|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
XX wiek według Łysiaka [1] Autor tekstu: Waldemar Marciniak
O książce tej
słyszałem wiele egzaltowanych opinii, pochodzących głównie z kręgów
polskiej bogoojczyźnianej prawicy. Zniechęcało to niewątpliwie do jej
przeczytania. W końcu jednak przełamałem się i sięgnąłem po słynne
„Stulecie kłamców" Waldemara Łysiaka (Chicago-Warszawa 2000). Któż by
nie chciałby poobcować z tak okrzyczanym fenomenem. Niestety, mizeria jaką
zaserwował czytelnikom Łysiak szczerze mnie zaskoczyła i rozczarowała.
Napastliwa i moralizatorska publicystyka tego autora sytuuje się gdzieś na
poziomie twórczości Jerzego Roberta Nowaka. A więc w dolnych strefach stanów
niskich. Być może nie warto by do tego tytułu powracać, gdyby nie jego społeczny
rezonans. W „Stuleciu kłamców"
Łysiak postanowił rozprawić się z wszechobecnym — jego zdaniem — w XX
stuleciu kłamstwem. Nie pierwszy to w dziejach przypadek osoby, która posiadłszy
prawdę absolutną postanowiła wspaniałomyślnie podzielić się nią z otumanionymi kłamstwem prostaczkami (wszak „większość każdego społeczeństwa
tworzą całkowite przygłupy", stwierdza Łysiak na stronie 46). Książka składa
się z trzech części. W pierwszej przedstawione są kłamstwa światowe, w drugiej kłamstwa rodzime, polskie, w trzeciej natomiast zaprezentowana zostaje
„aNATOmia kłamstwa", czyli okoliczności interwencji NATO w Kosowie w 1999
r. Czytając
konserwatywną publicystykę często odnosi się wrażenie, iż przedmiotem jej
krytyki nie jest rzeczywisty nowoczesny świat, tylko jakaś jego karykatura
istniejąca jedynie w wyobraźni autorów. Przypisywane są mu cechy, których
nie posiada. Stosuje się przy tym nierzadko instrumentarium pojęciowe
zaczerpnięte ze sfery religii, co zupełnie zamazuje obraz. Wielu tworom współczesności
(postęp, nauka, technika, medycyna, demokracja, liberalizm polityczny i obyczajowy itp.) zarzuca się ze złośliwą satysfakcją, że nie wywiązują
się one z misji zbawienia świata i uczynienia z niego raju ziemskiego, który
rzekomo obiecywały. Problem w tym, że chyba mało kto (może poza krótkim
okresem oświeceniowego entuzjazmu) tego od nich oczekuje. Są to środki mające
poprawiać stopniowo ludzki los, eliminować różne zmory trapiące ludzkość,
chronić przed tyranią, stwarzać możliwości rozwoju jednostki, a nie
przynosić zbawienie w jakimś religijnym sensie. Inny zabieg chętnie
stosowany przez konserwatystów to wyszukiwanie jakichś skrajnych przypadków,
marginalnych patologii, które następnie przedstawia się z triumfem jako coś
powszechnego i świadczącego o zupełnej degrengoladzie współczesnej
cywilizacji. Konserwatyści demonizują współczesność, która nie jest aż
tak zła, idealizują zaś przeszłość, która nie była wcale tak wspaniała.
Powyższe uwagi można też odnieść do publicystyki Waldemara Łysiaka. Już od
pierwszych stron książki wskazany jest wyraźnie główny winowajca wszelkich
nieszczęść XX wieku. W prawicowym piśmiennictwie dano ostatnio nieco odetchnąć
dotychczasowym dyżurnym wrogom: Żydowi i masonowi. Ich miejsce zajął teraz złowrogi,
mieniący się czerwono-różowymi barwami lewak. Któż to taki? W przybliżeniu
każdy, kto nie ma poglądów skrajnie prawicowych i ultrakatolickich.
