|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Kościół i Katolicyzm Czy katolicyzm obumarł czy zawsze był martwy? Autor tekstu: Wojciech Rudny
Żyjemy w społeczeństwie
deklarującym, że jest katolickie. Truizmem jednak jest stwierdzenie, że
katolicyzm sprowadza się tylko do zewnętrzno-publicznej obrzędowości -
udziału w mszach niedzielnych i świątecznych, pielgrzymkach, chrzcinach,
komuniach, weselach i pogrzebach. I tyle z całego katolicyzmu. Poza tym religia
ta, przedstawiająca się jako niezwykle etyczna, nie ma większego, moralnego
wpływu na życie codzienne katolików — na etykę społeczną na co dzień. Społeczeństwa katolickie wcale nie są
bardziej moralne od zsekularyzowanych społeczeństw Zachodu.
Czyżby ta religia była wewnętrznie obumarła? Może dlatego jej oddziaływanie
etyczne jest takie znikome.
Według mnie od
samego początku swego istnienia eksperyment chrześcijańsko-katolicki był
wielką pomyłką, jak bolszewizm w Rosji.
Władcy imperium rzymskiego, którzy popierali tę religię i faktycznie
przyczynili się do jej zwycięstwa, obiektywnie rzecz biorąc, należą do
grona najbardziej niegodziwych tyranów wszechczasów (wystarczy prześledzić
żywoty „wielkich" katolickich: Konstantyna, Teodozjusza oraz ich dzieci).
Religia ta zamiast wznieść moralność publiczną na wyższy poziom w chylącym
się ku upadkowi Rzymowi, przyspieszyła tylko jego śmierć, m.in. propagując
wartości antyspołeczne, w tym
celibat i życie w odosobnieniu jako chrześcijański ideał. Zaledwie dwa
pokolenia rzymskich Europejczyków przeżyło pod jarzmem nowej religii, kiedy
Zachód (najmniej przekonany do chrześcijańskiej nowinki religijnej ze
Wschodu) runął pod naporem nielicznych hord barbarzyńców. Uprzednio jednak katolicyzm
jako religia zaprowadzona przemocą wprowadził w świecie grecko-rzymskim
niebywałą obłudę i hipokryzję jako normę postępowania społecznego.
Żeby normalnie żyć trzeba było udawać, że się wierzy po katolicku w Chrystusa, Boga trójjedynego, Maryję dziewicę i wszystkich świętych. Co
jednak mógł sobie myśleć taki przeciętny mieszkaniec pierwszego na świecie
imperium chrześcijańskiego, kiedy z dnia na dzień niedawno jeszcze
politeistyczne państwo zakazało nagle odprawiania uświęconych tradycją
publicznych i prywatnych rytuałów ku czci nieśmiertelnych bogów? Kiedy
religia zwana dotąd przez światłych obywateli Rzymu „żydowskim
zabobonem", nagle stała się wyznaniem cesarza, jego dworu oraz całego
Imperium.
Biskup i filozofia Kontrowersyjny biskup — za sprawą swej współpracy z wywiadem PRL — St. Wielgus twierdzi, że: "to chrześcijaństwo
zjednoczyło wszystkich ludzi w jedną wspólnotę braci i sióstr będących
dziećmi tego samego Ojca — Boga. Chrześcijaństwo rozwijało też naukę i ratowało przed zagładą skarby antycznej, pogańskiej kultury". Kto
jednak jako tako jest obeznany w historii starożytnej wie doskonale, jak wyglądało
to zjednoczenie; wie także, jak chrześcijanie ratowali przed zagładą skarby
antycznej, pogańskiej kultury… /To zdjęcie w pełni obrazuje te słowa./
Nie inaczej było na ziemiach polskich — „pokojowa
chrystianizacja" odbywała się według znanego wcześniej w chrześcijańskiej
Europie scenariusza. Kościół miał już duże doświadczenie w burzeniu „bałwanów" i eksterminacji ich „szatańskich" wyznawców.
A może chrześcijaństwo zasymilowało to, co jest
najcenniejsze z kultury starożytnej, jak twierdzą niektórzy? W pierwszej
chwili przychodzi nam oczywiście na myśl
św. św. Augustyn i Tomasz z Akwinu, którzy przecież nawiązywali do
dorobku starożytnych filozofów: Platona i Arystotelesa. Jednak to jest
wszystko, co z całego dorobku filozoficznego starożytności udało się Kościołowi
zasymilować! Wielu innych znakomitych filozofów oraz myślicieli, także
religijnych, nie udało się już skatoliczyć. Cóż dużo opowiadać, pierwsi
chrześcijanie zupełnie nie tolerowali „pogańskiego kultu bożków",
roszcząc sobie pretensje do reprezentowania „JEDYNEJ PRAWDY i DROGI" — wyłączności w misji nawracania i "zbawienia człowieka". Zupełnie obco brzmiały w ich
uszach słowa Rzymianina Symmachusa — obrońcy tradycji
politeistycznego Rzymu, który walcząc o religijny pluralizm w swojej ojczyźnie,
twierdził, że "jedna droga nie wystarczy do poznania tak wielkiego
sekretu", jakim jest Bóg, transcendencja, czy sens ludzkiej egzystencji.
