|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Dobre pytania [1] Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Czy
szanowni bywalcy portalu spostrzegli, jak rozpleniły się tzw. 'dobre
pytania'? Zauważcie jak często politycy, po usłyszeniu jakiegoś pytania, z radosnym uśmiechem oznajmiają — dobre pytanie! Znaczy to, że mają na nie
gotową odpowiedź, w ich pojęciu błyskotliwą, może nawet wcześniej dokładnie
obgadaną z pytającym (takie rzeczy zdarzały się przeszłości). Natomiast
pytanie, na które nie znają odpowiedzi, albo nie mogą jej udzielić, jest
zazwyczaj pytaniem tendencyjnym, złośliwym, nieuczciwym, nie na miejscu i t.p.
Nie
wiem, czemu to przypisać, ale zauważyłem, że od pewnego czasu drażni mnie
też określenie 'głęboki'. Nie chodzi o to, abym kwestionował głębokość
np. jeziora Hańcza czy Bajkału, albo usiłował zastąpić to określenie
innym. Nie, aż tak źle ze mną jeszcze nie jest. Jednak, gdy słyszę, że ktoś
zadał głębokie pytanie lub wypowiedział głęboką prawdę, wtedy zbiera we
mnie jakaś odruchowa irytacja. A ponieważ słowo mnie drażni zamiast
zastanawiać, więc powodu do tego żadnego racjonalnego zapewne nie ma, jednak
coś działa na moją podświadomość i wyzwala złe emocje. Trzeba więc się
tych złych emocji w sposób racjonalny pozbyć, wszak sama nazwa portalu
„Racjonalista" użyczającego mi swego miejsca do czegoś w końcu zobowiązuje. Mógłbym, co prawda, idąc za przykładem
dwóch znakomitych mężów, choć nie jest to liczba dokładna, ale dwa
nazwiska przykład firmują, jedno od paru już wieków, drugie od paru dni,
przybić gdzieś, do jakichś drzwi odpowiedni manifest, ale czy to byłoby
racjonalne, sam nie wiem? Trzeba przyznać, że najnowszy przykład przybijania,
bez użycia gwoździ, wyłącznie taśmą samoprzylepną, jest godny naśladowania,
przynajmniej zarzut o umyślne zniszczenie czy choćby uszkodzenie mienia
prywatnego będzie trudniej postawić.
Przymiotnik
'głęboki' używany jest w najrozmaitszych sytuacjach i kontekstach, jednak
uzyskuje szczególną moc, jeśli dotyczy pytań. Jest też pewne niepisane
ograniczenie — do zadawania takich pytań nie każdy jest uprawniony. Ja, na
przykład, nie jestem. Odnoszę nawet wrażenie, że liczba takich osób w naszym kraju, jest też nader krótka, szczerze powiedziawszy, jest ona pusta.
Jeżeli jednak ktoś decyduje się na zadanie takiego pytania, to albo
natychmiast wskazuje, kto je pierwszy sformułował, i zazwyczaj okazuje się,
że jest to ktoś, przy którym momentalnie karlejemy, zanikamy, niczym Alicja
po przejściu na drugą stronę lustra albo Olo Jedlina czy Kwintek wracający
do Szuflandii, albo kategorycznie stwierdza, że jest to pytanie głębokie, a wtedy grzeczność nie pozwala rozmówcy zaprzeczyć. Pewne pytania po prostu
uchodzą za głębokie, ale co to ma konkretnie oznaczać, co się w tych głębinach
kryje, nie wiadomo, wystarczy, że przyjęło się za takie je uważać.
Być
może, lista pytań głębokich nie jest znowu taka obszerna i wszystkie dawno
już zostały zadane, chociaż nigdzie takiego spisu nie znalazłem. Jeżeli tak
jest, to i odpowiedzi na nie powinny być także znane. Ostatecznie, żył ongiś
taki filozof, który twierdził, że całą filozofię da się sprowadzić do
poszukiwania odpowiedzi na jedno pytanie i nawet to przekonująco uzasadnił.
Ale żeby nie obracać się w abstrakcji przytoczę jeden przykład takiego
pytania i zastanowić się nad jego głębią.
Właśnie
przeczytałem takie zdanie: 'Jednym z najgłębszych
pytań, jakie można postawić przed nauką, to pytanie o pochodzenie, ewolucję i strukturę wszechświata.'. Z jakichś względów autor uznał je za głębokie,
ale, z jakich, tego w dalszym ciągu swego kilkudziesięciostronicowego tekstu
nie wyjaśnił. W pierwszej chwili pomyślałem, że jest po prostu ostrzeżenie.
