|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Instynktowna i słuszna anglicyzacja (westernizacja) [1] Autor tekstu: Piotr Napierała
Artykuł
p. Jacka Tabisza o dniu przyszłości i o patrzeniu bez lęku na przyszłość
zainspirował mnie do napisania kilku uwag. Chciałem napisać tu o westernizacji mojego pokolenia, oraz ludzi trochę starszych i trochę młodszych
ode mnie, oraz o tym, dlaczego ta westernizacja, anglicyzacja i amerykanizacja
jest, wbrew niekończącym się żałośliwym narzekaniom nacjonalistów i innych „prawdziwych Polaków" ze wszech miar słuszną drogą, jaką podąża
obecnie nasze społeczeństwo, a przynajmniej kilka jego warstw.
Otóż moje pokolenie (urodziłem się w 1982 r., ale chodzi mi o też o roczniki np. 1975-1985) stało na rozdrożu kulturowym między tradycją polską;
romantyczno-socjalistyczną, a kulturą zachodnią zdominowaną przez dyskurs
anglosaski. Należę do jednego z pierwszych pokoleń, które mogło oglądać
życie np. Nowojorczyków na ekranie telewizora np. w filmach Woody Allen,
serialach takich jak „Seinfeld" czy „Przystanek Alaska" i zobaczyć cały
ten kolorowy, wielonarodowy, wieloetniczny, uśmiechnięty i tolerancyjny świat
Zachodu. Nie dostrzegamy, jak bardzo ten tak często wykpiwany i oskarżany o wszytko co najgorsze Zachód nas zmienił na lepsze. Kilka warstw naszego społeczeństwa
całkowicie zmieniło swój charakter i Weltanschauung. Odrzuciło dawne babranie się w krzywdach wojennych i innych,
zastanawianie się kto kogo bardziej mordował na Wołyniu, Polacy Ukraińców,
czy odwrotnie, na rzecz rozmów o uczuciach jednostki jak w filmach Allena, i na
pełnej dystansu ironii rodem z „Latającego Cyrku Monty Pythona". I to jest
zmiana na lepsze. Staliśmy się duchowo Anglosasami i odrzuciliśmy sposób myślenia
wynikający z frustracji wynikającej z kolej z wschodnioeuropejskiego
nagromadzenie nietolerancyjnych a hardych państwowości na niewielkim terenie.
Moje pokolenie w większości patrzy na ludzi, jako na ludzi, a nie np. na daną
narodowość. Interesuje nas zachowanie jednostki, a nie narodu, zresztą nie ma
czegoś takiego jak „czyn narodowy" (bo ludność każdego państwa zawsze
dzieli się na partie), tak samo jak nie ma czegoś takiego jak naród (istnieją
lub mogą istnieć: język, moda i specyficzna kultura polityczna, ale nic więcej).
Ludzie gromadzą się nie według klucza etosu, lecz według klucza cywilizacji,
której centrum może być np. paryski salon, albo dwór cara. Dla mojego
pokolenia są nimi Londyn i Hollywood i kapinkę Paryż (Berlin jest już raczej
centrum tylko dla miłośników Techno, a Rzym już nawet nie jest centrum dla
Polskich ortodoksyjnych katolików, jego miejsce zajął Toruń z Licheniem).
Tak to właśnie działa.
Cywilizacja to zbiór pomysłów, mitów i wypadkowa kultury materialnej, a nie duch jakiegoś etosu. Wychowaj Greka w Londynie — będzie Anglikiem
(chyba, że rodzice zamienia mu życie w piekło, by miał mentalność
Nikosa-rybaka). Wiele narodowości pojmuje kulturę i cywilizację w sposób
bajkowy, wymyślony w XIX wieku przez bredzących bzdury romantyków. Uwierzono,
że każdy naród ma własną kulturę, lub powinien ją mieć, a przecież czym
się różni tak naprawdę Białorusin od Rosjanina? Serba i Chorwata można
poznać, jak słusznie zauważył Hitchens tylko po religii, nawet język mają
wspólny. Narodowość jest pojmowana zwykle jako specyfika doświadczenia
historycznego, a tak naprawdę żyjąca kultura narodowa to zespół pomysłów
na przyszłość, a nie chłodnik, bliny czy pielgrzymka do Einsiedeln. Liczy się
oferta na przyszłość, przepis na postępowanie i myślenie o niej — twardy
indywidualizm Ameryki, „miękka siła" Francji, dystans Brytyjczyków, karność
Chińczyków, innowacyjność Japończyków -
to są żyjące kultury, mające swój materialny cywilizacyjny wyraz. Są to
konkrety, o których nasz mózg ciągle myśli, a pióro pisze tak jak o wymarłej
cywilizacji i kulturze Prus (hugenocki etos pracy, biurokracja itd.). W naszych
czasach Hiszpania zamieniła z pożytkiem swą kulturę na francuską (nawet jeśli
rozmawiają o El Greco, Gaudim i Goi to z wolteriańskim dowcipem i tolerancją),
Polska jest areną bitwy między kulturą Locke’a i Monty Pythona (tak, głównie
brytyjską, a nie amerykańską, jeden Mariusz Max Kolonko bostońskiej wiosny
tu nie czyni) a starą nietolerancyjną, nastawioną na przeżywanie starych
dziejów kulturą endecko-licheńską, będącą czymś w rodzaju trupa polskiej
kultury romantycznej ożywianego przez ruszające się w nim robactwo. Mam
nadzieję, że pozwolimy wreszcie zdechnąć temu trupowi, który już wtedy gdy
był silnym ciałem wyrządzał więcej
szkód niż pożytku.
