|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Społeczeństwo » Młodzież, szkoła, studia
Pan Bóg na szkolnym korytarzu
Zainteresowało mnie jak Bóg pojawia się w rozmowach
nastolatków. Zapytałem o to nasze dwie czytelniczki, jedną z drugiej klasy
liceum w małym miasteczku na Ścianie Wschodniej, drugą z pierwszej klasy liceum w dużym mieście. W liście do obu Autorek podkreślałem, że nie idzie tu o samego Boga, ale o wiarę, o filozofię, o pojawianie się w tych rozmowach wątków zarówno osobistych,
jak i publicznych, krytyki Kościoła i lęków przed ateizmem, buntu i akceptacji.
Hasło: Pan Bóg w mojej szkole, ale bez księdza i dyrektora, prywatny,
uczniowski, bez szminki. Mam nadzieję, że te dwie wypowiedzi otworzą szerszą
dyskusję o światopoglądowych sporach w tym tak ważnym w życiu każdego człowieka
okresie. — Andrzej Koraszewski
G.K. — uczennica drugiej klasy liceum w małym miasteczku na
Ścianie Wschodniej
Do
podstawówki chodziłam w małej miejscowości tu gdzie mieszkam czyli na wsi. To
samo było z gimnazjum, a liceum zaliczam w nieco większej miejscowości, ale
tylko nieco, bo to jednak ciągle „minimiasto". Rzadko albo wcale na przerwach
czy po lekcjach można usłyszeć hasła: „wiara, religia, filozofia, wartości,
etyka". Najczęściej podniecone głosy mówią w nagłych sytuacjach; „O Jezu! O Boże! Matko Boska!". Czyli jakieś tam elementy wiary są. Chociażby tylko słowne. I tu zauważam pewien problem. Towarzystwo pochodzi głównie ( nie ma tu żadnego
wartościowania !) ze środowisk wiejskich, bo nawet mieszkańcy miasteczka mają
korzenie w okolicznych wsiach. No i widzę jak ludzie próbują się poruszać
siedząc między młotem a kowadłem. Kowadło, czyli treści przekazywane z pokolenia na pokolenia, których nawet nie muszą rozumieć, ale głęboko czują i zwyczajnie boją się łamania zasad wyrażanych przez owe treści.
Wiadomo,
że trudno nawet dla samego siebie, nie mówiąc już o zachowaniu w kontaktach z innymi, przeciwstawić się regułom stosowanym przez pradziadów, dziadków,
rodziców.
Każda
próba powiedzenia czegoś nowego, wyjścia poza katechizm, w najlepszym przypadku
kończy się „poważną" rozmową z którymś z rodziców. Jeśli sprawa wyjdzie poza
domowe pielesze, cała rodzina może czuć oddech i potępiające spojrzenia
sąsiadów-inkwizytorów .
Młotem
jest bombardująca cywilizacja. Sygnały z Internetu i innych mediów, które często
wprost kpią z religii. Postaci Jezusa, Marii, apostołów, ogólnie świętych są
zwyczajnie wyszydzane. Dochodzi do tego seria afer z dostojnikami Kościoła na
tle seksualnym, a jest to sfera najsilniej oddziałująca nie tylko na młode
umysły.
Jak ma to
wszystko pogodzić w swojej głowie przeciętna uczennica liceum w małym
miasteczku? Z jednej strony chce być trendy i na topie z lansowanymi nowościami.
Jak ma się znaleźć w towarzystwie wzajemnie dowartościowującym się tekstami
negującymi wszelką religijność, czując w duchu i widząc w wyobraźni scenę
własnego potępienia za samo słuchanie takich dialogów?
Owszem,
można w sieci znaleźć rzeczową, konstruktywną krytykę religii jako zjawiska, ale
dla większości jest to niedostępne. Poza tym, w formie przeciętnego żartu na
czacie, forum dyskusyjnym, łatwiej się taką krytykę przyswaja. Szkoda, że w tak
zniekształconej formie, która potem obowiązuje w środowisku uczniowskim. Innymi
słowy, presja środowiska szkolnego, chęć bycia zaakceptowanym bywa równie silna,
jeśli nie silniejsza od wpływów domowych.
Moje codzienne obserwacje potwierdzają, że postawa wielu znajomych w kwestii
Boga jest dualistyczna, inaczej w domu, inaczej w szkole. W prywatnych
rozmowach na jaw wychodzi jednak, że w głębi ducha oni po prostu wierzą. Ale
wierzą poprzez lęk, wątpliwości i zwykłą niewiedzę. W codziennym zachowaniu ich
wiara realizuje się w bezrefleksyjnym uczestnictwie w praktykach religijnych i programowych lekcjach katechizmu.