Wiadomo nie od dziś, że w głębiach, wszystko jedno czego, może to być
skromna rzeczułka wezbrana po ulewie, a może to być i Rów Mariański, czają
się rozliczne niebezpieczeństwa. Może więc autor chciał mnie, czytelnika,
ostrzec przed pochopnym zapuszczaniem się w otchłań swego dzieła, bez wcześniejszego
wyposażenia się w odpowiedni strój ochronny tudzież oręż, zupełnie
nieprzeszkolonego i niepoddanego odpowiednim testom sprawdzającym. Jednak dwa
akapity dalej autor uspokaja — żadne niebezpieczeństwa, nawet prostemu człowiekowi,
po maturze, podczas lektury nie grożą.
Dlaczego to pytanie zostało określone jako głębokie? — Oto
jest pytanie. Z treści pytania wynika też, dla mnie w sposób oczywisty,
istnienie co najmniej jeszcze jednego, i to jeszcze głębszego pytania, a także
co najmniej kilku pytań o tym samym poziomie głębi. Inne pytania są, co również
wydaje mi się oczywiste, pytaniami płytszymi, jeszcze nie płytkimi, ale płytszymi.
Niestety, żaden przykład nie został przytoczony, tak samo jak to pytanie najgłębsze.
Być może, tylko wiadomo o jego istnieniu lub, stojąc uparcie na gruncie
logiki, jest możliwe jego sformułowanie albo będzie to możliwe w przyszłości.
To ciągłe moje pytanie o jakieś przykłady, też mnie samego coraz bardziej
denerwuje.
Kiedy tak zacząłem się zastanawiać nad samym sobą, zrozumiałem,
że nie powinienem niczym się irytować, nawet od dawna powinienem być
uodporniony na głębokie pytania i przygotowany do racjonalnego zachowania się w ich obliczu, a nawet udzielenia na wiele z nich wyczerpującej odpowiedzi. Do
takich sytuacji powinno mnie przygotować życie. W trakcie swej pracy
zawodowej, nieomal dzień w dzień, moi przełożeni zadawali mi przy każdym
spotkaniu jakieś głębokie i przemyślane pytania, np. 'co słychać,
kolego?', 'Kolego, a co z planem?', Czy pamiętacie, towarzyszu, o kolejnych zobowiązaniach?' i t.p. Z tych pytań można było zorientować się w nastroju szefa oraz swojej aktualnej pozycji rankingowej. Jeśli natomiast
szef pytał:, 'co się tam u was dzieje?' czy 'co znowu spiepszyliście?', a bywało, że to pytanie miało swój dalszy ciąg, który dzisiaj mógłby być
przedmiotem zainteresowania nawet prokuratora, jako przykład mobbingu, zaś
wtedy była to zwyczajna, tzw. 'męska rozmowa', był to znak, że do jego
uszu dotarły fałszywe informacje, rzecz jasna, w postaci złośliwej plotki
lub pomówienia, które zinterpretował w sposób dla mnie niekorzystny,
niesprzyjający dalszej karierze. Jeżeli zaś pytanie brzmiało:, 'co ty tam
wyprawiasz?, czyli było sformułowane nieomal imiennie, choć nie po nazwisku,
był to jak najgorszy znak. Czasem było ono zapowiedzią rychłego awansu
poziomego, a czasem jeszcze czegoś gorszego, bo nasz szef stosował w polityce
kadrowej metodę konika szachowego, tzn. o dwa stopnie w górę i w bok, lub o jeden stopień, ale do spraw, o których nie miało się żadnego pojęcia.
Oczywiście, taki ruch pociągał za sobą szereg innych awansów lub
przegrupowań. I choć zakład, w którym pracowałem był spory, wydawało się
czasem, że już wszyscy zajmowali wszystkie możliwe stanowiska, ale i na to było
proste lekarstwo — reorganizacja. W ten sposób pojawiały się przed nami
nowe możliwości rozwojowe, podnosiliśmy swoje kwalifikacje zawodowe, a wszystko to zawdzięczaliśmy naszemu dyrektorowi, dobrodziejowi.
Te męskie rozmowy, zwłaszcza konieczność ich okresowego
przeprowadzania, były prawdopodobnie jedną z przyczyn niechętnego awansowania
kobiet na stanowiska kierownicze, ale te, które awansowały, potrafiły również
rozmawiać po męsku.
