|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Filozofia » Filozofia społeczna
Ekonomia jako nieobecność komunikacji w koncepcji E. Lévinasa [1] Autor tekstu: Bartosz Jastrzębski
Spośród
słownikowych znaczeń terminu „ekonomia" najbardziej podoba mi się następujące:
„dobra ziemskie króla w dawnej Polsce". Nie wiem doprawdy czemu -
monarchistą na pewno nie jestem. Może więc po prostu dlatego, że jest stare,
archaiczne, a więc odległe od obmierzłej współczesności i równie obmierzłego
współczesnego użycia — czy raczej chronicznego nadużywania — tego pojęcia.
Cytowany już słownik takie bardziej współczesne jego znaczenie ujmuje następująco:
„racjonalne wydatkowanie środków materialnych lub pieniężnych, umiejętne,
oszczędne gospodarowanie". Tak nam się owa definicja rozrosła od prostego,
greckiego oikonomia, co oznacza zarządzanie
gospodarstwem. Niewykluczone, że chodziło pierwotnie o zamieszkiwanie w znaczeniu zbliżonym do tego, o jakim mówił Heidegger, a więc o „oswajanie" przestrzeni, orientowanie jej ze względu na pozycję, którą
zrazu i zwykle zajmuję, o przekształcanie otoczenia tak, że staje się ono
przedłużeniem „ja" — czyli domostwem. Jednak jeśliby przyjrzeć się
bliżej dzisiejszemu używaniu tego słowa to okaże się ono znacznie bogatsze w jawne i niejawne znaczenia. Otóż dzisiaj ekonomia jest — niczym ongiś Bóg
świętego Pawła bądź seksualność późnego Freuda — wszystkim we
wszystkim.
Spójrzmy
najpierw na naszą powszedniość, codzienność rozmów z innymi ludźmi. Z jakiejkolwiek strony rozmowy byśmy nie zaczęli — niech to będzie nawet
sztuka, filozofia czy nauka — wcześniej czy później rozmowa utknie lub sczeźnie
na ekonomii, co oznaczać może tutaj: czy na to, o czym mowa są pieniądze czy
też ich nie ma, czy można to kupić lub przekupić, a jeśli tak to ile
kosztuje i kiedy się zwróci, czy więc jest to lub będzie dochodowe,
rentowne, a przeto perspektywiczne, czy też niestety będzie się pogłębiał
deficyt — trędowaty, choć nieodrodny syn ekonomii (wówczas trzeba będzie
to niestety sprzedać — niech się inny martwi). I dalej można te modi ekonomicznej dyskusji mnożyć: czy i jak można zarobić, ile z tego, co się zarobi trzeba będzie oddać — i komu; co właściwie z tego,
co mi zostanie będę miał i jak można z tego żyć (w przypadku rozmów
smutnych i roszczeniowych to ostatnie pytanie brzmi: czy w ogóle można z tego
żyć); ponieważ żyć tak jak chcę z tego, co zarobię zazwyczaj nie mogę,
pojawia się pytanie z niebezpiecznej bliskości ekonomicznego półświatka:
czy oprócz zarobienia, mogę użyć jakichś innych form pozyskiwania? A że
chodzi o moje dobro i pomyślność dopuszczalne stają się różne postacie
kalkulowania, rachowania, manipulowania, sugerowania, wywierania nacisku, podstępnego
władania, nie całkiem uczciwego zamieniania i cichego knowania — wszystko w zbożnym celu pozytywnego zbilansowania, kiedy bowiem już zbilansujemy — wówczas
zaczniemy naprawdę żyć. A przecież
nawet pięknoduchy-filozofowie muszą przyznać, iż primum
vivere, bo philosophare w łachach i przy pustym brzuchu może i można — ale cóż to za przyjemność? Zresztą
dawno już minęły czasy różnych Diogenesów mieszkających w beczkach, o Diogenesach można najwyżej mówić studentom — żeby całkiem nie posnęli.
