|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.
Atena i piraci - powiastka filozoficzna [1] Autor tekstu: Jerzy Drewnowski
Dwanaście lat mija
od tamtego trudnego dnia. Jego
blaknące wspomnienie nabiera nagle barw, gdy buszując — z nadmiaru czasu — w moim laptopie natrafiam na dość
szczegółowy zapis tamtych godzin. Na opowiastkę filozoficzną, której początkiem
było moje ówczesne wypracowanie szkolne, uznane przez życzliwych starszych
przyjaciół za godne rozwinięcia i publikacji. Czytam ją poruszony zgodnością z tym, co wówczas rzeczywiście myślałem i co rzeczywiście zawarłbym w owym
wypracowaniu, gdyby szkolne zwyczaje pozwalały powiedzieć więcej. Dopinguje mnie
do myślenia o tamtym dniu potrzeba zajęcia umysłu czymś innym niż wyglądanie
przez okno w wielkim obcym mieście wytrąconym z równowagi.
Ale o tym — na końcu, na razie -
sam ów dzień, albo raczej jego druga część.
*
„Mam wówczas" -
dodaję dzisiaj — „szesnaście lat", jest grudniowe sobotnie popołudnie w Polsce. W Radomiu, w naszym mieszkaniu dość daleko od centrum. W pokoju zapada półmrok.
Ogień płonący w kominku rzuca smugę
ciepłego światła na empirowe biurko. Ulubiony sprzęt mego dziadka, filologa
klasycznego. Na biurku od lewej mosiężna lampa, rząd słowników po środku,
figura zbrojnej Ateny w prawym rogu.
Zostałem w domu sam,
rodzice-lekarze — w szpitalu na dyżurze, wrócą późno.
Korzystając z niemal doskonałej
ciszy, zabieram się do wypracowania na temat Europy. Jest, a właściwie
dobiega końca, rok niezwykły-
tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty dziewiąty. W moim liceum, chyba z tego
powodu, piszemy coraz to nowe prace o jej cywilizacyjnym dorobku. Tym razem
trzeba odpowiedzieć na pytanie o wkład Europejczyków do kultury światowej.
Zwlekam z rozpoczęciem, bo temat jest trudny, może za trudny dla człowieka w moim wieku. W dodatku jestem przeziębiony, czuję rosnącą gorączkę, choć nie
mogę tego stwierdzić obiektywnie, bo przed chwilą przez nieuwagę stłukłem
termometr.
Jakby z prośbą o pomoc spoglądam na figurę Ateny, ulubionej bogini dziadka. Ja również darzę ją
sympatią szczególną, chociaż jako symbol ateńskiego państwa mogła budzić
podejrzenie, iż usprawiedliwia jego przemoc wobec innych ludów. Ale w rzeczywistości — w naszym przekonaniu — moim i dziadkowym -
postać ze wszech miar szlachetna,
nie darmo przez wielu postrzegana tak właśnie. Opiekunka mądrości, sztuk,
nauk, pokojowych prac w rzemiośle i na roli! Reformatorka Areopagu, obrończyni
ludu przed tyranią możnych! Patronka sprawiedliwego pokoju i uczciwej walki o dobrą sprawę! Nieprzejednana
przeciwniczka swego brata Aresa, krwawego boga wojny i pożogi! Nasza Sowiooka,
piękna i dzielna Atena!
Siedząc naprzeciw,
uważniej przyglądam się figurze, która w migocącym blasku ognia zdaje się
nabierać życia i patrzeć na mnie. W pewnym momencie mam wrażenie, że jej głowa
lekkim ruchem wskazuje na okno. Śmieję się z mego złudzenia, lecz wstaję z fotela i papierową chusteczką
przecieram zaparowane szyby. Na dole moja ulica, jedna z zapuszczonych
radomskich ulic, dzisiaj dzięki białej powłoce świeżego śniegu — czysta i odświętna.
