|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Po nartach... Autor tekstu: Stanisław Smuga-Otto
Wakacje narciarskie nie
nastrajają do przejmowania się tematyką trudną, kontrowersyjną. Lecz wracając
wieczorami z zasypanych białym puchem stoków niebotycznych Gór Skalistych do
ciepełka w schronisku, po doprowadzeniu się do jakiego — takiego stanu
kusi czasami, by włączyć kompa i poczytać, czym żyją rodacy „na
nizinach", z drugiej strony globu. I tak właśnie, kilka dni temu trafiłem
na świetny felieton p. Koraszewskiego —
„Szkoła oparta na wiedzy" — i ekscytujące wypowiedzi dyskutantów.
W pierwszej chwili, jako
były „edukator", a więc człek
tematem również i zawodowo zainteresowany chciałem dopisać się, skomentować.
Ale sztywna reguła maksimum1300
znaków i paniczny strach przed groźbą
„wykasowania", gdyby Administrator uznał, że bredzę nie zupełnie na
temat, powstrzymała mnie od tego pomysłu. Postanowiłem więc wystukać coś
bardziej samodzielnego, choć mocno
fragmentarycznego. Stąd ten felieton.
O edukacji… można
nieskończenie.
Bo
wszak „takie przyszłe Rzeczypospolite będą, jakie ich młodzieży
chowanie". Czyli — temat kluczowy. A ilu dyskutantów, tyle na temat poglądów.
Wszyscy jednak — czyli
my, próchno, wapniaki, jak to się ongiś mówiło — jakoś się zgadzamy, że
„coś jest nie tak". Dziatwa coraz to bardziej rozbrykana i krnąbrna,
nauczyciele mają tego wszystkiego powyżej uszu i niektórzy z nich nawet z zawodu uciekają. O jakiejkolwiek dyscyplinie w klasach nie ma co marzyć, można
sobie o niej poczytać jedynie w niezbyt wiarygodnych i sentymentalnych
opowiastkach z dawnych czasów, albo we współczesnych baśniach z Dalekiego
Wschodu. A absolwenci systemu, czyli
produkty edukacyjnej linii obróbkowej cyniczni i.. ach, po prostu szkoda gadać.
I tak, bardziej lub
mniej, jest w prawie całym tzw. cywilizowanym, czyli zachodnim świecie. W Anglii, Niemczech, Szwecji, Finlandii, Stanach… Jest tak i w Polsce, a nawet
może tu i jeszcze gorzej. Jest też trochę i w mojej Kanadzie...
Warto więc zastanowić
się nad tym, odczuwalnym i zauważalnym przez nas, przez pokolenie
rodziców i dziadków, fenomenem.
To, co
my, Polacy mamy wspólnego z innymi w/w nacjami, to szybkość, a właściwie
przyspieszenie postępu cywilizacji informatycznej. Ten galopujący postęp
powoduje, że pokolenie rodziców od pokolenia dziatwy dzieli ogromny i wciąż
wzrastający dystans. I ten właśnie dystans powoduje zanik międzypokoleniowej
komunikacji — niezbędnej przecież dla skuteczności procesu edukacji.
Dotyczy to zarówno rodziców, jak i nauczycieli — czyli poprzedniego
pokolenia. A to właśnie to „poprzednie pokolenie", przy użyciu metod
wypracowanych w tym dawnym świecie, usiłuje jakoś tam ukształtować wnętrza
czerepów progenitury.
Jest to więc problem
uniwersalny, z którym zmierzyć się muszą edukatorzy całego świata.
Zostawmy go więc chwilowo na później.
Ale są i problemy
lokalne i do takich zaliczyć by można te, z naszego polskiego poletka.
Niewątpliwie do mętliku w głowach młodocianych przyczynia się natrętna indoktrynacja religijna.
Lekcje tzw. religii, czyli prymitywna katechizacja, powodują często
nieodwracalne szkody w młodocianych umysłach, zamykając je na jakiekolwiek
krytyczne rozumowanie.
Powiecie: konkordat!
I to stwierdzenie zamyka gęby. Ale, do licha, jest przecież i ustawa zasadnicza,
Konstytucją zwana. Jeśli jakikolwiek wytwór (nowotwór?) cynicznych polityków
pozostaje w sprzeczności z postanowieniami tejże, należałoby go zmienić,
lub unieważnić. Może i konkordatowi należałoby się z bliska przyjrzeć?
Wszak jakakolwiek „religia" w publicznych szkołach, za pieniądze podatników, to czysty skandal. No chyba,
że żyjecie sobie, drodzy moi, w państwie kościelnym! I takowe akceptujecie.
Zaprotestujcie więc przeciw świeckości Państwa, wpisanej w Konstytucję i przyznajcie prymat ajatollahom w czarnych lub purpurowych sutannach.
Alternatywa:
„religia" versus „etyka" też jest
chyba pomyleniem pojęć. Bo nauka religii (patrz: katechizacja) powinna zniknąć z programów szkół publicznych bezwzględnie.
