|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Nauka » Biologia » Antropologia » Nauki o zachowaniu i mózgu » Psychologia ewolucyjna
Kucharz na ślubnym kobiercu [3] Autor tekstu: Richard Wrangham
Wśród Innuitów, Tiwi ani w innych analizowanych przez Colier i Rosaldo
społecznościach, pytanie, czy taki podział pracy jest sprawiedliwy, w ogóle nie
pada: to, czy żona chce, czy nie chce gotować dla swojego męża, nie ma żadnego
znaczenia, po prostu ma to robić. Rezultat jest taki, że mężczyzna ma
zagwarantowany posiłek, niezależnie od tego, czy zmęczony i głodny wraca po
całodziennym polowaniu, czy cały dzień plotkował (to się nazywa: polityka) z sąsiadami. Mężczyzna może zachowywać przy jedzeniu nienaganne maniery, żonę może
traktować przyjaźnie, a nawet naprawdę ją kochać, ale nie ma to wpływu na
formalną strukturę ich relacji: mąż ma prawo do pracy swojej żony i znacznej
(zwykle tej lepszej) części jej żywności.
Kolejnym czynnikiem gwarantującym brak konfliktów w obozowisku jest reguła,
zgodnie z którą bez zgody męża kobieta nie może karmić innego mężczyzny (chyba
że członka najbliższej rodziny), przy czym zasada ta obejmuje zarówno surowe
produkty, jak i przygotowane posiłki. Poza mężem i najbliższymi krewnymi nikt
nie ma prawa, by o cokolwiek ją prosić, ona zaś, przydźwigawszy swoje zbiory do
obozowiska, może mieć pewność, że nikt jej nic nie zabierze.
Dla nas, ludzi Zachodu, prawo własności to oczywistość, u łowców-zbieraczy jest
jednak całkiem inaczej. W tej kulturze dzielenie się żywnością (przez mężczyzn!)
jest w zasadzie obligatoryjne, a nakaz współpracy, obejmujący całą wspólnotę,
stanowi zwykle bardzo silną normę. W takim świecie, niezależnie od tego, jak
wiele wysiłku musiał włożyć mężczyzna w zdobycie żywności, jego prawo do niej
zależy od decyzji grupy, której on musi się podporządkować, nawet jeśli to
znaczy, że nie skorzysta w ogóle z owoców własnej pracy. Zdarza się na przykład,
że to inni dzielą jego łup — tak działo się choćby u niektórych plemion
północnoamerykańskich Indian, gdzie młody człowiek, który upolował pierwszą
ofiarę, przynosił ją do obozu i potem mógł się tylko przyglądać, jak inni piekli i zjadali jego zdobycz; ten obyczaj zapewne symbolizować miał podporządkowanie
jednostki społeczności. Częściej jednak myśliwy sam dzielił łup, choć już raczej
nie do niego należała decyzja, jaką część kto otrzyma.
Wśród Aborygenów z Australii Zachodniej obowiązują natomiast bardzo precyzyjne
reguły podziału dużych upolowanych zwierząt. I tak myśliwy, który upolował
kangura, zostawia sobie głowę, szyję i korpus, teściom oddaje tylną nogę, a ogon i wnętrzności dostają najstarsi członkowie plemienia. Trudno zaprzeczyć, że
kontrast między męskim a kobiecym prawem posiadania żywności jest uderzający.
Mimo że kobiety pracują zwykle w małych grupach i często sobie pomagają, na
przykład dzieląc się informacjami, gdzie jest więcej owoców czy bulw, to to, co
zebrały, stanowi już ich wyłączną własność. Tak silne zróżnicowanie płciowe
kulturowych norm regulujących zasady podziału wskazuje, iż normy te mają
regulować konkurencję o pokarm i rozpatrywanie ich wyłącznie jako norm moralnych
jest błędne.
