|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Państwo i polityka » Państwo wyznaniowe
Powrót do Cannosy? – Kościół wobec rozdziału [2] Autor tekstu: Czesław Janik
Omawiając „Deklarację o wolności religijnej" F.
Longchamps de Bérier stwierdza, że „nie wolno oczywiście zapominać o istnieniu granic prawa do wolności religijnej", a że wolność sumienia i religii „odnosi się do człowieka w wymiarze indywidualnym i społecznym",
dlatego należy uznawać ją za prawo obywatelskie. Ale — podobnie jak przy
terminie „dobro wspólne" nie mówi, jakie są te ograniczenia wolności
religijnej. Dla mnie tymi ograniczeniami są granice przewidziane w dokumentach
międzynarodowych dotyczących praw człowieka, szczególnie w Europejskiej
Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności. Jest to dokument stosowany
bezpośrednio i pozwalający na wysuwanie roszczeń w stosunku do państwa łamiącego
wyszczególnione prawa i wolności, w tym wolność sumienia i wyznania. W konwencji jest przepis art. 9, który podaje się, że "Wolność
uzewnętrzniania wyznania lub przekonań może podlegać jedynie takim
ograniczeniom, które są przewidziane przez ustawę i konieczne w społeczeństwie
demokratycznym z uwagi na interesy bezpieczeństwa publicznego, ochronę porządku
publicznego, zdrowia i moralności lub ochronę praw i wolności innych osób. F. Longchamps de Bérier twierdzi, że obraz stosunków
między państwami a organizacjami religijnymi, zakreślony przez Sobór Watykański
II, jest zgodny z wymogami państwa prawa i normami prawa międzynarodowego
[ 14 ].
Dlatego, jego zdaniem, nie powinno budzić, wątpliwości (np. mojej) uzyskanie
ze strony państwa specjalnego uznania przez jakąś wspólnotę religijną
[ 15 ] z powodu swoich związków historycznych czy kulturowych z narodem.
Mówi, że z uwagi na wolność religijną „specjalne
uznanie" nie może w żaden sposób powodować prawnej dyskryminacji innych
grup religijnych. Powyższe stwierdzenia są groźną, pomimo złudzenia o znikomym znaczeniu, frazeologią. Mamy oto stwierdzenie, że po pierwsze,
proponowane rozwiązania stosunków państwo-Kościół proponowane przez Sobór
są tożsame z proponowanymi rozwiązaniami strony świeckiej; po drugie: Kościół
jest przeciwny „prawnej dyskryminacji". Longchamps de Bérier nie podaje
jednak recepty jak tego dokonać, by „wilk był syty i owca cała", tzn. by
zapewnić „specjalne uznanie" Kościoła katolickiego i zarazem zapewnić
prawną niedyskryminację innym. To, co się dzieje w Polsce po 1989 r., w rzeczywistości politycznej, w dziedzinie prawa wyznaniowego, w stosunku państwa
do innych niż Kościół rzymskokatolicki wyznań potwierdza jedynie gołosłowność
powyższych stwierdzeń. Nigdy nie było i nie będzie rzeczywistego równouprawnienia i stanu niedyskryminacji w stosunkach wyznaniowych panujących w państwie, jeżeli
jakaś socjologiczna większość (czytaj: katolicy polscy) zapewni sobie
„specjalne uznanie". Na progu III tysiąclecia, po tragedii dwóch wojen światowych,
po tragediach wojen religijnych na Bałkanach i trwającej na Bliskim Wschodzie
[ 16 ],
po ogłoszeniu w 1948 r. Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, a później
Konwencji Europejskiej o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, paktów
ONZ-towskich z 1966 r., po Akcie Końcowym KBWE z Helsinek z 1975 r. ja, w przeciwieństwie do ks. prof. F. Longchamps de Bérier, mam wątpliwości. I to
duże! Uprzywilejowywanie kogokolwiek (np. wspólnoty religijnej) z powodu
jakichś tam suponowanych „związków" prowadzi automatycznie do aktów
dyskryminacji.
