|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Społeczeństwo Dobra matka Daria Aleksandrowna - niezakończona historia [1] Autor tekstu: Dorota Zdrojewska
„Czy wszelka forma nie polega na eliminacji, konstrukcja nie jest
uszczupleniem, czy wyraz może oddać co innego jak tylko część rzeczywistości?
Reszta jest milczeniem. Czy wreszcie my stwarzamy formę, czy ona nas stwarza?
Wydaje się nam, że to my konstruujemy.…" [ 1 ]
Można by stwierdzić, lekceważąc nieco przypadkowość, że człowiek, jako istota
świadoma, stwarza sam siebie kierując swoim życiem i podejmując decyzje,
kształtując
otoczenie i wybierając to co mu odpowiada. Tyle że, jak każdy twórca, człowiek
potrzebuje
tworzywa, a tworzywem sam jest dla siebie. Ma jednocześnie mniejsze możliwości
wyboru,
nie może wybrać dowolnego materiału, gatunku, koloru, nie może zakupić dowolnego
tworzywa, które akurat odpowiadałoby wizji twórczej.
Trudniej jeszcze: tworzywo
warunkuje
twórcę. Moje tworzywo było już kształtowane przez otoczenie, kiedy jeszcze nie
byłam w stanie rozróżniać samodzielnie i wybierać. Jest jedno dostępne dla mnie
tworzywo. A kto i dlaczego kształtuje, co chce osiągnąć, jakie są motywy zachowań, które powodują,
że
jedynym możliwym początkiem jest zacząć niekończącą się inwentaryzację — w sobie, że
trzeba szukać, aby zdzierać kolejne maski?
Dlaczego Dolly tak martwiła się
wychowaniem
swoich dzieci i tak bardzo chciała je wychować? „Daria Aleksandrowna, mając
sześcioro
dzieci nie mogła być spokojna: jedno z nich zachorowało, drugie miało
zachorować,
trzeciemu brakowało czegoś, u czwartego występowały oznaki złego charakteru
itd., itd." [ 2 ]
Zwykłe dziecięce zachowania wywoływały w niej obawy co z nich wyrośnie. Każdy
wybryk
wywoływał lęk, że oto objawiła się jakaś niepożądana, zła cecha charakteru,
która z biegiem
czasu rozwinie się do czegoś potwornego: „Daria Aleksandrowna, usłyszawszy krzyk w dziecinnym pokoju, pobiegła i na widok tego, co zobaczyła, krew ścięła się jej w żyłach.
Tania ciągnęła Griszę za włosy, a on z twarzą oszpeconą gniewem, bił ją na oślep
pięściami. W Darii Aleksandrownie zamarło serce: zdawało się jej, że mrok jakiś rozpościera
się nad nią, gdyż przekonała się, że te dzieci, z których była tak dumna, były
nie tylko zwykłe, lecz nawet niedobre, źle wychowane dzieci, ze złymi, niskimi
skłonnościami i popędami." [ 3 ]
Dlaczego Dolly tak się bała, przecież była dbającą matką, kochała swe dzieci, one
uszczęśliwiały ją
swoim istnieniem, swoją obecnością, były jej światem, jej radością: „nie mogła
nie oddawać
sprawiedliwości, że ma sześcioro ślicznych dzieci, każde w innym rodzaju, lecz
każde takie
jak rzadko; i Dolly była szczęśliwa, że je ma i zarazem czuła się z nich
dumna". [ 4 ]
Czy Dolly
realizowała się w swoim macierzyństwie, czy realizowała swoje pragnienia?
Myślała
przecież: a może by więcej nie, a jednak w końcu chciała mieć więcej dzieci, a przecież
kosztowały ją wiele cierpienia i wiele strachu. Fakt, że „kłopoty te i niepokoje
były dla Darii
Aleksandrowny niezbędne, gdyż zapewniały jej jakie takie szczęście: gdyby ich
nie było to
musiałaby pozostawać samotna, ze swymi myślami o mężu, który jej nie kochał"
[ 5 ],
ale co
więcej wpłynęło na taki a nie inny jej wybór? Przy całej miłości macierzyńskiej,
jaką można
jej przypisywać, jej obawy kojarzą się raczej z lękiem osoby która kreuje coś, co
ma spełniać
określone kryteria i nie jest pewna czy jej dzieło spełni te wymagania.
