|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Jak Niemcy Polakom Żydów... [1] Autor tekstu: Jarosław Klebaniuk
Projekcja
niemieckiego filmu „Nasze matki, nasi ojcowie" wzbudziła gwałtowaną
reakcję, zwłaszcza wśród tak zwanych patriotów. Rzekomo antypolski i antyAKowski przekaz poszedł w świat, co doprowadziło publicystów głównego
nurtu do emocjonalnych i bardzo krytycznych ocen zarówno twórców miniserialu,
jak i telewizji publicznych: naszych zachodnich sąsiadów — że go
wyprodukowała, polskiej — że wyemitowała. Tymczasem wiele przemawia za tym,
że scenarzysta Stefan Kolditz i reżyser Philipp Kadelbach obeszli się z historią drugiej wojny widzianą oczami Polaków bardzo łagodnie. W filmie z rąk
naszych ojców czy dziadków nie zginął żaden Żyd. Tymczasem dane źródłowe
wskazują, że liczba ofiar wśród polskich Żydów zamordowanych przez rodaków
(partyzantów i ludność cywilną) była znacznie wyższa niż liczba zabitych
żołnierzy wojsk okupacyjnych. Cały raban wokół filmu rzekomo niesłusznie
przypisującego Polakom w czasie II wojny antysemityzm wydaje się zatem
przejawem ignorancji lub hipokryzji. W rzeczywistości niemieccy twórcy filmu
zafałszowali rzeczywistość, ale w kierunku politycznie poprawnym — na naszą
korzyść, a właściwie na korzyść naszych przodków.
Źródłem
wiedzy historycznej dla historyków nie zajmujących się danym okresem są
opracowania naukowe, dla laików zaś, do których się zaliczam, książki
popularnonaukowe. Jeśli ich autorzy korzystają z rzetelnych źródeł,
skrupulatnie się na nie powołują i odsyłają do tekstów specjalistycznych,
można przyjąć, że przedstawiają fakty, dokonują uogólnień i wyciągają
poprawne wnioski. Oczywiście arbitralność w wyborze analizowanych materiałów
sprawia, że efekt pracy może być stronniczy, jednak wydaje się to
nieuniknione w każdej dyscyplinie humanistycznej. W tekstach dotyczących
historii, zwłaszcza tej nowszej, dochodzi jeszcze stronniczość wynikająca z tego, co jest politycznie poprawne, co jest możliwe do zaakceptowania przez
czytelniczki i czytelników, wreszcie, co jest prawnie zakazane. Te ostatnie
ograniczenia pozwalają uniknąć oczywistych, ideologicznie motywowanych przekłamań,
na przykład negacjonizmu Holokaustu, lecz niekiedy służą utrzymaniu dobrego
mniemania o sobie przez jakąś grupę społeczną czy narodową. W naszym kraju
na przykład nie wolno, pod groźbą trzech lat więzienia, „publicznie
pomawiać Narodu Polskiego o udział, organizowanie lub odpowiedzialność za
zbrodnie komunistyczne lub nazistowskie". Na szczęście pomawianie jest
czynieniem zarzutów niesłusznych, zaś relacjonowanie faktów i ich ocena
prawdopodobnie wciąż jest dopuszczalna. Z takiego założenia wyszli chyba:
Stefan Zgliczyński, dyrektor polskiej edycji miesięcznika „Le Monde
diplomatique" oraz Czarna Owca, która wydała jego książkę.
Tytuł
„Jak Polacy Niemcom Żydów mordować pomagali" brzmi prowokacyjnie. Sam
autor jest tego świadomy. Wszak uczymy się w szkole, że Polacy ratowali Żydów,
współczuli im i wspólnie walczyli z hitlerowcami. Nie zwracamy przy tym
uwagi, że samo, naturalnie wyglądające, wyróżnienie etniczne części
naszych rodaków, czyniło z nich już w czasach przedwojennych grupę obcą (w
psychologii społecznej z angielska — outgroup) podatną na wykluczenie i dyskryminację. Wiele wskazuje na to, że w latach 1930. w Polsce panował
klimat, który sprzyjał nie tylko ich szykanowaniu, lecz również
eksterminacji. W pierwszej części książki — obok przypomnienia getta ławkowego
czy ograniczeń w przyjmowaniu Żydów do szkół i uczelni -
Zgliczyński przedstawił mało znane przeciętnemu odbiorcy fakty z przedwojennego życia politycznego.