Prawo własności w stosunku do pożywienia chroni kobietę przed zakusami ze strony
obu płci. Na australijskiej pustyni obcej kobiecie wolno przysiąść się — w przyjaznej intencji — do cudzego ogniska, ale, o ile nie może powołać się na
pokrewieństwo, nie zostanie niczym poczęstowana. Mężczyznom jest jeszcze
trudniej — obojętne, czy kawaler, czy żonaty, jeśli mężczyzna poprosi cudzą żonę o jedzenie, będzie to uznane za gruby nietakt i natychmiast stanie się przyczyną
plotek. Jeżeli ona cokolwiek mu da, też natychmiast wezmą ją na języki. To norma
na tyle silna, że podczas posiłków spożywanych w gronie rodziny chroni przed
natrętami również mężczyznę. U Pigmejów Mbuti rodzinie posilającej się przy
ognisku nikt nie zakłóci spokoju, do samotnego mężczyzny zawsze dosiądą się
przyjaciele, z którymi będzie musiał podzielić się jedzeniem. W takim systemie
niezamężna kobieta, która oferuje mężczyźnie żywność, co najmniej z nim
flirtuje, a może to nawet zostać potraktowane jako zaręczyny. Badacze, zwłaszcza
płci męskiej, muszą być na to bardzo wyczuleni — w tym świecie często wspólny
posiłek to jedyna ceremonia „uświęcająca" zaślubiny: jeśli jakaś para wspólnie
je, traktowana jest odtąd jako małżeństwo. Głównym składnikiem diety Bonerif,
nowogwinejskich łowców-zbieraczy, jest sago. Jeśli kobieta własnoręcznie
przygotuje posiłek z tej skrobiowej mączki dla mężczyzny, uznaje się, że od tej
chwili została mu poślubiona. Zwykle dzieje się to publicznie i dla innych
mieszkańców wioski stanowi sposobność do dobrodusznych kpin z młodej pary,
często opartych o związek jedzenia z seksem („dużo sago uczyni z ciebie
szczęśliwego mężczyznę"). To skojarzenie jest tak głęboko zakorzenione w tutejszej kulturze, że widelec służący do jedzenia sago stał się wręcz
symbolicznym przedstawieniem penisa, a mężczyzna, który wyciąga ów widelec z włosów (tam bowiem Bonerif go noszą) i pokazuje kobiecie, jednoznacznie
proponuje jej seks. Jak widać, w tej kulturze kobieta nie powinna nawet patrzyć
na sztućce, którymi posługuje się mężczyzna, bo może to zostać uznane za
złamanie zakazu dzielenia się żywnością z kimkolwiek poza własnym mężem. A ponieważ w tym świecie prywatność praktycznie nie istnieje i wszystko dzieje się
na widoku publicznym, fizyczna obecność męża nie jest nawet potrzebna, bo
gwarantem obyczajnych zachowań (i moralności publicznej) jest cała wspólnota.
Jeśli kobieta powie swemu mężowi, że jakiś obcy mężczyzna złożył jej
nieobyczajną propozycję (czyli poprosił o jedzenie), oskarżony musi tłumaczyć
się tak przed „pokrzywdzonym", jak przed całą wioską.
Pozostaje oczywiście pytanie, dlaczego w tego typu kulturach małżeństwo jest tak
dla kobiet istotne, skoro na przykład u Bonerif (podobnie jak w wielu innych
wspólnotach łowiecko-zbierackich) kobiety mogą utrzymywać stosunki seksualne z kilkoma partnerami jednocześnie, nawet wbrew protestom męża, a dodać trzeba, że
wkład mężczyzn w aprowizację rodziny nie jest zbyt duży. Antropolog Gottfried
Oosterwal wyjaśnia jednak, że małżeństwo jest kobiecie niezbędne, by jej dzieci
zostały przez społeczność zaakceptowane. Daje jej ono również pewien dostęp do
struktury władzy, a tę tworzą w wiosce mężczyźni zbierający się w „domu
mężczyzn", gdzie zapadają wszystkie ważne decyzje, a te właśnie decyzje kreują
wioskowy świat i określają (jedynie) słuszne i powszechnie akceptowane „poglądy
na wszystko". Posiadanie męża oznacza, że w przypadku jakiegokolwiek konfliktu
kobieta (jeśli jest oczywiście „dobrą" żoną") ma swojego reprezentanta i obrońcę w gronie, które odpowiada za mechanizmy kontroli społecznej, to zaś jest
niezmiernie ważne, albowiem każda łowiecko-zbieracko wspólnota chroni tylko
tych, których uznaje za swoich pełnoprawnych członków.
Fragment książki Richarda Wranghama pt. „Walka o ogień. Jak gotowanie
stworzyło człowieka", wydawnictwo CiS. Zamów książkę
1 2 3
« Psychologia ewolucyjna (Publikacja: 28-11-2009 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 6967 |
|