|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kościół i Katolicyzm » Historia Kościoła » Historia powszechna
Papież aborcjonista Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Od czasów
pierwszego „antypapieża", za którego uznaje się Hipolita Rzymskiego, co ciekawe — świętego, oficjalny poczet papieży staje się pełnokrwisty — realne postaci
zaczynają się nam wyłaniać z mroków bajek i legend. Kiedy święci zaczynają
obrzucać się błotem, co zdezorientowana zwycięska historiografia przekazuje
potomnym, wiemy, że spotykamy realne osoby. Żadnemu nie musimy ufać dosłownie, ale ogólnie konflikt
pierwszego „papieża" z „antypapieżem" jest bardzo znamienny dla narodzin
papiestwa: przeciwko wykształconemu fundamentaliście-fanatykowi (Hipolit), staje
prosty, ale cwany polityk-biznesmen (Kalikst). Zwycięstwo jednego bądź drugiego
nie oznacza wygranej jednej z dwóch wizji Kościoła katolickiego. Aby Kościół
mógł się narodzić i wydostać się z ram sekty, musiał zwyciężyć polityk,
przykrajający Jezusa i Apostołów do wymogów „ducha czasów".
Chrześcijaństwo katakumb pozostaje sektą — pełną
apokaliptycznych wizji, prorokowania i fanatyzmu. Po odnalezieniu dojść do
gabinetów władzy rodzi się Kościół.
Hipolit jest dziś uznawany za „jednego z najświetniejszych
pisarzy wczesnego Kościoła", a jego walka z „papieskim" rozluźnianiem dawnych
zasad, sięgała czasów „papieża" Wiktora I — pierwszego, który zaczął się układać z władzą cesarską. Układy nie były konsekwencją „łagodniejących obyczajów"
cesarskich, lecz wiodły poprzez łóżko. Kościołowi rzymskiemu udało się pozyskać
główną nałożnicę cesarza Kommodusa (180-192) — wpływową Marcję (zob. E. Nowacka,
Kommodus i Marcja, Czytelnik 1972),
która stała się wielką protektorką młodej sekty działając głównie w alkowie.
Dopiero w tym kontekście można zrozumieć ten zdumiewający paradoks, że
chrześcijanie byli prześladowani przez wspaniałych i sprawiedliwych cesarzy, a zdobyli przychylność takiego szalonego tyrana i despoty, jak Kommodus. „Przez
cały czas swego panowania Marek Aureliusz pogardzał chrześcijanami jako filozof i karał ich jako władca. Jakiś szczególnie nieszczęsny zbieg okoliczności
sprawił, że niedola, którą chrześcijanie cierpieli pod rządami władcy
cnotliwego, natychmiast ustała, gdy na tron wstąpił tyran" (Edward Gibbon).
Wiadomo, że Marcja przez większość okresu panowania
Kommodusa miała nań bardzo duży wpływ. Była jego ulubioną kochanką. Jej
wychowawcą był eunuch Hiacynt, który w rzymskiej gminie chrześcijańskiej był
kapłanem i członkiem rady kapłańskiej „papieża" Eleuteriusza i jego następcy
Wiktora I (189-199). Marcja nie miała w sobie nic z zakonnicy, choć więcej
zrobiła dla wczesnego chrześcijaństwa niż cały batalion zakonnic — działając
jako kochanka polityków rzymskich. Jak pisze o niej N. Cawthorne: „Była tak
piękna i znała tak wiele sposobów zaspokajania żądz cesarza, że wkrótce została
jedną z jego ulubienic. Królowała podczas orgii, które podobno 'dzikością i obscenicznością przewyższały orgie Nerona'. Uwielbiała epatować krągłą figurą, a kiedy odwiedzał ją papież Wiktor, wkładała bardzo skąpe stroje".
To za jej pośrednictwem „papieżowi" Wiktorowi udało się
wydobyć chrześcijan skazanych na roboty w kopalniach sardyńskich. Wiktor
przekazał jej listę, a ona w alkowie uprosiła cesarza o uwolnienie. Kolejne trzy
lata nasza „katechumenka", jak zwie ją komicznie „Przewodnik Katolicki"
(30/2003), spędziła na orgiach cesarskich, by w końcu, kiedy poczuła, że i ona w końcu padnie ofiarą szalonego cesarza, wziąć udział w udanym spisku na jego
życie.