Pod nieczynną
latarnią majaczy ciemna sylwetka. Nieco zgarbiona, w zniszczonym płaszczu z kapturem. Zapewne znajomy sąsiad, jak zwykle pijany o tej porze. A może ktoś
zupełnie inny, jakiś grecki cynicko-stoicki filozof, myślę żartem? Lecz w świetle rozumu — zwykły biedny naukowiec albo nauczyciel na rencie.
Jak się wydaje, kompletnie sfiksowany. Trzymając się latarni prawą ręką,
gestykuluje lewą i, z twarzą skierowaną ku mojemu oknu, przemawia głośno i strasznie poważnie jak z podręcznika starożytnej filozofii. O wspólnym dobru,
powszechnym braterstwie, cnocie umiarkowania i panowaniu nad sobą. Nagle
przerywa, jakby oświecony nową myślą lub skonfundowany. Lecz za chwilę,
zatoczywszy ramieniem szeroki krąg, mówi dalej, nadal tak głośno, że słyszę
doskonale.
Być może dzięki jego
elokwencji, albo wskutek gorączki,
zaczynam widzieć wszystko, o czym opowiada. Najpierw pod jasnym niebem i w
pełnym słońcu świątynie na wzgórzach, z szeregami kolumn i malowanymi rzeźbami w tympanonach. Rolników schylonych przy pługach, biały lud na agorze i statki na
morzu. Młodzież w gimnazjonach i filozofów z uczniami. Wszystko jak w opowieściach dziadka. Lecz zaraz potem — jakby dla kontrastu — znikają promienie
słoneczne i zapada półmrok. Robi się bardzo głośno — zewsząd wrzawa, wołania i krzyki. Już teraz krzyki wielu ludzi. I szczęk oręża, wrzask komend wojskowych, jęki rannych i umierających w bitwie. Pohukiwania
zwycięzców na gromady jeńców. Rozkazy rzucane niewolnikom.
Za chwilę znowu bitwa, młody
oficer wygłasza mowę. W prostej,
cezariańskiej, łacinie zachęca żołnierzy do dzielności w boju. W imię domowych bogów i najświętszej świętości wielkiego
imperium. I jednocześnie jakby pohukiwanie młotków przybijających ciała do
drewna, także przy drogach wiodących do stolicy. I zewsząd — płacz bliskich, i jęk karanych za nieposłuszeństwo. Ale także, w tym samym czasie — ciche i uspokajające poskrzypywanie rylców na tabliczkach, zapewne przy spisywaniu
regulacji prawnych, wierszy
miłosnych, pełnych szacunku dla człowieka rad filozofów. I zarazem odgłosy pracy
na lądzie i ziemi, w portach, zakładach rzemieślniczych i na roli, jakby ktoś
śpiewał: pax, pax, pax-
pax od rana, do wieczora i w nocy — wszędzie, nareszcie, na zawsze.
Ale niedługo trwał ten
spokój, bo już po chwili zaczynam słyszeć
nowe głosy i odgłosy
wojenne. Barbarzyńskie krzyki w przedziwnych językach, huk rozwalanych świątyń, grzmot kolumn padających na bruk
ulicy. I przez dłuższy czas już
tylko beczenie kóz na zburzonych imperialnych rynkach, porastających trawą coraz
gęstszą, rozświerszczoną cykadami. Potem znowu odgłosy intensywnej pracy -
nadzorców, robotników, niewolników
budujących zamki, młyny, katedry, klasztory. Lecz zaraz znowu — strasznie
nieprzyjemne dźwięki, jakby wołania torturowanych o litość i zmiłowanie. I zarazem potem, na pociechę, pieśni
słodkie i odurzające jak kadzidło. Chwalące niewysłowioną moc dobra, miłości i współczucia wszystkich dla wszystkich.
