|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje O giętkości Autor tekstu: Zbysław Śmigielski
„...żeby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli
głowa". Znamy, pamiętamy, wszystko jasne.
Znamy i pamiętamy bez wątpienia, ale czy naprawdę wszystko
jasne?
Że po przemyśleniu przez głowę język wypowie, co
wypowiedzieć należy — podobno wielka to sztuka. Niektórzy zbierają za nią
spore brawa. Do encyklopedii za to trafiają, łatwo sprawdzić. Natomiast wymóg,
by głowa przemyślała wszystko co język wypowie — tego nikt nie zaleca
nawet, gdyż byłoby to nie sztuką, byłoby cudem. Nieważne, czy przemyślenie
miałoby nastąpić przed, czy po wypowiedzeniu. Przez te brawa sztuka jest
bardziej powszechna, lecz cud zawsze budzi podejrzenia. Związek pomiędzy głową i językiem nie należy do spraw bardzo jasnych, raczej intuicyjnych, w szerokim
tych spraw znaczeniu.
Cechy i właściwości języka, nie tego wywalonego w złości
na sąsiada, tylko naszej mowy, zależą od celów, jakim służy. Zmiany cech i właściwości świadczą o zmianie celów. To odbywa się stale.
Ewolucja języka przeszła długą drogę, którą na ogół
znamy, lecz której nie zawsze jesteśmy świadomi. W swych początkach język
spełniał zadania elementarne, czyli informacyjne. „W wąwozie są mamuty".
„Za drzewami jest rzeka". Aby to przekazać, zbędne były przymiotniki,
czasowniki, bez deklinacji też można było się obejść. Starczyło mruknąć
coś, co oznaczało mamuta i coś na oznaczenie wąwozu. Dodać kilka gestów,
do dziś nie zapomnianych. Giętkość w ogóle nie była potrzebna. Sprawa stała
się bardziej trudna, gdy należało przekazać, że mamuty są wielkie, albo że
jest ich wiele. Że mogą być niebezpieczne. Język poczynał obejmować
emocje, rzeczy abstrakcyjne. To pobudzało do myślenia, myślenie rozwijało język,
czyli język i głowa wzajemnie się napędzały, zarówno walcząc, jak i współpracując
ze sobą.
Prawda, że podstawową funkcją języka była i jest
informacja. Można jednak przekazywać ją dwojako. Albo za pośrednictwem
skomplikowanych bodźców estetycznych i emocjonalnych, jakie człowiek wyrobił w sobie podczas długiego procesu rozwoju, albo też zadowolić się bardziej
prymitywnymi, prostszymi w swej naturze ośrodkami reakcji bezpośrednich.
Inaczej mówiąc, literatura może o czymś opowiedzieć lub być sprawozdaniem z czegoś. Nawet wówczas, gdy to „coś" jest wymyślone i nigdy nie miało
miejsca w rzeczywistości. To forma decyduje o sposobie odbioru.
Wersja czystej informacji wyklucza, rzecz jasna, opowiadanie.
Właśnie na tym pograniczu lokuje się istota sporu o to, czym jest, czym zaś
nie jest literatura. I czym powinna być.
Język osiągnął apogeum świetności wówczas, gdy jego głównym
celem stało się wpływanie na emocje i skłanianie ludzi do myślenia. Myślenie
to początek drogi do działania. Jako skutek myślenia, działanie jest nie
tylko samodzielne, lecz także mądrzejsze. By ten cel osiągnąć, język musiał
być wysoce estetyczny, subtelny i wyrafinowany, podobnie jak to, co wyrażał.
Wymóg ten i zarazem potrzeba stworzyły wielkich mistrzów słowa, znaczenie których
nie jest jednak wiecznotrwałym.
Ten okres bowiem, jak się zdaje, mamy poza sobą. Odbywa się
kolejna zmiana celów i właściwości języka. Dostrzegana powszechnie, przez
niewielu rozumiana właściwie. Pozornie cofamy się, porzucając sprawy związane z emocjami ponownie na rzecz „czystej" informacji. Emocje, tak
nierozerwalnie tkwiące dotąd w języku, stają się czymś wstydliwym i niepożądanym.
Estetykę, subtelność zastępuje precyzja, tak ludzką stronniczość wypiera
wymóg neutralności. Pojęcie sztuki, artyzmu języka zamiera, ponieważ dla
informacji stanowi to rzecz zbędną. Konsekwentnie, miejsce sztuki, zresztą
nie wyłącznie w języku, zajmuje rozrywka.
Nowe, wszechmocne słowo ZABAWA.
Należy to zapamiętać — miejsce sztuki zajmuje ZABAWA.
Jest to pojęcie nowe. Nowe w swym znaczeniu. Dla dziecka,
dla zwierzęcia zabawa to ćwiczenie, wprawka przed dorosłością. Bawiące się
dziecko i zwierzę ćwiczy, markując sytuacje z życia. Zabawa w nowym sensie
to coś zupełnie innego, co bodaj trudno jeszcze określić, zarówno co do
celu jak też co do znaczenia. Podskakiwanie w takt muzyki, która także stała
się pojęciem nowym, kompilacja średniowiecznych bajek przeniesiona w cybernetyczną przyszłość, z drugiej zaś strony rozrywanie kota na kawałki „dla hecy", dźganie nożem
kolegi „z ciekawości" — to chyba nie wprawka przed dorosłością, gdyż i dorośli podobnie się bawią. Wobec ZABAWY
odniesienie do sztuki, jako tego, co winno wypełniać czas wolny, zdaje się
coraz mniej poważne. Nie należy się łudzić, cokolwiek by się o tym myślało — krok jest naprzód, nie wstecz. Rozwój nie cofa się. Nigdy.
