|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Pytania [1] Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Każda
epoka ma „własny porządek i ład", ma także własny zestaw pytań bez
odpowiedzi, bądź też z odpowiedziami, ale równie oczywistymi jak błędnymi.
Zestaw
takich ważnych pytań sporządził Leszek Kołakowski i zebrał w trzech
tomikach pod wspólnym tytułem, „O co nas pytają wielcy filozofowie". Są
to pytania, jak sam napisał, 'nadal ważne, nadal nierozstrzygnięte wyraźnie.',
pytania, na które odpowiedzi będą ciągle dawane, a mimo to, ciągle
poszukiwane.
Wśród
tej trzydziestki wielkich nazwisk, wybranych z woli filozofa, jest wyraźna
niedoreprezentacja, jeśli można użyć takiego określenia, filozofów dziewiętnasto- i dwudziestowiecznych. Nie oznacza to, że w ostatnich dwustu latach filozofów
nie było lub, że było ich niewielu. Wręcz przeciwnie, było więcej niż
kiedykolwiek wcześniej, ale nie wszyscy oni zadawali pytania. Raz po raz zdarzało
się, że próbowali udzielać odpowiedzi, nawet wybiegając zbytnio w daleką
przyszłość, którą życie i bliższa przyszłość szybko weryfikowały.
Przykładem, często cytowanym, jest wypowiedź Auguste Comte’a: „Dziedzina
filozofii pozytywnej mieści się całkowicie w granicach Układu Słonecznego,
Wszechświat jest bowiem niedostępny badaniom w jakimkolwiek pozytywnym
sensie." [ 1 ] wygłoszona na krótko przed odkryciem spektroskopii
umożliwiającej m.in. badanie składu chemicznego gwiazd.
Był
też wśród filozofów i taki, który głosił: "Filozofowie rozmaicie tylko interpretowali
świat; idzie jednak o to, aby go zmienić." [ 2 ]
Myśl ta znalazła praktycznych realizatorów.
Porządek
świata, jego sens i możliwość zmiany, do niedawna jeszcze były problemami
tylko elit, natomiast prosty lud nie miał czasu na filozofowanie, lecz domagał
się jasnych i zrozumiałych odpowiedzi na równie jasne i proste pytania. Życie
codzienne, pełne problemów materialnych, których przyczyny a więc i możliwości
pomyślnego rozwiązania często leżały poza zakresem wyobraźni, chcąc nie
chcąc, podsuwało im rozwiązania irracjonalne, ale za to łatwo zrozumiałe.
Wystarczało odwołać się do pomocy bogów, złożyć im stosowne dary,
zapewnić o następnych, jeśli tylko wołanie nie pozostanie bez odpowiedzi, zaś
właściwe, a więc skuteczne wykonanie tego wszystkiego, od strony technicznej,
zapewniał wioskowy szaman, a w bardziej rozwiniętych społecznościach grupa
kapłanów.
Starożytni
Grecy, Egipcjanie, Hindusi, Inkowie, Słowianie czy Germanie nie mieli problemu z odpowiedzią na pytanie, — czy istnieją, co mogą i jak wyglądają
bogowie. Dowodem był sędziwy kapłan znający tajemne obyczaje, modlitwy czy
zaklęcia oraz jego zdanie, podzielane przecież przez wszystkich, czyli
tradycja. Taka sama postawa jest dziś zauważalna w Afryce w kwestii czarów,
ale, jak się wydaje, nie tylko w Afryce. [ 3 ] Bogowie istnieli, raz po
raz osobiście rozmawiali ze swymi wyznawcami, najczęściej właśnie z kapłanami,
mogli wszystko, a ich wizerunki znajdowały się w świątyniach, o ile sami
bogowie pozwalali na ich tworzenie. Były to prawdy i sprawy oczywiste.
Zdarzali się jednak wątpiący,
jeden, Ksenofanes, jest nawet znany z nazwiska, a wsławił się twierdzeniem, że „Mieszkańcy Etiopii wierzą, że
ich bogowie mają płaskie nosy i są czarni, a znowu mieszkańcy Tracji, że
mają błękitne oczy i są rudzi… Gdyby woły i konie lub lwy posiadały ręce i mogły nimi malować (...) to by konie malowały wizerunki bogów podobne do
koni, a woły do wołów…" [ 4 ]
Czy w innych nacjach byli mu podobni, tego z całą pewnością twierdzić nie można,
bo brak na to twardych dowodów na piśmie, ale, na zasadzie pewnego,
ograniczonego prawdopodobieństwa, można sądzić, że tacy bywali.
Ale
teza Ksenofanesa to żaden argument, tylko bluźnierczy domysł, przynajmniej był
takim dla jego współziomków. Dziś sprawa, pod tym względem, jest znacznie
prostsza, pojawiły się bowiem kultury i ustroje państwowe, w których można,
przynajmniej w teorii, zadać każde pytanie i obnosić się z każdą wymyśloną
czy udowodnioną 'prawdą'. Dlatego mnożą się zarówno pytania jak i odpowiedzi.
