|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Sztuka » Muzyka
Afirmacja szumu w muzyce jako alternatywa dla systemu tonalnego [1] Autor tekstu: Wojciech Michalski
W
ostatnich latach, gdy wielu ludzi stawia znak równości pomiędzy światem
wirtualnym i rzeczywistością, gust muzyczny stał się przedmiotem wyraźnej
(kto wie czy nie najwyraźniejszej w dziejach) stratyfikacji społecznej, a nawet radykalnych mechanizmów wykluczenia. Łatwo się o tym przekonać, przeglądając
fora internetowe, chociażby na stronie last.fm, gdzie, w tym przypadku w shoutboxach, trwa nieustanna walka o dominację i próbę udowodnienia
oponentom, że sympatyzują z wykonawcami, którzy w prywatnym mniemaniu agresorów,
prezentują beznadziejny poziom.
Pretensja do subiektywnej powszechności, o której
pisał w swoich filozoficznych rozważaniach Immanuel Kant, mając na myśli
fakt, że jeśli coś nam się spodoba, to oczekujemy, że spodoba się
wszystkim, próbując z subiektywnej impresji uczynić obiektywną ocenę,
odciska tu szczególnie silne, utwierdzone przekonaniem o anonimowości, piętno.
I tak, zwolennicy licznych eksperymentalnych projektów, obecnych co roku w line-upie Off Festivalu, jawnie marginalizują audialne sympatie
konwencjonalnych słuchaczy, szczególnie piętnując uczestników Przystanku
Woodstock. Ci z kolei notorycznie krytykują publiczność gdyńskiego Heineken
Open'er Festival, która, swoją drogą, nie pozostaje im dłużna, wchodząc w symetryczną, konfliktową relację. Wspomniane problemy, pozornie nowe i związane z ekspansją Internetu, wydają mi się być obiektem teoretycznej dyskusji już
od dokładnie stu lat, a mianowicie od futurystycznego manifestu Luigiego
Russolo z 1913 roku, w którym podważa on dalszy sens, przewidywalnej według
niego, muzyki tonalnej i proponuje zastąpienie instrumentów, składających się
na typową orkiestrę, elementami generującymi hałas. Wypada jednak podkreślić,
że fakturalne eksperymenty obalające tonalność były już obecne w muzyce na
przełomie XIX i XX w. w postaci twórczości Debussy’ego, Schoenberga i Strawińskiego. [ 1 ]
Czy nie jest bowiem tak, że tolerancja, a nawet sympatia, dla muzyki noise w tak drastycznej formie jak ta, prezentowana przez Masamiego Akitę, znanego
szerzej jako Merzbow, wiąże się z poczuciem bliźniaczego doświadczeniom
Russola znudzenia schematycznymi i odtwórczymi projektami, zalewającymi współczesny
rynek? Jak traktować przyznawanie zespołom eksponującym szum i ściany dźwięku
(w stylistyce Swans i My Bloody Valentine) rangi headlinerów na Off Festivalu?
Jak w tym wszystkim odnajduje się teza Raymonda Murraya Schafera o zanieczyszczeniu współczesnego środowiska konglomeratem dźwięków, które
sprawiają, że znalezienie cichego zakątka osiąga rangę błogosławieństwa?
Czy można wreszcie zaryzykować najistotniejsze dla tej pracy twierdzenie, że
za muzycznymi upodobaniami, konstytuującymi świadomość setek podgrup
fanowskich, będących absolutnie przekonanych o swojej alternatywności względem
głównego nurtu, stoi tak naprawdę indywidualny popyt na konkretną dawkę
szumu w percypowanej przez nich muzyce? Takie założenie potwierdzają m.in.
post-futurystyczne eksperymenty Pierre’a Schaffera, zamienne eksponowanie
ciszy i hałasu w kompozycjach Johna Cage’a, czy, z świeższych przykładów,
fascynacja sceną lo-fi, głównie w amerykańskim rocku lat dziewięćdziesiątych.
Warto zacząć jednak od początku i zarysować przybliżoną genezę
dzisiejszego odbioru muzyki.
