|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje O zbędności wielkich słów Autor tekstu: Jerzy Neuhoff
Ludzie
boją się od tak dawna, że niektórzy nawet do bania się przyzwyczaili i je
polubili. Nasi przodkowie, nie tylko ci dość dalecy, ale i bliżsi, naprawdę
mieli czego się bać; najpierw lwów i hien hasających po sawannie i, być może,
również z tego strachu, podjęli wędrówkę po całym świecie, potem
neandertalczyków, jeszcze później morowego powietrza, Tatarów, Krzyżaków,
Szwedów i wszystkich bliższych i dalszych sąsiadów.
Zupełnie
nie wiadomo, dlaczego, ale niektórzy nasi sąsiedzi bali się nas. Dziś sąsiedzi
nieco złagodnieli, więc ci, co bać się lubią, mogą swoją pasję zaspokajać
oglądając horrory i thrillery, a kto jest bardzo odporny nerwowo, to relacje z posiedzeń komisji sejmowych, wystąpień związkowców lub słuchać kaznodziejów i ich wizji poprawienia świata. Najbardziej jednak lubimy się bać własnych
wyobrażeń, jak mi się wydaje. Jednym z takich wyobrażeń jest Absolut. Od
razu muszę jednak poczynić ważne zastrzeżenie — nie chodzi mi o ową
zagraniczną gorzałkę, która potrafi nie tylko zmącić jasność myśli, zakłócić
wymowę ale i zwalić z nóg.
Spróbujmy,
chociaż pokrótce opisać to dziwadło, aby wiedzieć, o czym jest mowa. Choć
filozofowie od dwudziestu paru już wieków usiłują rozeznać się w sytuacji,
jednak, tak jak w przypadku rysopisów nieznajomego z Patriarszych Prudów,
opisy te są do niczego. Nikt przedmiotu opisu na własne oczy nie widział więc, w gruncie rzeczy, wszyscy opisują tylko swoje o nim wyobrażenia, niczym o jakimś hefalumpie. W jednym są tylko dość zgodni — jest to coś Wszechpotężnego,
Wszechogarniającego i Ponadczasowego. Nie ma przed nim ucieczki, bo siedzimy w jego wnętrzu, a jedyne, co nam pozostaje, to kontemplować jego ogrom, zwłaszcza
zestawiając z mizerią, nie tylko własną, ale i całej ludzkości oraz korzyć
się i płaszczyć na wszystkie możliwe sposoby. Te superlatywy to też jeden
ze sposobów obłaskawiania rzeczy trudnych do wyobrażenia, jak np. Wielka
Kumulacja czy Wielki Wybuch.
Raz
po raz Absolut daje się nam we znaki, a to jakimś trzęsieniem ziemi, a to
pokaźną kolekcją tajfunów, a to znowu wygrażając przelatującą asteroidą,
planetą Nibiru albo gwiazdą supernową, przynajmniej takie wyjaśnienia czasem
są udzielane. Wzorem już przywołanego pisarza odnotujmy jednak pewną
osobliwość; Absolut nigdy nie daje się poznać jako sprawca majowego, orzeźwiającego
deszczyku, łagodnego, ale słonecznego lata, pogodnej jesieni czy znośnej
zimy. Nigdy nie przesunie on rzeki tam gdzie lepiej byłoby, aby płynęła, nie
splantuje żadnej zbędnej góry i nie wymiecie tego całego kosmicznego bałaganu,
przez który musi się przedzierać nasza sterana wiekiem Ziemia. Ta skłonność
Absolutu do szafowania nieszczęściami zamiast dobrocią, jest bardzo ważną
jego cechą, być może nawet jedyną, dającą się zrozumieć i wyjaśnić,
bowiem po każdym takim wydarzeniu, znajdują się chętni do objaśnień, że są
one tylko znakiem ostrzegawczym lub demonstracją możliwości.
Nie
jest więc Absolut czymś specjalnie miłym, mimo to, ma on swoje zalety. Nie
jest on zagrożeniem specjalnie realnym, bo powodzie, lawiny i epidemie zawsze
przytrafiają się gdzieś daleko i komuś innemu, nie grozi włamaniem się na
bankowe konto, bo go nie mamy, nie potrąci nas samochodem, bo na szosie to
techniki jazdy zazdroszczą nam Kubica i Hołowczyc, nie zatruje żadną chińską
zupką sporządzoną z modyfikowanych genetycznie roślinek, bo my jemy tylko
krajowe i do tego ekologiczne produkty. Jeśli już przytrafi się nam jakieś
nieszczęście, to sprawca jest zazwyczaj uchwytny, choć niekoniecznie dla
policji; w ostateczności winnym jest rząd.
