|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Antyklerykalizm
David Hume. Religia jako zatruwacz dnia codziennego Autor tekstu: Piotr Napierała
Wierzący
często mówią i piszą, że religia jest człowiekowi potrzebna, by miał on
moralne oparcie, poczucie zakotwiczenia w kulturze i by mógł odróżnić dobro
od zła. Równie dobrze można by odpowiedzieć i to z dużą dozą słuszności,
że odrzucenie religii jest człowiekowi potrzebne, by mógł on samodzielnie
zastanowić się nad swoim postępowaniem i nad jego wpływem na innych ludzi,
by miał poczucie zakotwiczenia w rzeczywistości (która więcej jest warta niż
pusta skorupa tradycji) i by mógł dostrzec prawdę, czyli świat taki jakim
jest. Kościoły wiedzą o tym,
dlatego szermują słowami, które znaczą coś innego niż nazwa sugeruje, np.
zbiór preferowanych obecnie mitów (np. KrK korzysta może z 3% tego co w Biblii napisano, a więc jest bardzo wybiórczy, nie bez kozery czasem luteranie
uważają, że katolicy nie są chrześcijanami) z wewnętrznie sprzecznej grubaśnej książki zwanej Biblią, spisanej prze
niewiadomo kogo (było tych autorów pewnie z 50) na przestrzeni setek lat, ten
zbiór mitów nazywają „prawdami wiary". To wielka buta, nazwać „prawdą"
coś, co jest jedynie pobożnym życzeniem. Religia jest więc trochę jak urzędnik,
na którego scedowaliśmy własne sprawy i już nie musimy myśleć o pewnych
rzeczach, tym urzędnikiem jest zresztą pastor lub ksiądz. Najlepszym dowodem
na to, że krytycy religii mają rację jest zamykanie im ust, a więc uciekanie
się do przemocy. Tak samo zrobił np. Cromwell, gdy płk Ireton zapytał go
czemu złamał obietnice dane swym żołnierzom. I co miał biedny Crommie
odpowiedzieć? Przecież wiedział, że Ireton ma rację.
Mógł go tylko uciszać.
Istnieje
stałe napięcie między wiarą a religią. Wiara wierzącego zmienia się każdego
dnia. Czasem zanika, czasem jest
silna, czasem odnosi się rzeczywiście do kosmosu, a czasem do tego co mówią
sąsiedzi i rodzina. Czasem wiara jest wyuczona, a czasem refleksyjna. Jedyny
problem społeczny związany z nią polega na tym, że wierzący gloryfikują
pewne wartości, które często mało mają wspólnego z godnością i wolnością
innych ludzi. Ważniejszy bywa dla nich brodacz na chmurce niż rodzina i to
jest bardzo smutne. Religia jest stała, lub mało zmienna, bo naruszenie mitu
narusza „prawdy wiary". Wiarę kształtuje mózg i pobożne życzenia,
religię — instytucje religijne i sekty.
Mój
ulubiony filozof David Hume pisał, że tzw: „cnoty mnisie" stępiają umysł i alienują człowieka od innych [ 1 ] i są po prostu nieprzydatne społecznie; lepiej coś kupić (dać zarobić) niż
modlić się i faktycznie liczba uszczęśliwionych przez nas ludzi wynosi w obu
wypadkach odpowiednio 1 i 0. Hume był prawdopodobniej agnostykiem, ale w owych czasach wolał udawać deistę,
to było
łatwiejsze do przełknięcia dla nieco zanadto „uduchowionych" (p. Jacek
Tabisz słusznie przypomniał niedawno, że wrażenia „duchowe"
jak zachwyty nad sztuką, to tak naprawdę wrażenia mózgowe i zmysłowe)
Edynburczyków. Chociaż i tak nie dali mu katedry na uniwersytecie, by nie
„psuł" swym sceptycyzmem hojnie wspierającej „uduchownionych"
pasibrzuchów młodzieży.