Ogólnie
tedy teza jest taka: będąc ekonomicznie wydolny mam szansę stać się lepszym
człowiekiem. Lepszym rodzicem dla swoich dzieci, lepszym dzieckiem dla swoich z kolei rodziców, dużo lepszym mężem dla swojej żony, lepszym też
pracownikiem, bo zadowolonym i chętnie, bez frustracji dyspozycyjnym. Mogę dzięki
temu być także lepszym obywatelem. Dobry obywatel to taki, który konsumuje,
konsumując zaś zwiększa popyt, a tym samym także i podaż, a przez to daje
pracę innym i im także pozwala być dobrymi obywatelami — chyba, że są to
nieszczęśni Chińczycy — wówczas niechcący wspiera oparty na niewolnictwie
reżim i okupację Tybetu. Ale to tylko przykry wyjątek potwierdzający zacną
przecież regułę. Ponadto, i to jest rzecz ciekawa, będąc ekonomicznie
wydolny staję się również wolny. Choć ekonomiczny superporządek ciąży i uwiera delikatną tkankę naszej egzystencji, czasem wręcz przyprawiając ją o utratę oddechu, to jednak świadome i uważne w nim uczestnictwo daje — jak
powiadamy — niezależność. Niezależność od kogo lub od czego? Na pewno
nie od ekonomii bo tu każda forma uczestnictwa jest zależnością par
excellance od globalnej, nad wyraz złożonej struktury nawet jeśli
uosobiona zostaje ona w niezbyt groźnej postaci szefa i pracodawcy. Od kogo więc
jestem niezależny? Od bliźniego: od żony lub męża, brata, siostry, rodzica,
przyjaciela lub po prostu obcego. Zachowuję więc błogosławioną autarkię od
odruchów litości, szczodrości i współczucia drugiego człowieka, któremu
przecież nie do końca ufam, a co za tym idzie nie mogę wykluczyć doznania
odeń krzywdy. Zawsze jest bowiem potencjalnym wrogiem, nawet jeśli potencjalność
ta jest nie większa od warstwy kurzu na polerowanych blatach stanowisk
bankowych. Prawdziwym, pełnowartościowym i bezpiecznym człowiekiem można
wszak być tylko wtedy gdy samemu sobie jest się żeglarzem, sterem i okrętem.
Wszystkie
te rozmowy o ekonomii są więc konieczne, ich podejmowanie świadczy o rozsądku,
roztropności, życiowej zaradności i przeciwnie ich brak lub niedobór to
przejawy egzystencjalnej niedojrzałości, obywatelskiej niefrasobliwości,
skrywającej się za pięknosłowiem hipokryzji lub po prostu głupoty. Nie
zawsze wprawdzie żywioł ekonomiczny wyrażany jest w rozmowie wprost. Często, a może najczęściej, skrywa się on za innymi tematami takimi jak praca,
pasja, plany życiowe (tu prym wiodą wakacje, emigracje, nieruchomości i motoryzacja), a ponadto rodzina, edukacja, polityka krajowa i światowa oraz
etyka życia codziennego. A jednak chwila refleksji wystarczy by uzmysłowić
sobie, że ekonomia unosi się w powietrzu jak duch, jak cień towarzyszy
codziennym rozważaniom, bo każde bardziej skrupulatne rozpatrzenie tego, o czym mowa implikuje wkroczenie w jej dziedziny.
Pozostawiając
jednak codzienną pospolitość przyjrzeć się można wyższym nieco, bo
naukowym dyskursom. Tu sytuacja jest podobna: skoro codzienność potwierdza, że
człowiek jest homo oeconomicus, to
nauki muszą go jako takiego badać. Im więc nauki nowocześniejsze, chcące
nadążyć za coraz chyżej pomykającym duchem czasu, tym więcej z ekonomią
mają wspólnego. Mamy więc oto (prócz samej, szeroko rozlanej ekonomii rzecz
jasna) prawo, socjologię, psychologię społeczną, cały bukiet nauk o komunikowaniu (by wymienić tylko PR, CI, medioznawstwo, dziennikarstwo)
politologię, stosunki międzynarodowe, wszelakie nauki o kulturze, nauki o technologiach informacyjnych, mamy pedagogikę, a nawet filozofię — wszystkie
one składają haracz lub oddają hołd ekonomicznej naturze człowieka. Nawet
jeśli nie mówi się o tym wprost, ex
cathedra, to jednak cichy pomruk ekonomii wyraźnie słyszalny jest w dziekanatach, sekretariatach, i przyduszonych troską i papierosowym dymem
gabinetach dyrektorów i rektorów. Chyba tylko filologia klasyczna jest od tego
wolna — w każdym razie jeszcze niedawno była, kiedym się tam uczył jednego z umarłych języków. Założenie ogólne jest jednak takie: kto nie umie czytać
ekonomicznych szyfrów rzeczywistości ten nic nie wie o człowieku i społeczeństwie,
jest beztroskim pasikonikiem ze starej bajki, którego wcześniej czy później
bieda, chłód i zły los przygnają w błagalnej prośbie do mądrej i przewidującej mrówki, która wówczas — dzięki
odruchowi wielkodusznej empatii zrekompensuje sobie miernotę i mozół własnego
życia oddanego ciężkiej pracy w mrowisku.
Równocześnie
rozpoznajemy też, że pojęciu ekonomia towarzyszy cały szereg innych pojęć,
co do których trudno rozstrzygnąć, czy są to rzeczonej ekonomii terminy
techniczne, czy synonimy, czy terminy bliskoznaczne czy quasi-definicje języka
potocznego. Zatem ekonomia to praca, wymiana, zysk, opłacalność, wydajność,
zarobek, rozwój, moc, przyszłość, polityka, handel, wojna i wszystkie
przeciwieństwa określeń powyższych. Ja zaś do nich dodam jedno jeszcze:
ekonomia to nieobecność komunikacji.