Trochę
inaczej sprawa wygląda z uczniami mającymi jakieś aspiracje intelektualne i rzeczywiste wewnętrzne wątpliwości co do istnienia Boga, czy religii w formie
podawanej przez Kościół. Tu możemy spotkać się z używaniem pojęcia „ateizm,
antyklerykalizm, gnostycyzm, agnostycyzm". Wiadomo, że system tych pojęć jest
niespójny w ich świadomości, ale widać wyraźną chęć i deklaracje szukania
alternatywy dla Kościoła i narzuconego porządku społecznego. Ten wewnętrzny bunt
nie jest manifestowany tylko poprzez wtórowanie niewybrednym żarcikom, lecz w formie dyskusji opartej na argumentacji naukowej.
Mentalność
środowisk wsi i małych miasteczek ma swoje korzenie w tradycji kreowanej przez
Kościół, jest wyrażana językiem Kościoła. Cywilizacje zachodnie czy chociażby
społeczności inteligenckie w wielkich miastach częściej posługują się językiem
mającym odniesienia do nauki.
Mam
(zaledwie kilkutygodniowe) doświadczenie z liceum w mieście, którego liczba
mieszkańców przekracza trzysta tysięcy. Nie było tam miejsca na trywialne żarty z religijności, ale też nie spotkałam się z obłędnym strachem przed jej
negowaniem. Większość rozmów miała bardzo logiczny, rzeczowy charakter. (Może za
daleko idę z tym wnioskowaniem, ale mam wrażenie, że środowiska wiejskie i małomiasteczkowe są w tych sprawach oddalone o pokolenie od miast -ośrodków
akademickich.)
W liceum w dużym mieście częściej można było spotkać się ze słowami: „ewolucja, biologia,
podstawowe prawa biologiczne" i wyczuwało się, że są one codziennością ich
użytkowników. O samej religii dało się porozmawiać w kategoriach historii
religii, antropologii, filozofii religii i ogólnie wszystko to było jakoś
związane z filozofią i nauką.
Odejście od sfery kierowania się tylko emocjami, i przejście do świadomego
ujmowania zjawisk metafizycznych, religijnych jest procesem nieuchronnym,
docierającym wolno, ale jednak do coraz liczniejszych małych skupisk
ludzkich-najbardziej zdominowanych przez ideologię Kościoła. Ewolucja
świadomości postępuje bardzo wolno, w szczególności, że ze wsi czy z małego
miasteczka, ktokolwiek wyzwala się z lokalnej tradycji, ucieka i nigdy nie wraca.
Stąd też młodzież nie ociera się tu nawet o normalne dyskusje.
M.S. — uczennica pierwszej klasy liceum w dużym mieście
Bóg nie jest wdzięcznym tematem do rozmów licealistów. W rankingu plasuje się
daleko za muzyką, ustępuje też popularnością ostatniej imprezie. Wydaje się
całkowicie znikać z ust nastolatków, którzy upychają go w kościele (jeśli chodzą
tam w niedzielę). Jeśli cokolwiek dla młodzieży jest tematem tabu, może to być
właśnie Bóg. Nie przywykliśmy o nim mówić swobodnie. Pytanie o wiarę bywa
traktowane podejrzliwie, jako kpina, nawet atak, takie jest niepowszechne.
Religijne poglądy większości z nas są mgliste i nieokreślone, niby nie chodzimy
do kościoła (kumple też nie chodzą), albo i chodzimy (matka każe), ale chyba coś
tam nad nami jest, albo może i nie jest, w sumie sam/a nie wiem. Wątpliwości
rzadko wyjaśniamy dobrowolnie. Zresztą kto by chciał mówić o Bogu, mając naście
lat! Zwykliśmy zbywać tę sferę machnięciem ręki, wzruszeniem ramion, zostawiając
to „starym babciom". Jednak jeśli już mówimy, to oczywiście najczęściej na
lekcji religii.
Dawno nie byłam na katechezie, ale pamiętam, że (jeszcze w gimnazjum, w mieście
średniej wielkości) w przypadku dyskusji dzieliliśmy się na trzy frakcje.
Pierwsza i najliczniejsza to obojętni, czyli uczniowie, którzy albo w ogóle nie
mają zdania na dany temat, albo ich on nie interesuje. Jest im wiecznie wszystko
jedno, na lekcję chodzą z przymusu albo żeby podwyższyć sobie ocenę. Bierni, nie
zadają sobie nawet trudu religijnych przemyśleń, nie mówiąc już o dzieleniu się
nimi
ze współuczniami. Druga grupa (zmora katechetów i księży) to niewierzący, czyli
młodzież twardo krytykująca doktrynę katolicką. Podważają każde słowo katechety i wytrwale kłócą się na każdy temat. Na religii pozostają z podobnych powodów,
jak ci pierwsi, lub po prostu żeby denerwować katechetę. A trzecią grupą są
prawdziwi wierzący. Rzadko spotykani, świadomi własnej wiary, nigdy nie wstydzą
się rozmawiać o Bogu. Poglądy wynoszą najczęściej z domu. Te grupy spotkałam już w gimnazjum i muszę przyznać, że nawet gimnazjaliści potrafią z pasją rozmawiać
na tematy wiary. Jednak jest ich tylko garstka, zdecydowaną większość ni to
ziębi, ni grzeje. Zastanawiałam się, co z nas wyrośnie w liceum i przekonałam
się, że niewiele się zmienia.
