|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Rwanda – afrykański Holocaust Autor tekstu: Marcin Punpur
"Wolą milczeć, nie sieją już nienawiści, ale nie sieją też ziarna"
6 kwietnia 1994 roku samolot prezydenta Rwandy — Juvénal Habyarimana został
zestrzelony w Kigali. Prezydent zginął na miejscu. O zamach, pomimo braku
dowodów, oskarżono partyzantów Tutsi. Tego samego dnia rozpoczęła się rzeź,
która trwała blisko 100 dni. W jej wyniku Hutu zamordowali około miliona Tutsi.
Większość mordów dokonali sąsiedzi maczetami.
Rwandyjskie ludobójstwo zostało opowiedziane w szeregu publikacji oraz kilku
filmach zarówno dokumentalnych jak i fabularnych. Można więc pytać po co pisać
kolejną książkę i deliberować nad nią, skoro rzecz została dokładnie
przedstawiona i wyjaśniona? Po pierwsze, ludobójstwa nigdy nie da się zrozumieć
do końca. Zawsze zostaje pewien niedosyt, zdumienie, poczucie absurdu i szaleństwa, które trudno oswoić przy pomocy suchej analizy. Można lepiej bądź
gorzej wyjaśnić motywy pojedynczej zbrodni, ale w przypadku zbrodni masowej
nasze zdolności poznawcze zawodzą, zderzając się ze ścianą nieludzkiej
potworności. Po drugie, ludobójstwa nie da się zapomnieć, tkwi ono głęboko w pamięci, przypominając o sobie w kompulsywnych spazmach rozpaczy i nienawiści.
Jeśli dodatkowo uwzględnimy fakt, że w przypadku Rwandy większość oprawców żyje
na wolności obok swych ofiar, sprawa komplikuje się jeszcze bardziej. Jak bowiem
ułożyć sobie stosunki z kimś, kto zamordował nam rodziców, rodzeństwo i licznych sąsiadów, a dziś kiwa nam głową na powitanie? Na te pytania nie
znajdziemy odpowiedzi u Jeana Hatzfelda, autora Strategii antylop, którą
pozwolę sobie zaprezentować, ale z pewnością uświadomimy sobie przynajmniej ich
tragizm.
Zanim jednak to nastąpi warto wpierw zapoznać się z kontekstem historycznym.
Otóż na początku należy sobie uzmysłowić, że sam podział na Hutu i Tutsi -
zarzewie konfliktu — to rzecz stosunkowo nowa. Istniał on wprawdzie od dawna,
ale nigdy w sposób sformalizowany, dzięki czemu Rwandyjczycy czuli się jednym
narodem. Wspólny był język, religia i kultura. Owe rozróżnienie miała charakter w istocie bardziej społeczno-ekonomiczny aniżeli stricte etniczny. Tutsi jako
hodowcy bydła stali wyżej w hierarchii społecznej aniżeli rolnicy Hutu. Awans
tych ostatnich był jednak możliwy, o ile ich status uległ poprawie. Wówczas
stawali się Tutsi, warstwą wyższą. Dzięki temu klany były pomieszane, a konflikty rozstrzygano lokalnie. To dopiero Belgowie, którzy po I wojnie
światowej przejęli kolonię po Niemcach, rozpoczęli proces rasowej kodyfikacji,
wprowadzając karty identyfikacyjne, które w momencie wybuchu masakry posłużyły
jako element rozpoznawczy. Opierając się na „nauce o rasach" i zwulgaryzowanej
teorii Darwina Belgowie dokonali formalnej klasyfikacji na Tutsi i Hutu. Zgodnie z ich teorią Tutsi ze względu na pewne cechy budowy, jak chociażby wzrost czy
bardziej „europejski wygląd" byli rasą wyższą, która, ich zdaniem, nie
przypadkowo dominuje nad pośledniejszą Hutu. Oczywiście owe różnice były tak
„naukowe" jak różnice pomiędzy samymi Belgami. Europejscy antropolodzy uznali
jednak, że złożone, zmienne afrykańskie tożsamości da się wpasować w sztywne
ramy binarnych podziałów. W ten sposób stworzono podstawy do etnicznej
dyskryminacji.