Po kolejnej, tym razem
dłuższej, przerwie — coś zupełnie innego:
Szmer ożywionych rozmów i monologów tak eleganckich, pełnych swady i wycyzelowanych, że wyobraziłem sobie
jasny salon o wielkich oknach i gromadkę postaci w białych perukach przy
okrągłym stole. Muzyka — jakby
samego Mozarta — dała się słyszeć z sąsiedniego pomieszczenia, a w głównym
salonie ktoś rozprawiał — ostrożnie modulowanym głosem — i bardzo
uczenie. O greckiej filantropii, rzymskiej humanitas i ciemnościach wieków
minionych. A także o definitywnym nastaniu powszechnego światła i rozumu,
niosącego wolność i braterstwo. Czy wspomniano równość, nie zdołałem usłyszeć,
nagle bowiem zaczęły dolatywać z ulicy jakieś nieznane mi huki i stukoty. Jakby
taszczonych szaf bibliotecznych i okrągłych stołów. Coś na kształt rewolucyjnej
barykady zdawało się rosnąć za
oknem.
Wytężywszy wzrok, dostrzegłem
zarysy piętrzącej się zapory, tłumy ludzi po obu
stronach, a na samym środku, na wysokim kiju -
coś, co na pierwszy rzut oka zidentyfikowałem jako znak wojskowy o srebrzystym połysku. Po dokładniejszej obserwacji stwierdziłem jednak, że
była to po prostu biała -
lecz już mocno przybrudzona — peruka, jedna z tych, jakie mieli na głowach owi
filozofowie, których jeszcze przed chwilą słuchałem w jasnym salonie. Jakby i ona miała swój udział w powstaniu całego tego zamieszania, na pewno krwawego w skutkach! Przypomniała mi się zaraz
niedawna lekcja religii o racjonalnym
humanizmie jako o przyczynie terroru, zepsucia moralności i rzezi. Niezdolny do
przypomnienia sobie, co sam sądzę na ten temat, oddaliłem się od okna, dołożyłem
drew do ognia, siadłem w fotelu na wprost kominka. Muszę nieco odpocząć, skupić
myśli, nadać temu, co widziałem, sens wyrazistszy.
Ale nie siedzę długo: nagle
słyszę, jak wyje syrena fabryczna, a wysoka latarnia przed domem, chociaż od
dawna zepsuta definitywnie, jarzy się dość jasnym światłem. Podrywam się z fotela i jeszcze raz podbiegam do okna. Prószy śnieg, lecz dzięki zapalonej
latarni widoczność jest całkiem dobra. Z lewej strony, od dzielnicy fabryk -
nadciąga powoli, jak kiedyś podobno,
ogromny, niekończący się tłum. Robotnicy, faceci w garniturach, młode i starsze
panie w garsonkach, policja i wojsko w mundurach. Z głuchym pogrzmotem
nadciągającej burzy wchodzą do śródmieścia. Przysadzisty facet w średnim wieku, z szeroką brodą jak święty Piotr, idzie na samym przedzie, pod lewym ramieniem
trzyma grubą księgę i pałeczką trzymaną w obu dłoniach bije w bęben. W przerwach między bębnieniem
woła coś do wszystkich ludzi świata, a dalsze jego słowa zlewają się w jedno z coraz głośniejszym
pomrukiem tłumu.
Co się dalej działo na ulicy,
nie wiem, ponieważ na moment zamknąłem oczy. Zamknąłem je, by skupić uwagę -
straciwszy rozeznanie, jakie miejsce i jaki czas oglądam przez okno. Przeszłość
czy teraźniejszość, tu i teraz rzeczywiście w naszym mieście? W dodatku właśnie w tym momencie rozległo się dudnienie stóp na klatce schodowej, huk
otwieranych gwałtownie drzwi w kilku mieszkaniach na raz i wołanie przerażonym
głosem: lekarza, lekarza, gdzie jest lekarz!
