|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Dotyk rzeczywistości
Oczekiwania [1] Autor tekstu: Oskar Wiśniewski
PROLOG
Długo
zastanawiałem się nad sensem pisania tego tekstu. Przede wszystkim
dlatego, że doskonale zdaję sobie sprawę z istnienia wielu podobnych, a napisanych przez ludzi o wiele bardziej niż ja do tego odpowiednich-
kulturoznawców, socjologów, politologów, etc. . Moja podróż na Bliski Wschód
była zbyt krótka i niezorganizowana, by móc uznać to, o czym będę pisał,
za „systematyczne badanie opinii", a spotkanych ludzi za „reprezentatywną
grupę społeczną". W końcu jednak zdecydowałem się na ten krok. Wszak np. w medycynie studium przypadku wzbogaca wiedzę ogólną. Uznałem,
że ludzie, z którymi rozmawiałem chcą coś przekazać, a ja nie
powinienem trzymać tego tylko dla siebie. Mam nadzieję, że Czytelnicy będą
mieli z tego jakiś pożytek.
DROGA
DO RAMALLAH
Jerozolima. Wczesne rano. Po zasięgnięciu
języka decyduję się na wycieczkę do stolicy Autonomii Palestyńskiej-
Ramallah. Wedle tego, czego dowiaduję się z niepewnych źródeł
internetowych, a o czym sam mam się niedługo przekonać osobiście, samo
miasto jest mało ciekawe. Generalnie brak jakichkolwiek atrakcji
turystycznych, żadnych zabytków, etc. — słowem: miejsce, w którym
„pielgrzymkowy" turysta nie ma czego szukać. Idealne.
Znajduję dworzec palestyńskich busów, którymi
można dostać się w różne miejsca leżące na terenie Autonomii. Z daleka
widzę taki, który odjeżdża do Ramallah (mimo pozornej dezorganizacji okazuje
się to być dziecinnie proste). Płacę kierowcy, dostaję kolorowy bilet,
siadam. Za mną wchodzą dwie starsze kobiety. Najpierw się rozglądają, później
jedna z nich podchodzi do mnie i lekko się uśmiecha, pokazując na
miejsce obok mnie. Łapię od razu; „no tak, przecież w takich krajach i takich miejscach kobiety muszą (chcą?) siedzieć z kobietami. Przesiadam
się, teraz zajmuję miejsce obok człowieka, którego kolega ma kolegę, który
jest taksówkarzem. Przez następne pół godziny jestem bombardowany pytaniami o cel podróży ("Ta taksówka dojedzie wszędzie!"), no bo przecież to
niemożliwe, żebym zmierzał do Ramallah i tylko tam. Zbliżamy się do jednego z kilkuset tzw. checkpointów. Witają mnie (bo inni już zapewne do nich
przywykli) wielkie tablice, z groźnie brzmiącymi napisami: ZAKAZ WJAZDU
DLA OBYWATELI IZRAELSKICH. NIEBEZPIECZEŃSTWO DLA ZDROWIA I ŻYCIA. ZBLIŻASZ SIĘ
DO STREFY A. Nikt jednak nawet nie zagląda do autobusu. „No tak- myślę- w sumie to im bez różnicy kto wyjeżdża."
W czasie drogi do stolicy można zobaczyć
obraz rozpaczy i biedy pod wszystkimi postaciami: rozsypująca się szkoła i przedszkole, koszary wojskowe, liczne domy w mocno średnim stanie. Najbardziej
zadbanym obiektem jest ciągnący się przez setki kilometrów mur graniczny; po
tej stronie jest pokryty graffiti, z drugiej strony ściana jest całkowicie
naga. Dojeżdżam do Ramallah. Nie mam żadnego planu, po prostu wysiadam na
ostatnim przystanku i idę przed siebie.
Zgodnie z oczekiwaniami miasto nie
jest piękne. Nie jest nawet ładne. Gdzie wzorkiem nie sięgnąć, tam widać
szare, zaniedbane budynki. I jaskrawa zieleń- kolor islamu. Jednak coś jeszcze
zwraca moją uwagę. Flagi. I to nie tylko te czarno-biało-zielono-czerwone, których
się, rzecz jasna, oczekuje, a które przyozdabiają latarnie, urzędy i wszechobecne portrety Arafata, ale inne. Czerwone, z czerwoną gwiazdą i literami DFLP. Notuję w pamięci, że mam sprawdzić, co to takiego. I coś jeszcze- wśród wyblakłych plakatów wyborczych dostrzegam inny, jakby
nowszy. Zdjęcia uśmiechniętych, młodych mężczyzn. I nagłówek: KILLED BY
ISRAEL.
