Kiedy rozwinęło się trochę rzemiosło, a świat nie kończył
się na naszym brzegu rzeki czy polany, stało się oczywiste, że sam się nie
narodził, ale że ktoś go skonstruował, zwłaszcza, gdy okazało się, że
wszystko jest sensownie urządzone, czasem nawet sprzyjające człowiekowi
prostemu?
Z biegiem lat pytanie o pochodzenie zostało rozszerzone, ale
poprzednie odpowiedzi pozostały i są nam znane. Przybrały one formę mitów i wierzeń religijnych, w których lepiej czy gorzej odbija się rzeczywistość
czasów i tradycji, w jakich powstawały. Nie ma co się wdawać w szczegóły,
bo już czuję, że wchodzę na płyciznę, a jak tylko trafi się jakaś
mielizna, to ugrzęznę na niej na amen ku uciesze publiczności.
Wydaje mi się, że te pytania na początku nie wydawały się głębokimi,
dopiero później za takie je uznano, zwłaszcza, kiedy zaczęto dawać różne
wyjaśnienia na to samo, a zwolennicy boskich opcji poczuli się zagrożonymi w swym władztwie, nie każdy bowiem był i jest upoważniony do udzielania
odpowiedzi na jakieś bardziej szczegółowe pytania. Pytania nazwano głębokimi
chyba dlatego, aby odstraszyć niepowołanych do ich zadawania a zwłaszcza
odpowiadania po swojemu.
Psycholog
zapewne powie, że przy głębokich pytaniach nie chodzi wcale o odpowiedź, ale o wywołanie stanu, który ktoś nawet nazwał 'stanem pytającym', w którym
zaczynamy się zastanawiać, myśleć. Głębia wynika chyba też trochę z faktu, że odpowiedzi trzeba szukać codziennie, i wczorajsza niekoniecznie musi
być przydatna dzisiaj, zaś odpowiedź ogólna nie musi zbytnio przylegać do
każdego szczególnego przypadku.
Być
może bywa i tak, że próbujemy zadać tzw. 'głębokie pytanie' po to, aby
udzielić wyczerpującej odpowiedzi, którą dawno mamy przygotowaną, a cudza
nas specjalnie nie interesuje. A że tak bywa przekonuje mnie autor, od którego
zaczerpnąłem wyjściowy problem.
Pytanie,
od którego zacząłem znajduje się we wprowadzeniu, a odpowiedź na nie w trzecim rozdziale dzieła pod tytułem „Metakosmologia", które każdy może
sobie przeczytać
.
Wcześniejsze
rozdziały, tzn. poprzedzające trzeci, kończą się zestawem pytań szczegółowych,
na które nie padają odpowiedzi, ale które mają nas niejako przygotować do
odpowiedzi końcowej, wyjaśniającej wszystko i do końca.
Po stwierdzeniu, że 'istnieją indywidualne ludzkie umysły świadome
swego istnienia, czyli zdające sobie sprawę z tego, że istnieją' autor
proponuje 'zamiast mówić o ograniczonych lub o skończonych świadomościach
ludzkich, będziemy mówić o duchach skończonych. Duchem skończonym nazywamy
więc samoświadomą, aktywną substancję mającą intelekt, pamięć i wolną
wolę oraz ograniczoną wiedzę.'
Dalej dowiadujemy się, że 'zasady teorii kwantów odnoszą się
tylko do reguł przekazu informacji pomiędzy duchami skończonymi a duchem
nieskończonym. Nie dotyczą one samej natury (istoty) substancji duchowych, które
są niepoznawalne metodami fizycznymi. Zbiór duchów skończonych sądzi, że
znajduje się w jednej przestrzeni tworzącej wszechświat, ponieważ otrzymuje
od ducha nieskończonego wzajemnie skorelowane informacje. Przekaz tych
informacji podlega odpowiednim regułom, które odbieramy jako prawa
przyrody.'
Autor skromnie zaznacza, że podobnie myślał już gdzieś trzysta
lat temu słynny filozof irlandzki, przy okazji biskup kościoła anglikańskiego,
George Berkeley. To jego przewidujące wizje spowodowały, że dziś istnieje
rzeczywistość wirtualna, — zauważa, — czas najwyższy więc oddać temu
zasłużonemu prekursorowi antycypującego dzisiejszość, sprawiedliwość.
Tylko czy rzeczywistość wirtualna, istniejąca rzeczywiście, a nie idealnie,
gnieżdżąca się gdzieś po komputerach, nie okaże się, po bliższym
poznaniu, nie taka znowu duchowa i nie wciągnie nas podstępnie na manowce
materializmu, co może duchowi Berkeleya być niemiłe — tego zaczynam się
obawiać. Dla porządku przypominam, że Berkeley samemu Newtonowi dobrze zalazł
za pazury wyśmiewając bez litości jego metody rachunkowe, które, nie wiadomo
jednak, dlaczego, prowadziły do sensownych wyników.
Dalszy ciąg wywodów dzieła jest łatwy do przewidzenia, więc
nie będę go zdradzał. Nie jest to wprawdzie kryminał, nikt tam nikogo nie
zabija ani nie okrada z drogocenności. Mogę tylko ujawnić, że dwa pierwsze
rozdziały, można spokojnie pominąć, bo dotyczą astronomii i fizyki, czyli
rzeczy ogólnie znanych z innych, znacznie mniej odkrywczych dzieł.
I tu wydaje mi się leży przyczyna uznania owego pytania o pochodzenie, ewolucję i strukturę Wszechświata za jedno z najgłębszych. W tym konkretnym przypadku chodzi po prostu o to, by czytelnik zrezygnował z samodzielnego myślenia i zdał się całkowicie na odpowiadającego. Wystarczy,
że będzie wiedział, iż są to pytania przyprawiające o zawrót głowy, a już
poczuje się jak po dłuższej jeździe na karuzeli. W tym stanie lekkiego oszołomienia
można próbować przemycić każdą niedorzeczność, czyli, mówiąc językiem
współczesnym 'wcisnąć kit'.
Książkę można polecić śmiało każdemu, nawet najbardziej wrażliwemu,
boć przecież śmiech to zdrowie a masaż przepony podobno dobrze działa także
na serce.
Widzę, że wszystko to nader płytko ująłem, ale zawsze miałem
strach przed głębią, nie nadaję się na pasażera batyskafu ani pracownika
łodzi podwodnej, byłbym tam tylko bezużytecznym balastem i połykaczem
powietrza, którego w tych urządzeniach nadmiaru nie ma. Proszę więc uwzględnić
tę moją słabość i oszczędzić mi zbędnych pytań.
Na koniec sam sobie zadałem pytanie, zainspirowane, a jakże,
Berkeleyem: Czy moje dostrzeżenie wspomnianego dzieła jest równoznaczne z zaistnieniem jego Autora?
Głębia w odróżnieniu od głęboty jest fascynująca i może skłaniać do ciekawszych pytań niż to, kto pociąga za sznurki.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.