|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Historia
Słowo o Generale Autor tekstu: Janina Łagoda
W zgiełku oskarżeń gen. Wojciecha Jaruzelskiego za zarządzenie 30. lat temu
stanu wojennego, wyłania się krzywa utopii w ocenie tego wydarzenia. Publikatory
roją się od niewybrednych ataków na jego osobę. Sztandarowym orężem, do
znudzenia podnoszonym, to ten, że nie groziła nam zbrojna interwencja radziecka, a decyzja Generała była tylko
pretekstem do stłumienia ruchu wolnościowego. Wyszukuje się różne teoretyczne
przesłanki, przytacza się wyrwane z kontekstu cytaty z wypowiedzi przywódców
ZSRR, buduje się fantazyjne konstrukcje myślowe po to, aby osłabić tezę o radzieckim zagrożeniu. Sporadycznie tylko wskazuje się na fakt, że te wojska już u nas stacjonowały, jak i w pozostałych państwach obozu wschodniego. Natomiast
ich ewentualne użycie, to była tylko kwestia wypracowania politycznego
stanowiska i sformułowania rozkazu. W kierownictwie ZSRR w tej sprawie trwała wówczas dyskusja. Właśnie z treści
tych polemik, które zostały mniej lub bardziej dosłownie zarejestrowane i w
strzępach przedostały się do przestrzeni publicznej, są wyciągane — przez
dyskutantów niechętnych stanowi wojennemu — wnioski ukierunkowane na to, aby
wzmocnić uzasadnienie tego, że Rosjanie nie zamierzali interweniować. Czy tak by
się faktycznie stało, gdyby tego wszystkiego nie uprzedził stan wojenny?
Odpowiedź na to pytanie jest pomijana, bo niewygodna, a przy tym trudna. Mogłaby
osłabić argumentację o niewchodzeniu
ruskich. Nie bierze się też pod uwagę wariantu ewentualnego podania się do
dymisji Generała i jego współpracowników. To przecież oni byli partnerami dla
Wschodu i Zachodu, a przywódcy tych bloków jeszcze się nie dogadali, co do
zmiany strefy swoich wpływów w pojałtańskiej Europie. Gdyby w kraju zaistniała
taka sytuacja, to trudno sobie wyobrazić jakikolwiek dialog nowych, tj.
solidarnościowych przedstawicieli Polski z międzynarodowym otoczeniem. Siłą rzeczy Rosjanie i
Solidarność komunikowałyby się
wówczas na różnych częstotliwościach. Jak długo mogłoby to trwać? Chyba szybki
byłby tego kres i to prawdopodobnie w okolicznościach tragicznych. W tym
wszystkim objawia się kolejny istotny problem, a mianowicie: czy tzw.
ugrupowania niepodległościowe, solidarnościowe byłyby w stanie stworzyć
reprezentację zdolną do kierowania rozchwianym państwem. Przecież każdy z działaczy — w swoim mniemaniu — posiadał niepowtarzalne predyspozycje do
sterowania nawą państwową. Czy bez aktywnej pomocy ówczesnych władz potrafiono
by wyłonić pierwszego wśród równych?
Zdaje się, że pozostawało to poza ich zasięgiem.
Taki to nastał czas wypełniany tendencyjną argumentacją i to po latach od
tamtego grudniowego dnia. Prezentowany jest wyłącznie czarno-biały obraz z szczególnym
uwzględnieniem apologii Solidarności.
Świadomie, a może bezwiednie rezygnuje się z obiektywizmu, bo dzisiaj inaczej
nie wypada mówić o tamtych dniach. Inni, którzy
ośmielają się wyrażać mniej jednoznaczne poglądy są marginalizowani, a ci,
którzy starają się bardziej radykalnie kwestionować tzw. prawicową wizję,
przedkładając rzeczowe argumenty, są zwyczajnie zakrzykiwani i oskarżani o brak
patriotyzmu, o narodową zdradę itp. Ten jednostronny ton dyskusji musi dziwić.
