|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Uczciwość Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Lutowy
numer dwumiesięcznika „Miłujcie się", zamieszcza w dziale „Nauka i Wiara", s. 9-12, artykuł p. Mirosława Ruckiego pod tytułem, „Uczciwość
intelektualna", moim zdaniem wielce zobowiązującym. Ale nie uprzedzajmy faktów,
bo przestaniemy być uczciwi intelektualnie, jeżeli, zgodnie z dalej wyłożonymi
tezami artykułu, mogę sobie choćby cień takiej postawy przypisywać.
Pierwsze zdanie (nie da się zrezygnować z cytowania) brzmi:
» Christian Boehmer
Anfinsen, biochemik, laureat Nagrody Nobla, uczciwie stwierdził, że na
podstawie danych naukowych „musimy przyjąć, iż istnieje pewna niepojęta
moc mająca niewyobrażalną zdolność przewidywania i wiedzę, a także siłę,
która od początku sprawiła, iż cały Wszechświat zaistniał".«
W
tym cytacie specjalnie zastosowałem takie wyróżnienie, niech mi Czytelnicy to
wybaczą, ponieważ chciałem dobitnie zaznaczyć, co mówi Autor artykułu, a co przywoływani raz po raz uczeni, na początku właśnie C. B. Anfinsen.
Zaraz
potem czytamy:
„Poważni ludzie badający Wszechświat i rządzące nim prawa
dochodzą do niesamowitych wniosków. Okazuje się mianowicie, że wyobrażenie o kosmosie jako kupie gruzu chaotycznie porozrzucanego w czasoprzestrzeni jest
po prostu niezgodne z rzeczywistością. Precyzja, z jaką kosmos jest
zbudowany, powala nas na kolana, jeśli tylko jesteśmy intelektualnie uczciwi
oraz potrafimy uznać, że ktoś jest od nas mądrzejszy i potężniejszy".
Pierwsze,
co zauważyłem to to, że p. Rucki rozpoczął od oceny moralnej tego, co
powiedział lub nie powiedział zacytowany noblista. Uczynił to w sposób
aprioryczny, niczym swej oceny nie uzasadniając, szczerze mówiąc, nie sądzę,
aby takie uzasadnienie było mu do czegokolwiek potrzebne. Postąpił więc tak,
jak to uczył nas, tzn. mnie i grupę podobnych mi kolegów, oficer polityczny
podczas szkoleń na Studium Wojskowym. Było to w czasach, gdy każdy aspirujący
do zostania wykształciuchem (to też jest cytat), uczęszczał raz w tygodniu
na zajęcia wynikające z faktu, że „Służba wojskowa jest zaszczytnym obowiązkiem
patriotycznym obywateli Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.", o ile legitymował
się odpowiednim stanem zdrowia przynajmniej fizycznego.
Otóż
ob. major, wyjaśniając tajniki psychologii wojskowej, uczył nas, że w wojsku
najpierw wskazuje się wroga, a dopiero potem, jeśli czas na to pozwoli,
uzasadnia na czym ta wrogość polega. Zazwyczaj czas na to nie pozwala, bo wróg,
jak to wróg, nie czekając na nasze wyjaśnienia czy przyjazne gesty, zupełnie
bez powodu zaczyna do nas strzelać z wszystkiego, co ma akurat pod ręką. W tamtych czasach zazwyczaj był to G3, nad którym, co oczywiste, górowaliśmy
ideologicznie, dziś mógłby to być bratni kałach, dawniej znany jako pmk AK.
Później
dopiero zauważyłem, że taka sama zasada obowiązuje w publicystyce
ideologicznej i, że jest to zasada ponadustrojowa. Gdyby bowiem w cytowanym
zdaniu słowa 'uczciwie stwierdził' zastąpić obojętnym moralnie słowem
'powiedział', nawet zwrotem 'zgodnie ze swym przekonaniem powiedział',
wtedy zdanie straciłoby swój ideologiczny impet, stałoby się zwykłym,
najprawdopodobniej prawdziwym, stwierdzeniem faktu, że ktoś tam coś powiedział.