Na wolnym rynku idei, moim zdaniem, nie ma słusznych i niesłusznych idei, nie ma gorszych i lepszych. Obowiązywać musi zasada równości i równouprawnienia bez względu na jakiekolwiek przyczyny. Narody Zjednoczone,
pomne doświadczeń II wojny światowej, dobitnie to wyraziły w Powszechnej
Deklaracji Praw Człowieka, czyniąc z niej zaporę przed możliwością
konfliktów o powszechnym zasięgu (wojna światowa) i o zasięgu lokalnym, której
klasycznym przykładem może być wojna religijna na Bałkanach (w opisie tej
wojny milczeniem pomija się fakt, że uczestnikami byli: prawosławni -
Serbowie, katolicy — Chorwaci, muzułmanie — obywatele różnych państewek
powstających na gruzach Jugosławii). Nie można tutaj zapominać o roli
rzymskiego katolicyzmu w podgrzewaniu konfliktu na linii chrześcijaństwo-islam i chrześcijaństwo-judaizm [ 17 ].
Trwająca „krucjata" (określenie prezydenta Busha) Zachodu w Iraku, obecność
tam ludzi w koloratkach (m.in. w polskich siłach okupacyjnych) jednoznacznie
wskazuje, jakie są dążenia „jedynej słusznej" religii. Kończąc ten wątek
uważam, że sugestie F. Longchamps de Bérier potwierdzają ten nurt myślenia
istniejący w Kościele katolickim, którego priorytetem jest uczynienie z Polski katolickiego państwa wyznaniowego.
F. Longchamps de Bérier twierdzi, że dokumenty Kościoła
katolickiego zawierają całościową i spójną wizję stosunków między państwem i wspólnotami religijnymi i że „próżno by tam szukać potępienia zasady
rozdziału Kościoła od państwa". I zarazem, jakby mimochodem, przywołuje
poglądy papieża Piusa X. Wcześniej sformułowałem tezę, że wystąpienie F.
Longchamps de Bérier ma wydźwięk propagandowy. O stronniczym, jednoznacznie
katolickim charakterze referatu — pozbawionym cech obiektywizmu — świadczą
użyte przez Autora terminy „święty", „błogosławiony", nie
funkcjonujące w neutralnej wobec religii nauce, za to możliwe a nawet wskazane
do posługiwania się nimi, na obszarze oddziaływania Kościoła i w jego
strukturach edukacyjnych.
Z jednej strony F. Longchamps de Bérier informuje, że
próżno szukać w dokumentach Kościoła potępienia zasady rozdziału Kościoła
od państwa, z drugiej zaś podkreśla, że Pius X uznawał zasadę oddzielenia
państwa od Kościoła za fałszywą, za najbardziej szkodliwy błąd". Z tym
poglądem papieża Autor identyfikuje się i jakby ze smutkiem konkluduje, że
trudno z Piusem X nie zgodzić się, bowiem teza o separacji godzi w naturalną
potrzebę harmonijnej zgody między wspólnotą polityczną i religijną! Dla
mnie powyższa supozycja jest zupełnie zrozumiała, albowiem zaskakująco współgrają z nią współczesne dążenia katolicyzmu, zaś przypomnienie przez F.
Longchamps de Bérier zdania Jana Paweł II, że „w relacjach z władzami
publicznymi Kościół nie domaga się powrotu do form państwa wyznaniowego",
jest dla mnie nic nieznaczącą deklaracją. Moje przekonanie wzmocnione zostało
przez F. Longchamps de Bérier przywołaniem Piusa IX, z jego słynnym Syllabusem i zawartymi w nim „błędami", jakich dopuścili się i dopuszczają w dalszym ciągu ci wszyscy, którzy Kościoła nie słuchają. A Kościół
zawsze ma rację — taką postawę zaprezentował tutaj F. Longchamps de Bérier.
Dla mnie, pomimo słuszności, deklaracje Kościoła pozostają jedynie
deklaracjami. Takimi pozostają do czasu, kiedy Kościół postanowi zacząć je
traktować poważnie i wcielać w życie. Kościół będzie musiał je w życie
wcielić, aby przetrwać. Musi zechcieć, aby jego usytuowanie było jak
najdalej od państwa, również państwo współczesne, aby przetrwać, musi
pozostawać jak najdalej od struktur Kościoła i utożsamiania się z jego poglądami.