Owe podziały istniały również, pomimo kompromitacji teorii rasowych, także po II
wojnie światowej. Kolonizatorom łatwiej było bowiem kontrolować zantagonizowane
plemiona niż zwarty naród. W 1959 r. wybuchła rewolta, w wyniku której Hutu
przejęli rządy w niepodległym państwie, spychając mniejszość Tutsi na margines. W 1990 Tutsi wrócili z powrotem na czele sił rebelianckich pochodzących z Ugandy. Dzięki interwencji Francuzów podpisano akt pokojowy, a w 1993 roku
wysłano misję pokojową ONZ, by monitorowała sytuację.
Jak się z czasem okazało, owa misja stała się największą porażką ONZ w historii
jej istnienia. Po pierwsze nie rozpoznano na czas kryzysu. Jak dowodzą raporty
sporządzone po masakrze, cała akcja była przeprowadzona w sposób zorganizowany i metodyczny. Planowano ją z dużym wyprzedzeniem i rzadko kryto swe zamiary.
Skazany zbrodniarz wojenny premier Jean Kambanda zeznał później, że ludobójstwo
było otwarcie omawiane w dyskusjach parlamentarnych. Już pierwszego dnia
barbarzyństwa, kiedy oddziały UNAMIR pod dowództwem Roméo Dallaire odkryły
cztery składy broni w Kigali, można było zdusić masakrę w zarodku. Rada
Bezpieczeństwa ONZ nie wyraziła jednak zgody na ich przejęcie. Po drugie, co w tych okolicznościach oznaczało pozostawienie bezbronnych Tutsi na pewną śmierć,
zrezygnowano z jakiejkolwiek interwencji. Najpierw wydano rozkaz by nie mieszać
się w wewnętrzne sprawy kraju i pozostać „bezstronnym za wszelką cenę", a później by wycofać część kontyngentu. W wyniku tego w opuszczonej przez ONZ Szkole
Technicznej, gdzie schronili się uchodźcy zginęło na przykład ponad 2000 Tutsi. Zresztą nie tylko ONZ popełniło grzech zaniechania. USA, proszone o pomoc,
odmówiły. Cóż, Rwanda nie posiada ani ropy ani diamentów, jak chociażby
sąsiednie Kongo, by warta była grzechu.
Rwanda dla Hatzfelda od 1994 roku stała się wręcz obsesją. Strategia antylop,
obok Nagiego życia i Sezonu maczet to trzecia książka poświęcona
tamtym wydarzeniom. Autor patrzy w niej na ludobójstwo z perspektywy holokaustu,
kreśląc różnorakie podobieństwa. Już sama kategoria Tutsi przypomina „Żyda".
Rządowa propaganda systematycznie podsycała atmosferę spisku i nienawiści,
przedstawiając Tutsi jako podludzi. Szowinistyczna stacja RTLM określała Tutsi
m.in. „karaluchami" czy „insektami" (Niemcy używali epitetu „wszy"), a w trakcie
masakry nawoływała wprost do mordów. Te językowe zabiegi miały jasny cel:
zdyskredytować Tutsi jako ludzi, tak by ich eksterminacja mogła przebiegać
możliwie sprawnie. Używano nawet terminu „problem Tutsi" na wzór „kwestii
żydowskiej". O tym, że ostateczne rozwiązanie traktowano serio, świadczy z jednej
strony rozmiar zbrodni, a z drugiej sama metoda. Obok masowych mordów stosowano
także prewencję. Nosiciele HIV dokonywali gwałtów, by zarazić jak najwięcej
kobiet, a tym samym skrócić ich życie do minimum. Zbrodni dokonywały
specjalne bojówki (Interahamwe i Impuzamugambi), ale w ich skład wchodzili
często „zwykli ludzie", jak w słynnej książce Browninga o 101 Policyjnym
Batalionie Rezerwy. W obu przypadkach nie mieliśmy do czynienia z fanatycznymi
wykolejeńcami, ale „zwyczajnymi ludźmi" z sąsiedztwa. To dzięki nim apokalipsa
szybko rozprzestrzeniła się na cały kraj i osiągnęła swe niebotyczne rozmiary.