Luigi
Russolo rewolucję wykonawczej konwencji usystematyzował w następujące
szeregi wydawanych dźwięków : ,,1) ryki, grzmoty, wybuchy, trzaski, huki, łoskoty
2) gwizdy, syki, prychnięcia 3) szepty,
mruczenia, mamrotania, chrząknięcia, bulgotania 4) zgrzyty, skrzypienia, szelesty, brzęczenia, dzwonienia, szurania
5) bębnienie w metal, drewno, skórę, kamienie, ceramikę 6) głosy ludzi i zwierząt, krzyski, wrzaski, jęki, zawodzenia, wycie,
śmiechy, łkania". [ 2 ] W swoich poszukiwaniach nie był jedyny, jego dzieło kontynuował choćby Edgar
Varese, zafascynowany możliwością nakładania dźwięków na siebie, którego
subiektywnie uznałbym za protoplastę współczesnych drone'ów, czyli utworów z nieustannie wżynającymi się w recepcję, rozedrganymi lub statycznymi
falami dźwięków, ubarwiającymi tło kompozycji lub wręcz zagłuszającymi
tonalny materiał dźwiękowy. Wspomniany już John Cage wygłosił niezwykle
trafne i nieustannie aktualne zdanie : ,,O ile w przeszłości spór dotyczył
dysonansów i konsonansów, o tyle wkrótce nowa linia podziału oddzielać będzie
szum i tak zwane dźwięki muzyczne". [ 3 ]
Murray Schafer dokonał bardziej przejrzystej (z perspektywy analizy nawyków
dzisiejszych słuchaczy) syntezy tego poglądu, eksponując podział na
brzmienia lo-fi i hi-fi, z którymi nieodłączne są pojęcia sygnału (który
ująć można jako brzmienie, które chcemy słyszeć) i szumu (brzmienia, które
zagłusza odbiór lub w nim przeszkadza). I tak, hi-fi bazuje na korzystnym
stosunku sygnału do zakłóceń, a najmniejsze zakłócenie stanowi zazwyczaj
jakiś komunikat, od razu rzucający się w oczy ze względu na łagodną i przejrzystą strukturę. W przeciwieństwie stoi lo-fi, gdzie określony dźwięk
jest ściśle powiązany z warstwą szumu (nawet w stosunku 50/50), a głosy
krzyżują się we wszystkich kanałach i trzeba wprawnego ucha, żeby je
wychwycić. [ 4 ]
Istotnym spostrzeżeniem jest tu też fakt, że tak naprawdę wszystkie tonalne
brzmienia składają się w jakiejś części z szumów, inaczej nie dałoby się
odróżnić dźwięku c1 granego na pianinie i skrzypcach. Brak istotnej
ingerencji tego elementu w naszą recepcję sprawia jednak, że nie będę brał
go pod uwagę.
Ostatnią z kluczowych dla moich rozważań refleksji Murraya jest ta związana ze słuchowymi
zmianami związanymi z rewolucją przemysłową. Zauważa on, że w momencie,
gdy hałas maszyn zadomowił się w odgłosach codzienności, ludzka tolerancja
dla różnorodnych szumów coraz bardziej się poszerzała, a zblazowane
odbiorcze ucho na początku XX wieku zaakceptowało je całkowicie. Stąd też
(swoją drogą) wypływa manifest Russola. Czarę goryczy przelała I wojna światowa, w trakcie której na szeroką skalę użyto niezwykle głośnych pojazdów i uzbrojenia. [ 5 ]
We wszystkich tych procesach dopatrywałbym się zalążka późniejszych, bliższych
naszym czasom, ruchów muzycznych, od psychodelii i elektronicznych eksperymentów,
przez punk i brzmienia industrialne, po death metal i wspomniany już indie-rock z elementami lo-fi. Wszystkie cechują się okazjonalnym lub nieodłącznym wręcz
jazgotem, spiętrzeniami dźwięku, dysonansami, noise’owymi wstawkami i przesterowanym brzmieniem, wzbudzając tą lawiną hałasu paradoksalną
przyjemność związaną z przeżyciem estetycznym (w rozumieniu Stanisława
Ossowskiego [ 6 ]). u słuchacza. Możemy tylko wyobrażać sobie, jak negatywnie zapatrywano by
się na takie brzmienie (zakładając możliwość wytworzenia wtedy tego typu
muzyki) jakieś sto lat przed rewolucją przemysłową — ówczesne uszy nie
zrozumiałyby raczej tego fenomenu. Klarowną i łatwo zauważalną opozycją
wydają się brzmienia przewidywalne i przyjemne, przystępny pop, house, a nawet łagodniejsze odmiany rocka, które, co nie powinno być nadużyciem, można
zaszeregować w szufladce hi-fi. Wydaje się być to też niezłą odpowiedzią
na to, czemu popyt na często wtórne i melodyjne granie jest tak ogromny. Przy
choćby powierzchownej komparatystyce z dawnymi dziełami, np. Bacha i Beethovena — i nie mam tu na myśli, co oczywiste, porównania jakościowego, a dotyczącego stężenia szumu w brzmieniu — okazuje się jednak, że nasz
delikatny pop również charakteryzuje się wyraźnym zaszumieniem, oszukując
pozornie banalną recepcję. Czy linia demarkacyjna gustu współczesnych słuchaczy
przebiega więc tam, gdzie zaczyna się szum, a konflikty i próby wywyższania
się są powiązane tylko i wyłącznie z tolerancją szumu jaki jest w stanie
przyswoić jednostka?