W
1938 roku hasło wyborcze obozu rządzącego brzmiało: „Jeśli Polski chcesz
bez Żyda, to Twój głos się w urnie przyda". Posłowie Obozu Zjednoczenia
Narodowego zgłaszali w sejmie projekty ustaw podobnych do tych, które obowiązywały w Trzeciej Rzeszy. Domagali się na przykład odebrania 600 tysiącom Żydów
obywatelstwa polskiego oraz zgłoszenie posiadanego przez Żydów mienia w urzędach
skarbowych i pozostawienie go do dyspozycji władz. Na początku 1939 roku
polski rząd oficjalnie ogłosił plan wysiedlenia Żydów do Afryki, a specjalna komisja zbadała u południowo-wschodnich wybrzeży Czarnego Lądu możliwości,
jakie w tym zakresie oferowała pewna duża wyspa. Hasło „Żydzi na
Madagaskar!" brzmi dziś absurdalnie, lecz wtedy było odzwierciedleniem planów
polskich władz.
Za
ekspulsją Żydów z Polski opowiadał się nawet Jerzy Giedojc, ówczesny
redaktor naczelny przedwojennej „Polityki" , w której notabene ukazywały
się rasistowskie, antysemickie teksty. Pogląd jego był zgodny ze strategią
najwyższych władz. Do zmierzających w kierunku wydalenia Żydów posunięć władzy
państwowej zaliczyć można pożyczkę MSZ dla skrajnej prawicowej
syjonistycznej Narodowej Organizacji Wojskowej Ecel na zakup uzbrojenia, a także
szkolenie w tajemnicy jej członków — wszystko to po to, by mogli w Palestynie prowadzić nielegalną działalność zmierzającą do utworzenia państwa
żydowskiego. Zrozumiałe w świetle tego wydaje się, dlaczego w październiku
1938 roku Polska nie chciała przyjąć 17 tysięcy Żydów, których Niemcy
deportowali na wieść o tym,
że nasze władze zadecydowały, że osoby mieszkające za granicą tracą
polskie obywatelstwo. Hitler podobną decyzję w stosunku do swoich obywateli
podjął dopiero trzy lata później.
Fetowany
dziś w Polsce i honorowany nazwami ulic i rond przywódca endecki już w latach
1932- 1933 w cyklu artykułów, których omówienie ukazało się parę miesięcy
później pod znamiennym tytułem „Roman Dmowski jako hitlerowiec", chwalił
niemieckiego Wodza za antysemityzm; prywatnie cieszył się też z jego dojścia
do władzy. Jednocześnie w latach przedwojennych z mediów publicznych
wyrzucani byli publicyści oskarżani o niewłaściwe sympatie. Pod wpływem
nagonki „Małego Dziennika", którego redaktorem naczelnym
był o. Maksymilian Kolbe, późniejszy święty kościoła katolickiego, z wileńskiego radia wyrzucono Czesława Miłosza; swoich audycji nie mógł też
prowadzić, z powodu pochodzenia, wybitny pedagog i wychowawca Janusz Korczak.
Antysemitami
byli nawet ci, którzy pomagali Żydom. Zofia Kossak-Szczucka, w czasie wojny
przewodnicząca Tymczasowego Komitetu Pomocy Żydom (późniejszej „Żegoty"),
mentorka m.in. Władysława Bartoszewskiego, w trakcie powstania w getcie
warszawskim w kwietniu 1943 roku pisała: „...Żydzi pasożytowali na ciele
narodów europejskich, powszechnie znienawidzeni i pogardzani. Walczyli ze
wszystkimi, ale tylko podstępem. Nigdy otwarcie i z bronią w ręku. Byli
przyczyną, motorem trzech czwartych wojen toczonych w Europie, lecz ślady
swych wpływów zacierali najstaranniej. Pozornie nie brali udziału w niczym.
Tchórzostwo żydowskie stało się przysłowiowe. Zatracili godność ludzką
(...) Po raz pierwszy od osiemnastu wieków ocknęli się z upodlenia". Jak na
słowa kogoś, kto otrzymał później izraelski medal „Sprawiedliwy wśród
Narodów Świata", nie brzmią one zbyt życzliwie, prawda?
W
latach 1930. na Uniwersytecie Warszawskim, na którym obecnie aktywnie działa
Centrum Badań nad Uprzedzeniami i zajmujący się antysemityzmem psychologowie
Mirosław Kofta i Michał Bilewicz, często gościł późniejszy generalny
gubernator dr Hans Frank, a w 1934 roku wykład na temat „kwestii żydowskiej" w obecności premiera Rzeczypospolitej i innych dostojników wygłosił dr Josef
Goebbels.
Antysemityzm
już przed wojną nie ograniczał się jednak do słów i do zapraszania przez
elity nazistowskich „uczonych". W latach 1935 — 37 w Polsce w około stu
większych wystąpieniach antyżydowskich zabito kilkanaście osób, a około dwóch
tysięcy raniono. Jak się późnej okazało, zjawisko to uległo eskalacji
podczas okupacji niemieckiej.