O
Absolucie można też swobodnie rozprawiać, nawet trochę go obmawiać. I choć
różni mędrcy, kaznodzieje i prorocy zalecają, nawet nakazują wobec niego
daleko idącą pokorę, zazwyczaj na gadaniu się kończy i każdy robi swoje.
Historia
zaczęła się już w głowach starożytnych Greków, chociaż to nie oni ukuli
owe słowo, nie wiem czy nawet takie znali. Że 'jednostka bzdurą, jednostka
zerem', jak to mówił poeta, o tym każdy może się łatwo przekonać w najdrobniejszym chociażby urzędzie. I choć starożytni specjalnie wielu państwowych
urzędów nie mieli, widać, że te, które już wtedy istniały, dały im się
we znaki. Stąd już tylko krok do oszołomienia widokiem gwiaździstego nieba
lub bezkresnego, tak na pierwszy rzut oka, oceanu. Niektórzy uspokajali, że
ocean nie taki znowu wielki, przecież gołym okiem widać, że kończy się na
słupach Heraklesa, bo kawałek dalej zachodzi słoneczko, które rano wstaje,
też znowu nie tak daleko, bo gdzieś koło Kolchidy. A i niebo nie tak znowu
daleko i wysoko, z Olimpu, a jeszcze lepiej Araratu, można je dotknąć ręką.
Chętnych do dotykania nie było zbyt wielu, bo mieszkańcy nieba na śmiałków
mieli swoje sposoby, często dość radykalne.
Potem
zaczęło się wszystko mieszać i każdy opowiadał o czymś zupełnie innym.
Szkoły filozoficzne mnożyły się, choć nieco wolniej niż w III RP przeróżne
akademie i uniwersytety, ale jednak. Przybywało też mędrców i od kilkuset
lat wiemy, że Wszechświat, czyli jedno z wcieleń Absolutu, jest nieco większy
niż to wydawało się starożytnym i średniowiecznym. Z jednej strony, niby
taki wielki, ale wystarczy chwila namysłu, zwłaszcza, gdy ma się głowę na
karku i należy ona choćby do takiego Newtona, kartka papieru i trochę
atramentu, aby szybko policzyć, kiedy Księżyc wejdzie w paradę Słońcu i je
zaćmi, gdzie powinna znajdować się jakaś jeszcze nienazwana planeta i wiele
innych, przeciętnemu obywatelowi zupełnie niepotrzebnych, rzeczy. Wielki, ale
daje się kontrolować, nie jest więc taki znowu nieogarniony.
Filozofowie
jednak nie ustawali w pracy, nie przejmując się żadnymi bezbożnymi
rachunkami. To, co duże nazwali Największym, to, co zimne Najzimniejszym, to,
co nieznane Niepoznawalnym, ale aby oszczędzić sobie czasu wymyślili słowo,
którego nie da się przeskoczyć — Absolut. Przedtem, jak wiadomo, musieli
trudzić się nad dłuższymi lub krótszymi opisami, zazwyczaj jednak woleli dłuższe, a przez to mniej jasne, zresztą czytelnictwo nie było jeszcze specjalnie
rozwinięte.
Kiedy
jednak wymyślono nowe słowo, wszyscy, o dziwo, od razu je zrozumieli. Słowo
zaczęło zdobywać popularność, spodobało się nie tylko swoim twórcom, ale i osobom pozornie nieco postronnym, szczególnie zaś władcom i politykom. Nie
ma w tym nic dziwnego ani zaskakującego, filozofowie żyli u boków władców i robili, co mogli, aby łaska pańska spływała szczodrze także na naukę,
trochę za ich pośrednictwem. Absolut zaczął więc wieść własne życie,
szybko się wyalienował, i jak każdy tego rodzaju twór równie szybko zdobył
władzę nad ludźmi, w tym i nad swoimi twórcami. Władza także rosła w siłę,
gdzieniegdzie stawała się władzą absolutną, aż doszła do znanego nam
stadium, czyli totalitaryzmu.
