|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Popularność szarlatanerii w obliczu nieskuteczności polskiej służby zdrowia Autor tekstu: Maciej Twardowski
Medycyna to prawdopodobnie
jedna z najbardziej racjonalnych dziedzin nauki. Wszakże to od związanej z nią
odkryć w dużym stopniu zależy nie tylko postęp cywilizacyjny, ale przede
wszystkim jakość naszego życia. Dzięki dokonaniom pokoleń lekarzy cywilizacja
ludzka uczyniła ogromny krok naprzód. Niestety doświadczenie dnia codziennego
wskazuje na spory dysonans między nauką jako taką, a tworem zwanym szumnie
polską „służbą zdrowia". Jakiś czas temu na profilu
Racjonalisty w portalu facebook.com pojawiła się informacja dotycząca sporej
popularności usług oferowanych przez wszelkiej maści szarlatanów, cudotwórców i uzdrowicieli. Komentarze wskazywały na jednoznaczną niechęć czytelników do tego
rodzaju praktyk. Jest to w kręgu czytelników Racjonalisty zupełnie zrozumiałe. Niestety nikt z dyskutantów nie zauważył drugiej strony medalu. Akceptacja dla praktyk
paramedycznych może po części wynikać z braku zaufania do służby zdrowia oraz do samych
lekarzy. Zresztą nie ma się co dziwić, skoro przeważnie „badanie" trwa około
kwadransa i kończy się przypisaniem pierwszego lepszego lekarstwa, którego
skuteczność w kontekście danego przypadku pozostaje czasem kwestią dyskusyjną.
Aby nie pozostać gołosłownym przedstawię tutaj krótką własna przygodę.
Przez większość mojego życia, jako syn żołnierza zawodowego, byłem zapisany do
bydgoskiego szpitala wojskowego. Wraz z upływem czasu musiałem niestety placówkę
zmienić, w związku z olbrzymią popularnością mojej dotychczasowej lecznicy.
Szale goryczy przelała sytuacja w której telepany gorączką nie mogłem dostać się
do lekarza, ze względu na wesołą kolejkę starszych pań, które wyglądały na
zupełnie zdrowe. Zresztą nie mnie to oceniać, bo jak wiemy „na oko" to
najwyżej chłop w szpitalu (sic!) zmarł. Tak czy inaczej, trafiłem do placówki
prywatnej, która ma podpisane stosowne umowy z NFZ.
Kilka tygodni temu, podczas
kąpieli znalazłem pod pachą coś, co mnie dość zaniepokoiło. Nie wchodząc w zbędne szczegóły, przejdę od razu do rzeczy. Czym prędzej udałem się do
przychodni. Sama rejestracja zajęła mi 3 dni. Zostałem przytłoczony machiną
biurokratyczną oraz niezbyt miłą obsługą ze strony personelu. W końcu jednak
trafiłem do pani doktor. Po wejściu do gabinetu uderzyła mnie zawartość szafek.
Na półkach obok książek medycznych stały przewodniki Świadków Jehowy oraz
wszelkiej maści encyklopedie homeopatyczne. Przyznam szczerze, że podziałało to
na mnie niezbyt optymistycznie. Nie żebym był szczególnie nietolerancyjny, ale
jakoś dziwnie się czułem ze świadomością, że leczyć ma mnie ktoś kto może
wierzyć, że świat ma 6000 lat, a woda posiadająca pamięć jest lekiem na całe
zło.
Tak czy owak, w trosce o własne zdrowie musiałem racjonalizm tymczasowo
schować do kieszeni. Jak się szybko okazało — zupełnie niepotrzebnie. Po trwającym 10 minut „badaniu" dostałem receptę na antybiotyki.
Zapytano czy odczuwam jakieś bóle, odpowiedziałem twierdząco, a w karcie jak byk
zapisano „brak bólu". Po powrocie do domu, wiedziony uzależnieniem od Internetu,
wstukałem w Google nazwę leku. Dość śmieszne wydało mi się, że zostałem
obdarzony bardzo mocnym lekiem na m.in. kiłę, której objawów u siebie nigdy nie
zauważyłem. Niemniej jednak pełny zaufania rozpocząłem kurację. Po tygodniu
czułem się jak nie przymierzając pierwszy lepszy ćpun. I nie jest to metafora.
Skutki uboczne bardzo szybko okazały się dla mnie dość uciążliwe. Poza tym,
żadnych zmian nie zauważyłem.
Po umówionym tygodniu wróciłem
do przychodni. Mimo mojej prośby o skierowanie do tej samej lekarki (skoro
zaczęła to niech skończy), trafiłem do innej. Pani doktor z niekłamanym
uśmiechem stwierdziła, że dostałem niewłaściwy lek. Zostałem skierowany na kilka
badań (m.in. RTG czy morfologię). Uwinąłem się dość szybko, ponieważ szpitale w naszym kraju jeszcze jako tako funkcjonują. Następnie z teczką pełną wyników
zostałem skierowany do jeszcze innej lekarki.
Tym razem pani doktor sprawiała
wrażenie nieszczególnie zorientowanej w arkanach badań, którym zostałem poddany.
Zalecenie brzmiało — powtórzyć badanie krwi, tym razem z uwzględnieniem czegoś
innego. Do dziś żywię w sobie silne przekonanie, że była to li tylko próba
„zwalenia" mnie na głowę komuś innemu. W istocie trafiłem znów do kolejnego,
nieznanego mi lekarza. Tym razem okazało się, że to raczej nic groźnego i,
jak powiedział: "chyba nie muszę się tym wcale przejmować".
Pewnie jasnowidz,
gdyż „analiza" wyników zajęła około 5 sekund. Oczywiście, lekarz zalecił mi ponowne badania za tydzień, ale
jakoś przestałem ufać człowiekowi, który twierdzi, że jest chyba ok, ale może
jednak nie jest. Kolejne 10 minut spędziłem na wypełnianiu bezsensownie
sformułowanej ankiety na temat palenia papierosów. Niestety nie umiem
stwierdzić, czy więcej palę rano czy po południu. Zależy od dnia — czasem jestem w szkole, a czasem nie. Tak czy owak wniosek mnie poraził — jestem uzależniony
od papierosów. To mi dopiero nowość. A mój mały towarzysz pod pachą nadal
wiedzie wesołe życie, czasem nawet boli.
Czy rzeczywiście nie pozostało
mi nic innego jak iść do szpitala? To już zupełnie inna historia. W każdym
razie, mimo mojej niechęci do różnego rodzaju szarlatanerii, jestem w stanie
zrozumieć ludzi, którzy choć naiwni, zakładają, że bardziej skuteczna jest taka
terapia, podczas której nieco więcej uwagi poświęca się pacjentowi.
Osoby chore,
szczególnie starsze potrzebują troski i poczucia bycia potrzebnym. Być może
właśnie z czymś takim spotykają się u wszelkiej maści uzdrowicieli. Być może
istotą problemu z pseudomedycyną jest brak zaufania do osób zajmujących się
medycyną. Lub zwyczajna nieskuteczność bytu o jakże szumnej nazwie „polska
służba zdrowia". W moim przypadku, mogę jedynie stwierdzić, że straciłem czas i pieniądze. Z racji skutków ubocznych po zażywaniu zupełnie niepotrzebnego
antybiotyku miałem różne nieprzyjemności. Całą przygodę można więc skwitować
internetowym memem, który krąży ostatnio po różnych portalach — przysłowiowi
„amerykańscy naukowcy" jednogłośnie orzekli, że jestem albo chory… albo zdrowy.
« Felietony i eseje (Publikacja: 18-10-2009 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 6873 |
|