Szkoła średnia w dużym mieście, jedna z najlepszych w województwie, silne
zaplecze umysłów ścisłych. Wydawać by się mogło, że z małomiasteczkowych
zabobonów, poszanowania wiary i niechęci do ateizmu przeniosę się w zupełnie
inną rzeczywistość. Sądziłam, że tu o wierze będzie się mówić bez szminki i fałszu, a większość nastolatków będzie reprezentować wolnomyślicielskie raczej
poglądy.
Pomyliłam się. Duża część kolegów i koleżanek klasy okazała się być silnej
wiary, wiary „z tradycją", czyli wyniesionej z domu. W mojej klasie sporo
spotkałam ludzi z światopoglądem konserwatywnym, ateizm traktowany jest z dystansem.
Jasne, znajdzie się kilka osób, ale to stosunkowo niewiele. Co ciekawe, na
religię nie chodzi blisko jedna trzecia klasy — dlatego, że jest na dwóch
pierwszych godzinach. Na lekcji biologii jakoś nikt nie neguje materiału -
pewnie sami sobie w głowie jakoś to układają, nie chcąc wchodzić w dyskusję z nauczycielem.
Jedynymi lekcjami oprócz religii, gdzie mimochodem porusza się sprawy wiary, są
historia i język polski. Na tej pierwszej zazwyczaj stara się trzymać faktów i nie schodzić na „niebezpieczne" tematy, o które spierają się historycy. Jednak
język polski wymaga nieco więcej niż suchych faktów. Natykamy się na Biblię czy
średniowiecze, które jest wypełnione religią. A wtedy trzeba coś powiedzieć.
Przy nauczycielu rozmowa o wierze jest trochę skrępowana, staramy się mówiąc
dużo powiedzieć jak najmniej, omijamy siebie nawzajem, żeby przypadkiem nikogo
nie urazić. O ile na przerwie, w gronie bliskich kolegów, może się zdarzyć żart,
mała kpina dotycząca religii, to na lekcji niezwykle rzadko. Nauczyciel też chce
trzymać w ryzach dyskusję, żeby nikomu nie wymknęło się nic nieodpowiedniego.
Ale oprócz mojej własnej klasy widać też coś jeszcze. Wśród „elity intelektualnej"
szkoły, wśród najpopularniejszych uczniów zdaje się być zupełnie inaczej, można
zauważyć coś w rodzaju mody na nonszalancki ateizm. Całkiem „in" jest nie
wierzyć, tak samo jak „in" jest słuchanie określonych rodzajów muzyki. Do spraw
religii należy odnosić się niedbale, jednak z pewną wiedzą teoretyczną, a stosunek do kleru powinien być niechętny. Czy to sprawa nastoletniego
nonkonformizmu, czy może ateizm zaczyna wchodzić do (przynajmniej niektórych)
nastoletnich grup jako coś naturalnego?
O ile na Boga w szkole zazwyczaj spuszcza się zasłonę milczenia, o klerze i Kościele Katolickim mówi się bez oporów i rzadko przychylnie. Może jest to
spowodowane tym, że w mediach słyszymy dużo, często w formie nagonki. Kiedy
społeczeństwo o czymś mówi — my też. Jakoś łatwiej jest prowadzić rozmowę o realnych ludziach, niż z pogranicza filozofii. Więc zazwyczaj klniemy na nich,
krytykujemy i obrażamy. Jednogłośnie. Ale jakby oddzielając od tego Boga,
którego zostawiamy w spokoju, najczęściej traktując jako indywidualną sprawę. I delikatną. Ponieważ nawet w kręgach nastoletnich zazwyczaj szanuje się uczucia
religijne.
Mało w nas widać Boga. Mało go w rozmowach, które możesz usłyszeć na szkolnym
korytarzu. Nawet w dużym mieście nie rozmawiamy otwarcie, wciąż zamykamy go w uczuciach religijnych, chowamy go do kościołów, modlitewników, podręczników do
religii, obawiając się — czego?
« Młodzież, szkoła, studia (Publikacja: 09-02-2010 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 7133 |
|