Co to ma wspólnego z głębokimi pytaniami? — Ano to, że na żadne z nich szef nie oczekiwał odpowiedzi, bo on od dawna wiedział, co zrobić, aby
trzymać nas wszystkich w szachu. Z początku, zwłaszcza ktoś nowy, usiłował
wyjaśniać, tłumaczyć, wyliczać, był nawet taki spryciarz, który posłuchawszy
rad z jakiegoś kursu kadry kierowniczej, przygotował listę problemów, które
może rozwiązać tylko dyrekcja, aby on mógł owocniej pracować. Nic z tego,
nasz dyrektor wcześniej był na takim kursie i kartki nawet do ręki nie wziął,
nie z nim takie numery. Piękne to były czasy.
Jak widać, jego metoda poszukiwania odpowiedzi na głębokie
pytania, ogólniej — rozwiązywania problemów, polegała na zmianie rozwiązującego.
Ponieważ nie od dziś wiadomo, że cudze problemy są płaskie i trywialne, w zasadzie to nie są żadne problemy, więc czasem udawało się takiemu nowemu
coś rzeczywiście rozwiązać. Bardziej zaprawieni życiowo spokojnie
przechodzili nad zastanymi do porządku dziennego, czyli, jak się to już wtedy
mówiło, zamiatali sprawę pod dywan.
Tę metodę zamiatania stosowali nieomal wszyscy, więc po pewnym
czasie dywan okazał się zbyt mały i problemy przerosły również mojego
dyrektora. Problemy, bowiem, są często memami i mnożą się tak jak one,
czyli w sposób epidemiczny.
Pytanie zacytowane na wstępie, nie dokładnie w takim brzmieniu,
lecz zbliżone w sensie, zadawali sobie zapewne ludzie od dawna, chyba znacznie
wcześniej niż nauczyli się pisać, a kilka odpowiedzi, i to na piśmie,
znamy. Wydaje mi się, że pytanie to pierwotnie dotyczyło tylko pochodzenia,
nawet nie wszechświata, a tylko tego, co wydawało im się całym światem, być
może, jeszcze wtedy nie zauważali żadnej różnicy między swoim światkiem a wszechświatem. Oczywiście, o ewolucji i strukturze nawet nie myśleli, choć
może to wcale takie oczywiste nie jest. Jednak ewolucja, tak jak dziś ją
rozumiemy, oznacza pewną zmienność, a sprawę komplikuje fakt, że czym innym
jest ewolucja dla biologa, a czym innym np. dla geologa. W biologii za zmienność
odpowiadają przypadkowe mutacje a za jej wynik nieprzypadkowy dobór naturalny, w geologii zaś, choć np. góry powstają, rosną i stopniowo zanikają, nic
nie jest przypadkowe, bo determinują wszystkie te procesy prawa fizyki i chemii, nie ma też żadnego doboru naturalnego.
Po cóż było pytać o strukturę świata czy czegokolwiek innego,
skoro ta struktura była widoczna jak na dłoni. Na czele stoi naczelnik rodu,
na czele wsi jakiś starosta, nad nim jest wojewoda, książę, król albo nawet
król królów. Oczywiście, co kraj to obyczaj, różnie się ci władcy
nazywali, różne bywały zakresy ich władzy i kompetencji. Widać też było,
że każdy z władców ma swoje sługi, a na samym dole, u podstawy stoją jacyś
tam niewolnicy albo chłopi. Wszędzie dookoła jest tak samo, a więc wszystko
zorganizowane jest według tej uniwersalnej, boskiej zasady. A w niebiosach porządek
jest taki sam, tyle, że doskonalszy, bo ziemski porządek opiera się właśnie
na porządku niebieskim. Ot i gotowa odpowiedź.
A pochodzenie, przynajmniej jednostkowe, też nie nastręczało żadnych
tajemnic. Życie biologiczne toczyło się tuż obok, w sposób jawny i nieskrępowany.
Koguty uganiały się za kurami, psy i koty także miały swoje wiosenne
obyczaje, bydło domowe i dzikie zwierzęta też, a co robią ludzie nie było
specjalną tajemnicą, przynajmniej dla prostego ludu. Potem ptaki wysiadywały
jajka, psy się szczeniły, kotki kociły i każdy mógł się dowoli napatrzeć
narodzinom, czasem również ludzi. Więc i świat się jakoś tam narodził,
niewykluczone nawet, że z jajka.
1 2 Dalej..
« Felietony i eseje (Publikacja: 25-06-2012 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8142 |
|