Tematy różnorodne » Na wesoło
Dzień pracownika państwowo-samorządowego Autor tekstu: Marcin Kruk
To był pięknie dekonstruktywny wieczór. Zaczął się wielką narracją pani Grażyny,
która dekonstruowała ojczyznę. W zasadzie nie była to nowa narracja, należała do
wariacji z powtórzeniami. — Burdel — mówiła pani Grażyna, popijając kawę i chwaląc ciasteczka.
Nikt nie przeczył. Trudno było przeczyć, kiedy w tej kwestii rzeczywistość
odczuwana była jednolicie.
— Elity mają taki naród, na jaki zasługują. Jak łajdackie muszą być nasze elity,
żeby mieć taki naród?
I tym razem nikt nie oponował. Łajdactwo elit pozostawało poza wszelką
wątpliwością. Przez moment zdawało się, że zgodność poglądów nas wykończy.
Uratować mogła nas tylko modlitwa albo pół litra.
Wszyscy jesteśmy dziećmi jednego Boga, więc łatwiej było wyciągnąć pół litra.
Dekonstrukcyjna narracja ojczyźniana jest przy pół litrze formą modlitwy i teraz
zbieżność poglądów była czynnikiem jednoczącym. Ludzkość nie była świadoma
naszej tragedii i zajmowała się swoimi sprawami, tymczasem pani Grażyna przyjęła
postać kapłanki celebrującej naszą utytłaną godność.
Chodziło o tak w ogóle, bo wszyscy wiedzieliśmy, że tak w ogóle nie jest dobrze i szczegół przestał być ważny. Młodzi wyjeżdżają, a starzy już nie mogą
wytrzymać.
— To przerażające.
Zgodziliśmy się i trzeba było zorganizować nową butelkę. Ktoś coś zaintonował,
ale jeszcze nie wygasła w nas potrzeba powiedzenia prawdy. Wszyscy
reprezentowaliśmy państwo na jego najniższym poziomie, znaliśmy wroga od
podszewki.
Spojrzałem na leżącą na stoliku gazetę: Od
10 lat Polska znajduje się na pierwszym miejscu w Unii Europejskiej nie tylko
pod względem liczby ofiar śmiertelnych.
— Ponosimy ofiary drogowe — powiedziałem.
Ktoś dostrzegł w tym stwierdzeniu jakąś stylistyczną nieszczerość. Przyglądano
mi się podejrzliwie, ale tym razem uratował mnie jeszcze nasz woźny, pan
Stanisław, który powiedział — Carpe diem, czyli najważniejsza jest
zakąska.
Tomek roześmiał się i szepnął mi do ucha — My, naród lubimy pieprzyć od rzeczy.
Grzegorz, który miał pracę siedzącą, ale głównie zajmował się pisaniem w Internecie komentarzy, podchwycił przygasającą narrację pani Grażyny. Jego
zdaniem burdel w kraju był nieznośny i nie wróżyło to niczego dobrego. — Oni
po prostu nic nie rozumieją.
— W tym bałaganie życie traci wszelki sens — dodała pani Grażyna.
Musiało mi coś zaszkodzić, bo niespodziewanie zdałem pytanie — A pani ma sens
życia kościelny czy cywilny?
Pani Grażyna patrzyła na mnie oburzona. Tomek mruknął pod nosem — Druga poprawka
do konstytucji Dorzecza Niedorzecza — nie mów nigdy co myślisz.
To był nasz dzień i to nam podano kawę i ciasteczka, a pół litra
zorganizowaliśmy sami.
— O co panu chodzi — zapytała pani Grażyna.
Daj małpie brzytwę Ockhama, a krew będzie sikać po ścianach, pomyślałem z rozpaczą oraz potężną dozą spóźnionego samokrytycyzmu. Odpowiedziałem, że tak
tylko pytam, z czystej ciekawości, bo pytanie o sens życia jest ważne i właśnie
rozmawiałem o nim z dziećmi na biologii.
Na biologii — zainteresował się Tomek, najwyraźniej próbując wyciągnąć mnie z opresji.
— Życie to biologia, a sens nie wiadomo co — odpowiedziałem. — Z biologicznego
punktu widzenia znamy tylko przeznaczenie, reszta jest białą kartą, która
wypełniamy sami, poszturchiwani przez innych.
— Co pan chce powiedzieć przez to, że znamy przeznaczenie — oburzyła się
ponownie pani Grażyna.
— Naszym przeznaczeniem jest śmierć. Reszta jest do jakiegoś tam
zagospodarowania.
— Koniec historii, Fukuyama jest w Polsce — wtrącił nasz woźny, sącząc chciwie
resztki alkoholu.
Grzegorz spojrzał na niego niechętnie. Jak zwykle był skłonny do podjęcia roli
stróża porządku, którą realizował głównie w swoich idiotycznych komentarzach w Internecie, ale również podczas wszelkich spotkań z żywymi. Pod sufitem unosił
się duch polskości, był nieco bezpłciowy i bez wątpienia cierpiał na syndrom
Downa.
— I to im pan powiedział — zapytała niesłychanie agresywnie pani Grażyna.
Upływ czasu mnie zdezorientował i nie wiedziałem, o co pyta. Kiwnąłem głową, by
uniknąć kłopotliwego wyjaśniania.
Tomek spojrzał w okno, za którym panował już głęboki mrok. — Coraz wcześniej się
ściemnia — powiedział i wziął do ręki leżącą na stoliku gazetę. — Nowy,
rewolucyjny lek na nowotwory — przeczytał.
— Ten sam co w zeszłym tygodniu — zapytałem.
— Nie, jakiś chyba jakiś inny — dopowiedział — ale też rewolucyjny, nich szlag
trafi jakobinów.
Pani Grażyna musiała przyjąć to do siebie, bo wydęła usta, ale potem sięgnęła po
ciastko i powiedziała z przekąsem — Dzieci powinny być chronione przed
nieodpowiedzialnymi ludźmi.
Zgadzałem się z nią, ale tym razem wolałem zatrzymać tę prawdę dla siebie.
— Najgorsze jest to poszturchiwanie — powiedział pan Stanisław — utrudnia
rozpoznanie i realizację aktów wolnej woli. A ci uczniowie to narzekali na
rodziców, czy na nauczycieli — zapytał.
— Na rodzeństwo, bo to było najbezpieczniejsze. Nikt z nas nie może bezkarnie
ujawniać całej prawdy — opowiedziałem.
Pan Stanisław wstał, wyciągnął z kieszeni pęk kluczy dając niedwuznacznie do
zrozumienia, że dekonstrukcja się skończyła.
Dom, ojczyzna, ojczyzna, dom, ani chwili odpoczynku — westchnął Tomek, a przecież kto jak kto, ale on nie miał powodów do narzekania. Z Tomkiem nigdy nie
wiadomo, kiedy kpi, a kiedy o drogę pyta, w szczególności w taki dzień jak ten.
« Na wesoło (Publikacja: 15-10-2010 Ostatnia zmiana: 16-10-2010)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 675 |