|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Dotyk rzeczywistości
Boski Zapychacz, czyli wojna religijno-naukowa pod flagą Stwórcy Autor tekstu: Krzysztof Kotecki
Wątpliwości dotyczące współżycia pod jednym
dachem nauki i religii nie należą z całą pewnością do problemów nowych, jednak w dzisiejszych czasach galopujących odkryć i wszechobecnych mediów bardzo łatwo
się pogubić. Obie strony starają się pokazać z jak najlepszej strony, czasem
nawet zbyt nachalnie — zarówno zwolennicy świeckiej nauki jak i nadprzyrodzonych
sił stwórczych czasem mogą posuwać się za daleko. Jednak nie to jest tematem
mych rozważań. 27 i 28 października miały miejsce w Poznaniu
dwa wykłady prof. Richarda Carharta, emerytowanego już wykładowcy uniwersytetu w Chicago: „Czego uczymy się o Bogu prowadząc badania naukowe?" i „Czy nauka
wyklucza zdarzenia nadnaturalne?". Wykłady te były na tyle zbliżone
tematycznie, że można śmiało omówić je razem.
Na początek wypada powiedzieć coś o organizacji całego przedsięwzięcia. Gospodarzem było Chrześcijańskie Forum
Pracowników Naukowych, co w moim mniemaniu wpłynęło pozytywnie na spotkania,
ośmielę się stwierdzić, że jeśli chodzi o jakość to w stosunku do wykładów
organizowanych przez Biblijne Towarzystwo Kreacjonistyczne to poprzeczka
przesunęła się zdecydowanie do góry.
Słuchaczy było niewielu — zarówno
pierwszego jak i drugiego dnia po niecałe 30 osób, lecz zdaje się, iż właśnie
takich liczb się spodziewano, sale bowiem wybrano raczej niewielkie. Niemniej
zadbano o przybyłych zainteresowanych, drugiego dnia był nawet mały poczęstunek.
Dużym plusem było również znacznie lepsze tłumaczenie. Lecz to wszystko stanowi
tylko otoczkę, nieistotną z punktu widzenia osoby zainteresowanej
przedstawianymi w ciągu tych dwóch dni poglądami.
Postaram się wymienić
najważniejsze wnioski prowadzącego i przytoczyć w miarę możliwości
nasuwające się kontrargumenty. Dodatkowo posłużę się małą książeczką „Naukowcy i ich bogowie" autorstwa Henry’ego F. Schaefera, jaką otrzymałem na pierwszym
wykładzie, a stanowiącą zestawienie wielu 'pro-religijnych' argumentów wierzącej
części świata nauki.
Początkiem było przedstawienie idei
materializmu — poglądu wg którego istnieje tylko świat materialny, w pełni
mierzalny prawami fizyki, pozbawiony boskich pierwiastków. Po drugiej stronie
stoi rzeczywistość podzielona na przestrzeń materialną, stworzoną przez boga i przestrzeń duchową, boską domenę. Łącznikiem między tymi wymiarami miałby być
człowiek. Taki pogląd delikatnie wydziela opary szowinizmu gatunkowego, ale
pomijam ten aspekt sprawy. Profesor Carhart rozróżnił także teizm od deizmu.
Następnym krokiem było stwierdzenie, że to konkretnie religia chrześcijańska
dawała możliwość rozwijania się nauce. Uważam to twierdzenie za krzywdzące dla
mieszkańców innych części świata, umniejszanie dokonań Arabów, Chińczyków czy
Hindusów jest nieporozumieniem. Prowadzącemu chodziło konkretnie o to, iż nauka
tamtych ludów została zahamowana, gdyż ich religie z różnych powodów nie
pozwalały na dalszy rozwój.
Problem polega na tym, że obecnie może być
prowadzone wiele badań, na które nie godzi się religia chrześcijańska, lecz
ateizm nie stawia im przeszkód. Zgodnie z rozumowaniem prof. Carharta oznacza to
że ostatecznie to ateizm tworzy lepsze warunki do uprawiania nauki, a chrześcijaństwo będzie można za kilkadziesiąt lat wrzucić do tego samego worka
religii hamującej rozwój, w którym już znajduje się islam, taoizm, buddyzm itd.
Naturalnie prowadzący nie zaszedł tak daleko w swych rozważaniach, poprzestał
na chrześcijaństwie jako religii pozwalającej nauce na rozwój. Jako
uwiarygodnienie tego założenia wyświetlono kilka cytatów z Galileusza, Keplera i Newtona, naturalnie cytaty zawierały w sobie odniesienia do Stwórcy. Również
wspomniana przeze mnie wcześniej książeczka podaje wiele przykładów
naukowców-chrześcijan, m.in. również Keplera, Pascala, Boyla i Faradaya.
