|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Etyka świecka
O wartościach chrześcijańskich [2] Autor tekstu: Zdzisław Cackowski
Taki kierunek przemian jest ze wszech miar społecznie pożądany,
prowadzi on przecież w kierunku najmniej energochłonnego sposobu
przestrzegania społecznie ważnych wartości. Zdaje mi się więc, że każda
ludzka wspólnota jest zainteresowana w realizacji takich właśnie przemian,
czyli w rozbudowie sfery wartości moralnych, co prowadzi do odciążenia
policjanta i prawnika, kapłana i Pana Boga. Ale, o dziwo,
wiele poszlak wskazuje na to, że instytucje policyjno-prawnicze, a także kościelne,
jakby się bały tego swojego odciążenia, jakby się bały swego uzbędnienia.
Uzbędnienie im nie grozi, bo nawet najpomyślniejsza realizacja programu
rozbudowy obszaru moralności nigdy nie spełni się całkowicie. Natomiast
uszczuplanie obszaru prawno-represyjnego i religijnego strzeżenia wartości
jest jak najbardziej możliwe i wysoce pożądane. Otóż lęk przed tym
uszczuplaniem daje się także bardzo wyraźnie odczuć. Kościół sprawia wrażenie
jakby się też tego lękał, przekonując wszystkich na siłę, że nie ma
moralności poza obszarem religijności: nulla salus extra Ecclesiam; mówię tu o „zbawieniu" moralnym, o rozwoju moralnym człowieka i jego moralnej
postawie, niezależnych od partykularnej — jakiejkolwiek — światopoglądowej, w tym religijnej, formy.
Każdy system wartości jest idealnym obrazem systemu życia
ludzkiej zbiorowości. System wartości żyje życiem systemu życia, to znaczy
autentycznym życiem ludzkiej zbiorowości. Ale to idealne odwzorowywanie
systemu życia w system wartości nie jest ani pełnym, ani prostym
odwzorowaniem; jest to odwzorowanie odwrócone. Im bardziej i pełniej jakiś
element systemu wartości, czyli jakaś konkretna wartość (jako wartość użytkowa
np.), jest w realnym życiu ludzi realizowana, tym bardziej ku dołowi
przesuwa się ona w hierarchii ludzkich marzeń (jako wartość idealna), czyli w systemie wartości. I odwrotnie, im gorzej rzecz się ma z realizacją jakiejś
wartości w realnym życiu, tym bardziej przesuwa się ona ku górze w systemie
ludzkich marzeń, czyli w systemie wartości. Mówię tu o tym mechanizmie, który
rejestrują słowa Poety: „Litwo! Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie. /
Ile cię
trzeba cenić, ten tylko się dowie, / Kto cię stracił" .
Elementarnym znakiem wszelkiego życia jest ruch, ciągłe
przemieszczanie się elementów składowych życia. Ten ruch, czyli życie, w obszarze systemu życia przejawia się w odpowiednich ruchach/przesunięciach
elementów w obszarze systemu wartości.
Ale systemy wartości mając swoje podstawowe, pierwotne i zasadnicze zakorzenienie w życiu samym, zyskują sobie pewną niezależność,
zwłaszcza, gdy obrastają w materię instytucji kulturowych, w tym, i w szczególności,
religijnych. Ponieważ tematem tych rozważań są wartości chrześcijańskie,
więc preferowane tu skojarzenia dotyczą religii, choć pod wieloma względami
analogicznie rzeczy się mają w obszarach pozareligijnych systemów światopoglądowych i ideologicznych.
Więc trwałe, znaczące, długowieczne systemy wartości
obrastają materią instytucjonalną. Kościół katolicki jest właśnie taką
instytucjonalną materią chrześcijańskiego, a dokładniej — katolickiego,
systemu wartości. Jakie są jego obowiązki i uprawnienia
wobec tego systemu, a jakie uroszczenia? Jest to ważne pytanie. W jego
rozstrzyganiu zderzają się ze sobą dwa przeciwstawne podejścia: laickie,
czyli społeczno-kulturowe oraz konfesyjne, które jest dość zasadniczo zróżnicowane
(chrześcijaństwo zreformowane; chrześcijaństwo katolickie o nastawieniu
soborowym: ekumenia, hasło Kościoła jako Ludu Bożego; eklezjocentryzm).
Podejście laickie do katolicyzmu wyraża się w przekonaniu,
że wóz wysunął się przed zaprzęg. Stanowisko to wychodzi z przeświadczenia,
wedle którego źródłem wszelkich systemów wartości jest system
ludzkiego (społecznego) życia. Z tym jednak, że systemy wartości nie są po
prostu obrazami aktualnych, wręcz doraźnych stanów systemu życia społecznego.
