|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Felietony i eseje » Felietony, bieżące komentarze
Mrzonki Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Lat
temu przeszło 40., szedł sobie w kinach czechosłowackiej produkcji film p.t.
„Trzy życzenia". Ot, komuś się poszczęściło i, nie pamiętam — diabeł
czy anioł — ma spełnić jego trzy życzenia. Dwa, w rodzaju wygrać na
loterii i coś podobnego, spełniono bez problemu, ale trzecie — chcę być
szczęśliwym — powoli, w trakcie spełniania, zaczyna przekształcać się w serię niepowodzeń i dramat obdarowanego.
Film
przeszedł bez większego echa, nim trafił na ekrany musiał swoje, czyli gdzieś
około dziesięciu lat, odleżeć na półkach Barandova, a przypomniał mi się
teraz, kiedy czytam informacje o żądaniach 'oburzonych', czyli o ich 'pustolatach',
jak by je określiła pani Basieńka ze słynnego ongiś kabaretu.
Gazety i wszystkie inne media wznoszą okrzyki oburzenia na chciwość bankierów, którzy
jakoby byli winni wszystkiemu. Sprawą już zajęła się Unia Europejska, która
chce wprowadzenia odpowiednich paragrafów do kodeksów karnych. W tej akurat
kwestii, wydaje mi się, możemy spać spokojnie, będzie tak jak z krzywizną
banana czy wymiarami ogórków, czyli anarchię zacznie się zwalczać paraliżem.
Warto
by może zastanowić się nad tym, czy rzeczywiście całemu temu zamieszaniu,
dość groźnemu, ale przecież nie będącemu końcem świata, winni są tylko
bankierzy? W końcu ilu ich jest i dlaczego setki milionów ludzi idzie, niczym
stado lemingów, na zatracenie. Czyżby bankierzy wszystkich krajów, byli aż
tak głupi w swej chciwości, że gotowi są wszystkich utopić, i potem żyć w wyludnionym świecie? Kto im wtedy poda kieliszek szampana na opicie kolejnego
sukcesu, kto otworzy puszkę kawioru, kto podrzuci prywatnym samolotem lub
jachtem na odludną wysepkę, gdzie czekają swawolne panienki? Inna rzecz, że
bankierzy potrafią dużo szybciej i skuteczniej łączyć się, niż protestujący
obecnie proletariusze albo kandydaci na proletariuszy.
Nie
łudźmy się. Winni jesteśmy wszyscy — a w największym większym stopniu
dziadkowie i rodzice dzisiejszych oburzonych. I wszyscy będziemy musieli za to
wszystko zapłacić. A jak dobrze pójdzie i oburzeni, podpuszczeni przez
intelektualistów żyjących z krytyki kapitalizmu, co jest, paradoksalnie,
zgodne z zasadami kapitalizmu, czyli wolnego rynku, spalą więcej samochodów,
rozbiją więcej sklepów, a przy okazji zdemolują też jakiś kościół albo
inną świątynię, wtedy będziemy musieli zapłacić więcej. Zarobią zaś na
tym zamieszaniu i oburzeniu producenci szyb, materiałów budowlanych, samochodów i dewocjonalii. Walka z kapitalizmem obróci się na korzyść kapitalistów,
kolejny paradoks.
Leszek
Kołakowski w 1956 roku napisał słynny artykuł o tym, czym nie jest
socjalizm. Czy dziś ktoś miałby równie wiele odwagi napisać o tym, czym nie
jest kapitalizm? Nie sądzę, a wynika to z nader prostego powodu — w oczach
Kołakowskiego i jego pokolenia, socjalizm był wyborem moralnym. Ci, którzy
socjalizm budowali, w urzędowym sensie, ponad stronę moralną przekładali
konieczność utrzymania władzy, którą, trzeba to uczciwie przyznać, dostali w prezencie, i był to ich grzech pierworodny, za który w końcu przyszło
odpokutować wszystkim.
Warto
przeczytać ten artykuł. Praktycznie cały stanowi wyliczankę różnych, większych i mniejszych nieprawości, jakich dopuszczała się władza. I choć napisany
został w momencie, gdy władza już zaczęła rezygnować z wielu opresyjnych
metod, to jednak pamięć o jej praktykach była zupełnie świeża, więzienia
jeszcze nie opustoszały i Jasio Piszczyk ładował cement do wagonu.
Być
może, czytający wtedy ten artykuł, sądzili, że możliwy jest ustrój społeczny
bez policji 'tajnych, jawnych i dwupłciowych', bez więzień, w którym
ludzie są sobie życzliwi i stanowią jedną wielką, szczęśliwą rodzinę, i że może nim być tylko socjalizm.