Chrześcijański fanatyzm i ignorancja nie mogły przyczynić się w jakimkolwiek stopniu do ocalenia dorobku kulturalnego „pogan", ale musiały
przynieść tylko jedno — zagładę całej grecko-rzymskiej cywilizacji. Była
to całkowicie naturalna konsekwencja tego typu światopoglądu i systemu wartości — „nie z tego świata" — wrogiemu temu światu, „znajdującemu się pod władzą
demonów i Szatana", i naznaczonemu, jak wierzą chrześcijanie, „grzechem
pierworodnym" prarodziców rodzaju ludzkiego.
Czym są wobec tego wartości chrześcijańskie dla tzw.
pogan? To nie tylko głupstwo, jak mawiał św. Paweł. To całkowite odwrócenie
świata wartości przedchrześcijańskich, antycznych, słowem — „pogańskich".
Nie łudźmy się, nie było i nie ma tu żadnych kompromisów! Aut, aut. Albo,
albo. Innej możliwości nie ma. Albo humanizm, albo dehumanizacja. Albo kultura
jako moc potęgująca doczesne życie w rozmaitych jego aspektach, albo
„kultura" ludzkiej niemocy, wyrzekającej się wartości doczesnych, jakoby
naznaczonych piętnem Szatana.
Paganus semper victrix
By w pełni pojąć świat pojęć i wartości ojca duchowego
nowego wyznania wiary (nie można zapominać o tym, że faktycznym twórcą
chrześcijaństwa jako religii dla żydów i nie-żydów był nawrócony
faryzeusz Szaweł z Tarsu) Żyda Jezusa, trzeba się najpierw wyzbyć swej
europejskości, całego tego politeistycznego „pogaństwa" — stać się
duchowym, monoteistycznym, a właściwie henoteistycznym (Jahwe był dla żydów
bogiem plemiennym, konkurującym z innymi „obcymi" bogami) żydem. Mało
tego trzeba spojrzeć na świat z dołu, z perspektywy nizin społecznych,
samego dna ludzkiej egzystencji, gdzie jedyną „bronią" jest bierność i niesprzeciwianie się złu.
Jednocześnie spójrzmy na zwycięskich „uczniów"
Jezusa, kiedy panują. Jakże się oni wtedy zmieniają! W czym wówczas
przypominają chrystusowy ideał? W niczym. Wady pogańskie w ich chrześcijańskich
żywotach się tylko potęgują. Niektórzy nazywają to naturą ludzką. Jednak
tutaj zdecydowanie przeważa ciemna jej strona: dzieciobójstwa, bratobójstwa,
masowe mordy własnych poddanych na niespotykaną dotąd skalę — znaczą
kolejne lata ich panowania. Kościołowi jednak wcale to nie przeszkadza, by
nazwać ich wielkimi lub świętymi. Jan Stachniuk nazwał to perwersyjnym
instrumentalizmem chrześcijaństwa, które dla utwierdzenia swych
antyhumanistycznych wartości, perwersyjnie, bo niezgodnie z duchem chrześcijańskim
wykorzystuje „instrumenty" i metody jak najbardziej z tego świata — słowem
„pogańskie". Dlatego też katolik nigdy nie osiągnie swego chrześcijańskiego
ideału na tym świecie — bez użycia miecza i z nadstawianiem drugiego
policzka swoim wrogom; zawsze będzie musiał sięgać po niezawodny „pogański"
arsenał władzy, mocy i panowania z tego świata. Jeśli chce urzeczywistnić
wartości tego świata, „pogaństwo" zawsze w nim zwycięży.
Chrystusowe nauki
Życie Jezusa jest mało porywającym i mało rozbudzającym
heroiczną wyobraźnię przykładem dla kogoś, kto od dzieciństwa obcuje z herosami „pogańskich" mitów. Dlatego np. mnie, wychowanemu na mitach
Hellady i Rzymu, tak łatwo przychodzi zrozumienie idei i myśli kogoś takiego
jak cesarz Julian, przez chrześcijan zwany Apostatą, a przez politeistów -
Wielkim (w mojej opinii był to ostatni Europejczyk i ostatni najbardziej ludzki i moralny władca na rzymskim tronie. Później byli już tylko judeochrześcijanie — katolicy i ortodoksi. Europejskie ciała, ale duch nie stąd). Zastanówmy
się przez chwilę, cóż bowiem i dla wielkiego Juliana mógł znaczyć
najbardziej heroiczny i zuchwały zarazem wyczyn Jezusa, jakim była słynna -
przy użyciu siły fizycznej — napaść na kupców w jerozolimskiej świątyni?