Istnieje jednak zasadnicza różnica pomiędzy holokaustem Żydów a Tutsi. Jeśli ci
pierwsi wskutek śmierci, wypędzeń, a ostatecznie utworzenia własnego państwa
mieli niewiele okazji by spotkać swych oprawców po wojnie, to Tutsi muszą znosić
swych katów na co dzień. Trudno bowiem zamknąć w więzieniach milion ludzi — na
tyle szacuje się liczbę Hutu zaangażowanych w mordy — czy trzymać skazanych w nieskończoność. Ofiary muszą zmierzyć się ze swoimi oprawcami twarzą twarz. O tym jak to jest trudne świadczy poniższy fragment:
„Nie mnożna mówić o masakrze
wprost, bo jeśli ujawni się bolesne szczegóły, może to być zbyt wielkim ciosem
dla ocalonego i zagrażać zabójcy. Rozmawia się o tym, ale nie bezpośrednio,
raczej oględnie, w sposób powierzchowny. Hutu obawia się Tutsich z powodu swoich
przewin, Tutsi lęka się władz, nikt nie ośmiela się wypowiedzieć prawdy, mówić o zemście czy gniewie".
W ten sposób powstaje atmosfera niedopowiedzenia, podejrzliwości i strachu.
Dodatkowo nakłada się na to syndrom pourazowy, o którym wspomina Hatzfeld.
Dochodzi on do wniosku, że ludzie, którzy przeżyli ludobójstwo zachowują się
inaczej niż ci, których dotknęła wojna albo naturalna katastrofa. Ci ostatni są
skorzy do wynurzeń, tak jakby chcieli przekazać światu coś ważnego i pozbyć się
ciążącego balastu. Ci, którzy przeżyli gehennę ludobójstwa natomiast zamykają
się w sobie. Milczą, obawiając się powrotu strasznej przeszłości. Milczą, bo
wstydzą się tego co się wydarzyło. Wojna, pomimo swojego okrucieństwa,
pozostawia miejsce na zasady etyczne. Ludobójstwo odziera z człowieczeństwa i poczucia godności, dlatego tak trudno o nim mówić i uczynić z niego przedmiot
zwyczajnej refleksji. Niektórzy Żydzi nie potrafiąc poradzić sobie z tym problem
uczynili z Szoah swojego rodzaju świecką religię. Rwandyjczycy wybrali
milczenie.
Rząd wespół z licznymi organizacjami humanitarnymi robi wszystko by nie doszło
do masowych aktów zemsty. Każdy skazaniec po wyjściu z więzienia przechodzi
kurs, uczący jak należy się obchodzić z ocalałymi. „Nigdy nie mówić wprost o ludobójstwie, nigdy nie przedstawiać szokujących faktów. Nie wyrażać samemu
skruchy (...) Unikać przechwałek czy żartów, także zbędnego gadulstwa" — opowiada
jeden z Hutu. W pewnej mierze, choć tu należy być bardzo ostrożnym, udaje się to
dzięki kulturze skrytości panującej w Rwandzie, gdzie mówienie czegoś wprost i otwarcie uważa się za nietakt. Jeśli na przykład ktoś w barze ma ochotę
podzielić się czymś intymnym bierze towarzysza pod ramię i wychodzi, po czym
wraca i zachowuje się jakby nigdy nic. Sprawy prywatne załatwia się przy pomocy
poufnych rozmów. Rwandyjczycy nie narzucają się innymi, mówią łagodnym głosem i są oszczędni w gestykulacji, zauważa Hatzfeld. Aż dziw bierze na myśl, że to tu
dokonała się ta makabryczna historia.