Jeszcze
więksi od socjalistycznych idealistów, idealiści kapitalistyczni, którzy, z racji wieku, kapitalizm niezbyt pamiętali, albo nic o nim praktycznego nie
wiedzieli, sądzili, że tekst Kołakowskiego jest zakamuflowaną reklamą
kapitalizmu, w czym mogła ich utwierdzać także postawa cenzury. Jednak dziś,
kiedy mamy już tak zachwalany i wytęskniony kapitalizm, tak jak w raczkującym
socjalizmie lat czterdziestych i pięćdziesiątych, wielu już miało możność
przeżyć złożoną o świcie niezapowiedzianą wizytę, żeby posłużyć się
najprostszym przykładem, której się w żadnym stopniu nie spodziewali, a która
także nie powinna im być składana. Wtedy bezpieka starała się jednak
przychodzić tak, aby nikt jej nie widział, dziś natomiast, każda z siedmiu
istniejących kontynuatorek tamtej, robi to z pompą, nawet potrafi zajechać
trzema autobusami w sile batalionu, do jednego drobnego przedsiębiorcy. W tym
czasie spokojni, kulturalni gangsterzy pouczają Majkę Potulicką, początkującą
dziennikarkę, jak się pisze o mafii.
Gazety
potem rozpisują się o sukcesie, oczywiście tylko cytują prokuratorów, więc
niby Piłat mają czyste ręce, ale nikt słowem nie piśnie, że wyrok wydano
przed procesem, że dowody są bardziej podejrzane niż nasz przedsiębiorca.
Ale nie ma się czemu dziwić; skoro prokuratura zainwestowała w to wszystko
spore społeczne pieniądze i, co znacznie ważniejsze i droższe od tych pieniędzy,
swoje ambicje, wtedy prawo i sprawiedliwość są ostatnimi kwestiami, o których
się rozmawia. Czy jest to kapitalizm?
Nie
ma co mnożyć przykładów, bo każdą tezę z tamtego artykułu można wesprzeć
przykładami z ostatnich dni, wystarczy obejrzeć programy E. Jaworowicz czy,
najnowszy, „Państwo w państwie".
Być
może Leszek Kołakowski nie pomyślał wtedy, ale kapitalizm też jest wyborem
moralnym. Działacze opozycji z lat 70-80 też się chyba nad tym nie
zastanawiali, na całe szczęście.
Profesor
Zbigniew Brzeziński mówił w niedawnym wywiadzie telewizyjnym o niemoralnie
niesprawiedliwym systemie, jaki dziś panuje w krajach Zachodu, także w Polsce, o krzywdzie rzeczywistej i o poczuciu krzywdy. Za te krzywdy, za nieszczęścia
które wiszą nad całymi społecznościami, odpowiadają elity, ale prowokowaliśmy
je wszyscy, bankierzy i rządy tylko realizowali nasze mrzonki.
A
mrzonek było i jest sporo. Mrzonką był socjalizm z ludzką twarzą, czyli z socjalistycznym, środkowoeuropejskim podejściem do pracy ale z kapitalistycznymi pensjami. Mrzonką była wiara w 'piramidę finansową',
łańcuszek szczęścia, Bezpieczną (rzekomo) Kasę Oszczędności itd., itd. W końcu trzeba jednak za darmowy obiad, czyli marzenia, zapłacić. Czasem musi
zapłacić pojedynczy obywatel, który akurat nie doczytał ostatniego, najważniejszego
punktu umowy, z braku miejsca wydrukowanego czcionką widoczną tylko pod
mikroskopem, a czasem na pokrycie rachunku muszą się złożyć wszyscy, łącznie z sąsiadami.
Nie
tak dawno kursował w sieci filmik o chińskim porywaczu i chińskim sposobie z nim negocjowania. Koszt tych negocjacji wyceniono na ćwierć centa, bo za
pogrzeb będzie musiała zapłacić rodzina, natomiast ta sama operacja w USA
kosztowałaby kilka milionów dolarów, zaangażowanych byłoby w nią dziesiątki
ludzi. Mrzonką więc jest chęć płacenia chińskich cen przy amerykańskich
lub tylko unijnych zarobkach, podobnie, jak w przeszłości była nią chęć
posiadania amerykańskich inżynierów za chińską płacę.
Grecy,
którzy z góry przejedli i przepili pieniądze swoich wnuków, teraz robią
wielkie oczy i zamiast zacisnąć zęby i pasy, rozpoczynają awantury.