Skoro
jesteśmy przy starożytności, to przyjrzyjmy się dwóm różnym odpowiedziom,
jakie padły na proste z pozoru i naturalne pytanie, za takie bowiem można uznać
pytanie o wielkość Ziemi, pytanie, które od dość dawna zadawali sobie podróżujący
po świecie Grecy.
Pierwsza
udokumentowana odpowiedź przypisywana jest Anaksagorasowi [ 5 ].
Mniejsza o wszystkie szczegóły, ale biorąc pod uwagę oczywisty, naoczny
fakt, że Ziemia jest w gruncie rzeczy dość płaska obliczył, że odległość
Słońca od Ziemi wynosi, w dzisiejszych jednostkach, ok.
6400 km
. Ponieważ orientował się w wielkości ojczystego kraju, dlatego bez
specjalnego zdumienia przyjął do wiadomości wynik własnych obliczeń, który
wskazywał, że średnica Słońca ma około
60 km
, okrągło licząc, czyli, że jest dwa razy mniejsze od Peloponezu.
Kiedy
tylko wyniki swoich obliczeń zaczął rozpowszechniać zaskoczył go brak
entuzjazmu i podziwu dla rezultatów pracy. Mało tego, szybko został oskarżony o zbrodniczą bezbożność, bo jak inaczej nazwać próby odebrania Słońcu, a właściwie to bogu Apollinowi lub Heliosowi, albo obydwóm jednocześnie, ich
atrybutów. W tej sytuacji nasz rachmistrz uznał, że najlepiej będzie wynieść
się z Aten, ponieważ nawet protekcja Peryklesa nie dawała mu gwarancji
bezpieczeństwa, może nawet je zmniejszała.
Jakieś
dwieście lat później, kiedy Anaksagoras od dawna wędrował sobie spokojnie
po Polach Elizejskich, zaś jego wrogowie jęczeli w Tartarze, albo odwrotnie,
co barwnie opisał nie tak dawno jeden ze znawców tematu, do sprawy wrócono,
tym bardziej, że Grekom nieco już przejaśniło się w głowach. Wykorzystując
te same dane oraz zakładając, że Ziemia jest kulą, co w owym czasie było już
więcej niż tylko śmiałą hipotezą, Eratostenes wykazał, że to promień
Ziemi wynosi ok.
6400 km
i, jak wiemy, specjalnie się nie pomylił.
Do
zmiany stanowiska nie mogło dojść szybciej, musiało to trochę potrwać, bo
nim zbudowano statek o masztach na tyle wysokich, że za horyzontem skrył się
jego kadłub, a żagle i maszty jeszcze były widoczne, minęło sporo czasu, w którym obraz płaskiego świata, czyli Ziemi, zdążył się ukształtować i utrwalić w społecznej świadomości. Ten obraz był tak oczywisty, jak
oczywisty, bo naoczny był fakt, że Słońce wędruje ze wschodu na zachód.
Ciekawy
przypadek błędnej, ale trwałej odpowiedzi, także z dziedziny geografii, którą
obalił jeden z naszych rodaków, przytacza prof. I. Siemion [ 6 ].
Starożytni, od czasów Hipokratesa, co potwierdził swoim autorytetem, któż
by inny, tylko sam Arystoteles, byli przekonani o istnieniu gdzieś na północy
Europy gór Hiperborejskich i Ryfejskich, z których miały wypływać takie
wielkie rzeki, jak Don, Dźwina czy Wołga. Przekonanie to, a właściwie -
pytanie: gdzie się te góry znajdują?, — nie było bezpodstawne, ponieważ
rzeki, z którymi stykali się Grecy, wypływały właśnie z gór, i dopiero
krakowski profesor, Maciej Karpiga z Miechowa, w 1517 roku, w swoim dziele Tractatus de duabus Sarmatiis, Asiana et Europiana et de contentis in
eis, wykazał, że wszystkie one wypływają z bagiennych i lesistych równin
Księstwa Moskiewskiego.
Na
marginesie już tylko pozwolę sobie zauważyć, że Arystoteles, mimo licznych
błędów, jest bardzo przydatnym uczonym, bo zawsze jakiś fragment jego dzieł
może być przywołany, jako zły przykład.
Na
tych samych stronach prof. Siemion przywołuje jeszcze inny przykład błędnie
postawionego pytania, także wynikającego z obserwacji, również związanego z naszym krajem. Otóż, na przełomie wieków XVIII i XIX, działał w naszym
kraju profesor Uniwersytetu Lwowskiego Baltazar Hacquet. Z Lwowa do Karpat nie
jest specjalnie daleko, i nasz badacz, w trakcie swoich licznych wędrówek,
zetknął się z przypadkami choroby wola. Ówczesne poglądy na przyczyny chorób
sugerowały, że w pożywieniu lub środowisku Karpat musi być obecny jakiś
materialny czynnik wywołujący tę chorobę, zaczęto więc go intensywnie
poszukiwać, ale bezskutecznie. Po prawie stu latach okazało się, że przyczyną
choroby jest brak jodu, czyli nie obecność tajemniczego czynnika, lecz jego
brak.
