Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.444.684 wizyty
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 700 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Mój ateizm budzi się z letargu wówczas, gdy prywatna wiara staję się sprawą publiczną; kiedy ktoś próbuje zorganizować życie innym na podstawie własnych psychopatologii.
« Kultura  
Kultury w kulturze czyli krótka historia potyczek humanistów ze ścisłowcami [1]
Autor tekstu:

W ciągu ostatnich kilku lat ukazały się w Polsce przekłady dwóch ważnych pozycji. Noszą one tytuły: „Dwie kultury” i „Trzecia kultura”. Stanowią ważny wkład w proces przemian, jakie dokonują się obecnie na arenie będącej miejscem starcia nauk ścisłych z naukami humanistycznymi. Tymczasem trudno napotkać dziś jakiekolwiek opracowanie polskojęzyczne dotyczące tego zagadnienia. Artykuł niniejszy ma zatem w zamierzeniu wypełnić tę dotkliwą lukę. Kluczową rolę pełni w obu książkach termin „trzecia kultura”, jednak aby zrozumieć sens tej idei wypadałoby najpierw dowiedzieć się czym są poprzedzające ją dwie kultury.

Dwie kultury

Historia trzeciej kultury rozpoczyna się siódmego maja 1959 roku w auli senatu uniwersytetu Cambridge, kiedy to doroczny wykład Rede’owski wygłosił znany fizyk i powieściopisarz Charles Percy Snow. Zatytułował go Dwie kultury i rewolucja naukowa . Właściwie po dziś dzień można spierać się o to, czy tezy, które Snow zawarł w swoim wykładzie były i są słuszne. Pewne są dwie rzeczy – trafiły one w swój czas i były wystarczająco kontrowersyjne, aby wywołać duże zamieszanie w środowiskach intelektualistów (i to nie tylko brytyjskich). Snow w swym wystąpieniu (zaraz potem zostało ono oczywiście opublikowane) postawił diagnozę, jakoby istniał fundamentalny rozłam w świecie kultury. Po jednej stronie sytuują się tradycyjni humaniści, jak ich nazywał „intelektualiści o literackiej proweniencji”, po drugiej zaś coraz prężniej rozwijająca się kultura przyrodoznawców (czyli przedstawicieli sciences ). Zjawisko to niezauważenie postępuje już od końca XIX wieku, zaś jego przyczyn szukać należy w gwałtownym rozwoju nauki i techniki oraz, co było reakcją na to zjawisko, w postępującym wśród reprezentantów tradycyjnej humanistyki konserwatyzmie. Rozważania te mocno wpisane były w intelektualny krajobraz Wielkiej Brytanii i stanowiły analizę działania systemu edukacyjnego tego właśnie kraju, jednak sądząc po oddźwięku, z jakim zagadnienie dwóch kultur spotkało się na całym świecie (są również polskie akcenty tego sporu) nie był to jedynie lokalny problem wywołany specyfiką uwarunkowań historycznych i edukacyjnych. Dzieje się tak, gdyż ogólny trend zmiany społecznej skierowany ku niezwykle szybkiemu rozwojowi nauk przyrodniczych wspólny jest dla wszystkich krajów kultury euroamerykańskiej. Dlatego rozdźwięk pomiędzy dwoma kulturami jest zjawiskiem powszechnym, poszczególne zaś kraje różnią się jedynie natężeniem konfliktów i układem sił. Z uwagi na fakt, że jako pierwsi dobrze zagospodarowali niszę społeczną, to tradycyjni humaniści są stroną dyktującą warunki. Dlatego też siebie jedynie uważają za intelektualistów par excellence , narzucając jednocześnie mocą własnego autorytetu taki wizerunek szerokim masom. Jednak już w czasach wystąpienia Snowa sytuacja ta zaczęła się powoli zmieniać. Ktoś przytomny musiał przecież w końcu zadać pytanie, dlaczegóż to niby jedynie tradycyjni humaniści godni są miana intelektualistów, naukowcy zaś nie za bardzo. Jak to jest możliwe, że nie jest „barbarzyńcą w ogrodzie” humanista nie mający najmniejszego nawet pojęcia o najnowszych dokonaniach biologii czy fizyki, jest nim zaś przyrodnik nie posiadający rozeznania w operach Wagnera czy poezji Rilkego?

Wobec stałego przyrostu wiedzy naukowej i znaczenia praktycznego, jakie niesie ze sobą jej wykorzystanie, oczywiste było, że taka sytuacja prędzej czy później przestanie odpowiadać przedstawicielom nauk ścisłych. Po co męczyć się z dokuczliwym kompleksem niższości, skoro fakty mówią za siebie – to my naukowcy jesteśmy w sytuacji uprzywilejowanej, my przecież odnotowujemy stały kumulatywny przyrost wiedzy i szczycimy się posiadaniem reguł metodologicznych pozwalających na osiągnięcie precyzji, o jakiej się humanistom nawet nie śniło. Taki był punkt wyjścia dla procesu rekonstruowania tego stanu rzeczy. W ten sposób nastąpił początek końca hegemonii „czystej” humanistyki na scenie kultury. Tak powstała przestrzeń dla wyłonienia się idei trzeciej kultury.

