|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Tematy różnorodne » Wirtualne "perełki"
Wyszukiwanie Boga Autor tekstu: Kamil Janicki
Niedawno byłem z dziewczyną na
spacerze. Rozmawialiśmy o różnych mniej i bardziej aktualnych sprawach,
dochodząc w pewnym momencie do tematu Afganistanu. Nie pamiętam już dokładnie
dlaczego, ale założyliśmy się o to jaki jest język urzędowy tego kraju.
Ona upierała się, że arabski, ja natomiast obstawałem przy afgańskim.
Jeszcze kilka lat temu ustalenie zwycięzcy byłoby skomplikowaną sprawą.
Musielibyśmy wybrać się do biblioteki i poszukać informacji we właściwej
encyklopedii, co zajęłoby (licząc dojazd i powrót) przynajmniej kilka
godzin. Ewentualnie moglibyśmy w domowym zaciszu przewertować jedno z tomiszczy marki PWN, ale że jesteśmy biednymi studentami to nie stać nas na
tak ekskluzywne książki. Na szczęście mamy rok 2008 i żadne encyklopedie nie
były potrzebne. Wystarczyło włączyć komputer, przeglądarkę i po 5
sekundach znaliśmy odpowiedź. Okazało się, że oboje przegraliśmy. 50% Afgańczyków
posługuje się językiem dari, a 35% paszto. Łatwość dostępu do wszelkich
informacji to cecha i siła współczesności, z której chyba nie do końca
zdajemy sobie sprawę. Nie ryzykowałbym stwierdzenia, że żyjemy w epoce
wiedzy, niewątpliwie jednak jest to epoka informacji. Internet i Google
sprawiają, że możliwe jest odnalezienie odpowiedzi na dowolne pytanie w mgnieniu oka. Oczywiście, często są to odpowiedzi błędne, nieprzemyślane
czy pochodzące od kompletnie niekompetentnych ludzi. Imponuje jednak ich
liczba. To niemal jak pytanie o drogę miliona przechodniów, z których każdy
ma inny pomysł na dotarcie do celu. Nic dziwnego, że mając przed sobą tak
wielu konsultantów, ludzie są gotowi zadawać im najbardziej osobiste pytania.
Szczególnie, że zachowują przy tym pełną anonimowość. Przykładowo, wielu
panów wstydziłoby się na oczach klientów hipermarketu szukać prezerwatyw we
właściwym rozmiarze. A już tym bardziej prosić o pomoc panią z obsługi.
Dla innych ujmą na honorze byłoby zapytanie czy ujrzał pisze się przez „rz"
czy może „ż". W końcu nie każdy katolik, protestant, wątpiący czy
agnostyk ma odwagę iść do księdza lub innego "przewodnika duchowego", by
mówić mu o swoich wątpliwościach. Większość woli otworzyć stronę główną
Google i sprawdzić, co miliony ludzi mają do powiedzenia na ten temat. Bo w końcu
miliony nie mogą się mylić, prawda? Sam nie mam wątpliwości dotyczących
wiary, bo od dłuższego czasu jestem zadeklarowanym agnostykiem. Kuszący
wydawał mi się jednak pomysł sprawdzenia, co zobaczę, gdy w oknie przeglądarki
wpiszę „Bóg". Zacząłem od Googla w wersji angielskiej, żeby nie zakłócać
wyników naszymi polskimi… cechami narodowymi. Postanowiłem przeglądnąć
pierwsze 20 stron i zobaczyć, co na nich znajdę. Swój eksperyment
przeprowadziłem pod koniec stycznia. Od tego czasu w sieci co nieco mogło się
zmienić, więc jeśli spróbujecie powtórzyć moje poszukiwania, być może
traficie pod inne adresy. Tak samo znaczenie mogą mieć prywatne dane
przechowywane przez Googla, dlatego polecam uprzednie usunięcie ciasteczek. O
Bogu na wyspach i za oceanem Na pierwszym miejscu, co zresztą
mnie nie zdziwiło, uplasował się artykuł z Wikipedii. Stosunkowo krótki jak na tak szeroki temat, a zarazem budzący
wiele sporów. Na tyle wiele, że administratorzy „wolnej encyklopedii, która
każdy może edytować" zablokowali możliwość zmieniania treści hasła
nowym i anonimowym użytkownikom. Artykuł traktuje nie tylko o bogu chrześcijańskim,
ale także o wszelkich innych wyobrażeniach i podejściach do tematu Boga -
od politeizmu po nonteizm. I tak chyba być powinno. Druga strona zyskała wysoką
pozycję już chyba dzięki samemu adresowi — http://www.god.com/.