Nie każdy naród jest w stanie wykształcić własną kulturę, ani
cywilizację. W tzw. kulturach narodowych dominują zapożyczenia. Najważniejszy
człowiek kultury francuskiej — Voltaire, przeszczepiał do Francji angielski
empiryzm Locke’a i newtonianizm, by zastąpić nimi aprioryczny kartezjanizm i nieprzydatne teorie fizyczne. Amerykanie też są spadkobiercami angielskich wigów
jako misjonarzy wolności [ 1 ].Brytyjski historyk David Starkey
[ 2 ]
twierdzi, że amerykańscy ojcowie-założyciele przejęli od wigów
angielskich (zwłaszcza Sir Richarda Temple, wicehrabiego Cobham (1669-1749) i jego
politycznego ucznia Williama Pitta Starszego — czyli frakcji
anty-walpole’owskiej) tendencje do łączenia wolnościowych ideałów z ekspansjonizmem; czyli: do bycia „misjonarzami wolności" w świecie [ 3 ].
Paul Johnson przypisywał te cechy już Anglikom czasów Cromwella. Co nie
znaczy, że Anglicy i Amerykanie pojmowali praktyki wolności w jeden sposób,
wręcz przeciwnie, i w tym cały problem negocjacji 1775 i 1776 roku [ 4 ].
Burke uważał, że Amerykanie wyznają wolnościową ideologie w postaci
siedemnastowiecznej, bardziej archaicznej.
Przepis
na nowoczesność jest bowiem jeden (tak samo jak jest jeden przepis na wolność,
bo wolność to stan fizyczny dotyczący przestrzeni między jednostką a państwem i społecznościami, a nie abstrakcyjny ideał) choć może mieć warianty, i wydaje się, że również Chińczycy zaczynają sobie zdawać z tego sprawę,
przyglądając się oświeceniu, liberalizmowi i robiąc eksperymenty
demokratyczne w Syczuanie [ 5 ].
Narodowość i kultura narodowa wielu krajów to tylko kilka dań, tańców i strojów ludowych (np. białoruska, fińska, estońska), czasem pewien
nieprzydatny styl myślenia i kilka dat i nazwisk (Polska, Węgry, Hiszpania).
Jeśli ktoś porównuje np. hiszpańską z amerykańską, to ta pierwsza jest
znacznie bardziej martwa i uboższa niż ta druga, i nie ma tu znaczenia
fakt, że USA istnieją (w sensie kulturowym) od XVII w., a Hiszpania od starożytności.
Ta amerykańska jest o wiele bardziej żywa, dość powiedzieć, że centrum
muzyki latynoamerykańskiej znajduje się w Miami [ 6 ].
Kulturowy
ładunek wielu krajów jest istotny i ważny tylko dla narodu zamieszkującego
ten kraj, co najdobitniej świadczy o znaczeniu i sile tej kultury. Kultura większości
krajów jest podgatunkiem kultury innego kraju, który ma np. stolicę wysyłającą
silniejszy — bo oryginalny — kulturowy sygnał. Dla Europy XVII wieku sygnał
docierał z Paryża i Włoch, troszkę też z Amsterdamu; dla XVIII wiecznej — z Paryża (np. kulturę Rosji i Niemiec poznawano za pośrednictwem Paryża) i Londynu; dla XIX wiecznej — nadal z Paryża i Londynu, nieco też z Berlina,
dla XX-wiecznej, z Hollywood, Waszyngtonu, Londynu i Paryża, podczas gdy z Moskwy
docierał nie sygnał kulturowy lecz zespół mitów wciskanym na siłę
niewolnikom. Kto jednak na serio myślał, że Dostojewski ma większa moc
kulturową od Shakespeare’a czy Moliere’a. Nie każdy naród musi mieć na
siłę własną kulturę, i nie każdy da radę wysłać silny sygnał
kulturowy, silny na tyle by inni chcieli go przyjąć dobrowolnie i z pożytkiem
dla siebie. Do XIX wieku nikt nie myślał o potrzebie sztucznego tworzenia
takiego sygnału. Zresztą nawet ci, którzy tworzyli nową kulturę, albo
imitowali obce rozwiązania (Piotr Wielki i holenderska ekonomia, Józef II,
Goya i francuski racjonalizm i deizm, Goethe, Lichteneberg i angielski teatr),
albo tworzyli nową kulturę nieświadomie (Fryderyk Wielki). Oświecenie nie
uznawało równorzędności kulturowej narodów, i tacy jak Herder byli już
jaskółkami romantyzmu z jego poetyckim nacjonalizmem i boczną alejką oświecenia.