Takie
podejście, tzn. jednostronne, zawierające nieuzasadnione założenie, widoczne
jest np. w powtarzanym do znudzenia pytaniu, — dlaczego to uczeni, niby tacy mądrzy,
nie potrafią wynaleźć lekarstwa na raka albo, chociaż katar? Pomijam
rozliczne odpowiedzi sugerujące, że takie lekarstwa od dawna istnieją, ale zła
wola prezesów i zarządów gigantów farmaceutycznych, wynikająca z niepohamowanej chęci zysku, nie pozwala na ich wprowadzenie do użytku.
Tymczasem negatywna odpowiedź na to pytanie wynika z błędnego założenia, że
jest tylko jedna przyczyna raka lub kataru, i towarzyszącemu mu przekonania,
także błędnego, że może istnieć jeden uniwersalny lek na te przykre
dolegliwości. Jest to jednak zbyt proste tłumaczenie i dlatego odrzucane.
Te
dwa przykłady wskazują, że jedną z przyczyn niemożności znalezienia właściwej
odpowiedzi na zadane pytanie może być błędne jego sformułowanie, polegające
na umieszczeniu w nim, najczęściej w sposób niejawny i niezamierzony,
odpowiedzi. Pół biedy, gdy rzecz dotyczy problemu dającego się zweryfikować
doświadczalnie, ale gdy dotyczy przekonań, na które nie oddziałują wyniki
jakichkolwiek eksperymentów ani logika, wtedy sprawa jest beznadziejna.
Znakomitym przykładem może być odpowiedź pana Kunerta udzielona na pytanie
„czy Bóg istnieje?" [ 7 ] Pan K. powiedział wtedy: "Radzę
ci zastanowić się nad tym, czy twoje zachowanie zmieni się w zależności od
odpowiedzi na to pytanie. Jeśli się nie zmieni, możemy to pytanie pominąć.
Gdyby miało jednak ulec zmianie, wówczas mógłbym ci jeszcze dopomóc, mówiąc
ci: ty się już zdecydowałeś, Potrzebujesz Boga".
Wydaje
mi się, że tu leży sedno. Z jednej strony, każdy prawowierny bez wahania
przyzna, że jakikolwiek fakt może zaistnieć tylko z woli boskiej, każdy też,
zwłaszcza tragiczny i o dużej 'sile rażenia', jest znakiem, który trzeba
umieć, a zwłaszcza chcieć odczytać, jednak, gdy jest on dla nas
niekorzystny, niewygodny, lub dolegliwy natychmiast zaczyna się szukanie
winnego i żądanie dla niego kary, zwłaszcza odstraszającej ewentualnych naśladowców.
Ta sprzeczność między deklaracją a czynem doskonale mieści się w możliwościach
ludzkiej logiki i nie jest dowodem braku rozumu. Wygląda na to, że z chwilą,
gdy rozpatrujemy jedną okoliczność, jeden fakt, zapominamy a nawet wykluczamy
istnienie pozostałych, i dzięki temu, możemy być 'za, a nawet przeciw' w tej samej sprawie. Prawdopodobnie jest to jedna z cech naszego umysłu, umożliwiająca
nam egzystencję, bo inaczej życie stałoby się nie do zniesienia. Jest to
istny węzeł gordyjski, którego zazwyczaj nie daje się przeciąć. Tego nie
potrafiliby dokonać nawet polscy matematycy, którzy węzeł gordyjski i wszystkie inne rozwiązują bez żadnych problemów. [ 8 ]
1 2 3 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] cyt za: B. Kuchowicz:
Kosmologia, Delta nr 8(32), 1976, s. 6; [ 2 ] K. Marks, F. Engels:
Dzieła, Tezy o Feuerbachu, t.3, Warszawa 1961 [ 5 ] St. Mrówczyński: Czy
Ziemia jest okrągła...? Delta nr 11(258), 1995, s.8-9 [ 6 ] I. Z. Siemion: Lutum sapientiae, czyli Notatek chaotycznych część pierwsza, Wyd.
Wiadomości Chemicznych, Wrocław 2002, s. 83-84 [ 7 ] B. Brecht, Aforyzmy,
PIW, Warszawa 1974, s. 17 [ 8 ] P.
Pierański, A. Stasiak,: Nie-węzły gordyjskie, Świat
Nauki, nr 2(2001), s. 6-8 « Felietony i eseje (Publikacja: 21-10-2011 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 7476 |
|