Zastosowanie takiej perspektywy sprawia, że zamiast rzetelnej analizy minionego
stulecia otrzymujemy ostrą ideologiczną przepychankę. Na początek
obrywa się lewackiemu fetyszowi, jakim jest idea postępu. „Wynik jest
koszmarem — postęp okłamał ludzkość" (s. 11), jego bilans jest
zdecydowanie ujemny. Rozwój techniki umożliwił masowe ludobójstwo,
odrzucenie religii doprowadziło do powszechnej demoralizacji, egalitaryzm -
do ekspansji prostactwa i upadku kultury. Jeżeli jednak jest tak źle, to jakim
cudem świat zaludnia teraz kilkukrotnie więcej ludzi niż przed Oświeceniem,
dlaczego życie ludzkie wydłużyło się dwukrotnie, a jego jakość znacznie
podniosła? Czy to, że nowoczesna technika może dostać się w niepowołane ręce
to dostateczny powód, by tkwić w zacofaniu? „Za każdą korzyść trzeba
gorzko płacić" (s. 13) konkluduje przenikliwie Łysiak. Czyżby autor
oczekiwał od postępu zbudowania ziemskiej Utopii? Obnażone
zostaje również „kłamstwo demokracji". Łysiak pisze, że: „Olimpijski
triumf demokracji nie przyniósł więc ludziom ani pokoju, ani wzrostu prawości,
godności, bezpieczeństwa itp. — przyniósł rekordowy horror" (s. 48-49).
Trudno się z tym zgodzić. Przecież właśnie tam, gdzie demokracja triumfowała
następowało zaniechanie wojen, wzrost poziomu życia, przestrzeganie praw człowieka i obywatela. Zdecydowana większość zła XX wieku popełniona została w systemach niedemokratycznych lub w wyniku ich ekspansji. Nikt nie twierdzi, że
demokracja jest ustrojem doskonałym. Aby zapobiec jej wynaturzeniom tworzy się
zabezpieczenia takie jak Monteskiuszowski trójpodział władz, Hamiltonowska równowaga
władz czy wprowadzane po II wojnie światowej sądy konstytucyjne, zapobiegające
dowolnej interpretacji zapisów konstytucji przez rządzących. Nie mogło
zabraknąć tradycyjnych lamentów nad upadkiem moralnym XX wieku. Które to
stulecie w oczach wszelkiej maści duchownych i moralistów nie było wiekiem
zapaści moralnej. Znając świat tylko z ich pism, można by wywnioskować, że
ludzkość nie zajmuje się niczym innym tylko upadaniem moralnym. Co
charakterystyczne, moralność w ich ujęciu związana jest głównie z jedną
sferą — seksem (głodnemu chleb na myśli?). Według Łysiaka, wiek XX przyniósł
tutaj totalną katastrofę, w czym niewątpliwie musiał maczać palce sam diabeł.
On to zapewne patronował koalicji ateistów, libertyńskich relatywistów,
pedalstwa, neognostyków, satanistów, hippisów, tolerancjonistów, feministek i kogo tam jeszcze, zmierzającej do zezwierzęcenia ludzkości (czytaj:
czerpania przez ludzi przyjemności z życia seksualnego). Efekt: kult wszelkich
zboczeń z kazirodztwem i nekrofilią na czele. Przyznam
szczerze, że jakoś nie spotkałem się z owym ponoć powszechnym kultem zboczeń,
ani nawet nie słyszałem nikogo, kto wychwalałby np. nekrofilię. Liberalny świat
nie widzi potrzeby ingerowania w intymne sprawy między dwojgiem dorosłych
ludzi. Nieprawdą jest też, jakoby wszystko było dozwolone (permisywizm). Wyraźną
granicą jest zakaz krzywdzenia drugiego człowieka. Nie ma żadnego
przyzwolenia na pedofilię, zoofilię, nekrofilię itp., choć zapewne znajdują
się, jak zawsze, jednostki je praktykujące. XX-wiecznej
Sodomie i Gomorze przeciwstawia Łysiak rzekomo wyższą moralność wcześniejszych
wieków, z dulszczyzną wieku XIX włącznie. Historycy i antropolodzy kultury
wiedzą, że z obyczajowością seksualną różnie bywało na przestrzeni dziejów.
Nie każda też kultura czy religia miała antyseksualnego hopla, tak jak chrześcijaństwo. Dużą przesadą
jest wizja szczególnego zdeprawowania młodzieży przez przemiany obyczajowe XX
wieku. Wcale nie obniżył się dramatycznie wiek inicjacji seksualnej w porównaniu z końcem tak wychwalanego pruderyjnego XIX stulecia (wtedy po raz pierwszy zaczęto
prowadzić badania w tej materii). Po prostu w określonym wieku odzywa się
biologiczna natura człowieka i żadne zaklęcia, tupania i groźby moralistów
nie są w stanie jej powstrzymać (por. Koniec stereotypów na temat życia
seksualnego).
Pod uwagę należy też brać fakt, że dawniej zawierano małżeństwa o wiele
wcześniej. W okresie staropolskim wiekiem uprawniającym do rozpoczęcia pożycia
małżeńskiego przez kobietę było ukończenie 12 lat. Dziś uznano by to za
pedofilię. Upadkowi
moralności towarzyszyła, zdaniem Łysiaka, propaganda antyrodzinna. Jej ofiarą
padła tradycyjna rodzina (czytaj: patriarchalna, wielodzietna i religijna).