Zgadzam się z prof. Michałem Pietrzakiem, który od
wielu lat powtarza, że w drugiej połowie XX wieku neutralność religijno-światopoglądowa
zyskała charakter podstawowej cechy państwa świeckiego; że zasada neutralności
religijno-światopoglądowej zabezpiecza w sposób chyba najpełniejszy
wykonywanie przez państwo swoich funkcji" [ 18 ];
że neutralność czy bezstronność państwa świeckiego oznacza odrzucanie
wszelkiej religii czy filozofii państwa, bowiem państwo świeckie nie prowadzi
żadnej indoktrynacji swoich obywateli, nie popiera określonej koncepcji życia,
nie preferuje jakichkolwiek orientacji filozoficznych, politycznych,
kulturalnych czy religijnych. Z neutralności wynika uznanie pluralizmu
religijno-światopoglądowego społeczeństwa i zagwarantowanie swobody wymiany
poglądów na tematy religijne i światopoglądowe. Państwo świeckie
powstrzymuje się od reglamentowania wolności wyboru religii czy światopoglądu,
więcej, stwarza warunki, aby obywatele mogli tego swobodnie dokonać. Neutralność
nakazuje państwu uznanie absolutnej równości wobec prawa wszystkich opcji i opinii religijnych i światopoglądowych. Według prof. M. Pietrzaka neutralność
państwa świeckiego rozciąga się na wszystkich funkcjonariuszy państwowych
przy wykonywaniu funkcji urzędowych. Nie mogą oni kierować się własnymi
sympatiami czy opcjami religijnymi bądź światopoglądowymi przy wydawaniu
decyzji lub przy rozstrzyganiu sporów. Spoczywa na nich obowiązek bezstronnego
[ 19 ].
1 2 3 Dalej..
Przypisy: [ 14 ] Model stosunków państwo-Kościół akceptowany przez współczesne państwa
demokratyczne w założeniu ma poszanowanie równouprawnienia, równego
traktowania wszelkich kościołów i wyznań, a także bezwyznaniowców i ateistów.
Zaś Kościół katolicki nie akceptuje demokracji, jako sposobu rządzenia.
Potwierdza to zarówno strukturalny charakter tej instytucji, jak również
przepisy konstytucyjne Città del Vaticano, państwa, którego głową
jest głowa kościoła katolickiego. Państwo Miasto Watykan zaś „jest
jedynym państwem totalitarnym wyznaniowym" (patrz: Dyskusja
po wystąpieniach Andrzeja Dominiczaka i Floriana Lempy, w: Polska w Unii Europejskiej a stosunki wyznaniowe, pod red. Czesława Janika, Toruń 2005, s. 221). [ 15 ] Odczytuję „wspólnotę religijną" jako „Kościół katolicki".
Pomimo istniejących przepisów w polskiej Konstytucji o równym traktowaniu i równouprawnieniu
Kościołów i wyznań to właśnie katolicyzm powołuje się na związki
historyczne i przewagę socjologiczną (np. w konkordacie), i z tego tytułu
żąda uprzywilejowanego miejsca w Państwie. Katolicyzm przy tym zupełnie nie
bierze pod uwagę faktu, że z socjologicznej większości nie wynika „lepszość".
Ten sam błąd w myśleniu spotykamy przy rozpatrywaniu sprawy ukrzyżowania założyciela
chrześcijaństwa; Jezus z Nazaretu był w mniejszości, a mimo to historia Jemu
przyznała rację, nie zaś większości socjologicznej, która ówcześnie
uzurpowała sobie nie tylko „posiadanie prawdy", ale i naczelnego miejsca w państwie i życiu jednostki. [ 16 ] Od połowy lat 90. ubiegłego wieku nie jestem w stanie odpowiedzieć
na nurtujące mnie pytanie: jak to się dzieje, że Kościół rzymskokatolicki
uważa, że model państwa neutralnego światopoglądowo jest najbardziej przezeń
pożądany i oczekiwany w państwach Bliskiego i Dalekiego Wschodu, a z drugiej
strony obserwujemy eskalację dążeń Watykanu do tworzenia państw
wyznaniowych czy parawyznaniowych na terenie Europy (vide Polska). Tę dwoistość
postawy tłumaczę sobie hipokryzją i obskurantyzmem Kościoła. [ 17 ] Patrz np.: W. Bereś, K. Burnetko, Duchowny
niepokorny..., op.cit. Moim zaś zdaniem stosunek katolicyzmu do judaizmu i
Żydów w ogóle, a szczególnie stosunek do Żydów w XX wieku czyni wątpliwym
zabieranie głosu przez Kościół rzymskokatolicki w sprawach moralnych,
natomiast sprzeciw Watykanu wobec idei powstania państwa Izraela (tamże, s.
129) nie pozwala mi na poważne traktowanie jakiejkolwiek deklaracji Watykanu w dziedzinie praw człowieka. [ 18 ] M. Pietrzak, Prawo
wyznaniowe, Warszawa 1993, s. 89. « Państwo wyznaniowe (Publikacja: 22-07-2007 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5470 |
|