Całkowicie jest pomijana anarchizacja państwa, co było niekwestionowanym
dorobkiem ruchu
solidarnościowego. Starczy realnie
spojrzeć na lata 80., na ten irracjonalny marsz w kierunku tzw. wolności
(wszyscy strajkowali, żądając dobrobytu), aby dostrzec bezsens tych zamysłów.
Była to psychologia tłumu, gdzie następuje równanie umysłów do instynktownych
zachowań. Rozum pozostaje na uboczu. Generał starał się uchronić naród przed
tymi absurdalnymi zachowaniami. I chociażby za to należy okazywać mu
wdzięczność.
Paradoksem jest dzisiaj to, że świętujemy stan wojenny, ale opacznie
interpretujemy jego istotę. Do nonsensu doprowadzamy fizyczne przejawy tej
nieźle zorganizowanej i przeprowadzonej operacji. W tym kontekście dziwić musi
święte oburzenie Bohdana
Borusewicza, senatora, że obwieszczenia o stanie wojennym były drukowane poza
granicami Polski. Pewnie satysfakcjonowałoby go, aby miało to miejsce w którejś z konspiracyjnych drukarń Solidarności.
Był to chyba intelektualny wybryk, a nie roztropność marszałka.
Całkowicie pomijamy merytoryczną wartość tej operacji. Zaprzeczanie
możliwości interwencji z perspektywy nabytej po 30 latach
wiedzy z IPN jest absurdem, czczą
gadaniną, pozbawioną wartości użytkowych. Można ironicznie dodać, iż gdyby
doradcami Generała w 1981 roku byli obecni przedstawiciele tej instytucji i zapewnili, że interwencji nie będzie, to co innego — wówczas i stan wojenny nie
byłby konieczny. Taka idylla jest rzecz jasna kolejną solidarnościową utopią.
Zresztą, wprowadzenie stanu wojennego już w trakcie trwającej interwencji jest,
delikatnie rzecz ujmując, przepisem na polityczną katastrofę. Realizm polityczny
wskazuje, że stan wojenny musiał być wprowadzony na podstawie ówczesnych
przesłanek, a interwencja nie mogła być wykluczona z horyzontu możliwych
scenariuszy. Wskazują na to dzieje interwencji wojskowych ZSRR po 1945r. Utrata
Polski spowodowałaby bowiem geopolityczną katastrofę dla ZSRR i realny upadek
NRD, na co Breżniew nie mógł sobie pozwolić.
Szkoda ogromna, że do tak płaskich ocen przyłączyli się również dzisiaj rządzący
naszym krajem, a to właśnie oni, jakby tego nie oceniać, są beneficjentami stanu
wojennego. Po brzegi wypełniają instytucje władzy, korzystając z nowych
przywilejów. Należy tylko żałować, że obchody tej rocznicy traktują jako zabawę
bez jakiegokolwiek propaństwowego przesłania. Starają się obrzydzić tamte czasy i tych, którzy zachowywali się poprawnie, a siebie idealizować, podkreślając
prześladowania swoje i innych. W tym kontekście zrozumiałe wydaje się — w swoim
prymitywizmie — niezaproszenie byłych prezydentów i premierów, pełniących te
urzędy po 1989 roku, o rodowodzie socjaldemokratycznym, na centralne obchody
rocznicy z udziałem Prezydenta RP, zorganizowane w Kopalni
Wujek w dniu 16 grudnia 2011 roku. W ocenie tego wydarzenia nie może się przebić nawet prosta prawda, że agresja była
wspólna dla obydwóch stron tego zdarzenia, a kto wie, może więcej desperacji
było po stronie górników.
Sytuacje tragiczne, to chyba nasze narodowe aspiracje. Czcimy je dopiero
wówczas, kiedy zostaje nam dana wolność, o którą rzekomo walczyliśmy, ale chyba
zawsze tak nieudolnie, że w końcu — w wyniku zbiegu różnych światowych
parametrów politycznych — była nam darowana. Nie mijało wiele czasu, a zaczynaliśmy ją psuć, nie wiedząc, jak ją pielęgnować, co z nią
czynić. W tej chwili znaleźliśmy się w podobnej sytuacji. Zaczynamy więc obchodzić rocznice straceń, bombardowań,
beznadziejnych bitew. Eksploatujemy do granic psychicznej wytrzymałości stan
wojenny, powstanie warszawskie i wypadek smoleński, wzmacniany Katyniem. Inne
wydarzenia także tragiczne, jak klęska wrześniowa, obozy zagłady itp., ale i nawet te zwycięskie, np. zakończenia wojen światowych są marginalizowane.
