|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Bruzdy na kajzerce Autor tekstu: Wojciech Szczęsny
Jakiś
czas temu, bodaj w programie „Jeden z dziesięciu", padło pytanie, ile
bruzd czy nacięć ma bułka kajzerka. Uczestnik odpowiedział, że cztery,
zaś red. Sznuk miał zapisane, że pięć, lub odwrotnie. Powstał spór i okazało się, że w Warszawie kajzerki mają pięć, a w Krakowie (jednak
„centusie"!) cztery bruzdy. Sytuacja owa przypomniała mi się, gdy
obserwowałem w jednym ze sklepów wielkopowierzchniowych, w dziale wypieków,
sposób kupowania pieczywa przez nasze społeczeństwo. W sklepie owym
wszystko zgodnie z normami Sanepidu: torebki papierowe, rękawiczki
jednorazowe, szczypce. Tymczasem według moich obserwacji 60% narodu wkłada
łapska głęboko w boksy z bułeczkami wszelkich rodzajów, sprawdza jakość
wypieku, odrzuca te niedopieczone, czy ze zbyt twardą skórką, której
resztki
zębów w jamie ustnej nie będą w stanie zgryźć. Na zwróconą uwagę
owi smakosze odpowiadają (wersja ocenzurowana): „A czego się czepiasz mądralo.
Biere tylko te dla mnie". No cóż, z dzieciństwa, jakie przypadło na
okres gomułkowsko-gierkowskiej komuny, przypomina mi się napis ze sklepu
WSS „Społem", który głosił: „pieczywo dotknięte uważa się za
sprzedane". Zaprzepaściliśmy jednak idee socjalizmu, jak sądzę — w Magdalence.
No
tak, to masy, ale są ludzie światli, ba, pasterze ludu zgoła, którzy też
dumają o bruzdach. To ks. prof. Franciszek Longchamps de Berier, członek
Episkopatu Polski. Otóż ów uczony ksiądz stwierdził w wywiadzie dla
gazety: "Są tacy lekarze, którzy
po pierwszym spojrzeniu na twarz dziecka wiedzą już, że zostało poczęte
in vitro. Bo ma dotykową bruzdę, która jest charakterystyczna dla pewnego
zespołu wad genetycznych". Na list oburzonego tą jawnie dyskryminującą
wypowiedzią, niepopartą żadnymi badaniami ani wypowiedzią specjalisty,
ojca dziecka poczętego
in
vitro odparł, że: „Jeśli osoby, które w jakikolwiek sposób
uczestniczyły w "in vitro", odczuwają niepokój sumienia i są gotowe
spełnić warunki sakramentu pojednania, Kościół czeka z przebaczeniem". Jak dobrze, że wielu ludziom, w tym piszącemu te słowa,
rodzicom dzieci „in vitro" i wspaniałym lekarzom pomagającym im w osiągnięciu
celu posiadania własnego potomstwa, Kościół nie musi niczego wybaczać. Z drugiej strony, obserwując wpisy internatów pod ową wypowiedzią, przestaję
się dziwić, że coraz mniej ludzi czuje się związanych z instytucją, którą
reprezentuje ks. profesor. O wypowiedziach naukowców tej klasy, co prof.
Ewa Bartnik i inni, nie będę nawet wspominał. Wszyscy nie kryli
oburzenia, że tak krzywdzące i pozbawione podstaw naukowych słowa
wypowiada kapłan i profesor w jednej osobie.
W tę kontynuację dyskusji o „in vitro" wpisują się też ostatnie
debaty o związkach partnerskich. Nawet tu próbuje się wprowadzić coś na
kształt naprotechnologii, rzekomo cudownie rozwiązującej problemy bezpłodności.