Z taką oto frakcją „liberałów" chrześcijańskich walkę
podjął św. Hipolit dla którego zasady były ważniejsze niż rozkwit organizacyjny i władza, zwłaszcza, że wielkimi krokami zbliżał się koniec świata… Uchodzący
za najwybitniejszego papieża II stulecia Wiktor, przyjaciel „katechumenki"
Marcji, wprowadził do sekty rządy twardej ręki, czego objawem była jego batalia o datę obchodzenia Wielkanocy. Ta drobnostka liturgiczna dzieliła chrześcijan
Wschodu i Zachodu. Poprzedni administratorzy gminy rzymskiej tolerowali oba
zwyczaje. Wiktor autorytarnie zarządził, że wersja zachodnia ma być jedynie
obowiązująca, a kto się temu nie podporządkuje ten nie może się nazywać
chrześcijaninem. Biskupów Wschodu krew zalała. Oburzony biskup Efezu Polikrates
w Liście do Wiktora (!) i do Kościoła
rzymskiego pisał: „My tego dnia nie święcimy lekkomyślnie… Tedy ja, bracia,
który żyję w Panu 75 lat i który obcowałem z braćmi całego świata, i który
dokładnie się wczytywałem w całe Pismo św., ja się nie boję żadnych pogróżek…"
(za Leksykonem papieży). Dopiero
interwencja biskupa Lyonu św. Ireneusza ugasiła wojnę między biskupami.
Należy podkreślić, że zesłani do pracy przymusowej
bynajmniej nie trafili tam za wyznawanie wiary w Jezusa Chrystusa. Była to
zwykła kolonia karna, gdzie ludzie trafiali za najróżniejsze występki i zbrodnie, które popełnili bądź jako chrześcijanie bądź zostali przez kler w kopalniach pozyskani dla nowej wiary. Na liście Marcji uwolnionych z robót
przymusowych znajdował się niejaki Kalikst, były niewolnik chrześcijanina
Karpafora, który miał później zostać „papieżem", czyli biskupem Rzymu. Jak
podaje Hipolit w Odparciu wszelkich
herezji (Philosophoumena), droga Kaliksta do papiestwa a następnie świętości
była barwna i wyboista.
Posłuchajmy co jeden święty przekazuje nam o drugim świętym
(św. Hipolit, Męczeństwo Kaliksta za
prefekta miasta Fuscianusa): Kalikst był niewolnikiem z dzielnicy portowej,
przypuszczalnie synem niewolnicy Callistrate, w młodości był hersztem
rozbójników, a następnie został zarządcą w imieniu bogatego chrześcijanina,
członka dworu cesarskiego, Karpoforusa, swego rodzaju „banku" na rybim targu, w którym rzymscy chrześcijanie deponowali znaczne kwoty. Powierzone mu pieniądze
„zdefraudował" („przepuścił wszystko"). Po bankructwie ok. 187/188 r. próbuje
uciec statkiem zmierzającym w kierunku Porto, lecz w pogoń za nim udaje się sam
Karpoforus. Ścigany skacze do morza, skąd zostaje wyłowiony i odstawiony do
Rzymu, gdzie trafia do więzienia. Po uwolnieniu wdał się z kolei w burdę w synagodze, próbując wydobyć od Żydów rzekome wierzytelności. Wyłomotany przez
Żydów staje przed prefektem Fuscinusem, który skazuje go na dodatkową chłostę i deportację do kopalń Sardynii, co było de facto równoznaczne wyrokowi śmierci.
Jego los ulega zasadniczej odmianie po trafieniu na listę cesarskiej kochanki,
po czym zdobywa zaufanie „papieża" Wiktora, a przede wszystkim jego następcy -
Zefiryna (199-217), który wprowadzając autorytarne porządki w gminie, dostrzega w Kalikście przedsiębiorczą duszę, która może mu pomóc ogarnąć prężną
organizację gminy. Jak pisze św. Hipolit, „papież" Zefiryn był „człowiekiem
nieuczonym i niewykształconym, który nie znał zarządzeń kościelnych, lubił
prezenty i był łasy na pieniądze". Przez swą „stałą obecność i wywracanie
oczyma", tudzież swe „intrygi", Kalikst zyskuje coraz większy wpływ w gminie, a w końcu zostaje doradcą finansowym „papieża" oraz zarządcą cmentarzy. Po jego
śmierci, jako jego główny doradca, zajmuje jego miejsce i obejmuje stołek
biskupi (217-222).