Czynnikami niszczącymi rodzinę stały się: praca zawodowa kobiet, propaganda
feministyczna i homoseksualna, aborcja i antykoncepcja, rozwody, pornografia,
laicyzm itd. itp. (książka przesycona jest tego typu litaniami). A tylko
tradycyjna rodzina jest fundamentem zdrowego społeczeństwa. Wspaniałość
tradycyjnej rodziny to kolejny konserwatywny mit. Z badań nad historią rodziny
wiemy, że podlegała ona przemianom (np. izraelscy patriarchowie mieli po kilka
żon, co Panu Bogu jakoś nie przeszkadzało), że była często areną
przemocy, a prawie zawsze — przedmiotowego traktowania kobiety. Dawne społeczeństwa
nie były dzięki niej ani szczególnie moralne (powszechne okrucieństwo, brak
empatii), ani pokojowe. Także w dzisiejszym świecie obszary zdominowane przez
patriarchalizm są najbardziej niestabilne, a często wręcz barbarzyńskie. Model rodziny w cywilizacji zachodniej rzeczywiście ulegał przeobrażeniom, zwłaszcza w drugiej połowie XX wieku. Patriarchalizm zastąpiono partnerstwem, wielodzietność — mniejszą liczbą potomstwa, któremu jednak zapewnia się lepsze
perspektywy życiowe. Są to zmiany raczej in
plus. Zwiększa się liczba rozwodów, to prawda. Jednak czy lepiej tkwić w toksycznym małżeństwie niż się rozstać? Trudno oczekiwać, że ludzie będą
zawsze nieomylni przy wyborze partnerów życiowych. Trwałość dawnej rodziny
wcale nie musiała wynikać ze szczęścia, jakie dawała ona jej członkom, a bardziej z norm społecznych stawiających na fasadowość i pozory. Wiek XX został
też skażony „totalitarną ideologią relatywizmu". Wcześniej podobno
wiedziano, co jest dobre, a co złe. „Przez całe tysiąclecia — pisze Łysiak — ludzie wiedzieli co jest dobre a co złe. Kiedy gwałcono ich, oszukiwano i mordowano — nie wmawiano dręczonym,
że to dla ich dobra" (s. 93). Czyżby autor nie słyszał o inkwizycji, która
torturowała i paliła ludzi zawsze dla ich dobra (zbawienia duszy), o wyprawach
krzyżowych czy wojnach religijnych, gdzie radośnie mordowano niewiernych lub
heretyków, uważając to za dobry uczynek, o Hebrajczykach, którzy mieli nie
zabijać, ale tylko członków własnego plemienia (inne plemiona można było
wyżynać do woli). Relatywizm to żaden wymysł bezbożnego XX wieku. Relatywizmowi
towarzyszy nierozłącznie tolerancja, która tworzy „akolitów Zła" (s. 96).
Tolerancja to chyba jedno z najbardziej złowrogich pojęć w słowniku
konserwatysty. No bo jak można pozwolić komuś na posiadanie poglądów czy
upodobań odmiennych niż moje. Ciekawe, że przeciwnicy tolerancji zawsze zakładają,
że to oni będą tymi nietolerancyjnymi, a nie nietolerowanymi. W odwrotnym
przypadku chyba by tak przeciw tolerancji nie występowali. Jedną z największych
ofiar XX wieku widzi Łysiak w Kościele katolickim. Ta jak zwykle niepokalana
instytucja miała doznać strasznych krzywd od laicyzatorów (profesjonalnych i amatorskich), Żydów („nienawidzących Chrystusa bardziej od Hitlera"),
komunistów, socjalistów, lewaków (i dalej kolejna obszerna litania). Za
najgorszy uznał jednak „antyklerykalizm elit intelektualnych", mający
charakter… totalitaryzmu. Każdy więc, kto nie dostrzega wspaniałości Kościoła i głoszonych przezeń mitów okazuje się totalitarystą. Co za głębia przemyśleń.
Wszelkie aspekty krytyki Kościoła są bowiem ex
definitione „totalnie zakłamane" (s. 108). Święta Inkwizycja to
niemal prekursorka humanizmu, oczerniana przez lewaków jedynie przez złośliwość i ignorancję.
1 2 Dalej..
« Recenzje i krytyki (Publikacja: 02-03-2008 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5762 |
|