|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Ameryka zbuntowana [2] Autor tekstu: Marcin Punpur
Ewangelikanie stanowią oczywiście mniejszość, jeśli jednak weźmiemy pod uwagę ich walkę z teorią ewolucji, kampanię na rzecz kreacjonizmu (co w niektórych stanach przynosi już efekty w postaci wprowadzenia zajęć z „Inteligentnego Projektu”), komórkami macierzystymi (federalne fundusze na badania zostały na razie wstrzymane), aborcją oraz z planowaniem rodziny, to możemy dojść do wniosku, że sprawy rzeczywiście idą w złym kierunku. Osobiście jednak skłaniam się ku opinii Barbera, który nie wierzy, by to wszystko miało się skończyć teokracją, albowiem jak pokazuje historia, ruchy odnowy religijnej to zjawiska cykliczne i zawsze potem wywołują reakcję przeciwną. Miejmy nadzieję, że i tym razem będzie podobnie.
„Kapitalizm kolesiów” i deficyt demokracjiW Stanach istnieje takie określenie jak „kapitalizm kolesiów” (crony capitalism), które odnosi się do korupcyjnych związków polityki i biznesu. Mówi się, że w Teksasie to wręcz tradycja. Bushowie i inne rodziny przede wszystkim z branży naftowej zbijają majątek dzięki takim powiązaniom. Mechanizm jest prosty. Wystarczy wesprzeć finansowo kampanię jednego z kandydatów, a jego wdzięczność z pewnością znajdzie jakieś odzwierciedlenie w późniejszych nominacjach. Można także manipulować przy zamówieniach publicznych, jak to miało miejsce w przypadku wojny w Iraku.
Są jednak bardziej subtelne metody. Media stanowią tu szerokie pole do popisu. Oczywiście nikt nie będzie dzwonił do zarządu stacji telewizyjnej czy gazety i wywierał bezpośrednią presję. Najskuteczniejszą metodą jest polityka selekcji informacji. I tak gazeta krytykująca rząd ląduje, jak to się mówi, poza głównym nurtem informacji i wypada poza margines społecznej debaty. Można też samemu założyć gazetę — wystarczy raptem 50 mln dolarów – i na własną rękę uprawiać „kreatywne dziennikarstwo”.
Wszystko to przeczy ideologii „wolnego rynku”, którą tak ochoczo wyznają Republikanie. Świat biznesu jest jak najbardziej daleki od tego, by państwo nie angażowało się w ich sprawy. Dla niektórych branż, jak przemysł zbrojeniowy czy naftowy przyjazna ingerencja państwa to podstawa istnienia. Jak zauważa znany ekonomista — J. Stigliz, w Ameryce leseferyzm to jednocześnie duży rząd i przywileje korporacyjne. Gdzie tu konsekwencja?
Zdumiewające jest to, że Republikanie jako partia faworyzująca ludzi bogatych, przeciągnęła na swoją stronę biedniejsze warstwy społeczeństwa, stawiając siebie jednocześnie jako tych, którzy bronią „uciskanej mniejszości”. Thomas Frank w głośnej książce What’s the Matter with Kansas dochodzi wręcz do wniosku, że biedacy z Kansas, głosując na Republikanów, głosują wbrew swoim interesom. Jak to możliwe? Oczywiście Republikanie nie mówią wprost, że obniżając podatki mają zamiar obdarować najbogatszych, lecz używają uwodzicielskiej retoryki, twierdząc, że „cięcia podatków zwiększają produkcję!”. O tym jednak, że wzrost produkcji nie musi iść wcale w parze ze wzrostem dochodów najbiedniejszych, milczą. Zresztą, ostatnie lata potwierdziły to, co próbowano ukryć. Cięcia podatkowe, jakie wprowadziła administracja Busha, powiększyły znacząco nierówności społeczne i doprowadziły do rekordowego deficytu. A mimo to prawica wygrała...
