Tematy różnorodne » Na wesoło
Zupa z gwoździa do trumny z św. pamięci wkładką Autor tekstu: Marcin Kruk
Ciotka Julia dostała kartę powołania do niebytu jeszcze we
październiku ubiegłego roku. Wcześniej miała kilka odroczeń, tym razem sprawa
była w zasadzie nieodwołalna, chyba, żeby liczyć na cud. Podczas gdy wcześniej
odroczenia załatwiali fachowcy, teraz można było tylko oczekiwać wstawiennictwa,
czyli kumoterstwa ze strony znajomego świętego. Najbardziej znajomy święty nie miał jeszcze papierów, ale
same papiery były uzależnione od zdolności załatwiania spraw po znajomości.
Istniały poszlaki, że coś komuś załatwił, ale w cechu traktowano to nadal jako
test egzaminacyjny podlegający sprawdzaniu.
Problem polegał na tym, że ciotka Julia nie uznawała
protekcji i nawet fachowcowi wolała zapłacić niż skorzystać z przysługujących
jej przecież znajomości. W młodości, studiując w Krakowie, spotkała się dwa czy
trzy razy z przyszłym świętym i nawet zainteresowała go wówczas swoją niechęcią
do jego poglądów, ale stanowczo odrzucała możliwość ubiegania się o szczególne
względy. Teoretycznie chodziło o zasady, twierdziła, że tego rodzaju
wstawiennictwo jest niemoralne. Niektórzy nie bez racji podejrzewali, że ta jej
bezkompromisowość może płynąć z niewiary. Ciotka Julia bowiem nie wierzyła.
Wszyscy byli przekonani, że gdyby wierzyła, to przecież w tej sytuacji, z pewnością poprosiłaby o wstawiennictwo.
Przyznawała, że jej niewiara ma tu pewien związek z całą
sprawą, ale nawet gdyby wierzyła, to takie prośby o wstawiennictwo byłyby dla
niej krępujące. Co innego ofiara bezpośrednia, spalenie na specjalnym ołtarzu
muchy lub komara zabitego na chwałę Pana, ale takie pokrętne szeptanie do ucha
kandydatowi na świętego, żeby mi załatwił coś na lewo, to jednak jakoś nie tak.
Spór o wartość protekcji uczynił z umierania ciotki Julii
cyrk. Część rodziny cierpiała z powodu dysonansu poznawczego i pomieszania
obrażonych uczuć religijnych z zadawnioną sympatią do powszechnie lubianej
odchodzącej krewnej. Dla części krewnych irytująca była również jej pogoda
ducha. Jej beztroskie umieranie wydawało się ubliżać ich godności. Oferowali jej
współczucie, ale zbywała ich lekceważąco prosząc, żeby raczej opowiedzieli coś
wesołego. Nie przychodziło im nic do głowy, więc mówili, że się za nią modlą.
Wprawny obserwator mógł zauważyć, że spuszczała w takich momentach powieki, żeby
nikt nie widział jak wznosi oczy do sufitu. Oni jednak poczuwali się w obowiązku
dopominania się o protekcję dla niewierzącej krewnej.
— Boję się, że on może im odmówić i będą się czuli
zawiedzeni.
— Jakoś przeżyją — powiedziałem i ugryzłem się w język.
Ciotka Julia spojrzała na mnie z uśmiechem, który
pamiętałem od niepamiętnych czasów. Opowiadałem jej o pracy i o domu, tak jakby
była tu uwięziona ze złamaną nogą, czy inną przejściową dolegliwością. Zawsze
wywoływała konsternację mówiąc o rzeczach, o których inni woleli milczeć. Tym
razem wiodącym tematem było umieranie jako takie.
Pozałatwiała swoje sprawy i wydała dyspozycje w kwestii
kremacji oraz starań o rozsypanie prochów w górach. Przygotowała nawet stosowne
pismo do władz rozpoczynające się od słów:
Ja, niżej podpisana
nieboszczka, w chwili sporządzania tego dokumentu w pełni jeszcze świadoma
posiadaczka przeznaczonego na spopielenie ciała, uprzejmie zwracam się do
odnośnych władz z prośbą o łaskawe zezwolenie mojemu mężowi na rozsypanie
wydanego przez krematorium popiołu, reprezentującego moje doczesne szczątki, w miejscu przeze mnie za życia wskazanym.