Ale prawda obojętna, beznamiętna, do niczego nie jest przydatna, gdy idzie
walka o sprawy najważniejsze. Dlatego prawdzie trzeba nadać bardziej wyrazisty
charakter, tym bardziej, że Czytelnicy, pozostawieni sami sobie, mogą się nie
doszukać w niej tego, o co chodzi albo o co chodzić powinno. Zresztą nie
tylko Czytelnicy mogą okazać się ludźmi mało domyślnymi, także nasz
laureat Nobla mógł coś trafnego, przydatnego powiedzieć, ale zrobił to zbyt
mało dobitnie, nie dość się angażując w swoją wypowiedź, mógł przecież
gadać tylko do siebie. Dlatego, kiedy napiszemy, że uczony, noblista coś
„uczciwie stwierdził" to dla każdego jest jasne, że ponad wszelką wątpliwość
czegoś dowiódł, każda zaś próba powątpiewania oznacza, że nie dość,
iż jesteśmy tępi i odporni na wiedzę, to także nieuczciwi.
Żałować
należy, że nie można już zapytać bohatera tego fragmentu, co konkretnie miał
na myśli, jeżeli rzeczywiście to powiedział, co mu zostało przypisane.
Jakoś
tak mimowolnie nasunęła mi się też uwaga, że mądrzejszych ode mnie z pewnością
jest wielu, z równą pewnością mogę twierdzić, że i p. Rucki ma pewne nade
mną przewagi. Równie wielu jest potężniejszych, i niekoniecznie musi to być
od razu, pozostając z całym szacunkiem, p. Andrzej Gołota, tylko jaki to ma
związek z Wszechświatem?
Moi
Czytelnicy, kilku ich zapewne będzie, bez trudu zauważą, że wyraźnie powątpiewam w prawdziwość cytatu, i będą mieli rację, wyjaśnienie zaś znajdą na końcu
niniejszego.
A
teraz spójrzmy na drugi cytat. Nie wiem czy mam rację, ale wydaje mi się, że
wyszukiwanie reguł, powtarzalności zjawisk, czym trudnili się nieznani nam z nazwiska astrologowie chaldejscy, chińscy, azteccy czy majowi, jest nieomal równoznaczne z wizją uporządkowanego Wszechświata, z wiarą w istnienie jakichś praw i ich dostępnością dla odpowiednio wykształconego rozumu. Od czasów
Ptolemeusza, co najmniej, mamy kosmos dość dobrze zorganizowany, co prawda
czasem trochę krnąbrny i złośliwy, wytykający niedociągnięcia ludzkiemu
rozumowi, w żadnym zaś razie nie jest to bezładna kupa gruzu.
Czy
wnioski, do jakich dochodzili nasi starożytni przodkowie, na podstawie
obserwacji wszystkiego, co zauważali, w tym i nieba gwiaździstego nad nimi,
zasługują na uznanie za niesamowite, tego bym nie powiedział. Raczej skłaniałbym
się do tezy, przynajmniej w tej chwili, że były to dla nich wnioski
oczywiste. Trzeba było wielu wieków myślenia, aby dojść do wniosku, że
przynajmniej niektóre dotychczasowe wnioski są błędne. I to właśnie te
nowe wnioski okazały się wstrząsające, niekoniecznie dla ich odkrywców, z pewnością były one niesamowite, czyli wstrząsające dla strażników wcześniejszych
prawd, zwłaszcza tych, które w międzyczasie nabrały mocy prawd objawionych, i to na tyle, że często musieli robić porządek z niepowołanymi odkrywcami.
Ale, mimo wszelkich usiłowań, te wstrząsające wnioski wprowadzały stopniowo
nowy, doskonalszy ład w przyjmowany dotąd porządek.
Nie
przypominam sobie, aby którykolwiek z moich nauczycieli przedstawiał kosmos
jako 'kupę gruzu chaotycznie porozrzucanego w czasoprzestrzeni'. Widać miałem
to szczęście, albo nieszczęście, że trafiłem na nauczycieli, którzy
widzieli w kosmosie pewien porządek i byli przekonani, że w tym porządku można
się coraz lepiej połapać. Co poniektórzy byli także przekonani, że kilka
prawideł jest już na tyle sprawdzonych, że można je wbić mi do głowy, bo
może się do czegoś mi w życiu przydadzą. Wśród tych nauczycieli byli także
tacy, którzy byli przekonani, że ten porządek ktoś zaplanował i w pewien
sposób nadzoruje.