Spędzam w mieście trochę czasu. Ludzie
zatrzymują mnie na ulicy, dopytując się skąd jestem i co tutaj robię. Najczęściej
bierze się mnie za pracownika ONZ (białych samochodów z wymalowanymi na
masce literami UN jest tu naprawdę dużo) albo za dziennikarza. Rozmowy są krótkie,
praktycznie takie same, kończą się najczęściej szczerym zdziwieniem, kiedy
mówię, że właściwie jestem tu po nic.
DŻAMAL
W powrotnym autobusie dosiada się do mnie
starszy, brodaty mężczyzna, na oko szcześćdziesięcioletni. Zagaduje mnie.
Standardowo — co robię, skąd jestem, ile mam lat, itd. . To wszystko wypowiada w bardzo dobrym angielskim. Rozmawiamy i nagle przypomina mi się, że paszport
mam głęboko na dnie plecaka.
— Czy na granicy muszę pokazać dokumenty? — pytam.
— Nie ma granicy- odpowiada natychmiast i z uśmiechem.
Kilka sekund na zastanowienie się i ponawiam pytanie:
— Rozumiem. Więc… czy przy wyjeździe z Palestyny
będę musiał pokazać paszport?
Mam w pamięci SMS, który otrzymałem od
operatora przy przekraczaniu granicy. Było tam napisane „Palestine". Nie
„West Bank" czy „Palestinian National Authority".
— Tutaj wszędzie jest
Palestyna — mój rozmówca
odpowiada niewzruszony i z tym samym uśmiechem.
Próbuję ostatni raz:
— Czy przy przejeździe przez checkpoint
musimy pokazać paszport?
— Czasem tak, wolę jednak tego nie robić.
Zobaczymy.
Po chwili dodaje:
— To jest fałszywa granica. Nie powinno
jej tu być. Wiesz, czuję się dziwnie, kiedy pokazuję paszport poruszając się
po swojej ojczyźnie. Postawili mur, dobrze. Czy widzisz jakąś różnicę między
jedną stroną a drugą?
Zbliżamy się do checkpointu. Przez okna
widzę dwóch młodych, izraelskich żołnierzy — śmieją się, gestykulują żywo, rozmawiają — mają czas, dziś ruch na przejściu
nie jest zbyt duży. Wszystko zmienia się jednak z chwilą przyjazdu
naszego autobusu. Wyraz odprężenia znika z ich twarzy. Z palcami na
spustach karabinów i wyrazem najwyższej czujności na twarzach wchodzą do środka i przeprowadzają kontrolę dokumentów. Teraz już nie ma miejsca na uśmiechy.
Obserwowałem tę scenę jeszcze wielokrotnie, nigdy nie zauważyłem, żeby ktoś
się do kogoś odezwał chociaż słowem. Pokazuję paszport, ale zostaję
poproszony o wyjście z autobusu. Reszta, sprawdzona, przejeżdża przez
bramkę i znika za zakrętem. Atmosfera na zewnątrz zmienia się w mgnieniu oka — miła pani zaprasza mnie do czegoś w rodzaju większej budki strażniczej.
Dostrzegam napis nad tym przejściem: DLA OBYWATELI IZRAELA, przypominając
sobie napisy z drugiej strony i zastanawiając się jak jedno ma się do
drugiego (może chodzi o Palestyńczyków, mających izraelskie paszporty? Albo o dyplomatów? Nie wiem...). Kładę swój bagaż do prześwietlenia, do
kuloodpornej szyby przykładam paszport i (osobne) zezwolenie na pobyt. Mając w pamięci przestrogi przed izraelskimi rewizjami i kontrolami przygotowuję się
na spędzenie długich godzin w tym miejscu, zwłaszcza, że na lotnisku im. Ben
Guriona lądowałem zaledwie kilkanaście godzin wcześniej. Strażniczka jednak
nadal się uśmiecha, mówi, że wszystko OK i życzy miłego dnia.
Przygotowany na łapanie jakiegokolwiek środka
transportu do Jerozolimy, przechodzę pieszo na stronę izraelską, gdzie za
rogiem znajduję… czekający na mnie autobus, którym tutaj przyjechałem. Mój
sąsiad zajął mi miejsce, na które podobno miało chęć dużo osób. Pytam
się, czy takie szczegółowe kontrole to norma w przypadku obcokrajowców.
