|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kościół i Katolicyzm » Kościół i polityka
Misja pokojowa Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
W
październiku, w Asyżu, miał miejsce „Dzień
refleksji, dialogu i modlitwy o pokój i sprawiedliwość na świecie", zwołany
przez Benedykta XVI z okazji 25. rocznicy pierwszego spotkania międzyreligijnego,
którego inicjatorem był Jan Paweł II. Jakoś to wydarzenie umknęło mojej
uwadze, ale także uwadze mediów, być może, dlatego, że świat bardziej zajęty
był przygotowaniami do końca świata, zapowiedzianym po raz kolejny.
Przepowiednia, a właściwie to precyzyjne wyliczenie, jakoś się nie sprawdziło,
co w niczym nie nadszarpnęło reputacji proroka. Gdyby takim zaufaniem cieszyły
się prognozy pogody, meteorolodzy byliby najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
Na
szczęście nie wszystkie media zawiodły i 6 listopada „Gość Niedzielny"
zamieścił obszerne sprawozdanie z tego spotkania, pióra p. Joanny Butkiewicz — Brożek p.t. „Misja Asyżu".
Sprawozdanie
utrzymane jest w optymistycznym, powiedziałbym nawet, że w entuzjastycznym
tonie, sporo w nim też cytatów z papieskiego przemówienia, z jednej strony
mającego ukierunkować dyskusję, z drugiej zaś udzielić wiernym wskazówek w ich pracy na rzecz pokoju i sprawiedliwości. Z konieczności będę się posługiwał
właśnie tymi cytatami mając świadomość, że są to pojedyncze zdania, ale
nie ja dokonywałem ich wyboru.
Artykuł
zaczyna się takim mottem: "Musi nas niepokoić, jeśli religia motywuje
przemoc. Religie muszą się oczyszczać,
aby być narzędziem pokoju. Bo świat bez Boga prowadzi do przemocy bez
miary." Zaraz po tym wzniosłym wstępie, wytłuszczenie pochodzi albo od
redakcji, albo od autorki, mamy jednak nieco smutne spostrzeżenie, że plac świecił
pustkami w niczym nie przypominając wydarzeń sprzed ćwierćwiecza.
Już
to wprowadzenie zmusza do pewnych refleksji. Jak daleko sięga pamięć historyków i kronikarzy, tak zawsze świat był przepełniony rozlicznymi bogami. Trudno
twierdzić, że był ich nadmiar, jednak najważniejsze funkcje były zawsze
obsadzone. Taką ważną funkcją był np. urząd boga wojny, toteż wojny hulały
bez przerwy. Tłukli się, więc już neandertalczycy z kromaniończykami i denisowianami, potem praktycznie każdy z każdym obcym, jaki się tylko pojawił w okolicy. Nawet nasz biedny Ötzi też okazał się ofiarą jakichś
nieporozumień. Tak, więc twierdzenie, że świat bez Boga prowadzi do przemocy
bez miary jest mocno naciągane, bo taki świat nigdy nie istniał.
Bogowie
zawsze lubili krew i ofiary, więc my, stworzeni na ich obraz i podobieństwo też
to lubimy. Jedni składali wołowe hekatomby, inni, i to dziś, zarzynają w wymyślny sposób kozły i barany, co podoba się bogom ale nie budzi entuzjazmu
obrońców praw zwierząt, nasi praprzodkowie a także praprzodkowie naszych
europejskich sąsiadów używali do tego celu ziomków, schwytanych wędrowców
lub pojmanych niewolników, my zadowalamy się karpiem, a nasi rodacy za oceanem
przerzucili się na indyki.
W
treści artykułu nie znalazłem jednak informacji, na czym ma polegać
oczyszczenie religii, aby uczynić z nich narzędzie pokoju, ale może do tego
jakoś dojdę.
„Jako
chrześcijanin chciałbym powiedzieć w tym miejscu: w historii również w imię
wiary chrześcijańskiej uciekano się do przemocy. Uznajemy to z wielkim
wstydem — padają odważne słowa papieża." — tak pisze p.
sprawozdawczyni.
Uderzająca
jest ta odwaga, bo to, że różni heretycy i wolnomyśliciele mówią o tym od
jakichś pięciuset lat, to się nie liczy. To, co wygadywali i wygadują ci
wszyscy niegodni, to tylko podłe oszczerstwa dyktowane złą wolą,
bezpodstawne zarzuty mające na celu tylko oczernienie chrześcijaństwa.
Dopiero teraz wszystkie owieczki po raz pierwszy dowiedziały się, że wśród
nich zdarzali się i wilcy. Wstydzimy się tego, więc sprawa została załatwiona, i to odgórnie.