Jeżeli
jednak ktoś chadzał do szkół, w których kosmos przedstawiano jako coś
niepozbieranego, bez ładu i składu, mam nadzieję, że o tym nam opowie.
Ale
przecież poważni ludzie, a do takich zaliczyć muszę Autora artykułu, nie
rzucają słów na wiatr i nie piszą czegoś, co nie miało by oparcia w faktach. Skoro do niedawna, może nawet do stycznia tego roku, o tym nie
wiedziano, to widocznie tak było, Czytelnicy „Miłujcie się" mogą być o tym przekonani. Przy okazji niektórzy poznali nowe słowo „czasoprzestrzeń", a takie dziwne słowa zawsze dodają powagi i wiarygodności.
Na
kolejnej stronie artykułu znajdujemy poszerzoną wersję pierwszego cytatu, tym
razem nawet wytłuszczoną, a brzmi ona tak: „Myślę, że tylko idiota może
być ateistą. Musimy przyjąć, iż istnieje pewna niepojęta moc mająca
niewyobrażalną zdolność przewidywania i wiedzę, a także siłę, która od
początku sprawiła, iż cały Wszechświat zaistniał."
No
cóż, uczeni są tylko ludźmi. Byli i są wśród nich ludzie skromni, są i pyszałki, są ateiści i są bigoci, biedni i bogaci, itd., itd. Jeżeli
cytowany uczony rzeczywiście to powiedział, to, jako chrześcijanin, nie
wystawił sobie zbyt dobrego świadectwa. Chodzi mi o słowo 'idiota', które,
chyba mogę to zrobić, wydaje mi się synonimem głupca, a co za to słowo
grozi w życiu przyszłym, każdy prawy chrześcijanin, przynajmniej w teorii,
wie. Sporo więc nasz uczony ryzykował, chyba, że w oryginale było coś
innego. Jako uczony, pomny historii wielu odkryć, też mógłby nieco łagodniej
obejść się z tymi, którzy jego zdania nie podzielają, bo bywało, że głupcy,
np. bluźniercy i heretycy, miewali rację.
Dalej
nasz uczony stwierdza, że „musimy". Chyba jednak nie musimy, możemy, ale
nie musimy. W nauce nie ma przymusu, jej postęp, w dużej mierze zawdzięczamy
zwątpieniu.
Autor
artykułu zaraz przytacza przykład kolejnego noblisty, tym razem wzorcowo
nieuczciwego, oczywiście, wg jego mniemania. Odnośny fragment brzmi następująco:
» Jednak również ludzie sprawni umysłowo czasami świadomie wybierają
ateizm rezygnując przy tym z elementarnej uczciwości. „Nie chcę uwierzyć w Boga. Dlatego też wolę wierzyć w to, o czym wiem, że jest naukowo niemożliwe:
samoistne wytworzenie się prowadzące do ewolucji". Tak podsumował swój
intelektualny wybór wybitny naukowiec George Wald, biochemik i fizjolog,
noblista w dziedzinie medycyny."«
Mamy
tu jasno wyłożone rozumienie uczciwości. Nie znajdzie się, nie tylko ze świecą,
przykładu uczonego, który wybierając ateizm, nie zszedł z drogi uczciwości,
przynajmniej nikogo takiego, jak się wydaje, p. Rucki nie zna. I taki, mimo, że
wie, iż stąpa po drodze fałszu, nie zamierza z niej zejść, jeszcze się tym
bezczelnie chwaląc i pyszniąc. Przypomniała mi się fraszka o tym, że
„paraliż postępowy, najzacniejsze trafia głowy", i być może, mamy do
czynienia z takim przypadkiem.
Spokoju
nie daje mi inna sprawa. Otóż niepodważalnymi dowodami istnienia owej niepojętej
mocy mają być, w pierwszej kolejności, konstrukcja Wszechświata i konstrukcja żywej komórki. Argumenty historyczne, które są przywołane w dalszej części artykułu, nie są już tak istotne wobec tych dwóch.
