|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Tematy różnorodne » Na wesoło
Homeostat Autor tekstu: Wiktor Kris
Gdyby
sir William Ashby, brytyjski neurolog i pionier cybernetyki, dożył do szóstego
sierpnia tego roku — obchodziłby sto ósme urodziny. Sir Ashby zbudował
pierwszy homeostat.
W
ogólnym zarysie, homeostat to takie chytre, modelowe ustrojstwo, wzorowane na
żywym organizmie, które, tak jak organizmy żywe, posiada zaprogramowaną zdolność
samoregulacji parametrów potrzebnych do sprawnego funkcjonowania. To na tej
zasadzie wszelkie ssaki, z nami włącznie, utrzymują stałą temperaturę ciała,
odczyn kwasowo-zasadowy i stężenie elektrolitów osocza krwi.
Z
uwagi na złożoność naszych organizmów, odpada tu intuicyjne, a nawet świadome
sterowanie takimi — jak nam się wydaje — przyziemnościami. Za sprawą
homeostazy dzieją się one automatycznie. Dzięki niej mamy czas i siły do
realizowania celów wyższych, możemy też zająć się myśleniem, niektórzy
nawet twórczym. Przynajmniej powinniśmy, jeśli już natura, a właściwie
ewolucja, dała nam taki komfort. Wszystko wskazuje jednak na to, że Ashby nie
wymyślił prochu, ściągając z natury. Dużo dawniej znaleźli się lepsi od
niego.
Na
samym początku naszej ery, grupa początkujących biznesmenów w tunikach wykorzystała popularność pewnego, przyzwoitego skądinąd,
nazarejczyka, z zawodu nauczyciela. Przypuszczalnie nauczyciela etyki — o ile
takie pojęcie już istniało. Po zamordowaniu go na zlecenie konkurencji, przez
odważnie raczkującą już rzymską mafię, wyszczekane „młode
wilki", nazywane wówczas „apostołami", znalazły na rynku niszę, w której ich następcy dotrwali do czasów obecnych.
Genialny
biznesplan polegał na założeniu, pod ideowymi hasłami zlikwidowanego przywódcy,
firmy, która nie oferując towaru, a jedynie niematerialne usługi, uzależniałaby
od siebie swych klientów. Nisza w rynku była olbrzymia. Mimo działalności
starszych dilerów, którzy handlowali dużo wcześniej, ale z mniejszym
tupetem, firma rosła jak na drożdżach, pączkując najpierw w sieć, potem w konsorcjum i dążąc do imperium. Mnożyły się spółki — córki i filie,
znajdowali się poddzierżawcy, ale założycielskie zasady pozostały
niezmienne. Oferta też. Firma zainwestowała w kreowanie świata alternatywnego i dostarczała w gotowym opakowaniu nadzieję na lepsze w nim życie, uwalniała
od atawistycznego lęku przed śmiercią, prała na życzenie brudne sumienia i w miarę pozyskiwania szerszego kręgu odbiorców tego chłamu, gwarantowała
społeczną aprobatę. Potem było już łatwo położyć łapę na wszelkich
dziedzinach ludzkiej działalności; na polityce i wojskowości, na prawie i handlu, na bankowości, na szkolnictwie, na sztuce, nawet medycynie.
Manipulując
kierunkami rozwoju nauki, skrzętnie dbano o permanentny stan niedoinformowania,
który sprzyjał rozkwitowi firmy. Niechętni monopolowi szli z dymem stosów, a klienci drobnych, egzotycznych dilerów na obcych rynkach, kładli się pokotem
pod naporem służb porządkowych, wyposażonych w logo „jedynie słusznej
firmy". Jednocześnie skrzętnie dbano o rozmnażanie się populacji właścicieli
„karty stałego klienta" i o dziedziczność samej karty, którą
nazwano „Tradycją" lub „Wartościami". Najczęściej
dziedziczący nie zdawali sobie jednak sprawy z tego, że zostają dziedzicami.
W
zamian za usługi, które z czasem zamieniły się w towar, firma chciała tylko
kilku drobiazgów; wszelkich dóbr doczesnych, władzy i posłuszeństwa. Dzięki
nim można było wytwarzać nieograniczoną ilość towaru, którym były nowe
filie firmy, pomniki prezesów-założycieli i najwymyślniejsze gadżety.
Rozszerzano władzę na wszelkie dziedziny życia i inwestowano w reklamę, która z postępem cywilizacji stała się wszechmocna. Dbano też o zdobywanie nowych
rynków — na Wschodzie i na Zachodzie. Układ zaczął napędzać się sam,
zapanowała równowaga między popytem a podażą. Ta ostatnia, na wszelki
wypadek, zawsze trwała jednak o dwa kroki w awangardzie. Ponieważ firma
kontrolowała już prawie wszystko, mogła zająć się kontrolowaniem samej
siebie. Weszła a stan własnej, błogosławionej homeostazy, polegającej na
kurczowym utrzymywaniu swego organizmu przy życiu.
I
byłoby bardzo pięknie, gdyby nie jeden aspekt sprawy. Brak autonomii tego układu.
Firma nie stanowi bytu samodzielnego, ale żyje i działa na ciele społeczeństwa.
Nieuleczalność nowotworu złośliwego, polega między innymi na tym, że komórki
nowotworu wywodzą się z prawidłowych tkanek ustroju, lecz wskutek cech
patologicznych nie podlegają homeostazie i rozrastają się w sposób
niekontrolowany w ciele żywiciela, czerpiąc z jego ustroju materiały
energetyczne.
Chyba
bardziej bylibyśmy, sir Ashby, (z całym szacunkiem), wdzięczni za
skonstruowanie onegdaj jakiegoś (na początek malutkiego), prototypowego
antyhomeostatacika. Teraz po ptakach.
« Na wesoło (Publikacja: 24-09-2012 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8377 |
|