Witryna ta wyznacza trend, który będzie widoczny w całym naszym „przeglądzie".
Jest wortalem dla zagubionych duszyczek, starającym się odpowiedzieć na życiowe
pytania. Czy bóg istnieje? Czy istnieje niebo i piekło? W jaki sposób można
się dostać do nieba? Dlaczego istnieje tak wiele religii i która z nich jest
prawdziwa? Czy Biblia mówi prawdę? I na koniec pytanie, które mnie osobiście
nieco zaskoczyło: Dlaczego naród Izraela stanowi punkt centralny historii?
Stronę prowadzi Evangelical Media Group, która przedstawia siebie jako
bezwyznaniową i działającą non-profit organizację trudniącą się
wydawaniem książek, filmów i innych materiałów poświęconych Bogu. Ta
bezwyznaniowość, to jakby cecha wspólna amerykańskich witryn religijnych. W kraju, w którym istnieją dziesiątki kościołów ewangelickich takie podejście
zapewnia uzyskanie większej liczby klientów. Bo nie oszukujmy się — te
rzekome organizacje non-profit „utrzymują się" ze sprzedaży swoich
publikacji. W przypadku strony god.com punktem centralnym serwisu jest rzecz
jasna webstore. Ogółem jak na serwis „numer jeden" jest on niezwykle słabo
rozbudowany. Mały sklepik i jeszcze mniejsze FAQ, a w nim ciekawe porównanie
Boga do martwej linii telefonicznej. Czasem bóg po prostu nie jest w stanie nas
usłyszeć, bo nie potrafimy się do niego dodzwonić... Na trzecim miejscu w poszukiwaniach Boga wynik zaskakujący.… Treść hymnu „God save the Queen" z islandzkiej Wikipedii. Wolę
nie próbować wyjaśnić skąd taka strona znalazła się w takim miejscu. Hymn
zajmuje zresztą też kolejne dwa miejsca — tym razem pochodzi ze słowackiej i estońskiej Wikiepdii. Czyżby oznaka niezwykłego patriotyzmu brytyjskich
emigrantów? A może to przybysze ze wschodu przygotowują się do uzyskania
brytyjskiego obywatelstwa? Zresztą miejsce dziesiąte to też ocalanie królowej — tym razem w języku staroangielskim. Szóste miejsce zajmuje artykuł z Encyklopedii Katolickiej, ale już na miejscu siódmym mamy niezwykle zabawną
stronę "The Interwiev with God", a w niej wygaszasz ekranu z malowniczymi zdjęciami w tle i rozmową z Bogiem na
pierwszym planie. „Marzyłem, żeby móc porozmawiać z Bogiem" "Chcesz ze
mną pogadać?" „Jeśli tylko masz czas" "Bóg się uśmiechnął — o co chcesz mnie zapytać?" „Boże co najbardziej zaskakuje Cię w ludzkości?".… A dalej pełno tanich hasełek, których można znaleźć na pęczki na oazowych
pocztówkach. Tuziny dziecinnych pytań i rzewna, fortepianowa muzyka. Niemal się
nawróciłem. Wszystko po raz kolejny stworzone przez organizację non-profit,
której misją jest „inspirowanie świata. Dusza po duszy". Jak widać
Amerykanie poszukujący Boga niekiedy posuwają się niemal do tworzenia go. Na siódmym miejscu niemal
pusta i raczej marna strona, która jednak przekazuje nam ciekawą
prawdę: „Zapytaj Alta Vistę o seks a uzyskasz 683 tys. wyników. Zapytaj o Boga a otrzymasz ich trzy razy więcej". Wydaje się, że witryna dawno nie była
aktualizowana. Dzisiaj Google po wpisaniu „God" podaje 27 milionów
stron. O seksie jest ich tymczasem ponad 43 miliony. Czyżby zmiana trendów na
przestrzeni lat? Na ósmym miejscu kolejna