Dzieci Dolly były
dziełem jej życia. Nie miała innej egzystencji, innej aktywności, całe jej siły
życiowe
nakierowane były na dom. Swoją uwagę i wysiłek skupiała na jednym temacie. Miała
możliwość być dobrą w tym co robi, ale mogła robić tylko jedno i tylko w jednym
mogła
okazać się dobra: w wychowaniu dzieci. Cała wartość Dolly jako człowieka objawić
się
mogła tylko w jednej dziedzinie, skoro do innych ta kobieta nie sięgała, żadnych
innych nie
znała, żadnych innych — jako dobrze wychowana kobieta — znać nie mogła.
Dolly,
której z sukcesem, bo skutecznie, wpojono co jest dobre a co jest złe, wartość swą
wywodziła, z jakości swego macierzyństwa: ilości i jakości dzieci, bo dzieci świadczą o matce… Przy czym
jakość była ściśle określona, jakość to nie było zdrowie, mądrość, szczęście.
Dzieci były
dobre jakościowo jeśli spełniały oczekiwania, cała ocena zależała więc od
wcześniej
ukształtowanych i utrwalonych, panujących w środowisku oczekiwań, poza które Dolly
nie wychodziła.
Dolly kształtowała więc swe dzieci na obraz i podobieństwo wzorów,
których
miała wpojone, wyobrażenia, których była pewna, bo zgodne były z ideałami jej
otoczenia i z
tradycją, którą znała. Były to jasno, konkretnie, restrykcyjnie określone
warunki. Pełniąc swą
życiową rolę, jedyną możliwą, jaką zdolna była widzieć i jedyną daną i jej dostępną,
podporządkowywała ją kryteriom, którym ona sama podlegała. Mogła nie bać się,
mogła
spodziewać się, że będzie ceniona, jako osoba dobrze realizująca swe życie, jako
osoba, która
wie co jest dobre, co złe, która szczepi właściwe wartości, ceni tradycję,
dzięki temu, że dba o swe dzieci, na wszelkie możliwe sposoby zmniejszając prawdopodobieństwo ich
zbłądzenia.
Spełniała warunek konieczny bycia uznaną za dobra matkę, dobrą żonę.
Czym więc
było dla
niej wychowywanie dzieci? Nasuwa się wątpliwość, czy zachowania rodzicielskie
wynikały z jej osobistej potrzeby kreowania swojej wartości i szczęścia w życiu, a na ile
taki sposób
wynikał z lęku przed odtrąceniem, krytyką, pogardą i ostracyzmem? Biorąc po
uwagę brak
możliwości wyboru, brak możliwości zastąpienia lub uzupełnienia macierzyństwa
inną
aktywnością, która mogłaby przynieść jej satysfakcję czy uznanie, można
wnioskować, że
dzieci były środkiem do celu, jakim było godne życie i szacunek. Akceptacja była
jej
niezbędna dla utrzymania pozycji społecznej, w tym męża i przyjaciół.
Dolly nie
miała
możliwości zapewnienia sobie przychylności otaczających ją ludzi w inny sposób.
Objawia się w tym bezwzględność sytuacji jakiej podlegała jako człowiek. Co
więcej, nie istniała w niej potrzeba weryfikowania owego przekonania, że
wychowując swe
dzieci, zgodnie z panującymi zwyczajami i normami pomaga im: pokazując rzeczy
wartościowe, cenione postawy, właściwe dążenia, ucząc rozróżniać: tak jest
dobrze, tak jest
niedobrze. Sposób realizacji tej potrzeby nie wynikał z wyboru, ale był cechą
jej jestestwa,
ukształtowaną i wpojoną, przytwierdzoną do niej. Jeśli dzieci nadawały wartość
jej jako
człowiekowi, tworzyły jej pozycję i status, trudno dziwić się, że poświęcała im
tyle uwagi
oraz co znaczące, że uwaga ta podszyta była lękiem.
Wnioskiem jest stwierdzenie,
że Dolly
wartość swą postrzegała w posiadaniu i wychowywaniu dzieci za przyczyną
otoczenia; nie
był to jej wewnętrzny wybór ani swobodnie realizowana chęć. Dolly była więc
kobietą
mającą stosowne uznanie dopóki spełniała oczekiwania, dopóki pasowała,
dopasowywała się,
nie wystawała i nie sprawiała problemów, choćby natury „salonowej" — jak
Karenina. Miała
więc Dolly swą przestrzeń do życia, bezwzględnie, brutalnie ograniczoną,
uzależnioną,
określoną przez wymagania innych.
Dziedziczone nawyki moralne, żywe w otoczeniu Dolly, warunkowały sytuację, w której jedynie spełnianie oczekiwań zapewniało jej szacunek. Dalszą konsekwencją
jest fakt,
abstrahując od jej egoistycznych czy samoobronnych motywów, że na obraz i podobieństwo
wzorców jakim ona sama podlegała, zgodnie z presją której podlegała, wychowywała
ludzi,
którzy siłą rzeczy żyć będą w świecie innym niż ona sama żyła — w przyszłości, której Dolly nie znała.
