|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Państwo i polityka » Ekonomia, gospodarka, biznes
Polski hi-tech Autor tekstu: Michał Leszczyński
Pierwszą dobrą informacją jest to, że nareszcie chyba
wszyscy ekonomiści, dziennikarze i politycy zrozumieli, że Polska doszła do
momentu, kiedy proste sposoby powiększania PKB dzięki importowanym
technologiom i taniej sile roboczej się skończyły, i jedyną naszą szansą na
dalszy rozwój to „gospodarka oparta na wiedzy". Drugą dobrą informacją jest to, że z Funduszy Unijnych
budujemy wspaniałe laboratoria: CEZAMAT (Centrum Zaawansowanych Materiałów i Technologii) za 300 mln zł, CePT (Centrum Badań Przedklinicznych) za prawie
tyle samo, CENT (Centrum Nowych Technologii), i dziesiątki innych w całej
Polsce.
Złą informacją jest zaś to, że wpompowywanie pieniędzy
polskich i unijnych w naszą "Innowacyjną Gospodarkę" nie bardzo
przynosi rezultaty i nie widać wielkich szans, żeby przyniosły.
„Looknijmy" sobie na najrozmaitsze instytuty i uczelnie. Ile z nich wypączkowało firm (spin-off'ów) w ostatnim czasie?
Niewiele, bardzo niewiele. Ile technologii powstało, które zakupiły (lub
wykorzystują) wielkie firmy? Niestety, także bardzo mało.
W chwili obecnej przedsiębiorcy hi-tech'owi mają
naprawdę warunki cieplarniane. Granty europejskie, polskie (programy Innotech,
Badań Stosowanych, i in. w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju) naprawdę umożliwiają
finansowanie badań prowadzących do komercyjnych produktów. Recenzuję dużą
ilość takich grantów i mam dość dobry „ogląd" sytuacji, która w skrócie
wygląda tak:
Z jednej strony mamy znaczącą ilość pomysłów na nowe
technologie prowadzące do produkcji na poziomie miliona Euro rocznie. Należy
się z tego cieszyć, ale problem w tym, że potrzeba nam nie tylko kilkunastu
małych przedsiębiorców high-tech'owych, ale paru tysięcy, no i kilku
wielkich.
Jestem świeżo po wizycie w Chalmers University w Goeteborgu. Wokół tej uczelni jest tzw., „sciencepark", w którym jest 300
firm, w większości „wypączkowanych" (wyspin-off'owanych) z Uniwersytetu, i które korzystają z wspaniale wyposażonego (100 mln Euro)
uczelnianego laboratorium technologicznego (tzw., clean-room'u). Firmy
zatrudniają w sumie 3000 osób, więc są to małe firmy, ale pracują głównie
na potrzeby gigantów: Siemensa, Erickssona, ABB, czy Volvo.
Podobną
funkcję do tego laboratorium ma pełnić wspomniany warszawsko-politechniczny
CEZAMAT. Pytanie jednak, czy spełni?
Pierwszy problem
jest taki, że Goeteborg jest mniej więcej
5 lat technologicznie za Dalekim Wschodem i USA, a my, niestety, jesteśmy co
najmniej lat 20. Nie oszukujmy się- jeżeli polski profesor ma wskaźnik
publikowalności (Hirsch factor) na poziomie 5, to znaczy, że jego prace są od
dawna nieaktualne. W Goetheborgu posady profesora bez Hirsch'a powyżej 25
raczej się nie dostanie.
Kwestia ta rzutuje na wszystko inne, co przeszkadza stać
się nam krajem z gospodarką „opartą na wiedzy".
Dlaczego?
Ano po pierwsze primo, żaden Siemens, ani Samsung, nie będzie
się interesował przestarzałymi badaniami i technologiami. Po drugie primo,
high-tech'owe start-up'y mają tylko szansę na zaistnienie, jeżeli
zaproponują coś, czego inni jeszcze nie potrafią zrobić.