Specjaliści ginekolodzy, genetycy, w sposób mniej lub bardziej jawny, mówią
prawdę o tym cudownym sposobie (polecam np. „Wiedzę i Życie" bodaj
sprzed czterech miesięcy). Nazwa brzmi tak mądrze, że wielu ludzi da się
nabrać. A w istocie to tylko to, co lekarz zajmujący się bezpłodnością
powinien zrobić przed zaproponowaniem „in vitro". Nie zaprzeczam, że
niektórzy ze względów komercyjnych idą „na skróty", co samo w sobie
jest obrzydliwe i niegodne lekarza. Nie godzi się jednak oszukiwać ludzi.
Czy chirurg naczyniowy u chorego z bólem kończyny, proponuje amputację?
Nie można wykluczyć, że kiedyś tak, ale chyba nie od razu. Stosuje leki,
zaleca spacery, zakazuje palenia, może przeprowadza zabieg endowaskularny.
Czy tworzy się z tego oddzielną gałąź nauki, podaną jeszcze w światopoglądowym
sosie? O ile wiem nie. A tu tak. Zawsze „podziwiałem" argument, że „in
vitro" nie leczy bezpłodności. W rzeczy samej, lecz hemodializa nie
leczy niewydolności nerek, że o chirurgii paliatywnej nie wspomnę nawet.
Lecz ad rem. Odpowiednikiem naprotechnologii w debacie o związkach
partnerskich jest propozycja, aby załatwiać owe sprawy przez notariusza.
Oficjalnie we wzniosłych słowach politycy mówią, że da się to załatwić
zgodnie z polskim prawem i ku radości wszystkich, podczas gdy w rozmowach
mniej oficjalnych ton jest mniej więcej taki:
"Jak
pedał chce dać mieszkanie
drugiemu pedałowi albo dowiedzieć się od lekarza, czy tamten ma AIDS,
niech idą do notariusza, zapłacą mu, podpiszą odpowiednie pisma i już.
Nie będą szargać nam świętości rodziny, pedały obmierzłe".
Nie
wiem, czy komuś może przeszkadzać, że dwóch mężczyzn lub dwie kobiety
chcą
zawrzeć
ślub na warunkach ogólnie przyjętych dla par hetero. Widać jednak może.
Znawcy
tematu
twierdzą, że taki obrót sprawy niczego nie zmieni. Są na to dowody
empiryczne z innych krajów, gdzie takie uregulowania prawne już istnieją.
Nadal zawierane są małżeństwa
pomiędzy
kobietą a mężczyzną, a ich liczba nie uległa zmianie. Odsetek gejów i lesbijek
był,
jest i będzie stały. Nasza ojczyzna miała już upaść od akcesji do Unii
Europejskiej. Istnieje nadal. 10% ludzi zorientowanych homo mieszka tu już
od czasów chrztu Polski. Teraz mniej się kryją. Zdradzę także w tajemnicy, że wieloletnia praca z gejami nie wpłynęła nic a nic na moją
orientację seksualną. Gdyby owi Koledzy zwarli ślub w USC, nie porzuciłbym
żony. Naprawdę!
Nikt
nikomu nie zabrania żyć bezdzietnie, jeśli ten
nie uznaje „in vitro", a jest bezpłodny, lub
posiadać
dwadzieściorga dzieci, gdy nie stosuje środków antykoncepcyjnych. Można
chodzić do kościoła lub nie, wierzyć lub nie, pić wódkę lub nie. Jest
demokracja, o którą walczyli nasi dziadkowie, ojcowie i my, ludzie w tzw.
średnim wieku. Jednej rzeczy wszak nie wolno. Zmuszać kogoś do życia
„po mojemu". Niech każdy bierze ślub, z kim chce, chodzi do łóżka, z kim chce, modli się, ile razy mu nakazuje jego bóg lub ma potrzebę. Ale
na Boga, w którego wierzy większość Polaków, nie zmuszajcie mnie do
chodzenia do łóżka z kim nie chcę, do modlitwy, jeśli nie wierzę w tego czy innego boga, ani nie wmawiajcie mi, że prawidłowo
prowadzone
leczenie jest czymś objawionym. Bo nie jest tak, nie było i nie będzie.
Tekst ukazał się pierwotnie na blogu
Autora.
« Felietony i eseje (Publikacja: 28-07-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9144 |
|