Pomyślałem o ojcu i matce — niedobrze, że nie ma ich w domu w tak niespokojnych chwilach, a poza tym przydaliby się nie tylko tutaj w kamienicy, ale i tam na dole. Na
wypadek, że to, co słyszę i widzę, jest realne, energicznie zasuwam ciężką
zasłonę w oknie. Jeśli wpadnie jakiś rzucony z tłumu kamień, mniej uczyni
zniszczenia w pokoju. Lecz nagle wszystko ucicha i za drzwiami mieszkania, i na
zewnątrz budynku.
Z bijącym sercem staję przy
biurku — z silnym postanowieniem niepodchodzenia do okna już ani razu. Ciąg
dalszy naszej przeszłości jest mi znany i bez tego zbyt dobrze. Siadam i zapisuję gorączkowo: krew, podbój innych kontynentów, ujarzmienie słabszych
ludów, znowu krew, wyzysk,
bezrobocie, opór i bunt i znowu
krew, oszustwo, agresja; wojna pełna krwi; prowadzona — nierzadko — pod hasłem
wspierania potrzebujących, a także w imię cywilizacji i ludzkich wartości; a naprawdę dla chleba i mięsa, a zwłaszcza dla srebrzystych i czarnych diamentów,
złocistego i czarnego złota, rynków zbytu i tak dalej. Jak w dawniejszej
literaturze przedmiotu spoza szkolnego programu. I tu jeszcze przeszywające
mrozem wspomnienia z rodzinnych opowiadań, filmów i książek — ogromne pola
baraków, tory kolejowe, lasek brzozowy na horyzoncie i czarne dymy. Nie, nigdy
więcej, dosyć myślenia o dziejach
Europy!
Popatrzyłem na posążek Ateny i pomyślałem o niej jako o symbolu mądrości i chyba także filozofii. Może
przynajmniej z niej, z filozofii,
można być dumnym szczerze. Przynajmniej po części — z tej nieco dawniejszej i całkiem dawnej, zwłaszcza z tej „praktycznej", nad którą pracuje dziadek. Z namysłu nad sprawiedliwym państwem i rozumną myślą techniczną, ale też z twardej
logiki prawdy i fałszu. Z odróżniania między krzywdą a słusznością, z mierzenia
wszystkiego wedle owoców jak w wypadku pomidorów i drzew figowych. Z pojęcia
sprawiedliwości i z etyki współczucia, ale też z solidarnej walki o lepszy
świat, który — jak czytam we francuskim Internecie -
jest możliwy.
1 2 3 Dalej..
« Powiastki fantastyczno-teolog. (Publikacja: 12-02-2011 )
Jerzy DrewnowskiUr.1941, historyk nauki i filozof, były pracownik PAN, Akademii Lessinga i Uniwersytetu Technicznego w Cottbus, kilkakrotny stypendysta Deutsche Forschungsgemeinschaft i Biblioteki Księcia Augusta w Wolfenbüttel. Współzałożyciel Uniwersytetu Europejskiego Viadrina we Frankfurcie nad Odrą. Pracował przez wiele lat, w Polsce i w Niemczech, nad edycją „Dzieł Wszystkich” Mikołaja Kopernika. Kopernikowi, jako uczonemu czynnemu politycznie, poświęcił pracę doktorską. W pracy habilitacyjnej zajął się moralną i społeczną samoświadomością uczonych polskich XIV i XV wieku. Od 1989 r. mieszka w Niemczech, wiele czasu spędzając w Polsce - w Jedlni Letnisku koło Radomia, gdzie wraz ze Stanisławem Matułą stworzył nieformalne miejsce spotkań ludzi duchowo niezależnych z kraju i zagranicy. Swoją obecną refleksję filozoficzną zalicza do „europejskiej filozofii wyzwolenia”. Nadaje jej formę esejów, wierszy i powiastek filozoficznych. Strona www autora
Liczba tekstów na portalu: 24 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Niezapomniane oko Polifema. Opowiadanie dla licealistów | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 918 |
|