Czy jest wobec tego jakikolwiek sposób, żeby duże
europejskie i polskie pieniądze inwestowane w naszą naukę, się nie zmarnowały?
Pytanie jest bardzo podobne do tego, które zadają sobie
kibice piłkarscy w Polsce: „Co zrobić, żeby Legia mogła odnosić sukcesy w Lidze Mistrzów?"
Na dłuższą metę, oczywiście, trzeba uczyć dzieci grać w piłkę, ale jedyną metodą na szybkie przekształcenie Legii w znaczący
europejski klub piłkarski, to kupić Ronaldo, Messiego, czy choćby
Lewandowskiego. Tak samo jest z polskim high-tech'iem- musimy zacząć się
porządnie uczyć- my wszyscy, przedszkolaki, uczniowie, studenci, doktoranci i profesorowie, ale „na szybko" powinniśmy
zainwestować w gwiazdy światowej technologii. Wbrew pozorom, jest ich sporo do
kupienia. Wiele europejskich firm high-tech'owych bankrutuje, a nożyce
65-letnie wyrzucają na emeryturę wielu dziarskich naukowców w Niemczech, czy
Japonii. Poza tym mamy setki wspaniałych Polaków pracujących w USA, czy
Niemczech, i od nich powinniśmy zaczynać „headhunting". Z przyjemnością
muszę zakomunikować, że nie jest to wyłącznie moja opinia, tylko wiele osób
na stanowiskach decyzyjnych myśli podobnie i mamy pierwsze jaskółki w postaci
wspaniałych naukowców wracających z zagranicy. Niestety, jaskółek tych jest
na razie bardzo niewiele.
Kwestią najtrudniejszą są oczywiście pieniądze. Największym
gwiazdom naukowo-technologicznym trzeba zapłacić ze 250 tys. Euro rocznie.
Nieco mniejszym można zapłacić połowę. Jeżeli sprowadzilibyśmy 100 takich
naukowców, to daje zaledwie ok. 20 mln Euro na rok. Na tyle Polskę stać bez
problemów. Problem jednak w tym, że zaprotestują wtedy polscy naukowcy (ja,
na przykład!!!). Tak wydarzyło się we Włoszech na początku lat 90-tych
ubiegłego wieku. Byłem tam wtedy 2 lata jako „post-doc" (czyli na stażu
podoktorskim) i mogłem obserwować, jak Włosi
ściągnęli kilkuset wspaniałych swoich rodaków-naukowców/technologów z USA, Niemiec, Francji, dając im wyższe pensje i lepsze laboratoria, niż mieli
na emigracji. Niestety, opór włoskiego betonu profesorskiego był tak duży,
że większość z przyjezdnych z powrotem po kilku latach wyemigrowała, a pozostali nic nie zdziałali. Nie zdziałali także dlatego, że „boski"
Sylvio B. obciął finansowanie nauki niemal do poziomu polskiego. Warto o tej
lekcji włoskiej pamiętać- brak finansowania
nauki kończy się tym, co mamy teraz we Włoszech.
Podejrzewam, że ktoś, kto zna realia polskiej nauki, już
wrzasnął: „Co za bzdury! Mamy dziesiątki naukowców z faktorem Hirscha
ponad 30, i co z tego? Żaden z nich spin-offów nie zakłada!".
Oczywiście wszyscy
wrzeszczący mają rację, ale nie
napisałem, że dobry Hirsch jest warunkiem wystarczającym, tylko uważam, że
niemal koniecznym. Wspaniali polscy naukowcy nie zakładają firm z najrozmaitszych przyczyn, ale jedna wydaje mi się najistotniejsza- jest to
psychiczna pozostałość po realnym socjalizmie, w którym człowiek nabywał
duszę niewolnika, a nie zwycięzcy. Najwyższy czas, aby polscy naukowcy
przeszli psychoterapię i poczuli się też zwycięzcami. Pensje proporcjonalne
do wskaźnika Hirscha bardzo by sprawę ułatwiły.
« Ekonomia, gospodarka, biznes (Publikacja: 05-03-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8798 |
|