I dopiero wtedy należałoby zastanowić się czym, w ramach luki programowo -
czasowej, poczęstować naszych
milusińskich. Może, na przykład, można by im pozostawić wybór: albo lekcje
kulturoznawstwa, z historią religii (wielu religii, nie tylko tych judeo-chrześcijańskich),
albo etyka — która wszak jest fragmentem filozofii, bo jest działem tej
dziedziny nauki, zajmującym się badaniem moralności i tworzeniem systemów myślowych, z których można wyprowadzać zasady moralne. A może też ta etyka, jako
tematyka trudniejsza i wymagająca jednak pewnego przygotowania i dojrzałości
intelektualnej, nadawała by się bardziej dla młodzieży szkół szczebla
licealnego? I mogła by być, na wyższym poziomie, kontynuowana jako opcja
programowa w różnego typu szkołach wyższych.
Takie to nieuczesane myśli
przychodzą do głowy, gdy sobie wypoczywam wieczorami w śniegiem zasypanej górskiej
chacie.
Przychodzą i inne.
Przypomina mi się, gdy moje własne dziecko, kształcone w systemie
kanadyjskim, kończyło tzw." junior high", czyli gimnazjum w systemie szkół
publicznych. Nauczyciele dokonywali wtedy delikatnej selekcji, sugerując tym
wyróżniającym się walorami intelektualnymi, kontynuację nauki na poziomie
liceum w pewnych, wybranych szkołach (też publicznych). Te szkoły, o mniej
licznych klasach, oferowały np. program IB (International Baccalaureate), wymyślony
już prawie pół wieku temu w Szwajcarii i wdrażany od tego czasu w wielu
krajach świata z Polską włącznie. Ich absolwenci — zwróćcie, proszę
uwagę, że wciąż mówimy o szkolnictwie publicznym — stanowią w kilka lat
później elitę studentów uniwersytetów.
Ale ukończenie, nawet z dobrymi wynikami, tych programów
nie dawało w Kanadzie bezwarunkowej przepustki do dalszego, uniwersyteckiego
etapu kształcenia. Bo… trzeba się było jeszcze wykazać działalnością
społeczną. Mogły to być różnego typu organizacje młodzieżowe, ale -
najczęściej — działalność charytatywna w organizacjach pomagających
kalekom, ludziom starszym itp. Obserwowałem młodych ludzi, którzy z irytacją
podejmowali te niezbędne dla kontynuacji własnej kariery czynności, a po
kilku próbach nabierali przekonania o ich autentycznej celowości.
Czy
czegoś takiego wymaga się od maturzystów polskich, chcących kształcić się
np. w SGH???
Przychodzą i inne
jeszcze dziwne myśli. Uparta walka z tradycją, oczywiście tą „religijną",
środowisk „racjonalistycznych". Czy to przypadkiem nie jakaś odmiana
„dziecięcej choroby lewicowości"? Ten wstręt i pogarda dla
„infantylnej" fascynacji choinką, opłatkiem, kolędami… a na Wielkanoc z palemkami i jajkami?
Oczywiście, na poziomie
czysto racjonalnym trudno byłoby odrzucić konkluzje, że czczenie wymyślonych
bożków i różnych etapów ich — również wymyślonych — życiorysów,
nie ma jakiegokolwiek sensu. A jednak, takich obrządków i tradycji nawet
Wissarionowicz Dżugaszwili i jego nadworni propagandyści nie zabronili masom i kontynuowali np. kult świętego Mikołaja, a jedynie przemianowali go na
Dziadka Mroza. Kościół też, po licznych niezbyt udanych próbach wyplenienia
pogańskich obrządków i tradycji, włączył je w swe oficjalne celebracje,
zmieniając jedynie nazewnictwo i dodając własne baśniowe wątki. I Stalin i Kościół wiedzieli, co robią i dlaczego.
Sentyment, tradycja
silniejsze są — o czym wielu z Was na własnym przykładzie jeszcze się
przekona — niż jakiekolwiek racjonalistyczne dywagacje. Niosą one też ze
sobą treści pozytywne wychowawczo, stanowiąc pewną platformę emocjonalnego
kontaktu międzypokoleniowego.
Uwierzcie — a wiem,
brzmi to przekornie — że utrzymanie tradycyjnych obrzędów w świeckim społeczeństwie
niekoniecznie musi oznaczać rzucenia go w objęcia kleru.
Natomiast
ortodoksyjne odcięcie się od nich — to oddanie walkowerem temuż klerowi tak
ważnego dla wielu jednostek i społeczności emocjonalnego elementu bytu. To
zgoda na zawładnięcie przez nich tak istotnym dla wielu fragmentem naszego życia.
I potem pozostaje zdziwienie, czemu tak wielu młodych ludzi maszeruje w pielgrzymkach do Częstochowy, lub „ broni krzyża" na Krakowskim Przedmieściu.
« Felietony i eseje (Publikacja: 18-02-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8756 |
|