Następnie padło stwierdzenie, pod którym mogę
się zdecydowanie podpisać, a mianowicie: prawda jest jedna i albo boska istota
stworzyła świat, albo nie — nie może być tak, by religia była tylko rodzajem
osobistego przekonania. Popieram w pełni! Z całą pewnością jedna strona się
myli. Skupmy się nad świadectwami istnienia Boga, które podał nam prowadzący. Bo
owszem — zaproponował nam przemyślenie trzech argumentów po stronie
Nadnaturalnego Bytu. Dla porównania: książeczka Henry’ego F. Schaefera zadaje
pytanie „czy nauka udowodniła nieistnienie boga". To już znacznie mniej
odpowiednie podejście. Ani nauka, ani ateista nie musi dowodzić istnienia boga!
To wierzący stawiają tezę „Bóg istnieje", a więc to oni winni podać rozsądne
argumenty na poparcie swej teorii. Lecz wróćmy do świadectw przedstawionych
przez prof. Carharta — matematycznego, fizycznego i biologicznego.
Matematyczne świadectwo jest dość zawiłe. Wg
niego niesamowita zdolność matematyki do współgrania z naszym rozumem i do
badania świata ma wskazywać na działanie istoty wyższej. Nie jestem
matematykiem, ale matematykę poznałem na tyle dobrze by oczywiście dostrzec jej
niepodważalną przydatność dla nauki. Jednak czy może ona pochodzić od boga?
Myślę, że pewne prawa matematyczne mogą zwyczajnie istnieć — nie potrzeba im
twórcy. Łatwo to zaobserwować w łatwiejszych działach 'królowej nauk'. Im dalej,
tym więcej widać w matematyce człowieka, dlatego np. Newtona i Leibniza nazywa
się twórcami rachunku całkowego, a nie jego odkrywcami.
Spójrzmy na to z innej strony: gdyby matematyka nie była
tak dobra w opisywaniu świata, to byśmy jej zwyczajnie nie używali/rozwijali.
Fizyczne świadectwo jest szerzej znane, a mianowicie przybiera ono formę zasady antropicznej. W skrócie: istnieją pewne
stałe fizyczne, współczynniki itp. które po zmianie (nawet minimalnej) swojej
wartości uniemożliwiły by powstanie życia we wszechświecie. Pan profesor podał
nawet przybliżone prawdopodobieństwo istnienia odpowiedniego dla nas
wszechświata, a mianowicie wynosić ono ma 1 do 10144 . Taka liczba
oczywiście robi wrażenie i natychmiast zapala nam w wyobraźni lampkę z napisem
„Wyższy Byt". Z pewnością każde „pokrętło" ustawione jest obecnie na odpowiednią
wartość: gdyby tak nie było, to byśmy nie istnieli. Jednak przypomnijmy sobie
pewne minione dzieje. Nim w 1859 Darwin opublikował „O powstawaniu gatunków"
każdy kto podziwiał otaczające nas gatunki, ich złożoność i niemal idealne
przystosowanie do otaczającego środowiska sądził, że musiały powstać w wyniku
kreacji, że dla ich istnienia niezbędny jest Stwórca, że są zbyt mało
prawdopodobne by istnieć same z siebie. Jednak gdy spojrzymy na zagadnienie
przez szkiełko ewolucji poprzez dobór naturalny, wszystko staje się proste, a prawdopodobieństwo rośnie drastycznie. Gdy myślimy ile szczęśliwych wydarzeń i ile wartości stałych fizycznych musi zachodzić jednocześnie, by na Ziemi mogło
istnieć życie, to tworzy nam się automatycznie obraz nieprawdopodobieństwa tak
olbrzymiego, że zaraz szukamy w tym wszystkim boskiej interwencji. Lecz teraz
uświadommy sobie ile musi istnieć planet w naszej galaktyce i ile galaktyk
istnieje we wszechświecie. Każda z tych planet ma niemal równie niskie szanse na
bycie 'nosicielem' życia, ale sumując te nikłe prawdopodobieństwa tworzy nam się
coraz większa liczba. Więc jeśli prawdopodobieństwo zaistnienia życia i ilość
wszystkich planet są wystarczające, to gdzieś życie powstało. Jedną z takich
planet jest Ziemia (oczywiste — przecież inaczej byśmy się nad tym nie mogli
zastanawiać) i nie ma w tym żadnej magii. Podejrzewam więc, że tak jak z tymi
dwoma przykładami, tak i z zagadnieniem przyjaznego wszechświata można sobie
poradzić, może jeszcze nie dziś, lecz pewnie odpowiedź nadejdzie.
Ostatnią dziedziną w której prowadzący
doszukiwał się boga była biologia. Tutaj bez niespodzianek — pojawił się inteligentny
projekt. Już nie na poziomie gatunków, lecz przerzucony do świata
wewnątrzkomórkowego. Tutaj jednak pan profesor stwierdza coś dziwnego, a mianowicie, że teorii inteligentnego projektu brakuje naukowej, matematycznej
osnowy. Czy to oznacza, że wierzy on w możliwość 'zmierzenia' projektu i projektanta, przypisanie bóstwu wartości matematycznych? Jeśli tak, jeśli boga
można mierzyć to czemu nazywa się go bogiem?