„W
jakim punkcie znajduje się teraz sprawa pokoju? — pyta papież. Odwołując
się do spotkania z 1986 r., przypomina: "Wtedy wielkie zagrożenie pokoju
wynikało z podziału planety na dwa przeciwstawne obozy. Jaskrawym symbolem
tego podziału był mur berliński. W 1989 r., trzy lata od spotkania w Asyżu,
mur upadł — bez rozlewu krwi" — to następny cytat.
Trudno
wymagać, aby w takim przemówieniu wyjaśniano, kto ten podział stworzył, czy
zagrożenie pokoju było większe 25 lat temu czy może jest teraz, nie można
też wskazywać, co miałoby runąć w następnej kolejności albo czyją zasługą
jest to, że runięcie nie pociągnęło za sobą ofiar. Ważne jest aby wierni
kojarzyli zagrożenie pokoju z drugim obozem, bo, kto wie, może się znowu jakiś
drugi obóz pojawić, nawet widać dość wyraźne oznaki jego powstawania, i to w kilku miejscach naraz.
Następnie
papież mówi o terroryzmie, który często 'jest motywowany religijnie"
„Religijny charakter ataków służy jako usprawiedliwienie bezlitosnego
okrucieństwa, (...) jako osoby religijne musi nas to dogłębnie niepokoić".
Może
się mylę, ale ideologami terroryzmu są więksi czy mniejsi przywódcy
religijni, będący jednocześnie przywódcami politycznymi. To meczety są głównymi
ośrodkami werbunkowymi i miejscami indoktrynacji, przynajmniej na Zachodzie.
Czy któryś z tych walecznych imamów został zaproszony na to spotkanie?
Nie
jest to sytuacja nowa, do krucjat, zarówno tych pierwszych, jak i ostatnich,
nawoływali przecież papieże. Nie chcąc popadać w jednostronność, skłonny
jestem uznać, że istnieje inny czynnik, nie chcę go w tej chwili definiować,
potężniejszy od religii, który zmusza ludzi do bratobójczej walki na śmierć i życie. Religie, w najlepszym przypadku, nie są w stanie tej sile skutecznie
się przeciwstawić, zaś o wiele częściej angażują się w te walki, i to po
obu stronach, lub pozwalają się wykorzystywać, jako hasło zastępcze.
W
następnych zdaniach czytamy: „Papież krytykuje szerzący się w świecie
konsumpcjonizm i agnostycyzm. Mówi, że życie bez Boga, "uwielbienie mamony,
władzy", prowadzi do ruiny dusz, do ruiny człowieka. Mocnym akcentem jest
odniesienie do ateistów. Wielu podnosi oczy znad kartek, (bo każdy dostał
tekst do ręki — moja uwaga), ze skupieniem wpatrując się w twarz papieża. A Benedykt XVI spoglądając na przedstawicielkę ateistów, prof. Julię
Kristevę, mówi: „Są w świecie osoby, którym nie został udzielony dar
wiary, ale które jednak poszukują prawdy i Boga. Nie twierdzą one, że żaden
Bóg nie istnieje, ale cierpią z powodu Jego braku, poszukując tego, co
prawdziwe i dobre, wewnętrznie są na drodze ku Niemu. Są pielgrzymami prawdy i pokoju (...) Zwracają się jednak do wyznawców religii, aby nie traktować
Boga jako własności."
No
cóż, spotkanie było poświęcone refleksji,
dialogowi i modlitwie o pokój i sprawiedliwość na świecie, więc komuś
trzeba przyłożyć. A chłopiec do bicia, był obok. Na 195 oficjalnych
uczestników, przedstawicieli ateistów było aż czworo.
Nie
wiem czy to autorka reportażu czy papież, połączył w jednym zdaniu
konsumpcjonizm z agnostycyzmem, w każdym razie sugeruje ono związek jednego z drugim, co jest oczywistym fałszem. Nie będę się zastanawiał, w którym
momencie konsumpcja przeradza się w konsumpcjonizm, powiedzmy ostrzej -
degeneruje, ale bez konsumpcji nie ma
produkcji, bez produkcji nie ma pracy, bez pracy nie ma kołaczy, za to jest
popyt na posługę duchową. Nie wydaje mi się jednak, aby banki i giełdy były
wynalazkiem agnostyków, bankierzy zazwyczaj też nie są skłonni wspierać
wolnomyślicieli, raczej już masonów. Królowie i inni władcy mówili o sobie
„My, z Bożej łaski …", a św. Paweł pouczał, że wszelka władza
pochodzi od Boga, o co więc te pretensje. Nie inaczej jest z władzą duchową,
choć z tą ruiną wynikłą z żądzy władzy, to może być akurat prawda.