Ostatnio doszła kolejna rocznica wstąpienia do Unii Europejskiej, co
potwierdziliśmy w referendum. Miast radować się tym wydarzeniem, to
przyrównujemy je do radzieckiego podporządkowania. Trudno to zrozumieć. Swojsko
jednak się czujemy w otoczce uciemiężenia.
Rozhukane obchody rocznicy stanu wojennego są chyba reakcją na sukces, jaki
odniósł Generał, chroniąc państwo przed niewyobrażalną tragedią. Może to
zazdrość? Byłoby to płaskim zachowaniem. Wydaje się jednak, że tak jest w rzeczywistości. Generał stanowi chyba dla aktualnie rządzących wielką przeszkodę w zawłaszczaniu przez nich całej drogi do
wolności, którą uzyskaliśmy w wyniku kompromisu Reagana i Gorbaczowa, a nie
ulotkowej konspiracji. To przecież
Generał uratował kraj przed pożogą. Uspokoił rozdygotane nastroje, a sytuacja
międzynarodowa zaczęła sprzyjać nam i całemu obozowi wschodniemu. Skorygowana
została powojenna strefa wpływów. O honorze Generała świadczy również i to, że
rozumiejąc nową sytuację polityczną, jaka się wytworzyła w świecie oraz w kraju,
bez jakichkolwiek warunków przekazał władzę
Solidarności. Mógł tego przecież nie
czynić, ale był zatroskany o losy kraju.
W krótkim jednak czasie zdobywcy
władzy rozpoczęli zmasowany atak na Generała i jego współpracowników. Trwa to do
dnia dzisiejszego. Pomijając już coroczne manifestacje nienawiści pod jego
domem, co zasmuca wszystkich rozsądnych obywateli, to ostatnio IPN podjął
haniebne wysiłki, aby wtrącić go do kryminału. Jest to wdzięczność tej
instytucji za to chociażby, że mogła dzięki niemu ona powstać. Pastwienie się
nad ludźmi jej niewygodnymi nie jest wprawdzie zapisane w jej statucie, ale
czyny osób w niej zatrudnionych i współpracowników oraz wąskiej grupy sympatyków
nie budzą wątpliwości. Oskarżanie Generała o kierowanie zbrojną grupą
przestępczą jest zwyczajnym niechlujstwem prawno-politycznym. Cóż -
kapitał IPN corocznie wzrasta,
obrastając zerami. Tak się zazwyczaj dzieje, kiedy wróg zostaje sędzią.
Zdziwienie wywołuje jednak stanowisko sądu, który po wielu perturbacjach,
powodowanych wyraźną niechęcią, ostatecznie jednak podjął się osądzenia tej
historycznej sprawy. Można to rozpatrywać tylko w dwóch kategoriach: zwyczajnej
głupoty lub całkowitego braku realizmu w ocenie tamtych czasów. Zawsze jednak
znajdzie się Piłat, który pod rzekomym naciskiem opinii publicznej, dla nadania
sobie splendoru, sformułuje wyrok i przez chwilę znajdzie się w mediach. Jak
zostanie oceniony przez społeczeństwo, nie ma znaczenia, bo i wśród nich sporo
narcyzów. Dla tych osób wymiar społeczny i historyczny ocen, to rzecz
drugorzędna.