By ukryć agnostycyzm, Hume pisał o religii w formie dialogu („Dialogi o religii naturalnej") między deistą, sceptykiem i teistą o śmiesznych
greckich imionach (nieśmiertelne papugowanie Platona [ 2 ],
no cóż najlepszym się zdarza). W dialogach, wszyscy uczestnicy przyjmują istnienie jakiejś nadprzyrodzonej siły,
ale mówią także o np. epikurejskiej koncepcji boga słabego, lub nie
zapobiegającego złu, a wiec złego, i o wiecznych przemieszczeniach materii,
która tworzy nasz świat przez cały czas. Zdania sceptyka Filona są jednak równoważone
przez wypowiedzi pozostałych uczestników sporu, choć czasem wyraźnie na siłę,
tak by Hume nie miał kłopotów wydawniczych i innych [ 3 ].
Hume
nie widział w religii, w przeciwieństwie do wielu innych filozofów oświecenia,
produktu ludzkiej głupoty, lecz przede wszystkim produkt niezaspokojonych
potrzeb. Zwłaszcza poczucia bezpieczeństwa i poczucia opieki, lecz żadna
religia nie pomaga, strach nie maleje, a jej rozwój instytucjonalny i intelektualny powoduje ogólny wzrost nietolerancji w stosunkach międzyludzkich,
który zamienia strach metafizyczno egzystencjalny w zwykły strach codzienny
przed przemocą [ 4 ].
Hume poleca filozofię i refleksję w miejsce religii. Naturalną religią dla
Hume’a jest politeizm, bowiem jest on najlepiej „dostosowany" do problemów
dnia codziennego, mieliśmy więc larwy, lary, boginie domowego ogniska, a teraz
mamy Maryję i świętych-patronów [ 5 ]
różnych zawodów.
Hume
dyskutuje z religią jako jednym ze sposobów zagospodarowania wiary jednostki.
Wiara nie jest jednak tym samym co religia. Wiara czyni nas jakby podatnymi na
religię. Protestanci przynajmniej są uodpornieni na mit, jakoby wszyscy wierni
powinni być w „jednej, powszechnej, świętej i przy okazji też
apostolskiej" firmie, a przecież ludzie mają różne systemy wartości, które
pochodzą z rozmaitości ich przeżyć i doznań. Prawo może być jedno i takie
samo dla wszystkich, ale nie systemy wartości. Prawo reguluje spory między
tymi rozmaitymi ludźmi. Protestanci sprzeciwili się tej koncepcji religii, która
kładzie nacisk na instytucjonalny ścisły nadzór nad wiernymi. Pastor jest
nauczycielem, ale bardziej kolegą i przyjacielem, niż ojcem i nadzorcą, którym
jest z kolei ksiądz katolicki. Protestant widzi Watykan takim jaki on jest;
ambitną instytucją-państwem, która wchodzi z butami do innych państw (i w dodatku nigdy się nie zmienia i nigdy nie przeprasza, co najwyżej ustępuje
przed naciskiem [ 6 ]).
Oddany Katolik zrozumiałby o co chodzi, gdyby miejsce egzotycznego włoskiego
polis — Vaticano zajęła Vaduz — stolica Lichtensteinu. Lichtenstein też
jest monarchią niemal absolutną, też jest mały jak nie wiem co i obrzydliwie
bogaty. Co by to było, gdyby Lichtenstein założył Kościół, handlował
relikwiami i mówił co mają robić
władcy i obywatele innych państw… KrK mordował, kradł, oszukiwał,
torturował i zamęczał w więzieniach wszystkich, którzy się z nim nie
zgadzali, wobec silnych stosował uniki i szukał słabych punktów. Sprzedawał
obraz słodkiego bobaska Dżizus, a potem do drzwi pukała inkwizycja, i tak
przez 1000 lat, ale nie to jest najgorsze. Najgorsze jest to, że KrK ogranicza i niszczy życie ludzkie na co dzień, po kawałeczku. Każdy wybór życiowy
czyni trudniejszym i każe stawiać na równi bzdury i sprawy ważne. Niektórzy
ludzie tak bardzo chcą zostać zbawieni, że się temu poddają, choć kto by
chciał żyć bez ciała w niebie przez miliony lat, by wiecznie kontemplować
chwałę boga ?????? Gorzej, jak sami nie mają wcale nadziei na zbawienie, ale
uważają, że tak trzeba i już, są to zwykli kościelni faszyści, a nie
chrześcijanie.