Ludzie Zachodu wierzą w przebaczenie. To spadek po chrześcijaństwie. Wierzą
także w terapeutyczną moc rozmowy. To z kolei dziedzictwo psychoanalizy, w myśl
której by uwolnić się od przykrych doświadczeń należy wydobyć na jaw to, co
nieświadome lub półświadome. W Rwandzie obie tradycje są świeżej daty i nie
zapuściły jeszcze mocnych korzeni. „Kiedyś na przykład, dwóch ludzi przyszło
prosić mnie o przebaczenie. Nie przyszli z dobrej woli, tylko po to by uniknąć
więzienia. To trudne, odwiedzić ojca, żeby mu powiedzieć, jak ścięło się jego
córkę, tak samo jak ojcu trudno pytać, jak właściwie ją zamordowano. (...) Słuchać
ich czy nie słuchać, było mi wszystko jedno. Wysłuchałem ich, by jak najszybciej
poszli i zostawili mnie samego z mym żalem. Na odchodnym ci ludzie dodali, że
byli dla mnie łaskawi, bo oszczędzili mnie na bagnach. Udałem, że jestem im
wdzięczny". Zachód eksportuje przebaczenie tak jak wcześniej eksportował
chrześcijaństwo, które ani nie powstrzymało Hitlera ani Hutu. Tutsi wiedzą
oczywiście, że przebaczenia nie da się wymusić, tym bardziej kiedy nie poprzedza
go akt skruchy, a z tym Hutu mają ciągle problemy. Poza tym, czy można wybaczyć
wszystko? Państwo być może tak, ale poszczególny człowiek musi to rozstrzygnąć
samodzielnie. Każdy oczywiście zdaje sobie sprawę z tego, że pojednanie jest
niezbędne, nie każdy jednak płaci równą cenę. „Hutu łatwiej jest się pojednać
niż Tutsim, bo łatwiej im stać się znów normalnymi ludźmi. Mniej stracili".
Tutsi znajdują się w sytuacji podwójnie trudnej. Po
pierwsze muszą się uporać z traumą krwawej przeszłości. Po drugie oswoić
niełatwą teraźniejszość. Polityka pamięci lansowana przez rząd uniemożliwia
otwartą konfrontację z faktami. Ocaleni Tutsi nie mieli okazji by publicznie
wyrazić swojego smutku i żądać zadośćuczynienia. „Na każdym kroku muszą się
pilnować by nie urazić Hutu i nie sprowokować władz" — mówi jeden z interlokutorów Hatzfelda — dodając przy tym, że „gdyby otworzyli serca i ujawnili uczucia, poczuliby ulgę, lecz oznaczałoby to chaos dla kraju". Sytuację
pogarszają poza tym recydywiści Hutu, którzy nie do końca są świadomi skali
popełnionej zbrodni. Większość po prostu adaptuje się do nowych warunków,
traktując politykę historyczną państwa w sposób czysto instrumentalny. Niektórzy
lubią widzieć siebie jako opozycjonistów, kombatantów, którzy przegrali wojnę, a teraz ponoszą tego konsekwencję. Widać tu kolejne podobieństwo do nazistów,
którzy do końca pozostali niewzruszeni wobec masowej eksterminacji, choć bez
oporów zaakceptowali autorytet zwycięzców.
Na Zachodzie zwykło się myśleć o Afryce jak o ziemi przeklętej. Joseph Conrad
pisał o „jądrze ciemności", Hegel o „kontynencie poza historią", w mowie
potocznej funkcjonuje określenie „czarny ląd". Wszystkie one wywołują negatywne
skojarzenia. Oprócz tego media kreują obraz Afryki jako kontynentu, gdzie poza
głodem, wojnami i ADIS nic innego się nie dzieje. Trudno się wobec tego dziwić,
że kiedy wybuchła masakra w Rwandzie, większość z nas pomyślała „kolejna
plemienna rzeź dzikich z Afryki". Holokaust jednakże nie dokonał się w Afryce,
lecz w Europie, w państwie o bogatej i wyrafinowanej kulturze. Dokonał się wbrew
wszelkim wartościom i zasadom na jakich została ufundowana zachodnia
cywilizacja. Dlatego okazał się takim szokiem i katalizatorem zmiany myślenia o człowieku jako ukoronowaniu ewolucji. Historią oczywiście rządzi także
przypadek. Hitler nie musiał wcale dojść do władzy, podobnie Hutu. Wszystko to
jednak miało miejsce i nie pozostaje nam nic innego jak odrobić lekcję z obu
wydarzeń.
Jean Hatzfeld, Strategia antylop, Wyd. Czarne, 2009, s. 246.
« Recenzje i krytyki (Publikacja: 04-09-2009 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 6764 |
|