organizacja non-profit, a zarazem kolejna witryna-FAQ. Świadczy już o tym sam
tytuł serwisu: „Does God Exist?". W stylu raczej ciężkostrawne, szata graficzna nieprzystępna, a ciekawić może
chyba tylko osoba twórcy. Jest nim emerytowany fizyk i wykładowca
uniwersytecki, który zrezygnował z ateizmu, bo ten nie dawał mu wszystkich
odpowiedzi na dręczące go pytania. Strona doskonale pokazuje różnicę między
USA i Polską. Tam naukowiec tłumaczy się z bycia wierzącym. U nas musiałby
się tłumaczyć z bycia ateistą. Drugą stronę wyników otwierają
dwie piosenki z Youtube, w tym kawałek z twórczości Johna Lennona. Skądinąd
całkiem religijnego człowieka, ale chyba bardziej skłaniającego się do
buddyzmu tybetańskiego niż chrześcijaństwa. Dalej mój faworyt, rzecz
idealna dla ludzi tęskniących do kontaktu z absolutem. iGod — Czat z Bogiem. Niestety bot udający Boga został raczej słabo
przygotowany, więc to zabawa na góra kilka minut. Zawiodłem się podwójnie,
bo Bóg nie chciał mi nawet udzielić rozgrzeszenia. -Czy pójdę do piekła? -Według wyroczni to całkiem prawdopodobne -Żałuję za grzechy. Możesz mnie rozgrzeszyć? -Ile masz lat? Czy to o tym chciałeś mi powiedzieć? Nie dogadałem się z Bogiem, więc przeskoczyłem na
kolejną stronę. A tam… sklep z meblami "goods
of desire". Zachodzę w głowę jak ta strona miałaby mi pomóc odnaleźć
Boga. Chociaż kto wie — może jak człowiek się wyśpi na wygodnym łóżku,
to mniej grzeszy. Na kolejnych miejscach ponownie artykuły z Wikipedii — dwa o Bogu i jeden o brytyjskim hymnie. Ponownie nie rozumiem magicznego Googla -
dlaczego kiedy proszę o wyszukania w języku angielskim, to otrzymuję stronę z Wikipedii w dialekcie Tetun? Podobnie niewiele mogę powiedzieć o witrynie,
która zajęła miejsce siedemnaste — niestety nie potrafię czytać japońskich
znaczków. W pełni zrozumiała jest natomiast strona osiemnasta. U góry zdjęcie
zachodzącego słońca, a niżej znane nam już pytanie i jasna odpowiedź: -Czy istnieje Bóg? -Nie. Ciekawy ateistyczny dowcip, jeśli wziąć pod uwagę nazwę
strony: "The Official God FAQ". Interesująca strona kryje się również zaraz dalej. „Conversations
with God" — starszy pan o sympatycznym wyrazie twarzy oferuje
sekciarskie wyjazdy pozwalające napełnić duszę energią i odkryć prawdziwy
cel egzystencji. Prawie jak polskie ręce które leczą, tyle że na większą
skalę. Dwudziestkę zamyka
humorystyczny artykuł z angielskiej
Nonsensopedii — niestety nie stojący na zbyt wysokim poziomie. No chyba,
że kogoś szczególnie śmieszy przedstawienie Boga jako zbieracza śmieci albo
Jezusa w formie głównego bohatera gry Mario Bros na Pegasusa. Podobnie wygląda kolejna dziesiątka — sporo ewangelickich „bezwyznaniowych" organizacji non-profit udowadniających
istnienie Boga, dwa amerykańskie kościółki protestanckie i trzy witryny „z
naszej strony barykady". Artykuł o „The God Delusion" na Wikipedii,
ateistyczny quiz o Bogu i http://www.godhatesshrimp.com/ — parodia ewangelickich stron, od których jak już zauważyliście roi się w Internecie. Ogółem w angielskiej sieci widać zażartą dyskusję i żywe wątpliwości.
