|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Pokochaj dziecko w sobie Autor tekstu: Marcin Punpur
"Zaprawdę, powiadam wam:
Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko,
ten nie wejdzie do niego".
Czas noworoczny to czas podsumowań. Jako sympatyk kina miałem okazję oglądać
filmowe podsumowanie mijającego roku. Większość rankingów tworzy się w oparciu o kryterium popularności. Najwyżej znajduje się ten film, który widziało najwięcej
osób, bądź, który zarobił najwięcej pieniędzy, co z reguły oznacza jedno i to
samo. W 2009 roku najwyższe trofea zajęły kolejno: Harry Potter, Epoka
Lodowcowa i Transformers. Na czwartym miejscu znalazł się nowy film
J. Camerona- Avatar. Wiele wskazuje na to, że to właśnie film Camerona
pobije rekord popularności i zyska palmę pierwszeństwa, stając się najbardziej
kasowym filmem tego roku.
Nowy okrągły rok 2010 prowokuje do sięgnięcia dalej, do statystyk całej dekady. I tu na pierwszym miejscu, co nie powinno być niespodzianką, znajduje się
Władca pierścieni, dalej Piraci z Karaibów i Mroczny rycerz
(opowieść o facecie przebierającym się za nietoperza!). Na liście pięćdziesięciu
filmów można znaleźć takie tytuły jak Spider-man (tym razem chodzi o pająka), Shrek, Epoka lodowcowa i tym podobne. Wszystkie te filmy
łączy jedno: są to obrazy zrobione dla dorosłych dzieci — nowe pokolenie
konsumentów, którzy postanowili nigdy nie dorosnąć.
Kult dziecka
Współczesne kino rozrywkowe coraz bardziej przypomina Disneyland, gdzie obok
Kaczora Donalda można spotkać wszystkie postaci kreskówek, komiksów i gier
komputerowych. Coraz częściej inspirację czerpie się właśnie z tych nowych
źródeł, a nie jak było dawniej z powieści lub z życia. Jeśli Władca
Pierścieni stanowi tu wyjątek, to tylko z pozoru, bo dla każdego, kto
widział ten film, musi być jasne, że ma on w sobie więcej z gry niż z książki.
Odkąd staliśmy się społeczeństwem obrazkowym, co tak błyskotliwie przedstawił N.
Postman w książce Zabawić się na śmierć, telewizja i kino
zrewolucjonizowały naszą kulturę. Autor, analizując rosnące znaczenie telewizji
kosztem druku w Ameryce, doszedł do bardzo pesymistycznych wniosków. Jego
zdaniem telewizja ma głównie ogłupiający wpływ na widzów, ucząc ich
bezkrytycznego spojrzenia i spłaszczając ich potrzeby do niewybrednej rozrywki.
Odbija się to, wedle niego, rykoszetem na demokracji, która bez refleksyjnych i odpowiedzialnych obywateli staje się czystą fasadą.
Postman napisał swoją książkę ćwierć wieku temu i dziś wydaje się ona odrobinę
anachroniczna w tym sensie, że pomija przełom informatyczny, który wbrew
technopesymizmowi autora rozwinął także obywatelski potencjał zachodniego
społeczeństwa. Internet i wirtualna technologia zmieniają nasze życie równie
drastycznie jak kiedyś telewizja. Bardziej niepokoi jednak inne zjawisko. Dziś,
co już kiedyś było przecież widoczne, to infantylizacja stała się nowym
paradygmatem w naszej kulturze. Wchodzimy w epokę, w której rodzice uczą się od
dzieci jak być dorosłym.
Skąd ta tęsknota za utraconym dzieciństwem? Dawniej, w oparciu o religijną
tradycję, w dziecku widziano przede wszystkim grzeszną naturę, którą dzięki
surowej dyscyplinie i autorytarnym metodom wychowawczym, należało, nierzadko
siłą, wykorzenić. Obecnie, kiedy mit o grzechu pierworodnym stracił swą moc,
sytuacja się odwróciła. Dziecko dzięki coraz większemu znaczeniu psychologii w naszym życiu, wyniesiono na piedestał, dowodząc jego czystości i niewinności.
W rzeczywistości jest to mit równie fikcyjny jak ten o grzechu pierworodnym.
Dzieci są zdolne do okrucieństwa nie mniej od rodziców, co pokazał świetnie M.
Haneke w swym ostatnim filmie Biała Wstążka. Dziecko może być oczywiście
niewinne dzięki naturalnej ignorancji. Udawanie jednakniewinnego w dorosłym
wieku, kiedy zdobyło się podstawową wiedzę o świecie i stosunkach
międzyludzkich, oznacza indolencję.
Mimo to, wielu dorosłych chce być dziś jak dziecko. Być jako ono wrażliwym,
otwartym, spontanicznym, niczym nieskrępowanym i wolnym od społecznych
konwenansów. Pisze się poradniki o tym „jak przebudzić dziecko w sobie", „jak
wyzwolić dziecięcą fantazję" i tym podobne. W porównaniu z represyjną
przeszłością jest to niewątpliwie zmiana pozytywna. Z drugiej strony zapomina
się o innych właściwościach stanu dziecięcego jak: niesamodzielność,
nieodpowiedzialność, naiwność, bezkrytycyzm, irracjonalizm itd.