Cóż to za bohaterstwo wobec nadludzkich i heroicznych czynów, jakich na co
dzień dokonywali starożytni herosi Hellady i Rzymu, czy choćby już nie
mityczny, ale w pełni historyczny: Aleksander Wielki czy Juliusz Cezar?
Z drugiej strony i nam po dwóch tysiącach lat w uszach
czasami pobrzmiewa chrystusowa nauka, której nawet sami katolicy nigdy nie
wprowadzili w życie, bo też nigdy by nie zdobyli panowania w świecie
grecko-rzymskim. Kto mieczem
wojuje, od miecza zginie — powiada Chrystus. „Poganin" odpowie: mam więc
nie chwytać za broń? Pozwolić wrogowi, by mnie pognębił, zdeptał, zabił
mnie i moich najbliższych — bez słowa i czynu sprzeciwu oraz oporu? Mało tego
mam mu nadstawić drugi policzek. Oddać prześladowcy dosłownie wszystko -
nawet ostatnią „szatę". Nie sprzeciwiać się złu… Mam też sprzedać
wszystko i rozdać ubogim? Mam naśladować boże zwierzątka, ptaszki, które
nie troszczą się o odzienie, pożywienie, o jutro? Takie oto wskazówki są
synonimem chrześcijańskiego postępu etyczno-moralnego ludzkości. Jest to
droga wiodąca do chrześcijańskiej świętości i bynajmniej nie
bezinteresowna. Bo któż z nas postępuje bezinteresownie na tym świecie?
Nawet święci katoliccy tego nie robią! A świętym można się stać tylko w imię nadziei na lepsze życie po śmierci, jako nagrodę za doczesne
wyrzeczenia i służbę bliźnim, która nas ostatecznie wyzwoli z całego tego
doczesnego „pogaństwa", nędzy i „barbarzyństwa". To jest taka
swoista, bo przeniesiona w życie po życiu gratyfikacja. W warunkach zagrożenia
głodem, chorobami prowadzącymi do szybkiej śmierci, takie wskazówki wydają
się być całkiem zrozumiałe. Bo cóż wówczas ryzykujemy? Ale w chwili,
kiedy człowiek zaczyna zdobywać panowanie nad żywiołami przyrody, kiedy jego
moc się potęguje, a on sam cieszy się znakomitym zdrowiem, świetnym
samopoczuciem i żyje w dobrobycie — wartości chrześcijańskiej świętości
tracą na znaczeniu w życiu doczesnym i odchodzą do lamusa. Pozostaje jedynie
obrzędowość jako uświęcona tradycja. Obserwujemy to zjawisko w katolickiej
Polsce. W święta i niedziele zobaczymy tłumy w kościołach, często jednak
motywem decydującym o uczestnictwie w nabożeństwach jest strach przed
doczesnymi konsekwencjami — pozagrobowe już chyba dawno zeszły na plan dalszy.
Żeby tylko nie spotkać się z nieprzyjemnym ostracyzmem sąsiadów; inwektywą:
bezbożnik, dlatego dobrze jest udawać, że się jest wierzącym i praktykującym katolikiem. Chociaż nikt nie będzie nam wybijał zębów za
niezachowanie postu, jak za czasów arcykatolickiego króla Bolesława — zwyczaj
ten i tak już bez zewnętrznego przymusu jakoś tak wszedł wielu Polakom w krew siłą naśladowczego przyzwyczajenia niczym mycie zębów wieczorem i rano; za otwarte przyznawanie się do niewiary nikt nie będzie skazywał nas na
śmierć, jak za Jana III Sobieskiego, obłuda i hipokryzja jednak pozostała
jako zasadniczy rys chrześcijaństwa. Dlatego w społeczeństwie na wskroś
katolickim, jak nasze, zawsze lepiej uchodzić za letniego katolika niż
uczciwego „bezbożnika" czy ideowego ateistę. Jeśli więc coś nadal żyje w katolicyzmie — to tylko obrzędowość, hipokryzja i obłuda; religia jako
system etyczny obejmujący swoim zasięgiem ogół społeczeństwa, tak naprawdę
nie istnieje — i pomimo fizycznego przymusu w przeszłości — nigdy wcześniej
nie istniała.
« Kościół i Katolicyzm (Publikacja: 02-09-2007 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5537 |
|