Oczywiście natychmiast nasuwają się zarzuty wobec pomysłów Snowa. Ten najbardziej oczywisty dotyczy już samego tytułu jego wykładu. Chodzi tu o stopień arbitralności dychotomicznego podziału kultury. Dlaczego akurat dwie nie zaś cztery, piętnaście czy też dwieście. Zapewne można znaleźć kryteria, w oparciu o które dałoby się sensownie dokonać takich podziałów. Odpowiedź na ten akurat zarzut jest równie prosta, co Snow’owski podział na dwa. Kryteria wyodrębnione przez autora koncepcji odznaczają się dwoma niezaprzeczalnymi walorami: są proste i stanowią odzwierciedlenie realnego konfliktu społecznego. Faktycznie można dokonać podziału życia intelektualnego na cztery bądź też na dwieście kultur, ale czy będzie to miało jakiś sens, czy będzie to czemukolwiek służyło?

Pomysłowi Snowa zarzucano również nadmierną lokalność. Chociaż snuł on swe rozważania w oparciu o wiedzę na temat brytyjskiego kontekstu społecznego, to jednak ogólnoświatowy zasięg recepcji jego koncepcji i ilość komentarzy, polemik, artykułów zgadzających się z nią, bądź też ją krytykujących świadczyć mogą tylko o jednym: nie był to jedynie problem Brytyjczyków wywołany nadmierną konsumpcją herbaty, dżentelmeńską flegmatycznością czy też efekt zatrucia przez smog unoszący się nad Londynem.

Spornym okazało się również przekonanie Snowa, że wiedza naukowa jest bardziej wartościowa od tradycyjnej humanistyki (czyli wiedzy filologiczno-filozoficzno-literacko-historycznej). Tok myślenia był prosty: nasze funkcjonowanie we współczesnym świecie uzależniliśmy od pomocy techniki, proces ten narasta w coraz szybszym tempie, zatem aby lepiej zrozumieć i sensowniej wykreować rzeczywistość, a przede wszystkim poradzić sobie z problemem dysproporcji pomiędzy bogatymi i biednymi należy dowartościować nauki ścisłe. To zaś może oznaczać deprecjację dokonań i znaczenia tradycyjnej humanistyki. W tym miejscu atmosfera sporu podgrzewa się niepomiernie, gdyż mamy tu do czynienia z jawną próbą zamachu na króla, gdzie zamachowcami są naukowcy, zaś królem humaniści. Poza tym w grę wchodzą tu również prestiż społeczny i utrzymanie się w roli autorytetu. Jak wiadomo, gdzie stawka wysoka, tam bój ciężki i zażarty.

Dwie kultury w nowym świetle

Sądzę, że z historii koncepcji dwóch kultur należy wyciągnąć pewne wnioski.

Otóż, po pierwsze, na powyżej zarysowany problem hierarchii ważności nauk można spojrzeć jeszcze inaczej. Nauki przyrodnicze są nam niezbędne, gdyż odgrywają kluczową rolę w tworzeniu i zrozumieniu współczesnego, stechnicyzowanego i coraz szybciej rozwijającego się świata. Wydaje się, że spełniają tę rolę lepiej niż konserwatywnie nastawione i niechętne zmianom nauki humanistyczne. To zatem byłby argument na rzecz opowiedzenia się raczej po stronie kultury nauk przyrodniczych (choć nie śmiem poddawać w wątpliwość tezy, że zrozumienie otaczającej nas rzeczywistości nie jest w pełni możliwe jeśli pozbędziemy się humanistyki).

Pojawiły się niedawno ewolucyjne próby wyjaśnień sukcesów nauk humanistycznych (dobre źródło wiedzy na ten temat stanowi ostatni rozdział książki Jak działa umysł Stevena Pinkera). W ich myśl zajęcia takie jak słuchanie muzyki czy też czytanie książek (czyli Wagner i Rilke) są dla nas ważniejsze niż dokonania fizyków, gdyż są elementem naszego bagażu ewolucyjnego i bardziej oddziałują na nasze emocje. Umiejętność percypowania dźwięków i słów bardziej mogła się przysłużyć przetrwaniu naszego gatunku niż umiejętność dowodzenia wzorów matematycznych. Zatem dotychczasową dominację nauk humanistycznych można traktować jako pokłosie ich dotychczasowej ewolucyjnej przydatności. [ 1 ]

Skoro jednak to nauki ścisłe zaczynają wysuwać się na czoło przed tradycyjną humanistykę (czego przykładem realizacji będzie, jak się to zaraz okaże, idea trzeciej kultury), to czy nie należy tego traktować jako kolejnego argumentu na rzecz tezy, że dzięki rozwojowi kultury nasz ewolucyjny bagaż coraz bardziej przestaje nam być potrzebny, a co gorsza zaczyna nam zawadzać? Paradoksalnie odwraca to też inny stereotyp związany z uproszczonym podziałem na naturę i kulturę: to humanistyka bowiem kojarzona raczej z tym, co jest w nas efektem działania kultury, okazuje się być bardziej „naturalna” niż nauki przyrodnicze.