Cieszę
się z wypierania Mickiewicza i romantycznego bełkotu, którego ostatnim
wyrazem jest mgła smoleńską, przez Voltaire’a, Monty Pythona i Coca-Colę,
bo czuję się duchowo oświeceniowcem i Brytyjczykiem-liberałem, i dziwię się, że pozytywy tego faktu są często niedostrzegane, lub mówi
się o nich półgębkiem. Pamiętam wykład znakomitego poznańskiego anglisty
prof. Wojciecha Lipońskiego [ 7 ],
który wspominał, że studenci z W. Brytanii czy USA zasiadają na wykładach w pierwszych ławkach, by jak najwięcej wiadomości „wycisnąć" z profesora, a polscy w ostatnich, by skryć się przed Wielkim Bratem. Pamiętam jak promotor
mojej pracy magisterskiej prof. Maciej Serwański mówił na seminariach, że
podczas jego pobytu w USA każdy student przynosił mu „najlepsza pracę na świecie", a polski student przeprasza, że żyje i jest wiecznie autokrytyczny ponad miarę.
To się na szczęście zmienia, i jeśli polska gospodarka nie upadnie, trochę
tej zdrowej bezczelności Zachodu przeniknie wreszcie do serc zakompleksionych
polskich młodzieńców i niewiast. Widzę, że ci młodsi ode mnie nie mają już
takiego problemu jak ja z okresowymi atakami marazmu i zbyt silnego, paraliżującego
postromantycznego autokrytycyzmu. Podoba mi się też to, że narasta zachodnia
tendencja do samodzielnego myślenia i punktowania tzw. „autorytetów"
takich jak Rydzyk, katoliccy rodzice czy "nieodżałowany, przenajświętszy
ojciec święty papież-Polak Jan Wojtyła II", waleczny obrońca księży-molestatorów.
Pamiętam jak na jednej studenckiej szkole letniej mojej rówieśnicy z Australii zdarzyło się beknąć w obecności mojej i jeszcze paru osób. Beknięcie
było głośne i skomentowałem je wówczas, że she burbed like little Elephant, a ona śmiała się z siebie i całej
sytuacji. Polska dziewczyna w takiej sytuacji umarłaby na kwadrans… Mam
nadzieję, że niedługo PiS żerujący na polskim braku dystansu odejdzie do
lamusa.
Kultury konkurują, więc mają wymiar utylitarny. Wypieranie jednej
przez drugą oznacza, że albo ta druga jest bardziej bezwzględna (islam,
sowietyzm), albo, że przydatniejsza, bardziej — używając masońskiego porównania — budująca, twórcza. Nie starajmy się więc bronić trupa lecz twórzmy
nasz wariant kultury żywej, uśmiechniętej i pełnej wiary we własne siły — kultury anglosaskiej, którą znamy lepiej niż nam się wydaje, bo jej
elementami są: szeroko pojęty liberalizm, indywidualizm i odpowiedzialność
za własne wybory, a nie tylko Shakespeare, Haendel czy Alexander Pope...
1 2 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] Ciekawie pisze o tym Paul Johnson, w swej Historii
Anglików, Wydawnictwo Marabut Gdańsk 2002. [ 2 ] Vide: D. Starkey, Monarchy: From the Middle
Ages to Modernity, London 2006. [ 3 ] Czego przejawem może być obecna amerykańska wojna z terroryzmem i islamskim fanatyzmem religijnym, [ 4 ] Vide: J. Daszyńska, Misje Benjamina
Franklina w Londynie w latach 1757-1775,
Łódź 1994, s. 6-19. [ 5 ] Vide: M. Leonard, Zrozumieć Chiny,
NadirWarszawa
2009. [ 6 ] Vide: F. Martel, Mainstream.
Co
podoba się wszędzie na świecie,
Czarna Owca Warszawa 2011. [ 7 ] Polecam jego: Dzieje kultury brytyjskiej. Warszawa: Wydaw. Naukowe
PWN, 2003. « Felietony i eseje (Publikacja: 30-03-2012 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 7902 |
|