Angielscy obrońcy praw człowieka, w zbożnym dziele chronienia, podejrzanego,
ale znanego już od dawna policji opryszka, zmobilizowali innych opryszków i rezultaty już znają. Wcześniej, że sami będą musieli ze swoich podatków
zapłacić za ich wyczyny i swoją głupotę, to im do głowy nie przyszło.
A
spójrzmy na nasze oczekiwania sprzed trzech — czterech tygodni. Jakże miło
słuchało się obiecanek cacanek, z góry wiedząc, że nie mogą i nie będą
zrealizowane, a krzywiło z niesmakiem na widok każdego, kto usiłował wyjaśnić,
ile to będzie kosztowało. A wcześniej, jakże miło było słuchać najpierw o drugiej Polsce, budowanej, jak się niektórym wydawało — na cudzy koszt,
potem o stu milionach dla każdego i drugiej Japonii, a w końcu o drugiej
Irlandii. Na razie nikt nie zapowiada, przynajmniej zbyt głośno, drugiej
Grecji, ale może ona nadejść.
Prosta,
wcale nie odkrywcza myśl, że zła moralność, tak jak zły pieniądz, wypiera
dobrą, mało komu trafia do świadomości. Kto by tam chciał słuchać gadania o jakiejś etyce, zwłaszcza protestanckiej, wystarczą lekcje etyki w szkole i wszyscy będą etyczni. A przecież kolejność tych 'protestów', ich
przyczyny, to książkowy niemal przykład korelacji między religią a pracowitością i zamożnością, jednak prawda nie jest specjalnie urodziwa i za wyzwalanie kogokolwiek też się specjalnie nie bierze. Jakoś szwajcarscy,
norwescy czy szwedzcy kalwini specjalnie nie protestują.
Kościół,
oczywiście ten jeden, prawdziwy i nieomylny, też się przyczynia, jak może i jak umie, do rozpowszechniania mrzonkowych memów. Pisze się encykliki na temat
pracy, wygłasza kazania, organizuje pielgrzymki ludzi pracy, powołuje patronów,
ale w życiu codziennym prawa rynku, i to monopolistycznego, realizuje jak
najbardziej. Kosztowne festiwale mody podczas różnych imprez, np. pierwszej
komunii, też się doskonale wpisują w te scenariusze realizacji maminych i babcinych ambicji i chęci pokazania się. Wynoszenie na ołtarze licznych świętych,
co to żadnymi świętymi nie byli, którzy zasługują na surowy osąd
historii, też nie przyczynia się do promocji prawdy i moralności. Chce się
zrobić świętym kardynała Hozjusza, o którego cudach ani widu, ani słychu,
kaznodzieję Piotra Skargę, zwolennika antysemickich i antyheretyckich pogromów
i "pierwszego wichrzyciela Rzeczypospolitej', jak go nazywano już za życia,
chce się uczcić specjalnymi obchodami. Czy to nie jest wypieranie dobrej
moralności złą?
Nasi
'oburzeni', wspierani przez licznych duchowych przewodników, głoszą hasła
zrównoważonego rozwoju, ale o głównym czynniku nierównowagi, najważniejszej
zmiennej, nikt nie chce nawet wspomnieć, a jest nią demografia. Z godnym
podziwu uporem przeciwstawia się wszystkiemu, co kiedyś nazywano „świadomym
macierzyństwem", czyli temu, co każdego wieczora robią wszyscy porządni
katolicy.
Podobno z protestów oburzonych wynika 'oczywisty postulat
przywrócenie demokracji'. Czy to oznacza, że obecnie w Polsce i na całym
nieomal Zachodzie, nie ma demokracji? Na
czym ta nowa, tym razem prawdziwa i rzeczywista, demokracja ma polegać? Przecież
na powrót do zebrań na agorze nie ma szans. Jak by nie kombinować, nic mądrzejszego
nad wybory się nie wymyśli, a że one też nie 'uśredniają' oczekiwań i życzeń, to chyba oczywiste. Być może chodzi o przywrócenie sprawdzonych
zasad demokracji ludowej, wtedy uchowaj nas Boże, lepiej od razu emigrować,
choćby na Białoruś.