W razie odmowy przyrzekam
straszyć zarówno osobę, która wydała decyzję odmowną, jak i jej przełożonych.
Z jakiegoś powodu ciotka Julia chciała, żebyśmy wszyscy
poświadczyli jej własnoręczny podpis, jednak wierzący odłam rodziny, nie tylko
odmawiał, ale i wyrażał głęboką niechęć wobec tych planów. Zapewne ich
dyskomfort skłaniał ciotkę do pytania ich o radę w kwestii wyboru modelu
wiklinowej trumny.
Zawsze lubiła lekkie, wiklinowe meble i miała bzika na
temat koszyków. Ciotka Julia kojarzyła się z koszem kwiatów, lub z koszem owoców
stawianym na stole. Wiklinowy koszyk w jej ręku niemal o każdej porze roku był
jakiś wiosenny.
Dotrwawszy do zimy mówiła, że ma nieśmiałą ochotę na
wiosnę, ale sprawa pozostaje w gestii Natury i jeśli jej organy rozpoczną strajk
generalny, to zamierza zarządzić lockout. Wiedziałem, że jej organy dawno już
zaczęły strajk generalny, więc następnego dnia przyniosłem jej z kwiaciarni
gałązkę białego bzu. Uśmiechnęła się, dając do zrozumienia, że akceptuje
oszustwo.
Wbrew zaleceniom ornitologów siostry wysypywały na parapet
okruchy bułki, żeby zwabić ptaki.
— Umieranie jest procesem nudnym — mówiła ciotka Julia -
nie masz już sił na aktywność, więc z konieczności wsłuchujesz się w siebie.
Okropne, mój drogi, życie jest zupą z gwoździa do trumny.
— Z sympatyczną mięsną wkładką — wtrąciłem uświadamiając
sobie, że była jedynym człowiekiem na świecie, do którego mogłem mówić otwartym
tekstem.
— Miliardy lat niebytu po jednej, miliardy po drugiej, a w
środku chwila bytu z świadomością, że cierpimy i że czasem jesteśmy szczęśliwi.
Przyglądała się tańczącym na parapecie sikorkom, a ja
przypomniałem sobie Julię strzelającą z łuku do tarczy stojącej u podnóża
skarpy.
— Jutro przyprowadzę Adama -powiedziałem — pytał, czy
może cię odwiedzić.
— O.K., opowiem mu o zupie z gwoździa do trumny z świętej
pamięci wkładką. A nie lepiej, żeby poszedł pobawić się z jakimś kolegą — zapytała.
Nie wiedziałem co jest lepsze i zostawiłem to pytanie bez
odpowiedzi.
Kiedy przyszliśmy z Adamem następnego dnia lekarz
poinformował, że ciotka Julia godzinę temu zmarła. Kolejną gałązkę bzu wręczyłem
siostrze, żeby postawiła w ich pokoju, lub zrobiła z nią cokolwiek innego.
Ciotka Julia zostawiła kartkę, żebym opowiedział na jej
pogrzebie o zupie z gwoździa. Wiedziałem, że miała na myśli prawdziwą zupę z gwoździa, którą ugotowała dla mnie w odległym dzieciństwie, wkładając na dno
garnka prawdziwy gwóźdź i zalewając go wodą. Była to wspaniała zupa i wspaniała
lekcja o tym, jak bardzo lubimy być oszukiwani, i o tym jak dobrze jest wcześnie
spotykać ludzi, których śmiech potrafi wystraszyć oszustwo.
Opowiedziałem Adamowi o zupie z gwoździa z mięsną wkładką,
warzywami i śmietaną i zastanawiałem się jak powtórzyć tę samą opowieść ludziom,
którzy prawdopodobnie nie mogli jej zrozumieć.
« Na wesoło (Publikacja: 21-01-2011 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 851 |