Dla niektórych to zwycięstwo oznaczało dewaluację znaczenia pojęcia klasy społecznej, która obecnie zdecydowanie bardziej zależy od kwestii kulturowych niż statusu materialnego. Jak to możliwe? Zdaniem jednego z publicystów — J. Schella, dzieje się tak, gdyż dla biedniejszych ludzi kwestie religijne i obyczajowe stały się ważniejsze, niż ekonomiczne. Duży wpływ na to zjawisko miał szczególny, klasowy język, jakim posługują się Republikanie. „Prawica mówi, że ‘podtrzymuje etyczne wartości zwykłych Amerykanów’ i przeciwstawia się ich ‘skorumpowanej, perwersyjnej elicie ze wschodniego wybrzeża’, która popiera małżeństwa gejów i opowiada się za dopuszczalnością aborcji”. Uwzględniwszy fakt, że od kilku lat w rękach prawicy znajdują się wszystkie trzy władze, zdaje się, że to skuteczna taktyka.
Nie przeceniajmy jednak nazbyt znaczenia amerykańskich preferencji politycznych. Tylko 10 procent amerykańskiego społeczeństwa twierdzi, że kieruje się względami merytorycznymi w wyborach. Co z resztą? Pozostali stawiają raczej na image. Bush junior wygrał po raz drugi nie tylko dlatego, że uderzył w religijne tony, lecz przede wszystkim dzięki temu, że przekonał publiczność do swojej roli twardego szeryfa robiącego porządek ze złymi facetami. Taka narracja najwidoczniej ciągle wywołuje poklask u amerykańskich wyborców, choć western już dawno temu zszedł z afiszów.
Nie idzie tu jednak wyłącznie o gusta. Gra toczy się bowiem o amerykańską demokrację. Niektórzy mówią wręcz o jej deficycie. Łatwość z jaką ograniczono swobody obywatelskie w imię wojny, nierówny dostęp do informacji w mediach, „przyjazna” polityka wobec bogatych, wszystko to daje do myślenia i z pewnością nie nastraja optymistycznie do „imperium wolności”.
Międzynarodowy policjant
Na koniec spytajmy: czy świat w ogóle potrzebuje lidera, międzynarodowego arbitra? Uważam, że póki istnieją dyktatury i kraje o skłonnościach imperialistycznych, to tak. Pytajmy dalej: czy Stany Zjednoczone sprawdzają się w roli takiego arbitra? B. Barber widzi to tak: „czy nam się to podoba czy nie, Ameryka jest żandarmem i nim będzie, bo ma najpotężniejszą armię i interesy na całym świecie. Nie ma ucieczki od tej roli Ameryki. Problemem jest to, jak będziemy tę rolę odgrywać. To tak jak z policjantem we wspólnocie mieszkańców: dobrze jest mieć wśród nich przyjaciół, a wszystkim będzie lepiej; lepiej być policjantem, który jest traktowany jako część wspólnoty, a nie jej prześladowca. A przyjaciół zdobywa się przez współpracę, słuchanie. Można być przecież częścią zespołu i zarazem jego liderem”.
Stany jednak to kiepski lider. To lider, który walczy o demokrację tylko tam, gdzie to się opłaca. To lider, który jest arogancki zarówno wobec podbitych krajów jak i swoich sojuszników. To lider, który grzeszy pychą i któremu obcy jest samokrytycyzm. Czy naprawdę to jedyny lider na jakiego nas stać?
Rezultatem rewolucji amerykańskiej było oddzielenie się trzynastu kolonii północnoamerykańskich od Wielkiej Brytanii oraz ich przekształcenie w Stany Zjednoczone Ameryki. Jakie będą rezultaty buntu intelektualistów? Nie wiem. Wiem jednak, że rewolucje często zaczynały się z góry. Zresztą nieważne, czas na zmianę!
Artur Domosławski, Ameryka zbuntowana. Siedemnaście dialogów o ciemnych stronach imperium wolności, Warszawa 2007, s. 285.
1 2
« Recenzje i krytyki (Publikacja: 21-09-2008 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 6081 |
|