Czyżby panowało, nawet nieświadome przekonanie, że ten punkt, w którym
ludzie się w danym momencie znajdują, ta moralność, te idee, są tak doskonałe,
że będą
trwać, że są najlepsze z możliwych i najlepsze co można zrobić to podtrzymywać
to co
istnieje?? Jest to logika przypominająca wypowiedź Panglosa: „Dowiedzione jest -
powiadał — że nic nie może być inaczej; ponieważ wszystko istnieje dla jakiegoś
celu, wszystko z konieczności musi istnieć dla najlepszego celu. Zważcie dobrze,
iż nosy są stworzone do okularów; dlatego mamy okulary. Nogi są wyraźnie
stworzone po to, aby były obute; dlatego mamy obuwie. Kamienie są na to, aby je
ciosano i budowano z nich zamki; dlatego jego dostojność pan baron ma bardzo
piękny zamek: największy baron w okolicy musi mieć najlepsze mieszkanie. Świnie
są na to, aby je zjadać; dlatego mamy wieprzowinę przez cały rok. Z tego wynika,
iż ci, którzy twierdzili, że wszystko jest dobre, powiedzieli głupstwo; trzeba
było rzec, że wszystko jest najlepsze" [ 6 ]; a kobieta żyje na to,
aby rodzić i wychowywać dzieci. W takim przypadku rzeczywiście kształtowanie otwartości
mogłoby
spowodować zbędne dywagacje i próby eksperymentów do niczego nie prowadzące -
skoro
wszystko co było do osiągnięcia osiągnięto, ważne jest nie utracić poziomu, na
który
wdrapano się — i ładnie nazwano to podtrzymywaniem tradycji.
Sama Dolly nie
została
wychowana, bardziej tu pasuje słowo „ukształtowana", tak aby pasować i nie mieć
braków,
spełnić nadzieje rodziny — znaleźć sobie odpowiedniego męża, to przecież dawało
uznanie z kolei jej matce.
Postępując w analogiczny sposób kształtowała swe dzieci tak,
aby wyrosły na
określonych ludzi: męskich mężczyzn, kobiece kobiety. Dolly musiała odpowiednio
formować swe potomstwo. Wiedziała także, lub choćby przeczuwała, że
odszczepieńcy, nie
wiodą łatwego życia i przed tym jakimś nieznanym, ale na pewno niełatwym i groźnym
życiem chciała ustrzec bliskie sobie istoty. Łatwość też była wartością.
Należało więc
zapobiegać nieszczęściu, wypatrywać go w trosce, tak aby przewidzieć ewentualne
zagrożenia. Tak aby córki były kobiece, pragnęły mieć męża i dzieci, tworzyć
dom, nie
wnikały w nie przystające im sprawy, które nie pasują do naturalnych skłonności i naturalnych
predyspozycji kobiety.
Mała dziewczynka może przecież być zainteresowana
rzeczami, które w przyszłości będą jej nie przydatne, albo, co gorzej mogą
przeszkadzać w osiągnięciu celu. Zainteresowania te są zbędne, są stratą czasu i energii, marnowaniem czasu i energii. Tak jest
wtedy gdy „osiągniecie celu" i „cel" jest z góry określony, opisany,
zatwierdzony przez jakąś
większość, która ma siłę przez swą liczebność i tę siłę wykorzystuje. Jak w życiu wiernego
którejś religii: cel jest dany i określony, celem jest życie wieczne, cel jest z definicji
szlachetny, szczytny, niepodważalny a środkiem do osiągnięcia celu jest życie na
ziemi. Czy
daleko stąd do stwierdzenia, że „cel uświęca środki"?
1 2 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] W. Gombrowicz Ferdydurke, Wydawnictwo Literackie,
Kraków 1993, str. 70 [ 2 ] L. Tołstoj Anna Karenina, Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków
2008, str. 205 [ 3 ] L. Tołstoj Anna Karenina, Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2008, str.
212 [ 6 ] Wolter, Kandyd
czyli optymizm, Beskidzka Oficyna Wydawnicza Ltd., Bielsko-Biała, str. 13 « Społeczeństwo (Publikacja: 10-12-2009 )
Dorota Zdrojewska
Ukończyła Wydział Nauk Ekonomicznych na Uniwersytecie Warszawskim. Napisała pracę magisterską o ekologii. Obecnie pracuje jako księgowa i podjęła podyplomowe studia Gender Studies na Uniwersytecie Warszawskim.
Liczba tekstów na portalu: 8 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Ménage à trois | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 7006 |
|