Czytelnik,
który, jak ja, przez dziesięciolecia karmiony był raczej popularnymi
przekazami na temat ruchu oporu, dobrych naszych i złych nazistów, ze
zdumieniem dowiedzieć się może z kart niepokornej książki, jak Polacy
budowali hitlerowcom łuki triumfalne, spontanicznie łapali Żydów, obcinali
im brody, czasem za skórą, opluwali, rzucali kamieniami, plądrowali sklepy.
Ze zgrozą dowiaduje się, że zdecydowaną większość pojmanych i wywiezionych do obozów lub zabitych na miejscu Żydów spotkał taki los dzięki
aktywności granatowej policji i ludności cywilnej. Niemieccy okupanci
samodzielnie nie byli bowiem w stanie odróżnić poszukiwanych „podludzi"
wyznania mojżeszowego od pozostałych. Polacy składali donosy zazwyczaj nie
tylko z powodu antysemityzmu, lecz także dla pozyskania żydowskiego mienia.
Liczba tych dokumentów wywoływała zdumienie i pogardę wśród administracji
okupanta.
Z
cytowanych przez autora książki tekstów wynika, że większość Polaków
przechowujących Żydów robiła to dla pieniędzy i/lub za przekazanie majątku.
Gdy ukrywanym skończyły się zasoby i możliwości, często byli przekazywani w ręce nazistów. Ci biedniejsi od razu bywali wymieniani za wódkę, cukier
czy pieniądze. Często powodem kolaboracji była możliwość rozebrania trupów
rozstrzelanych i zabrania ich odzieży. Szokujące wrażenie zrobiła na mnie
relacja z tego, jak zniecierpliwieni miejscowi przedarli się przez kordon
hitlerowców, aby zedrzeć ubrania z jeszcze żywych, przeznaczonych na śmierć
Żydów. Czy największa nawet bieda sama w sobie może usprawiedliwiać taką
nikczemność?
Bardzo
poruszyła mnie także opowieść o Żydówce, której wraz z córeczką udało
się na sfałszowanych papierach opuścić warszawskie getto, ale zanim dotarła
na dworzec kolejowy, młodociane wyrostki nie tylko wyłudziły od nich (grożąc
demaskacją) wszystkie pieniądze i kosztowności, lecz także ubrania. Do pociągu dotarły boso i niemal nagie.
Również
na poziomie instytucjonalnym Żydzi z getta nie mogli liczyć na pomoc Polaków.
Bierność AK wobec powstania w getcie wynikał nie tylko z antysemityzmu, lecz
także z chłodnej kalkulacji. Nie sprzedawano powstańcom broni w obawie, że
zabraknie jej poza murami getta. Natomiast sama jego pacyfikacja i palenie działo
się przy aprobacie, a nawet pomocy części ludności Warszawy. Także
likwidacja innych gett nie budziła zgrozy czy oporu większości Polaków. Wręcz
przeciwnie, zasiedlano, na przykład w Otwocku, mieszkania z nieuprzątniętymi
jeszcze zwłokami poprzednich żydowskich mieszkańców.
Inną
czarną kartą naszej historii są mordy dokonywane na Żydach, także kobietach i dzieciach, w trakcie Powstania Warszawskiego. Zresztą „strzelanie Żydów"
już wcześniej było dosyć powszechne wśród polskich partyzantów. Niekiedy
zdradziecko zabijano w ten sposób członków własnych leśnych oddziałów, którzy
byli na tyle nieprzezorni, że nie ukrywali swojej etniczności pod fałszywymi
„aryjskimi" personaliami.
Wiele
się w ostatnich latach w polskiej publicystyce pisało o gwałtach żołnierzy
Armii Czerwonej na Polkach pod koniec II wojny, jednak gwałty Polaków na młodych
Żydówkach („bo żal, żeby się zmarnowały przed śmiercią") i wymuszanie seksu szantażem (przed laty w reportażowej prozie pisała o tym
Hanna Krall) wydają się zbyt wstydliwą częścią naszej wojennej historii,
by dawano wiarę relacjom o nich, nie mówiąc już o podobnym rozgłosie,
moralnej ocenie i anatemie, jaka spotkała z tego powodu, zbiorowo, wyzwolicieli
ze wschodu.
1 2 Dalej..
« Recenzje i krytyki (Publikacja: 08-07-2013 )
Jarosław KlebaniukDoktor psychologii; adiunkt w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego; autor ponad pięćdziesięciu artykułów naukowych z zakresu psychologii społecznej; redaktor pięciu książek, w tym „Fenomen nierówności społecznych” i „Oblicza nierówności społecznych”; w latach 2007 – 2010 członek Komitetu Psychologii PAN; pisuje także prozę; publikował m. in. w „Akcencie”, „Bez Dogmatu”, „Kresach” i „Lampie”. Liczba tekstów na portalu: 14 Pokaż inne teksty autora Poprzedni tekst autora: Spełnione życie psychologa społecznego | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9089 |
|