A
przypomnijmy sobie, któż to zainicjował wszystkie te 'wyścigi szczurów',
jeśli nie żądni sukcesów ambitni rodzice? Mamusie i tatusie, mając jeszcze
dziecko w fazie eksperymentów, już zaczynają rozważania na temat
kwalifikacji niani i przedszkola z obowiązkowym językiem obcym, potem bez
pardonu konkurują, najpierw o to u którego to lekarza dowiedzą się, stan błogosławiony
stał się faktem, potem o miejsce w modnej klinice, a tuląc już niemowlę do
piersi, inicjują konkurs strojów i prezentów, od pampersów i śliniaczków
poczynając. Co się dzieje w trakcie kolejnych rodzinnych, kościelnych i towarzyskich uroczystości, wszyscy dobrze wiemy.
Zaczyna
się to w pieluchach i nie kończy na pogrzebie, bo i potem trwa wyścigowy obłęd
przy doborze kwiatków na marmurowym czy tylko marmuropodobnym grobowcu.
A z innej beczki. Przed laty jeden z profesorów na politechnice, opowiadał nam o swej przygodzie w pociągu. W przedziale jechało z nim dwu czy trzech tzw.
'fachowców', którzy opowiadali o swoich licznych fuchach i związanych z nimi zarobkach. Profesor w pewnym momencie nie wytrzymał i powiedział, że on,
profesor politechniki, zarabia ćwierć tego, co oni, a na to jeden z współpasażerów
odparł — bo pan nie jesteś fachowiec!
Mój
profesor nie rozumiał, że także wtedy, w epoce realnego socjalizmu, istnieją
rynki, na których działa prawo podaży i popytu, choć powinien, bo część
nauk pobierał w MIT, to się zdarzało już w tamtych czasach. Praw działania
rynku, mam wrażenie, nie rozumieją także i dziś rozliczni oburzeni.
Milion
bezrobotnych, w samej tylko Polsce, czeka na pomysły studiujących, a co robią
studiujący?, — chcą studiować kolejne kierunki, czyli robić coś, co w przeszłości było związane z koniecznością posiadania nieprzeciętnych
zdolności lub talentów i gotowością do sporych wyrzeczeń. Dziś, drugi
kierunek, należy się każdemu, jak psu buda, również ostatnim nieukom.
Obowiązkiem
studiujących jest mieć pomysły dla tych milionów bezrobotnych. Tylko pracą
dzisiejszych bezrobotnych, można się dorobić, bo tylko cudzą pracą można
się dorobić. Tymczasem, takie odnoszę wrażenie słuchając niektórych, wygląda
na to, że nie ma już co wymyślać. Czyżby wyczerpał się potencjał
intelektualny ludzkości? Z pewnością nie, a przekonać się o tym można
nawet patrząc na coraz to nowe towary choćby w takiej „Biedronce".
Spece
od naszego wizerunku reklamują przystojnego hydraulika, co się chwali, ale o zdobywcach nagród w konkursach na samoloty, łaziki marsjańskie, programy
komputerowe, autorach takich prac jak "Urok
zbioru mi", "Zawartość witaminy C w malinach (Rubus
ideaeus L.) oraz ogórkach (Cucumis
dativus L.) odmiany Krak F1 … " czy "Wpływ temperatury na
szybkość, długość i głośność śpiewu miecznika Conocephalus
fuscus" nikt się nawet nie zająknie. No bo i po co? Żeby
skonstruować byle samolocik, albo odróżnić fuscusa
od aigialusa, trzeba umieć zliczyć
trochę dalej niż do trzech, mieć wyobraźnię lepszą niż autorzy „Ojca
Mateusza", a pracować z wysiłkiem większym niż to robią górnicy i hutnicy. Jasne, że z takimi umiejętnościami nie zabryluje się w towarzystwie, nie kupi sympatii dla studiów technicznych ani głosów
wyborczych.
A
przecież pracodawcy i rządzący, to nie są ostatnie matoły. Skoro nie można
zwiększać liczby bezrobotnych robotników, bo oni jeszcze stanowią jakąś siłę,
więc powiększa się liczbę bezrobotnych licencjatów i magistrów, z przewagą
niedoszłych menadżerów, którzy chcieli zarządzać mimo, że w domu nie raz
słyszeli o rozgrabionym majątku narodowym, o tym, że nie posiadamy niczego własnego, a kapitalizm jest najgorszym z boskich dopustów.
Miało
być po nowemu, wyszło jak zawsze — ta zasada dotyczy każdego systemu społecznego i politycznego, i mrzonką jest przypuszczenie, że może być inaczej. Mimo to
warto marzyć, trzeba pamiętać jednak, że życzeń może być najwyżej trzy.
« Felietony, bieżące komentarze (Publikacja: 18-10-2011 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 7467 |
|