Ekonomia
bowiem w stosunkach międzyludzkich polega na tym, że gdy spotykam drugiego człowieka
myślę o tym, czy mogę w związku z tym spotkaniem coś „ugrać", czy więc
jego inność, jego — jak powiada Levinas, do którego będę się teraz odwoływał — Twarz jest coś dla mnie warta — teraz lub w przyszłości, czy trud
znoszenia Innego okaże się więc mądrą inwestycją czy też niezyskownym
mitrężeniem cennego (bo skończonego) czasu mego bycia. Bycie zaś takiego
mitrężenia nie znosi, bo bycie jest działaniem i to działaniem zawsze
interesownym. Tak przynajmniej twierdzi autor Całości i nieskończoności i zgadza się to z naszą diagnozą
panekonomicznego charakteru rzeczywistości ludzkiej. Trzeba więc teraz
zastanowić się, w jaki sposób owa ekonomiczność zakorzeniona jest w strukturze ludzkiej podmiotowości.
Lévinas powiada: „Interesowność bycia rozgrywa się jako walka
egoizmów, walka jednego z drugim, każdego z każdym, w mnogości alergicznie
reagujących na siebie egoizmów, które, walcząc ze sobą, są dzięki temu
razem" [ 1 ]. W innym zaś miejscu filozof twierdzi: „Wejść w bycie to tyle, co przywiązać
się do przedmiotów, nawiązać więź i tak już naznaczoną nicością. To
wyrwać się z anonimowości" [ 2 ]. A zatem, powiada dalej
„nasze istnienie w świecie wypełnionym pragnieniami i codzienną krzątaniną
nie jest więc żadnym gigantycznym oszustwem, upadkiem w nieautentyczność,
wymigiwaniem się naszemu najgłębszemu przeznaczeniu. Jest jedynie rozwinięciem
tego oporu wobec anonimowego i nieuchronnego bycia, rozwinięciem, za sprawą którego
bycie staje się świadomością" (tamże). Tak więc przez swą intencję,
przez nakierowywanie się na przedmioty indywidualizuję się, zyskuję wyraźniejszy
kształt, rozbudowuję sferę mojości, co z kolei pozwala mi rozumieć siebie.
Zawsze bowiem — jak naucza Heidegger — rozumiem siebie pośrednio, poprzez
świat, swój świat. W ten sposób pojawia się szeroko rozumiana kategoria
posiadania. Przez posiadanie tworzę ten swój świat, oddalając groźną obcość
oswajam przestrzeń, zakreślam swoje terytorium, ustanawiam sferę prywatności i intymności, w której się wyrażam i odzwierciedlam, tak iż mogę sam
siebie zobaczyć i zrozumieć, a nawet ubóstwić, mogę w spokoju pobyć ze sobą,
mogę się schować. Posiadanie jest więc kategorią samoodniesienia, w której
siebie w czymś innym (w przedmiocie) odnoszę do siebie w sobie i w ten sposób
ustalam własną Tożsamość, identyczność „ja" z „ja". Moje
przedmioty, mój dom , moje miasto, mój kraj to
kolejne, coraz szersze kręgi, w których może się ono bezpiecznie poruszać i smakować rzeczywistość. Dlatego właśnie pragniemy posiadać,
pragniemy przedmiotów i miejsca, gdzie przedmioty te mogłyby być bezpiecznie złożone — pragniemy domu.
1 2 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] E. Lévinas, Inaczej
niż być lub ponad istotą, przeł. P. Mrówczyński, Aletheia,
Warszawa 2000, s. 13. [ 2 ] E. Lévinas, Istniejący i jego istnienie, przeł. J. Margański, Homini, Kraków 2006, s. 76. « Filozofia społeczna (Publikacja: 27-08-2007 )
Bartosz JastrzębskiUr. 1976. Doktor habilitowany kulturoznawstwa, filozof, etyk, wykłada w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Interesuje się niespokojnym pograniczem filozofii, antropologii i literatury. Fascynuje historią, pamięcią oraz poszukiwaniami duchowymi i religijnymi. Tropi motywy przewodnie codzienności, jej udręki i drobne nadzieje, którym poświęcił trzy tomy esejów: Pająk. Szkice prawie filozoficzne (2007), Próżniowy świat (2008) oraz Wędrówki po codzienności. Eseje o paru ważnych rzeczach (2011). Pisarz i podróżnik. W 2012 roku otrzymał Nagrodę im. Beaty Pawlak za książkę Krasnojarsk zero (wraz z Jędrzejem Morawieckim). W 2013 roku opublikował zbiór esejów Przedbiegi Europy. Gawędy podróżne, a w 2014 ukazały się jego dwie książki poświęcone współczesnemu szamanizmowi: Współcześni szamani buriaccy w przestrzeni miejskiej Ułan Ude oraz Cztery zachodnie staruchy. Reportaż o duchach i szamanach (współautor: Jędrzej Morawiecki).
Liczba tekstów na portalu: 11 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Czy demokracja jest niemoralna? | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5531 |
|