Nie
wiem, jak prof. Kristeva motywuje swój ateizm bądź agnostycyzm, ale robienie z ateistów i agnostyków ludzi czegoś pozbawionych, z czegoś jakby
okradzionych, jest grubym nieporozumieniem. Przypisywanie im z tego tytułu
cierpień wewnętrznych, robieniem z nich ludzi wewnętrznie zakłamanych, którzy
niby to wiedzą gdzie jest 'prawda', ale z niezrozumiałych powodów ją
odtrącają lub nieuczciwie okłamują swoich zwolenników, oraz tych, dla których
są autorytetami, uznałbym za przejaw 'dobrotliwej' pychy i dość grubymi
nićmi szytym pomówieniem. Nie sądzę też, aby takie sformułowania były
wyrazem dążenia do konsensusu, sposobem poszukiwania tego, co łączy, a nie
tego, co dzieli. Być może przesadzam, ale dla mnie, brzmią one niczym słowa
prokuratora przekonanego o dogłębnej demoralizacji oskarżonego.
Nie
trzeba być szczególnie dociekliwym znawcą historii kościołów i religii,
aby wiedzieć, że te dwie instytucje zawsze robiły, co w ich mocy, aby zamknąć
usta prawdzie — w imię i w imieniu boga lub bogów. Ostatecznie Sokratesa
skazano za bezbożnictwo, cerkiew prawosławna uznała za świętego cara Mikołaja
II, którego już za życia nazywano 'Krwawym", japońska świątynia
Yasukuni zaliczyła w poczet bogów 14 zbrodniarzy wojennych, ale po co szukać
dalekich przykładów, skoro ostatnie dni dały nam wzorcowy wręcz przykład kościelnej
troski o prawdę.
Bezpodstawne
współczucie, obłudne wręcz wmawianie choroby, połączone z fałszywą troską — tak odczytuję te słowa. Z jednej strony wzywa się do oczyszczenia
religii, ale atakuje się ateistów i wszystkich innych. Nie chcę doszukiwać
się rzeczywistych intencji takich sformułowań, bo opieram się na
pojedynczych zdaniach, ale zaproszeni na spotkanie ateiści reprezentowali
raczej europejski styl życia, bo ateistów z krajów islamskich chyba nie
zaproszono, więc można było liczyć na ich spokojną postawę.
Zresztą
dobór tego 'przedstawicielstwa' mówi sam za siebie. Dorobek i zasługi
prof. Kristevej był np. przedmiotem analizy dokonanej przez A. Sokala i J.
Bricmonta, przedstawionej w książce „Modne bzdury", ale to jest temat na
zupełnie inną okazję. Zbyt mało wiem o dorobku pozostałych (Remo Bodei,
Guillermo Hurtado i Walter Baier), aby kwestionować trafność zaproszeń. Nie
wiem też, czy próbowano zaprosić kogoś szerzej znanego, czy ktoś odmówił
swego udziału, ale wydaje mi się, że są bardziej znaczący przedstawiciele
tego kierunku myślenia.
Odpowiedź,
jaką udzieliła sama zainteresowana, z pewnością zadowoliła wielu
zaproszonych. Oto ona: „Słowa Jana Pawła II »Nie lękajcie się« nie są
adresowane jedynie do wierzących — mówi — ponieważ dodają one odwagi także
nam, by stawiać opór wielu totalitaryzmom. Apel tego apostoła praw człowieka
dodaje nam odwagi, by nie bać się w Europie mówić o humanizmie łączącym
wartości chrześcijańskie z wartościami odrodzenia."
Czy
prof. Kristevej chodziło także o totalitaryzm religijny, trudno powiedzieć,
ale sądzę, że na myśli miała raczej Odrodzenie, niż jakieś tam, ogólnie
rozumiane, niejasne 'odrodzenie'. Brakuje jednak w tym zdaniu choćby zająknięcia
się o Oświeceniu, bo to wprost renesans ateizmu, o rozpustnej i pogańskiej
Starożytności też nie wspomniano. Rzecz prosta, nasza epoka, jakieś tam
pakiety praw obywatela czy człowieka, są absolutnie niegodne nawet wzmianki.
Pani profesor zaprezentowała wiec tak wybiórcze podejście, że aż fałszywe,
ale wszyscy pozostali mogli być zadowoleni — wspólny wróg został wskazany, a są nimi zachodni konsumpcjonizm i wszelki ateizm. Nawiasem mówiąc, z tego
konsumpcjonizmu i wszelkich swobód zachodniej cywilizacji Julia Kristeva
korzysta od dziecka.