One mają w życiu społecznym podwójne zakorzenienie: wyrastają z tradycji
tego życia i są powiązane z jego stanem aktualnym, z jego aktualną dynamiką.
Tradycja nadaje tym systemom inercję, stabilność,
sprawiając, że działają one powściągająco na nadmierne tempo przemian w aktualnej strukturze systemu życia (zdaje się, że dzisiaj ten powściąg jest
potrzebny).
Zakorzenienie drugie, w aktualnym stanie życia społecznego,
sprawia, że systemy wartości są jednak żywe, to znaczy reagują na ważne
przemiany życia, wykazują pewne minimum choćby wrażliwości na aktualne
przemiany życia.
Otóż wszelkie instytucjonalizacje systemów wartości (ich
kodyfikacje wraz z tworzeniem instytucji do sankcjonowania naruszeń
kodeksowych) muszą zawierać w sobie tę pewną antynomiczność: oporność
wobec zbytniej dynamiki życia ludzkiego, ale i pozytywną wrażliwość na
konieczne przemiany.
Pierwotna i ostateczna instancja określająca ów optymalny
punkt „między" znajduje się na dole, czyli w samej strukturze ludzkiego
życia. Tej podstawie sprzeciwia się w różnym stopniu i zakresie postawa
konfesyjna, w tym — najradykalniej — wertykalizm i absolutyzm kościelny.
Podejście konfesyjne odwraca wyżej przedstawiony porządek rzeczy,
uznając nadrzędność wartości wobec życia ludzkiego. Wedle tej
postawy systemy wartości są dla człowieka, ale nie przez i nie od człowieka;
przychodzą z góry (od Boga), a nie z dołu!
Jednakże, jak wyżej pisałem, ta ogólna postawa wyznaniowa
nie jest jednorodna; jest ona wewnętrznie bardzo zróżnicowana. Przecież te
spawy są konkretyzowane różnie w różnych formach chrześcijaństwa, na
przykład w chrześcijaństwie zreformowanym, w katolicyzmie soborowym i w
katolickim eklezjocentryzmie.
Chrześcijaństwo zreformowane przyjmuje, rzecz oczywista, odgórne
uporządkowanie świata wartości: Bóg -system wartości -
system życia, ale kategorycznie odrzuca konieczność instytucjonalnego pośrednictwa w przekazie wartości od Boga do człowieka, czyli odrzuca prawo Kościoła do reprezentowania
Pana Boga wobec ludzi, wyznawców Jego. Ten typ chrześcijaństwa odrzuca rolę
Kościoła, którą ten sam sobie przypisuje, według protestantów -
uzurpuje.
Katolicyzm soborowy kojarzy się z postawą Jana XXIII: łagodną,
ludzką, wyrozumiałą dla ludzkich słabości, skłonną bodaj do
zmetaforyzowania postaci diabła, przedstawiającą Boga Ojca bardziej
jako istotę wyrozumiałą i miłosierną niż surową i karzącą, skłaniającą
się do pojmowania Kościoła jako Ludu Bożego, nie zaś jako depozytariusza władzy
nadanej hierarchii kościelnej z góry, więc zupełnie od Ludu Bożego
niezależnej.
Eklezjocentryzm ma na to ostatnie pytanie prostą odpowiedź:
wartości chrześcijańskie to te, które w imieniu Boga wskazuje Kościół. W imieniu Boga! Więc: Bóg -Kościół -system wartości — system życia. Bóg jest daleko i nie mówi wprost. Jego głosem mówi
Kościół. Głos sługi jest głosem Pana! Pan mówi tylko i wyłącznie głosem
sługi. W istocie rzeczy mamy tu więc do czynienia ze światopoglądem o trójczłonowej
strukturze: Kościół (mówiący imieniem Boga) — system wartości -
system życia. Urząd strzegący wartości zajmuje oto miejsce ostatecznego źródła
wartości. Bywało, bywało tak nie jeden raz, i to nie tylko w obszarze dziejów
religijnych. Czyli: sive deus sive ecclesia. Kościół — Boska Instytucja, która
Boga instrumentalizuje, konstruując jego postać ad usum institutionis.
Co robić? Chyba przede wszystkim potrzeba większej łagodności,
mniejszego rygoryzmu. Mniej wzywania imienia Pańskiego przy każdej okazji. Pewien
teolog katolicki sformułował postulat, adresowany najoczywiściej do ludzi
wierzących, by żyli tak, jak gdyby Boga nie było. Chodzi w tym przypadku
tylko o to, by nie żonglować ciągle Jego imieniem, by nie sądzić i nie osądzać
ludzkich spraw w imieniu Pana Boga, by nie przypisywać sobie uprawnień Sędziego
Sądu Ostatecznego. Nikt — żaden człowiek, ani żadna instytucja — takich
uprawnień nie ma!