Większość stron próbuje udowodnić, że bóg istnieje i sprzedać trochę
książek o nim. Niektóre pozwalają nawet z nim pogadać, choć póki co jest
to dość ograniczona usługa. Po drugiej stronie mamy raczej nieliczne „poważne"
strony ateistyczne, nieco więcej parodii i parę artykułów encyklopedycznych. Nasze
polskie podwórko Zapytacie jak jest w Polsce? No
cóż… u nas jest katolicyzm i rodząca się blogosfera. Na początku ponownie
artykuł z Wikipedii, ale zaraz dalej cukierkowata i migająca wszelkimi
kolorami strona o sugestywnym tytule — „Bóg
jest miłością". Niewątpliwie jest, jednakowoż nie wgłębiałem się.
Dalej mamy portal Katolik.pl
(co za uroczy baner z aniołkami!), i podstronę serwisu cytaty.info.
Jak widać Anglosasi szukają informacji o Bogu, a nam wystarczy ładny cytat,
który akurat zmieści się w opisie na gadu. Na piątym miejscu recenzja
"Boga urojonego" z Przekroju — wysoka pozycja świetnie pokazuje, jak wielki rozgłos
Dawkins zyskał w naszym kraju. Zresztą dwa miejsca dalej widnieje strona
sklepu Merlin.pl z tą właśnie książką. Tymczasem na pozycji szóstej blogasek
prowadzony przez kleryka. Hasło przewodnie: "Non
omnis moriar, to, co we mnie niezniszczalne — teraz staję twarzą w twarz z Tym, który jest! Jan Paweł II." Doprawdy oryginalne. Dalej mamy kolejne
serwisy katolickie: Mateusz i Nadzieja. To pokazuje sporą różnicę w porównaniu z internetem anglojęzycznym. U nas dobrze widoczne są duże i na swój sposób
nawet niezłe portale prowadzone przez jeden kościół. W Ameryce to głównie
strony małych grup, organizacji i kościołów, często działających głównie w internecie. Podobnie do pierwszej wygląda
też druga strona wyników: katolickie blogi nastolatek ("Bóg, Tatry i Ja, czyli Miłość, Piękno i Radość!"), strony z pocztówkowymi cytatami, kolejny portal katolicki a do tego nieco Dawkinsa i dość
kiepska „parodia ateistyczna". Na tyle kiepska, że czytania odechciewa
się po kilkunastu sekundach. Kilka
wniosków
Tego krótkiego, spontanicznego przeglądu nie można rzecz jasna nazwać
badaniem naukowym. Myślę jednak, że pokazuje on w jakiś sposób, co da się
znaleźć na temat Boga w globalnej sieci. A zarazem jak bardzo wątpliwej jakości
są to informacje. Przy tym zestawienie to obrazuje sytuację na pierwszym
froncie u nas i za oceanem. Z jednej strony całkowita dominacja katolicyzmu z marginalnymi przebłyskami innych poglądów, z drugiej zażarta dyskusja różnych
grup ewangelickich i ateistów. Co ciekawe ani śladu po Islamie i innych
religiach. Tylko w polskim Googlu pod koniec drugiej strony pojawił się artykuł z Wikipedii — Allah. Jeśli zainteresowała was ta krótka pisanina, to zachęcam
do własnych prób. Podobno w naszych czasach co drugi ateista rodzi się w Internecie...
« Wirtualne "perełki" (Publikacja: 30-01-2008 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5708 |
|