Wierzący,
którzy chcą być wierni i bogu i Kościołowi są narażeni na wybory między
dobrem mitów i firmy, a np. dobrem ich członków rodziny. Czym jest zakaz
normalnej medycznej antykoncepcji jeśli nie anty-humanitarnym utrudnieniem?
Czym jest zakaz onanizmu u dorastającej młodzieży (tego na szczęście
rodzice nie skontrolują) czy seksu przedmałżeńskiego, a nawet mieszkania
„na kocią łapę" (a jak mają się ci ludzie zorientować czy dobrze im
razem? — ano tak zapomniałem, liczą się tylko nowi dawacze na tacę), jeśli
nie ograniczeniem najbardziej naturalnych — i podkreślmy — nieszkodliwych a wręcz zbawiennych — odruchów ludzkiego ciała i umysłu (tak tak seks
zaczyna się w mózgu). Czym są ograniczenia wprowadzane przez katolickich
rodziców (podobnie robią te baptyści w USA) co do domowego Internetu (tak
robił m.in. katolik Mel Gibson, który odkąd się rozpił nie jest już wzorem
do naśladowania dla rozpasanego Holywood, na łamach „Najwyższego Czasu"),
jeśli nie chęcią by ich dzieci nie poznały prawdy o świecie i by akceptowały
propagandę zbawienia bez zastrzeżeń? Czym jest kultywowanie obrazu
patriarchalnej katolickiej tradycyjnej rodziny, wielokrotnie częstszej wśród
katolików niż wśród ludzi zdystansowanych do religii,
jeśli nie żądaniem od kobiety, by wyrzekła się ambicji i to na wielu
poziomach (musi rezygnować zarówno z pracy, jak i z podkreślania swej urody
wielu katolików np. potępia makijaż)
Najgorsze, że niejedna katolicka zgorzkniała kura domowa
sama stwarza sobie taką sytuację i sobie to chwali, co gorsza przekazuje swoją rezygnację jako świętą zasadę
dorastającej córce,
która też będzie musiała uporać się z konkurencją miłości wobec
bliskich i oddania bogu (czyli de facto nauczycielom z KrK).
Przypisy: [ 1 ] S. Jedynak, Hume, Wiedza Powszechna Warszawa 1974, s. 214. [ 2 ] Uwielbienie Platona jeszcze nie minęło, mimo znakomitej krytyki Poppera.
Platona który był — przypomnijmy — twórcą żelaznej dyscypliny
szkolno-wychowawczej, dziedzicznej arystokracji mądrali i faszyzmu, do którego to filozofa odwoływał się wczesnośredniowieczny
karzeł intelektualny czyli KrK). Platon, tak jak Rousseau, powinien zostać
raczej zapomniany, bowiem jego myśl jest destrukcyjna dla społeczeństwa
(zwł. liberalnego). Rozsądny Hume w niczym Platona nie przypominał, ale i tak dał się nieco zwieść magii jego imienia. Platon, w przeciwieństwie
do Hume’a i Rousseau został
zawłaszczony i namaszczony przez KrK, chociaż jego koncepcje są o wiele
prymitywniejsze niż tamtych dwóch myślicieli. Stąd mało kto zaatakuje
go frontalnie, choć był de facto faszystą. [ 3 ] S. Jedynak, Hume, s. 93-98. [ 4 ] S. Jedynak, Hume, s. 100. [ 6 ] Vide: A. France, Kościół a rzeczpospolita, Wrocław 2009. « Antyklerykalizm (Publikacja: 28-06-2012 Ostatnia zmiana: 04-07-2012)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8150 |
|