— Często tak się zdarza. Dlatego w Ramallah sprzedali ci tylko połowę biletu, następny musisz kupować po
drugiej stronie. Jakby cię nie wpuścili,
to zaoszczędziłbyś parę szekli — śmieje się.
Jak to często bywa przy interesujących
konwersacjach, zapomnieliśmy się sobie przedstawić. A rozmawiamy o wszystkim — o religii, życiu w naszych państwach, etc. . Mężczyzna
doskonale wie, gdzie znajduje się Polska. Proponuje, że skoro i ja, i on mamy
dużo czasu, to oprowadzi mnie po Jerozolimie.
Wysiadamy niedaleko byłej ambasady Stanów
Zjednoczonych. Opowiada mi o tym, że od kilkunastu lat są snute plany powrotu
amerykańskiego personelu dyplomatycznego z Tel Awiwu do Jerozolimy, ale, póki
co, nadal to nie nastąpiło.
— Widzisz, USA potrafi oszpecić nawet tak
piękne miasto jak Jerozolima — mówi, pokazując na szary, monumentalny
budynek. Ale i tak to najpiękniejsze
miasto na świecie.
Postanawiamy iść na Stare Miasto. Dostaję
krótką lekcję zdobywania biletów tramwajowych („Po co je kupować, skoro
można dostać od wysiadających?"), dojeżdżamy pod Bramę Damasceńską.
Trzeba chyba od małego mieszkać w Jerozolimie (co, jak się okazało, dotyczyło
również mojego towarzysza), żeby nie pogubić się w uliczkach, przecinających
się chyba pod wszystkimi możliwymi kątami, zadaszonymi, niezadaszonymi,
szerokimi, wąskimi, etc. . Spacerujemy, spacerujemy, spacerujemy… . Dżamal
(bo tak ma na imię) pozdrawia prawie wszystkich- dla jednego ma Szalom!,
dla kolejnego As-Salāmu 'alaykum!,
dla jeszcze innego Marhaba!. Zastanawia
mnie, czy zna ich osobiście, czy to po prostu element tradycji.
— Znam tych ludzi, zresztą takie
zachowanie się jest obowiązkiem dobrego muzułmanina. Pracowałem dla wielu
firm, zaopatrywałem sklepy, więc nazbierałem trochę kontaktów. Pokażę ci
gdzie jest najlepszy humus, gdzie wszystko możesz kupić dwa razy taniej, gdzie
lepiej nie jeść.
— Pozdrawiasz tylko mężczyzn, czemu nie
kobiety? — pytam.
— Tak to już jest...
— Niektórzy mówią, że islam nie jest
najlepszą religią dla kobiet...
— Nie, to nie jest tak- odpowiada spokojnie. Słuchaj,
wiem, że jesteś niewierzący (przyznałem się do tego jeszcze w autobusie),
ale nie będę kładł ci do głowy tego, że islam jest najlepszy. Może kiedyś
zrozumiesz to sam. Jeżeli chodzi o kobiety — w Koranie jest zapisane, że
kobieta jest po prostu… inna. Nie musi robić tego samego co mężczyzna, jest
stworzona do innych celów. Nie ma jednak żadnych przeszkód, kiedy chce
studiować albo pracować.
— No dobrze, tutaj może tak. Ale weźmy,
na przykład, taki Iran — mówię.
— Iran! Tam nie ma prawdziwego islamu. Oni
się mylą, ale kiedyś dostrzegą to, że się mylą. To co jest tam, to nie
religia. To bardziej filozofia życia. Nie będę tego bronił, bo to nie moja
religia. — odpowiada Dżamal
Przemierzamy dalej duszne ulice. Idziemy w kierunku Wzgórza Świątynnego. Nowopoznany znajomy mówi, że coś mi teraz
pokaże. Na końcu ulicy stoją barierki, a przy nich w pełni uzbrojeni żołnierze.
Dżamal jak gdyby nigdy nic przechodzi obok nich, staje po drugiej stronie i woła
mnie. Chcę zrobić to samo, ale reakcja żołnierzy jest błyskawiczna — zastępują
mi drogę i krzyczą STOP, STOP! Dżamal śmieje się, wraca do mnie i skręcamy w inną ulicę. O co chodziło? Czy ci ludzie pilnują, żeby tylko muzułmanie
wchodzili na Wzgórze z tej strony?
1 2 3 Dalej..
« Dotyk rzeczywistości (Publikacja: 01-06-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 8991 |
|