Jest
to z pewnością jeden z najistotniejszych aspektów. Wystarczy rzut oka na
line-upy zeszłorocznych festiwali muzycznych w Polsce, żeby pokazać coroczne
(zapewne podświadome) zróżnicowanie składu dostosowane do zapotrzebowania
konkretnych uczestników na oczekiwaną przez nich dawkę szumu. Dla przykładu
postaram się zarysować subiektywny i przypadkowy wybór skrajnie
wyselekcjonowanych zespołów lub wykonawców z pięciu losowych i względnie
przekrojowych dla gustu Polaków eventów, zestawione w subiektywnej opozycji
zakłóceń: najwięcej — najmniej. I tak :
1)Heineken Open'er Festival 2012 : Krzysztof Penderecki i AUKSO Orchestra -
Mumford & Sons
2)Off Festival 2012 : Swans — Mazzy Star
3)Jarocin Festival 2012: Against Me! — Within Temptation
4)Woodstock 2012: Ministry — Elektryczne Gitary
5)Opole 2012: Kult — Łukasz Zagrobelny
Koncert
Krzysztofa Pendereckiego był co prawda specyficzną aberracją w gdyńskim składzie,
ale, tym samym, w jego trakcie można było poczynić sporo socjologicznych
obserwacji, związanych z reakcjami przyzwyczajonej do przystępniejszego w odbiorze indie-rocka i rozrywkowej elektroniki publiczności (po wybitnym
kompozytorze przewidziane były m.in. koncerty Bon Ivera, Jessie Ware czy
Justice, innymi słowy w miarę konwencjonalne i łatwe w odbiorze). Świszczące,
sonorystyczne kompozycje w estetyce Threnody
for the Victims of Hiroshima [ 7 ]czy Polymorphia
dla wielu z uczestników były czymś kompletnie nowym, jakby kolejnym studium
hałasu, którego wielu z wymienionych nie było w stanie znieść lub zrozumieć.
Ludzie wychodzący po kilku minutach, robiący to często z dość przewrotnym uśmiechem,
spoglądając na zainteresowanych lub wręcz zafascynowanych słuchaczy z zadziwieniem i litością (zapewne vice versa), wykazywali po prostu
nieprzystosowanie do nadmiernych zakłóceń. Z ponad dziewięćdziesięcioprocentową
pewnością te same osoby w popłochu opuszczałyby przestrzeń zdominowaną
przez dźwięki headlinera katowickiego Off-a, zespołu Swans, o którym teraz.
Już w materiałach promocyjnych z dumą podkreślano, że na koncercie będzie
bardzo głośno i warto nawet zaopatrzyć się w zatyczki do uszu — zwłaszcza
jeśli planuje się podejść bliżej sceny. Prawie cała studyjna dyskografia
grupy oscyluje wokół eksperymentalnej zabawy dźwiękiem, zanurzonej w quasi-sekciarskim, misterialnym klimacie wypełnionym potężnymi brzmieniami,
zapętlaniem riffów i doskonale odnajdującym się w tej konwencji niskim
wokalem Michaela Giry — mózgu kapeli. Fani i zwolennicy dopatrują się w ich
twórczości muzycznej erudycji, żonglerki stylistycznej i przełamywania
kolejnych barier (według mnie
bardzo słusznie), natomiast dla słuchaczy próbujących udomowić dźwięki z którymi się zderzają, muzyka Swans zdaje się w większości przypadków być
niesłuchalna i nie można ich za to winić. Problem nie tkwi bowiem w braku
gustu, a we wspomnianej już wielokrotnie tolerancji na niespójność, szum i dysonanse.
1 2 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] C. Cox, D. Warner, Muzyka i jej inni:
szum, dźwięk, cisza, [w:] Kultura
dźwięku. Teksty o muzyce nowoczesnej, pod red. Christopha Coxa,
Daniela Warnera, Gdańsk 2010, s. 25. [ 2 ] L. Russolo, Sztuka hałasów: Manifest
Futurystyczny, [w:] Kultura dźwięku,
s. 35. [ 3 ] J. Cage, Przyszłość muzyki: Credo,
[w:] Kultura dźwięku, s. 48. [ 4 ] R. Murray Schafer, Muzyka środowiska,
[w:] Kultura dźwięku, s. 56. [ 5 ] R. Murray Schafer, Ibidem, s. 57. [ 6 ] Przeżycie estetyczne definiowane jako swoista idealizacja pewnych cech
realnego przedmiotu pod kątem subiektywnej przyjemności. « Muzyka (Publikacja: 23-06-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9054 |
|