Liczyć można tylko na to, że w końcu znajdzie się ktoś w wymiarze
sprawiedliwości, który przekaże tę sprawę do rozstrzygnięcia historykom, ale nie
tym z IPN. Instytut to dziwny, bo kiedy zawodzą umiejętności badawcze historyków
tam zatrudnionych, to w sukurs przychodzi im ich własna prokuratura, która
natychmiast sporządza akt oskarżenia przeciwko historycznym faktom, których nie
potrafi zrozumieć i sprawa zostaje — w ich przekonaniu -
załatwiona. Naiwność zachowań jest
zdumiewająca, a i wśród sędziów znaleźć można — rzadko, bo rzadko — takich, co z upodobaniem
przychodzą w sukurs IPN-owskim prokuratorom i osądzają historię w majestacie
kodeksu karnego.
Tak jest ze sprawą Generała, której w rozsądnych rozstrzygnięciach być nie
powinno. Miejmy nadzieję, że wreszcie do tego dojdzie, ale chyba nie dlatego, że
Generał może niebawem stanąć przed innym
sądem, jak to finezyjnie, ale z ironicznym
uśmiechem na ustach,oznajmił w niedawnym telewizyjnym popisie, prof. Tomasz Nałęcz, doradca Prezydenta RP.
Współczuć tak taktownego podpowiadacza. Generał toć to przecież pierwsza w dziejach Polski głowa państwa, która za racjonalne decyzje — podjęte w imię
ratowania państwa — staje przed obliczem sądu karnego.
Ciekawe, że nie wytacza się procesów tym działaczom dawnej
Solidarności, którzy nawoływali do
niepokojów, podejmowali czyny niezgodne z prawem, doprowadzali do starć z siłami
porządkowymi itp. Tego typu dokumentacja również powinna znajdować się w IPN.
Tych spraw się jednak nie podejmuje. Nie ma też mowy o jakimkolwiek parytecie.
Tego jednak od tej Instytucji spodziewać się nie możemy. Jedyna nadzieja w sądach, że będą oddalały te naiwne akty oskarżenia. Póki co rzeczywistość jest
nieco inna.
Stan wojenny był okresem uciążliwym dla społeczeństwa, ale koniecznym zabiegiem
profilaktycznym. Z drugiej strony formą — z dzisiejszej perspektywy, może mało
elegancką — uzdrowienia ówczesnej sytuacji społecznej — gospodarczej,
poprawienia egzystencji ludności itp. Dało to jednak szansę w spokoju oczekiwać
na kompromis: Gorbaczow — Reagan. Nadejście tego momentu się wyczuwało i szczęśliwie,
że do niego doszło. Kiedy mocarstwa na nowo zdefiniowały swoje sfery wpływów,
dopiero wówczas, podobnie, jak i pozostałe państwa obozu wschodniego,
uzyskaliśmy tzw. wolność.
Pewną ułomnością stanu wojennego być może były nie zawsze roztropne
internowania, zatrzymania, aresztowania, uwięzienia. Dzisiaj dla wielu są to
cenne legitymacje kombatanckie i tworzą uprzywilejowane kasty obywateli, okupujących co ważniejsze stanowiska w państwie, to nic, że nie zawsze zgodnie z ich kompetencjami. Często też ci sami,
bez jakichkolwiek skrupułów wystawiają,
Niepodległej, będącej na dorobku, złotówkowe rachunki za to, że kiedyś o taką walczyli. Tak przynajmniej im
się wydaje. Ale do tego rodzaju sytuacji kraj nasz przywykł. Było tak chociażby w międzywojniu, było tak po wojnie i tak jest teraz. Pytanie: czy musimy to
kontynuować?
Wreszcie nastał jednak czas, aby miarkować emocje, tak po prawej, jak i lewej
stronie. Energię zaś skierować ku konstruowaniu pozytywnej przyszłości, a mądrość i wyobraźnię polityczną
Generała szanujmy, jak i szanować należy każdego, któremu dane było i przyjdzie
sterować państwem. Historia jest bogata w takie przykłady, a i ten nie jest chyba ostatnim. Darujmy sobie inwektyw i niezrównoważonych wrzasków, IPN-nowskich happeningów itd., bo one nie są
przejawem umiłowania wolnej ojczyzny, ale pracują na jej utratę.
« Historia (Publikacja: 15-01-2012 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 7687 |
|