityczny. Pisywał do licznych gazet i czasopism, między innymi do "Gazety Robotniczej", "Gazety Wrocławskiej", "Sceny ", "Wprost". Na emigracji był współpracownikiem a później redaktorem naczelnym wychodzącego w latach 80. popularnego tygodnika polonijnego "Relax". Obecnie współpracuje z chicagowskim "Dziennikiem Związkowym". Hobbystycznie prowadzi witrynę internetową, która zawiera jedną z większych kolekcji zdjęć starego i nowego Wrocławia. Mieszka w Fort Wayne, w stanie Indiana, w USA. Strona www autora
Liczba tekstów na portalu: 4 Pokaż inne teksty autora Poprzedni tekst autora: With Our Backs Towards Agnostics | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5436 |
|