Te
przemiany i tę łatwość zrozumienia sensu nowego słowa łatwo zrozumieć, bo
już od najdawniejszych czasów wszyscy je dobrze znali. Wszędzie, i to nie od
dziś wiadomym było, że jeśli najskromniejszy nawet kacyk powie, że
'absolutnie nie', to nic już nie pomoże, trzeba się ukorzyć i jak
najszybciej stosownymi ofiarami przebłagać jego gniew, ile sił zacierając złe
wrażenie. Pamięć historyczna, wcale nie taka znowu krótka, przywoływała
przykłady różnych absolutnych władców, a i współczesnych nie brakowało,
więc dość łatwo było pojąć, o co chodzi z tym Absolutem. Grunt pod przyjęcie
tego, w mniemaniu filozofów wyrafinowanego i wymyślnego pojęcia, był więc
przygotowany wspólnym wysiłkiem niezliczonych satrapów, dyktatorów,
reformatorów i inkwizytorów. Z tamtego czasu zostało też nam niewolnicze
podejście do Absolutu. To niewolnicze podejście przejawia się w natychmiastowym paraliżu myślenia, padaniu na kolana i oddawaniu czci, jeśli
tylko padnie to słowo lub jego synonim.
Jeśli
się jednak trochę zastanowić, to Absolut wcale tych czołobitności od nas
nie wymaga. Mogę sobie przecież kpić do woli z dowolnej gwiazdy, łącznie z filmowymi, naigrawać się z każdej planety, np. groźnej Apophis, i nic złego z tego tytułu mi się nie stanie. Żadna tam Wega czy Betelgeza nie obrazi się,
żaden Uran ani Mars nie wyśle mi najskromniejszego nawet upomnienia, o plutonie egzekucyjnym nie wspominając.
Czy
więc ma sens nawoływanie do oddawania czci Absolutowi? Nie jest to, niestety,
pytanie retoryczne. Absolut ma sporo swoich funkcjonariuszy, a ci, absolutnie
przekonani o swej nieomylności, są równie mocno przekonani o istnieniu
Absolutu, i to tak wielkiego, że żaden ludzki umysł tego pojąć nie jest w stanie. No, z małymi wyjątkami, i właśnie oni są tymi wyjątkami, więc z tej racji zrobią wszystko, aby przywołać do porządku każdego
niefrasobliwego wesołka. Nie jest to jednak ten Absolut, o którym rozprawiają
filozofowie, choć nosi to samo imię i właśnie ta zbieżność imion bywa źródłem,
jakże czasem bolesnych, nieporozumień. W rezultacie okazuje się, że to nie
my zabijamy Absolut, ale wręcz odwrotnie. Z jego powodu, choć bez jego nakazu i udziału, sporo ludzi postradało zmysły, czasem życie, jednym słowem,
narobiło sobie sporo kłopotów.
We
Wszechświecie, Kosmosie czy jak to by nie nazwać, nie ma niczego absolutnego,
ani przez małe a, ani przez wielkie A.
Nawet zera absolutnego tam nie ma, choć wydawało się do niedawna, że jest to
miejsce, gdzie z tym akurat nie powinno być problemu, ale odkąd jacyś panowie
wykazali, że to nie w uszach im tak szumi, tylko gdzieś dalej, wiadomym się
stało, że jest tam coś więcej niż zero.
Dwadzieścia
parę wieków temu, kiedy wędrówka z Rzymu do Pekinu, mogła trwać latami,
mogło się również wydawać, że świat jest przeogromny. Z drugiej jednak
strony, cały świat dla znakomitej większości ludzi ograniczał się do ich
wioski czy miasta i o jego rzeczywistej wielkości nie mieli nawet wyobrażenia.
Kolumbowi podróż do Ameryki, a jak mniemał, do Indii czy w ich pobliże, zajęła
parę tygodni, Fileas Fogg objechał świat w 80 dni, właściwie to nawet w 79,
lot na Księżyc i z powrotem trwał mniej więcej tydzień. Do kolegi w Kanadzie czy Nowej Zelandii nawet nie muszę jechać, bo widzę ich i rozmawiam z nimi, kiedy zechcę, tyle tylko, że nalewamy sobie z różnych butelek.
Czy w tej sytuacji komukolwiek z nas przychodzi do głowy myśl o swojej znikomości?
Po co miałaby przychodzić? Komu ona by służyła, boć przecież nikt za nią
by nie stał? Absolutnie nie w głowie nam wtedy Absolut. Absolut to jest
przecież hefalump Lumpek, w przeciwieństwie do szwedzkiego, który jest realnością.
« Felietony i eseje (Publikacja: 29-01-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8697 |
|