Praktyczne wnioski płynące z tych wysoce spekulatywnych rozważań dotyczą przede wszystkim reform edukacyjnych. Robin Dunbar w Kłopotach z nauką , kontynuując wątek rozpoczęty przez Snowa, pisze o dużo gorszych warunkach nauczania w Wielkiej Brytanii nauk przyrodniczych niż nauk humanistycznych (zob. Dunbar 1996: 11-17). Wymagania egzaminacyjne są dla tych pierwszych o wiele niższe. Co za tym idzie przyszła kadra nauczycielska z takich przedmiotów jak fizyka czy biologia będzie gorzej kształcona i gorzej przygotowana merytorycznie. To zaś zaowocuje spadkiem jakości nauki brytyjskiej. Zatem sytuacja deprecjonowania nauk przyrodniczych ma swój początek już na poziomie wczesnych lat edukacji. I to właśnie należy zmienić! Proces wyrównywania szans obydwu tych kultur należy zacząć „od dołu”.

Jednym z pomysłów na to, jak czegoś takiego dokonać jest sytuacja, kiedy to naukowcy zaczynają nawiązywać dialog ze społeczeństwem. I właśnie to jest między innymi celem przyświecającym grupie występującej pod nazwą „trzecia kultura”.

Trzecia kultura

John Brockman robi wrażenie postaci charyzmatycznej. W Internecie można zobaczyć jego zdjęcia z osobistościami takimi jak Andy Warhol, Bob Dylan czy owca Dolly. Jest on autorem kilku książek traktujących o nauce i redaktorem kilku innych (ich współredaktorem jest czasem jego żona Katinka Matson). Jest również agentem literackim długiej listy wybitnych naukowców. Oprócz tego zaś piastuje stanowisko prezesa Edge Foundation, Inc., w ramach krórej jest redaktorem Edge – salonu naukowego on-line (http://www.edge.org ), gdzie swoje artykuły i polemiki zamieszczają najtęższe głowy naszych czasów. Zanim dyskusje te pojawiły się w sieci, Brockman organizował spotkania połączone z dyskusjami w ramach Reality Club . Było to zamknięte stowarzyszenie naukowców, myślicieli, artystów i twórców kultury spotykających się w celach towarzyskich i wymiany idei we własnych domach lub restauracjach. Żeby nie być gołosłownym wymienię kilku z tych luminarzy nauki: ewolucjonistów: Richarda Dawkinsa, Jareda Diamonda i Stephena Jay Goulda, informatyków: Marvina Minsky i Christophera Langtona, fizyków: Murraya Gell-Manna i Rogera Penrose’a, biologa Francisco Varela, kosmologa Martina Reesa, psychologa Stevena Pinkera, filozofa Daniela Dennetta i wielu wielu innych równie znamienitych (wystarczy spojrzeć na strony 19 i 20 polskiego wydania Trzeciej kultury – jeśli taki natłok znakomitości nie zrobi na kimś wrażenia to trzeba podziwiać jego opanowanie!). Brockman zaś ze swej nowojorskiej siedziby zawiaduje całą tą machiną wiedzy i wyraźnie czerpie z tego przyjemność. Poza tym na bazie wymienionych już osiągnięć promuje nowy rodzaj podejścia nie tylko do uprawiania nauki, ale wręcz do tworzenia kultury na nowych zasadach – gdyby ową nowość chcieć wyrazić jak najkrócej i jak najdobitniej zarazem należałoby zapewne użyć wyrażenia „trzecia kultura”.


1 2 3 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Widzieć i wierzyć
Gra w pomidora

 Zobacz komentarze (4)..   


 Przypisy:
[ 1 ] Oczywiście nikt nie twierdzi, że przykładowo muzyka współczesna lub powieści Tomasza Manna mają charakter adaptacji w sensie biologicznym. Po prostu są one złożone z elementów (dźwięków, słów), które kiedyś ułatwiały przeżycie naszemu gatunkowi. Teraz nie pełnią już tej funkcji, ale nadal wywołują pozytywne emocje, dzięki czemu są preferowane.

« Kultura   (Publikacja: 19-02-2009 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Radosław Tyrała
Asystent w Katedrze Socjologii Ogólnej i Antropologii Społecznej na Wydziale Humanistycznym AGH w Krakowie, autor książek: "O jeden takson za dużo" (2005), "Dwa bieguny ewolucjonizmu" (2007). Najlepszy absolwent Wydziału Humanistycznego UMK w Toruniu w 2005 roku. Stypendium w ramach programu „Mistrz” Fundacji na rzecz Nauki Polskiej. Członek Polskiego Towarzystwa Socjologicznego oraz European Sociological Association. Prowadzi badania socjologiczne polskich niewierzących.

 Liczba tekstów na portalu: 2  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Ślub humanistyczny po polsku
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 6368 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365