W tym miejscu warto się zastanowić
głębiej nad całym zagadnieniem. Osobiście uważam, że bóstwa próbuje się ocalić
wpychając je w dziurawe miejsca naszej wiedzy. Kiedyś nikt nie wiedział w jaki
sposób powstają gatunki, więc zaraz przypisano zasługę bóstwu, następnie starano
się bogiem 'załatać' brak wiedzy o genetyce, teraz boga pakuje się już
między molekuły. Uświadommy sobie jak krótko istnieje ludzka myśl naukowa!
Szacuje się, że życie powstało na ziemi grubo ponad 3 miliardy lat temu,
przyjmijmy jednak, że to były równo 3 miliardy. Przyjmijmy także, że ludzie
zajmują się nauką szeroko pojętą od trzech tysięcy lat (nieliche przybliżenie,
lecz do moich celów znośne), a więc z czystego dzielenia otrzymujemy niesamowity
wynik: nauka ludzka to tylko jedna milionowa czasu od momentu powstania życia!
Uważam, że jak na tak krótki czas zbadaliśmy i poznaliśmy całkiem sporo. Widząc
taki postęp nie wątpię, iż dzisiejsze zagadki nie pozostaną bez rozwiązania -
nie dziś to jutro poznamy odpowiedzi na kolejne stawiane sobie pytania. Aspekt
boski zniknie wtedy z tych obecnych dziur i pewnie poszuka sobie nowego
schronienia — widzimy więc, że tłumaczenie niewiedzy pierwiastkiem
nadprzyrodzonym jest intelektualną pomyłką.
Profesor Carhart chce aby uznawano możliwość
występowania zjawisk nadprzyrodzonych. Z jemu tylko wiadomych powodów za cuda te
odpowiedzialnym ma być akurat bóg, w którego on wierzy. Ciekawe, bowiem z całą
pewnością swoje „cuda" mają także wyznawcy każdej innej religii.
Na wykładzie
skupiono się na tzw. cudownych uleczeniach. Przykładem miało być odratowanie
tkniętej swego rodzaju martwicą ręki przez Jezusa. Cóż za pech, że takie
spektakularne medyczne czary występowały tylko dwa tysiące lat temu, a dzisiaj
już stanowią tylko co najwyżej kiepskie mistyfikacje.
Warto się zastanowić co
można nazywać cudownym uleczeniem. Dla mnie na takie miano zasługiwałoby
odrośniecie w okamgnieniu amputowanej człowiekowi kończyny — jak wiemy takie
rzeczy się jednak nie zdarzają, może w bajkach i legendach. Tymczasem za
nadprzyrodzone uznaje się dziś gdy ktoś wychodzi cało z jakiejś straszliwej
choroby, kiedy szanse na przeżycie to jedna na milion. Nie ma w tym jednak
magii, bo na takie jedno ozdrowienie przypada zazwyczaj grubo ponad milion
zgonów. Nie sposób też nie spojrzeć na to z tej strony: uzdrowienie przypisuje
się bóstwu, ale już zachorowania — nie. Prowadzący opowiedział nam historyjkę z happy-endem, której głównym bohaterem był pewien zawodnik futbolu
amerykańskiego. Miał mu się cudownie wykurować uszkodzony w trakcie gry dysk w odcinku szyjnym. Oczywiście wspomniano, że są na to dowody, lecz u nas w Polsce
jak trzeba to powstają także dowody na metamorfozę opłatka w mięsień sercowy...
Mnie natomiast zastanawia co innego. Czy bóstwo, które ma tak olbrzymią moc, nie
mogło by dla przykładu wymazać kilku chorób czy choćby stworzyć wystarczająco
dużo źródeł wody pitnej, by w niektórych rejonach świata nie umierano z pragnienia? To zdaje się bardziej miłosierne niż przywrócenie do gry zawodnika
futbolu amerykańskiego.
Całość problemu można ująć też inaczej. Jaki
jest pożytek z przypisania jakiemuś zjawisku etykietki „nadprzyrodzone"? Co to
nam daje? Utrudnia to tylko dalsze badania. Zarówno profesor Carhart jak i Henry
F. Schaefer twierdzą, że nie ma nic złego w tym, że naukowca motywuje do pracy
wiara. Zgoda — faktycznie nie ma w tym nic strasznego, jeśli religia sprawia, że
jest lepszy w tym co robi. Tylko to nie oznacza, iż przedmiot tych wierzeń
faktycznie istnieje. Gdyby naukowiec wierzył w Latającego Potwora Spaghetti to
należałoby uznać, że do pracy motywuje go i talenty rozdaje mu właśnie ten bóg?
Brzmi to absurdalnie.
Myślę, że pan Carhart stawia całkiem ciekawe i słuszne pytania. Popełnia jedynie błąd przy próbie odpowiedzi na nie. Nie
uważam, że boski zapychacz jest zbrodnią, lecz najzwyczajniej na świecie nie ma z niego żadnego pożytku. Pokuszę się natomiast o stwierdzenie, iż uwłacza on
pięknu świata — możliwość nie tylko podziwiania całej otaczającej nas
rzeczywistości, ale i badania i zrozumienia jej jest wspaniała, nie negujmy
tego przekreślając zrozumienie boskim flamastrem.
« Dotyk rzeczywistości (Publikacja: 04-11-2009 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 6916 |
|