Zdaniem B. R. Barbera — autora Skonsumowani. Jak rynek psuje dzieci,
infantylizuje dorosłych i połyka obywateli — sedno infantylizmu polega na
przekładaniu tego co „łatwe nad trudne, proste nad złożone, szybkie nad
powolne". To co wymaga czasu, refleksji i wytężonej pracy przegrywa z ofertą
instant, dostępną od zaraz, tu i teraz. Młode pokolenie cierpi w związku z tym na chroniczną niezdolność do koncentracji i dłuższego skupienia uwagi na
jednej rzeczy. Brakuje mu też umiejętności działania zgodnie z zasadą odroczonej
gratyfikacji. W efekcie młodzież szybko się nuudzi i popada w umysłowe lenistwo.
To wszystko sprawia, że dorosłość pojmuje się jako sztywną, poważną, nudną i w
ogóle nie na czasie. W takiej kulturze ludzie starsi czują się bytem obcym i zbędnym. Są „ramolami", „wapniakami", „dinozaurami", a przez to bez wartości dla
reszty społeczeństwa. Niewątpliwie paradoks w społeczeństwach, które coraz
bardziej się starzeją.
Kult dziecka ma zgubny wpływ również na same dzieci. Jeśli bowiem dzieciństwo
jest wartością samą w sobie, swojego rodzaju świętością, to każda ingerencja w ten stan jest szkodliwa. W ten sposób nierozważnie schlebia się wszystkim
zachciankom i pragnieniom dziecka, ucząc tym samym bezradności i niefrasobliwości. Przy okazji dziecko może nabrać przekonania, że rodzicom wcale
nie zależy na jego dobru, bo zezwalać na wszystko, to dawać wyraz obojętności i ignorancji.
Rynek kocha dzieci
Wróćmy do świata rozrywki.
Każdy kto bliżej przyjrzy się show-biznesowi stwierdzi, że przemysł rozrywkowy
kocha dzieci. To przecież jego podstawowy target. Dzieci to idealni
konsumenci: egoistyczni, naiwni, podatni na manipulację. Nie zadają zbyt wielu
pytań, łatwo z nimi nawiązać emocjonalną więź, a co najważniejsze są w wieku, w którym powstają konsumenckie nawyki i gusta. Jedyny problem to brak własnych
funduszy. Ale czego nie zrobi kochający rodzic, tym bardziej, że coraz mniej
różni się od własnej pociechy.
Zmarły niedawno Michael
Jackson stanowi świetny przykład na to jak funkcjonuje ten biznes. Jackson
pozostał dzieckiem do końca swych dni. Nigdy nie dorósł. Nie wiadomo czy nie
chciał, czy już nie potrafił. Niczym Piotruś Pan otaczał się dziećmi i kreował
na wiecznego młodzieńca. Wielokrotnie powtarzał, że znacznie łatwiej mu
komunikować się z dziećmi niż dorosłymi. Wybudował bajkową Nibylandię by
ulżyć ich losowi. Kiedy Lary King spytał go dlaczego trzyma figury Batmana i Supermana w swoim domu, odpowiedział: „bo ja kocham te postacie".
Co znaczy kochać bajkowych
bohaterów, to wie tylko Jacko. Co znaczy kochać Jacko przekonaliśmy się kiedy
umarł, a w mediach wybuchła żałobna gorączka, porównywalna u nas jedynie ze
śmiercią papieża, który notabene sam stał się po śmierci ikoną popkultury.
Potrzeba posiadania idola,
czy ojca świętego (jaka to różnica?) ściśle współgra z procesem infantylizacji
naszej kultury. Dzieci, młodzież i wiecznie młodzi dorośli, wszyscy oni
potrzebują kogoś, kto będzie ich chronił i się nimi opiekował. Odkąd Pan Bóg
umarł jego funkcję przejął superbohater.
Dlaczego Michael Jackson
większość tekstów swoich piosenek poświęcił ogólnemu i abstrakcyjnemu ratowaniu
świata, a nie jak dojrzali piosenkarze bardziej przyziemnym problemom dnia
codziennego? Dlatego, że Michael nie miał takich problemów i nie mógł ich mieć,
bo do tego trzeba wyjść poza kręg własnego narcyzmu.
O wiele łatwiej nawiązać
emocjonalną wieź z fikcyjnym bohaterem czy idolem niż z drugą osobą. Druga osoba
stawia wymagania, zobowiązania, prowokuje, zmusza do przemyślenia własnej
pozycji i szukania kompromisu. Idol niczego nie wymaga, poza sławą i fortuną, a to paradoksalnie kosztuje niewiele.
Wróćmy na koniec do kina.
James Cameron opowiadając o swoim najnowszym filmie, stwierdził, że zrobił go z myślą o urzeczywistnieniu marzenia o lataniu, jakie każdy z nas snuł w dzieciństwie. I rzeczywiście w filmie mamy niebieskich kosmitów latających na
kolorowych smokach. Są też źli ludzie w szarych helikopterach. A wszystko to by
pokazać, że nie szanujemy innych kultur i przyrody. Inteligentny widz mógłby
dojść do wniosku, że lepszy efekt można by osiągnąć wydając te blisko 300
milionów dolarów, które kosztował film, bezpośrednio na te cele. Inteligentny
widz jednak coraz częściej omija kino.
« Recenzje i krytyki (Publikacja: 04-01-2010 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 7060 |
|