„Stary" i „nowy" język różnią się dokładnością. W starym pojęciu oznacza to pewną dowolność, zależną od intencji autora,
od tego, co autor „chciał powiedzieć" — dokładność nowa nie zależy
od autora, jest od niego wymagalną. Należałoby nazwać ją precyzją i rozumieć raczej technicznie, nie estetycznie. Rozumieć rewolucyjne skutki
takiego stanu rzeczy. Precyzja techniczna poddaje się definicjom, precyzja
estetyczna — nie. Stąd dla nowego języka dopuszczalna możliwość, by się
go nauczyć, opanować — zarówno język instrukcji, jak literatury. Powstały
już szkoły pisania instrukcji, szkoły pisania scenariuszy, nowel i powieści.
Wobec stopniowego, nieubłaganego rozstawania się z wymogiem artyzmu jest
to logiczne i naturalne. Pojęcie „talentu" staje się puste, pozbawione
znaczenia. Nawet śmieszne i pretensjonalne.
Eksploatacja tego, co nazwaliśmy „słowem" — musi mieć
granice. Czy rzeczywiście musi?
Głośne próby czynione w Europie nad ustaleniem, jaki
odsetek ludzi rozumie czytane teksty, wykazał żenująco niskie liczby.
Zdecydowana większość nie rozumiała. Ale jednak czytała. Czytała! Po co
czytać tekst i nie rozumieć go, nie pamiętać? Nie ustalono i nie eksponowano
faktu, że większość z tych nie rozumiejących regularnie czytuje prasę. W jakim celu?
Na poetyckim wieczorze słuchacze entuzjastycznie biją
brawo, są naprawdę wzruszeni. Spytajcie ich o to, co usłyszeli. Spytajcie o treść choćby jednego z czytanych im wierszy. Owszem, potrafią powiedzieć,
czy im się podobało, czy nie. Lecz więcej nie bardzo potrafią.
Więc nie chodzi o treść, o sens? O zrozumienie też nie
chodzi?
Znaczenie słów jest absolutnie umowne. Słowa prócz
informacji zawierają też melodię, melodykę jakąś. Po prostu są dźwiękami.
Chodzi więc o te dźwięki, o melodykę? Bzdura czy co? Nie taka wielka bzdura.
Pisany tekst nie jest identyczny z brzmieniem, nuty nie są
identyczne z muzyką. Czytać tekst, to jakby wykonywać muzykę. Niechaj
ktoś powie, że muzyka niewiele mówi! Albo że słowa nie grają! Chodzi też o coś znacznie ważniejszego. O to, że porozumiewamy się dźwiękami.
Na świecie wiele jest istot, które wpadły na ten sam pomysł.
Co prawda, ich dźwięki są inne. Ale służą podobnemu celowi.
Rzecz w tym, iż nasz giętki język przypisał określonym dźwiękom
określone znaczenie i próbuje trzymać się tego. Głowa zresztą także. Lecz
forma znaczeń w dźwiękach może być przeróżna. Rozwój nie postępuje do
tyłu. Może obserwujemy początek długiego oczywiście, bardzo długiego
procesu przenoszenia znaczeń, zmiany ich formy? Prawda, jeszcze nie jesteśmy w stanie
objąć tego głową, ale giętki język już to wyczuwa, już wie.
I nawet potrafi się dostosować. Inną przybiera postać w tekstach piosenek, inną w reklamie taniej linii lotniczej, inną w rozmowie z przyjaciółmi. Lecz jedną cechę ma stałą: jak najmniej śmiecia, jak
najmniej artyzmu. Jak najmniej tego, co jedynie potrafią nieliczni. Jak najwięcej
tego, co dostępne dla wszystkich. Bo nowa sztuka, nowy artyzm polegać ma na
tym, by każdy mógł być artystą. Kiedy tylko zechce.
Nie ma się z czego śmiać. Owe próby ustalenia, ilu z nas
umie czytać ze zrozumieniem, pominęły znacznie ciekawszą kwestię. Pominęły
pytanie, ilu z nas umie zrozumiale pisać. Skrupulatnie ustaliły te ustalenia,
ilu jest w danej populacji czytających. A ilu jest piszących, nie ustaliły.
Nie skrywam, że męczy mnie to pytanie: ilu jest pisarzy na
stu czytelników? Na tysiąc, to już boję się myśleć.
Sęk w tym, by język nie postawił głowie warunku pełnego
zrozumienia. Głowa nie musi koniecznie rozumieć wszystkiego, co język
wypowie. I nawet nie chodzi o cud. Chodzi o to, by głowa i język wzajem
się napędzały, goniły. By nie znalazły się razem w jednym punkcie. Wtedy
koniec. Stracilibyśmy szansę na pojęcie języka delfinów.
« Felietony i eseje (Publikacja: 11-02-2008 )
Zbysław ŚmigielskiPowieściopisarz, nowelista, aforysta, najrzadziej poeta. Laureat konkursów i nagród literackich. Uznany za marynistę. Był kapitanem jachtowym, instruktorem żeglarstwa, nieco powłóczył się po morzach, co ma wpływ na twórczość. Zajmuje się propagowaniem spraw morza na spotkaniach autorskich, szczególnie z młodzieżą. Interesują go także inne sprawy: historia współczesna, problemy społeczne, konflikty moralne - to, czym żyjemy na codzień. Ostatnia książka: Sarmaty i scyty (2007). Zmarł w 2014. Strona www autora Numer GG: 3401579
Liczba tekstów na portalu: 22 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Nostalgia | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5726 |
|