Jednak
na świat, moim zdaniem, składa się jeszcze kilka innych bytów, np. atomy, będące
podstawą istnienia zarówno żywych komórek jak i całego Wszechświata. Żywa
komórka nie rozpoczyna owego łańcucha złożoności, jest jego którymś tam
ogniwem, Wszechświat, być może, kończy ten łańcuch, co więc z tymi
'ogniwami pośrednimi', albo z początkowym? Co z nimi? Czyżby one nie
dowodziły tego samego, a takie można odnieść wrażenie z lektury nie tylko
tego artykułu. Być może atomy z ich nieoznaczonością, jakąś taką
indywidualną nieprzewidywalnością zachowania ale zbiorowym determinizmem, nic
nie mają do powiedzenia. Między wymową komórek żywych, a milczącym
majestatem Wszechświata rozciąga się jakby jakaś poznawcza pustka, takie
przynajmniej odnoszę wrażenie.
Owa
siła, tak precyzyjna, dalekowzroczna i potężna, radzi sobie doskonale na tych
dwóch poziomach złożoności, gorzej jednak nieco jej idzie, gdy chodzi o sterowanie nieco bardziej pośrednim tworem, np. człowiekiem, zbudowanym na jej
wzór i podobieństwo, i przez nią samą. Nieomal codziennie wszystkie serwisy
informacyjne zasypują nas wiadomościami o kolejnych katastrofach naturalnych
oraz podłych postępkach rozlicznych ludzi, spadających na rzesze
sprawiedliwych bez uprzedzenia, często w sposób zdumiewająco okrutny. Patrząc
na losy pojedynczych ludzi i całych społeczeństw, całych pokoleń, trzeba
naprawdę włożyć sporo wysiłku, aby dostrzec przez tę zasłonę zdolność
przewidywania owej mocy, która, jak to zaznacza Autor „cały czas troszczy się o stworzonego przez siebie człowieka". Wygląda na to, że jednak najpierw
trzeba dać się powalić na kolana, aby z tej pozycji dostrzec albo jedno, tzn.
niepojętą złożoność komórki, albo drugie, czyli niepojętą precyzję i złożoność
Wszechświata. Niczego więcej już się dostrzec nie da, albo nie można. Tyle,
że samo zgięcie kolan może nie wystarczyć, należy dodatkowo ugiąć kornie
karku, a mózg przełączyć na tryb 'imprinting', czyli 'wpojenie'.
Gdyby
zaś ktoś, komu szkolne nauki zmąciły jasność myślenia, powziął jakieś
wątpliwości, to zawsze można go trochę postraszyć wizją wszechświata
ciut, ciut innego, ponieważ „nawet najdrobniejsza zmiana praw grawitacji
spowodowałaby katastrofę całego Wszechświata." Nie byłby to inny Wszechświat, w którym nas by zapewne nie było, jak by kto naiwnie mógł sądzić, byłaby
to katastrofa.
Widać z tego, że p. Rucki a razem z nim i my, jest niebywałym szczęściarzem, choć
my z innego powodu. Szczęście p. Ruckiego polega na tym, jak się domyślam,
że nie ma on żadnych wątpliwości moralnych. Jest uczciwy intelektualnie do
szpiku kości, a to pozwala mu równie uczciwie twierdzić, że o istnieniu
owej, szkoda, że niezbyt definiowalnej bo przecież niepojętej mocy, każdy
„intelektualnie uczciwy człowiek, niezależnie od swego wykształcenia,
kultury i pobożności, może z łatwością się przekonać". Ton
moralizatorski nie opuszcza p. Ruckiego do końca artykułu; słowo 'uczciwość' w tekście użyte jest dziewięć razy, 'nieuczciwość' — cztery razy.
Nasze szczęści polega na tym, że możemy się o tym od p. Ruckiego dowiedzieć.
Ktoś
przypomni — ale skąd ten powątpiewający w wielu miejscach ton? No cóż,
wystarczy nazwisko Autora wpisać, gdzie trzeba, aby dowiedzieć się o jego
rozlicznych innych osiągnięciach, w tym translatorskich. I to jest cały powód
mojego powątpiewania.
« Recenzje i krytyki (Publikacja: 18-04-2012 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 7956 |
|