Jako dawny defraudator i zadymiarz ma on oczywiście
niesłychanie wiele wyrozumiałości wobec „grzechów" — liczy się przede wszystkim
wierność i posłuszeństwo. Hipolit lamentuje nad rozluźnieniem zasad pokuty:
papież odpuszcza „grzechy cielesne" pod warunkiem popierania jego idei,
dopuszcza do służby biskupów, kapłanów i diakonów po niejednym rozwodzie,
zezwala na małżeństwa księży, głosi nieusuwalność biskupa nawet w wypadku jego
„grzechu śmiertelnego", toleruje sztuczne poronienia.
„Miał jad na dnie serca" — powiada święty o świętym. Dla
dzisiejszego Kościoła oczywiście obaj są ważni, gdyż jeden rozwijał teologię,
drugi zaś władzę. Obaj wyświęceni i jak powiada o autorze tych obelg pod adresem
papieża kard. Jean Daniélou: „Był on jednakże wielkim doktorem Kościoła i nie ma
żadnego powodu, aby go nie czcić jako świętego, tak samo i jego adwersarza
Kaliksta. Podobnie później zostaną pojednani w świętości Korneliusz i Cyprian".
Zostali pojednani „w świętości", ale nie w rzeczywistości.
Statua Jego Świątobliwości Kaliksta I w katedrze w Reims |
Czytajmy dalej opowieści „wielkiego doktora Kościoła" o „wielkim administratorze" (oba sformułowania Daniélou): „(...) niezamężnym
kobietom szlachetnego rodu, które jeszcze w młodocianym wieku zapragnęły męża,
ale nie chciały tracić swej rangi przez zawarcie legalnego związku, pozwalał
znaleźć sobie konkubenta według własnego wyboru, czy to niewolnika, czy to
wolnego, i traktować go, także bez prawomocnego ślubu, jako męża. Tak tedy tak
zwane chrześcijanki zaczęły stosować środki zapobiegające poczęciu i sznurowały
się, by spędzić płód, gdyż z powodu swego wysokiego urodzenia i ogromnego
majątku nie chciały mieć dziecka od niewolnika czy też zwykłego mężczyzny.
Patrzcie, jak daleko posunął się ów niegodziwiec w swej bezbożności! Uczy
cudzołóstwa i mordowania jednocześnie. A jednak bezwstydnicy owi nie przestają
nazywać się 'katolickim Kościołem' i wielu przyłącza się do nich mniemając, że
słusznie postępują (...). Tego to człowieka nauczanie rozprzestrzeniło się na cały
świat".
Jak zauważa Deschner: "Oczywiście taka oportunistyczna
giętkość wobec codziennych potrzeb masowego wyznawcy zapewniła Kalikstowi
popularność. Natomiast wielce uczony i staromodny Hipolit, autor sławnej
Traditio apostolica (który zabraniał
zabijania także żołnierzom i myśliwym, zatem 'rygorysta', jak w kręgach klerykalnych zwykło się nazywać
nierozwiązłych chrześcijan), reprezentował naukę tradycyjną".
Inspiracją dla „rozwiązłości" kościelnej w pewnej mierze
musiały być zmiany na dworze cesarskim. „Pontyfikat" Kaliksta pokrywa się z panowaniem bodaj najbardziej ekscentrycznego i zdeprawowanego cesarza — Heliogabala (218-222), pochodzącego z syryjskiej
rodziny najwyższych kapłanów boga Słońca Baala, zwanego w semickim narzeczu
Elah-Gabal. Heliogabal był okrutnym tyranem, niezrównoważonym emocjonalnie, był
jednak Pontifexem Maximusem wprowadzającym w Rzymie kult boga słońca. Kaliksta z Heliogabalem łączył monoteizm oraz swoboda obyczajowa.
Od św. Kaliksta rozpoczęła się kościelna tradycja uznawania
Kościół za święty, bez względu na to jak bardzo zdeprawowani są jego „synowie",
czyli funkcjonariusze. Wydaje się, że biskup Marcinkus mógł szukać swoich
natchnień już w samych początkach Kościoła katolickiego.
« Historia powszechna (Publikacja: 30-10-2010 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 713 |
|