Jest i akcent samokrytyczny. Okazuje się, że „Wierzący 'mają często
zredukowany albo wypaczony obraz Boga", ale zaraz mamy i diagnozę i zalecenie: „Walka wewnętrzna niewierzących jest "dla wierzących wezwaniem
do oczyszczenia własnej wiary, aby Bóg — prawdziwy — Bóg — stał się
dostępny. Dlatego celowo zaprosiłem przedstawicieli tej grupy (ateistów) na
nasze spotkanie." — oświadczył Benedykt XVI.
Poszerzanie
obrazu Boga, trzymam się pisowni autorki, jego prostowanie, ma służyć
nawracaniu ateistów, a jeśli to nie pomoże, to zwalczaniu. Nie pytam skąd się
biorą te wypaczenia, te ograniczenia czy rysy na obrazie, ani gdzie szukać
obrazu pełnego, niewypaczonego. Wystarczy, że wskazano źdźbło w cudzym oku,
belkę we własnym starannie omijając, choćby dlatego, że może się ona do
czegoś przydać. Jednak muszę tu zauważyć, że, wg „Corriere della
Sera",
papież miał powiedzieć, że: 'agnostycy poszukujący
domagają się od wierzących oczyszczenia swej wiary, aby Bóg stał się dostępny."
Jest drobna różnica między tymi dwoma relacjami. Uprzedzając zakończenie
konstatuję, że żadnej wskazówki co do zapowiadanego oczyszczania nie zauważyłem.
Dalej
następuje opis radosnego pikniku, z muzyką i tańcami, który możemy sobie
darować. Po wspólnej modlitwie, odmawianej w sposób przyjęty w każdej z religii, wysłuchano jeszcze kilku przemówień. I oto mamy do czynienia z czymś
zadziwiającym: „Kiedy jako ostatni przemawia Benedykt XVI, nagle ostre słońce
przebija się zza mgły. Jakby znak."
Czytając
te zdania sam doznaję chwili oszołomienia. Scena z nagle wychodzącym zza
chmur słońcem była już tyle razy opisywana, przydarzyła się tylu znanym i podziwianym, w tym podobno także jednemu z rodaków Benedykta XVI, że
najpewniej nigdy nie miała miejsca, czyli jest faktem wyłącznie prasowym. Jeśli
autorka reportażu o tym nie wie, to te dwa zdania wyjaśniają inne znane
przypadki zbiorowej halucynacji.
Na
koniec autorka stwierdza: „A w postawie papieży jest świadectwo miłości
chrześcijan. Ewangeliczne, niewypowiedziane. Obawy więc o brak misyjnego
charakteru spotkania są jakby bezpodstawne. Nie wszystko musi być wprost."
Pierwsze zdanie tego akapitu jest dla mnie cokolwiek niejasne. Nie będę się
upierać przy obowiązku nadstawiania przez chrześcijan drugiego policzka, zwłaszcza
tam, gdzie zagrożony jest ich byt i życie, ale na naszym podwórku byłoby
lepiej, aby to świadectwo miłości było bardziej widoczne, bo sama postawa
papieży to zbyt mało.
Zapewne
będzie mi to poczytane jako kamień obrazy, ale pamiętam nader serdeczne
powitania I sekretarzy, które miały unaoczniać równie serdeczną przyjaźń i zażyłość między zaprzyjaźnionymi narodami, jednak, gdy zabrakło tych osób,
rychło okazało się, że narody, którym przewodzili, nie do końca się ze
sobą zaprzyjaźniły, czasem nawet się na siebie mocno boczą. Przy okazji
wyszło na jaw i to, że bardziej przyjazne we wzajemnych stosunkach są te
narody, których przywódców nasi sekretarze specjalnie nie lubili.
Zaniepokoiły
mnie natomiast te 'jakby bezpodstawne' obawy o ciąg dalszy, czyli o sukces
całego przedsięwzięcia. W przeszłości, krótko po wojnie, zwoływano międzynarodowe
Kongresy Obrońców Pokoju. We wspomnieniach części uczestników, niektórzy
najzagorzalsi obrońcy pokoju jednak demonstrowali na nich ogromy zapał zarówno
do zimnej jak i gorącej wojny. Być może, dlatego zaniechano ich zwoływania,
choć w Europie, w zasadzie, pokój trwał i trwa. Czasem mam wrażenie, że w tej kwestii wszystko już powiedzieli starożytni Rzymianie.
« Kościół i polityka (Publikacja: 17-11-2011 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 7542 |
|