Taka postawa musiałaby się łączyć z pewnym powściągiem
boskiego autorytetu Kościoła, który musiałby zejść na ziemię i bardziej
uzależniać swój autorytet od tego, co z ludźmi i dla ludzi robi, niż od
nadania Boskiego.
Z tym musiałoby też iść w parze pewne odciążenie
teologów i metafizyków, którzy głównie obsługiwali dotąd i ciągle obsługują
boską instytucję kościoła. Więc: mniej metafizyki, więcej etyki!
Są to wszystko raczej „pobożne życzenia". Kościół
katolicki potrzebuje wielkiej oświeconej reformy; oświeconej, czyli reformy
od góry, przez sam Kościół zainicjowanej i przeprowadzonej. Potrzebuje
wielkiej „pierestrojki", ale wątpię w to, czy jest w stanie ją podjąć,
jak również w jej efekt.
Chrześcijaństwo zakorzenione natomiast w różnych pozakościelnych
formach ludzkiej kultury faktycznie się zmienia i dalej zmieniać się będzie. Zmieniają
się i zmieniać się też będą wartości o chrześcijańskiej proweniencji, wzbogacając się o wartości pozachrześcijańskie i wzbogacając tamte.
Właśnie, gdyby szukać najogólniejszego kryterium wartości
chrześcijańskiej i postawy chrześcijańskiej, pojmowane w najlepszym
moralnym sensie, to powiedziałbym, że miarą jest tu dwukierunkowa otwartość:
wartość i postawa chrześcijańska, to taka wartość i postawa, która może
być przyjęta (bez narzucania jej środkami „bogatymi") przez wartość i postawę (też w najlepszym sensie rozumiane) muzułmańską, buddyjską,
socjalistyczną, judaistyczną, itp., i zarazem potrafi przyjmować uniwersalne
treści tamtych. Sztywność katolickiej instytucjonalności jest i będzie w procesie takich uniwersalistycznych przemian bardzo poważną trudnością i przeszkodą. W cytowanym wyżej wywiadzie
Delumeau
powiada, że „Paweł VI miał rację, mówiąc o sobie, że jest — nie jako człowiek,
ale jako szef Kościoła rzymskiego — wielką przeszkodą na drodze do
ekumenii". Ta przeszkoda nie jest — najdelikatniej mówiąc — chrześcijańska,
ale to wyznanie Pawła VI jest chrześcijańskie niewątpliwie. Właśnie z tego
chrześcijańskiego wyznania należało by wyciągnąć praktyczne a chrześcijańskie
wnioski.
Jednakże to, czy różne (światopoglądowo, ideologicznie,
wyznaniowo) systemy wartości będą się stawały dla siebie partnerami współpracy i będą się wzajemnie przenikać i wzbogacać, czy też będą się coraz
ostrzej zwalczać, stając się sobie wrogami, nie zależy od dobrej woli
instytucjonalnych rzeczników tych różnych systemów wartości.
Sprawą podstawową jest to, jak będzie się kształtowała
rzeczywista sytuacja społeczna — sytuacja grup społecznych, klas, narodów.
Jeżeli w stosunkach między grupami i klasami społecznymi,
narodami i państwami pogłębiać się będą przepastne różnice w poziomie
życia, to generować one będą wrogość, ograniczać zakres współpracy i rozbudowywać obszar możliwych oraz faktycznych konfliktów, antagonizmów,
walk, wojen, itp. Wtedy i systemy wartości będą się absolutyzowały, a przez to przysposabiały do udziału w tych konfliktach, walkach i wojnach.
Bogowie i systemy wartości ludów współpracujących ze
sobą łagodnieją i nie muszą mieć we wszystkim racji. Bogowie i systemy
wartości ludów ze sobą wojujących muszą mieć całkowitą rację. Tak:
systemy wartości mają zawsze swoje korzenie w systemie życia.
„Res Humana" nr 4/1993.
1 2
« Etyka świecka (Publikacja: 21-07-2007 )
Zdzisław CackowskiProfesor; jeden z najwybitniejszych polskich filozofów; polem jego szczególnych zainteresowań jest filozofia człowieka; wykłada w Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie; autor kilkudziesięciu książek; ostatnio wydał tom zatytuowany Człowiek i świat człowieka. Warstwy ludzkiego ciała, szeroko omawiany na łamach "Res Humana". Liczba tekstów na portalu: 7 Pokaż inne teksty autora Poprzedni tekst autora: Po wizycie Benedykta XVI w Polsce | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5465 |
|