|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.
Atena i piraci - powiastka filozoficzna [2] Autor tekstu: Jerzy Drewnowski
Zapisawszy nerwowym pismem
także tę lub jej podobną myśl, patrzę
znowu na posążek Ateny. W świetle z kominka jej głowa wykonuje pewien jakby
ukośny ruch — potakujący, ale i przeczący zarazem — jakby chciała powiedzieć, że
mam rację, lecz nie wyczerpałem sprawy. Ale cieszę się już z tego częściowego
przytaknięcia, bo w końcu zostałem pochwalony przez nie byle kogo. Czuję się
znacznie odprężony, a zarazem zmęczony, może z gorączki, a może dlatego, że w pokoju zrobiło się od płonącego ognia bardzo ciepło. Mam wrażenie, że na moment
zasnąłem. Bo słów, które usłyszałem w następnej chwili, nie mógł przecież
wypowiedzieć posążek Ateny: „Pomyśl jeszcze o przyszłości, a także o tym, co to
znaczy, że bezbronność jest moralną wadą, i dlaczego, jak sądzisz, przyszłam na
świat ze zbroją, z tarczą i z dzidą".
Myślałem długo, aż rozbolała
mnie głowa, która boli mnie nieczęsto. Czy słowa usłyszane we śnie miały w ogóle
jakikolwiek sens? W końcu nie musiały go mieć, bo zasnąłem w domu, a nie w świątyni Asklepiosa dla hipnoterapii. Ale może, mimo wszystko? Trudno się w tej
całej abstrakcji połapać, a pobłądzić łatwo. W końcu doszedłem do wniosku, że
przyszłość mieszkańców Europy wbrew pesymistycznym nastrojom w moim kraju na
pewno nie jest jeszcze przesądzona. W końcu mamy jeszcze kilka krajów w świecie, gdzie
ekonomiczne i społeczne prawa człowieka nie stały się jeszcze
przeżytkiem. Tak twierdzi się przynajmniej w niemieckim tygodniku, który abonują
rodzice. Co zaś do zbroi, którą nosi Atena? Wiem wykrzyknąłem niespodziewanie
dla siebie, jakbym odkrył archimedejskie prawo hydrostatyki. Trzeba po prostu
bronić tego wszelkiego dobra, które zostało wywalczone w przeszłości! Po prostu
należy przekazywać przyszłym pokoleniom ideę, że
każda kultura moralna winna być samoobronna, a lepszy świat -
jak twierdzą attacowcy — był, jest i będzie możliwy. Prosta sprawa!
Zapewne i tym razem było to
złudzenie wywołane migotaniem światła, padającego od kominkowego ognia, lecz
miałem niemal pewność, że głowa
Ateny wykonała znowu lekki ruch w kierunku okna. Coś mi mówiło w głębi ducha, że
określenia 'prosty' i 'po prostu' nie przypadły jej do gustu. Poza tym czyniła
wrażenie zaniepokojonej.
Stoczyłem ze sobą długą i ciężką walkę, zanim nie bez lęku — odwoławszy po-przednią decyzję — podszedłem
do okiennej wnęki i rozsunąłem
zasłony. Moje zaskoczenie było ogromne: całą przestrzeń od domu aż po horyzont
zajmuje woda. Czyżby Mleczna wystąpiła z brzegów i zalała Europę? Niezależnie od
przyczyny znajduję się po środku wielkiego morza albo oceanu, a od Zachodu — a ważne jest chyba, że stamtąd — zbliża się ogromny statek. Po części staromodny,
lecz w przeważającej mierze ogromnie nowoczesny i bez wątpienia o bardzo silnym napędzie. U dziobu — jak przed wiekami przy bogatych
galeonach — wielka damska figura z drewna, jaskrawo wymalowana. Bardzo młoda
niewiasta z nagimi piersiami, śliczna jak królewna z bajki, siedzi sobie jakby
nieco zalękniona, lecz w gruncie rzeczy szczęśliwa, na karku młodego byka. Bez
wielkiego trudu domyśliłem się jej i imienia, na pewno identycznego z nazwą
statku płynącego od strony Niemiec i Francji.
Na pokładach górnym i dolnym
pełno ludzi, tak różnych, jak różnią się od siebie ludzie na świecie. Jedni
pracują jak zwariowani, szybko i sprawnie, lecz może już z myślą o wypoczynku.
Inni, pod koronami owocowych drzewek w zielonych donicach, leżą do góry pępkami,
wśród spadających z góry pieczonych kurczaków i wszelkiego jadła. Jeszcze inni, a jest ich również bardzo wielu, podskakują w rytm oszałamiającej muzyki. W pobliżu budki kapitańskiej — zażywni panowie przy biurkach, poważni i skupieni,
jakby przy pomocy cudownych maszynek produkowali albo liczyli pieniądze. Poza
tym — w różnych wariantach — wszędzie to samo. Tylko od czasu do czasu wielkie
ludowe święto: wszyscy w uroczystym nastroju, matki, ojcowie i dzieci,
udają się na zakupy; albo już z nich wracają z wielkimi torbami pełnymi
świecidełek i wymyślnych zabawek.
Ziewnąłem, nieco znudzony, i już chciałem odejść od okna, gdy spostrzegłem, że przygotowuje się znowu jakaś
wielka uroczystość. Lecz tym razem,
jak się zdaje, zupełnie inna, również ludowa, a przy tym oficjalna, gdyż bliżej
okrętowego dzioba i steru. Coś w rodzaju dożynek, ale w nastroju zwycięstwa nad wrogiem, a także chyba radości na jeszcze większy dobrobyt. Bo w wielkiej procesji
prześliczne dziewczęta i chłopcy niosą — oprócz niebieskich transparentów z hasłami o wspólnym domu — ogromne
szczerozłote rogi obfitości. Pełno w nich bananów, soczystych winogron i maleńkich modeli najnowocześniejszych samochodów, a także chlebowych bochnów i ciastek z lukrem. Wszyscy udają się na przód okrętu ku wysokiemu posągowi na
cokole. W jednym zgodnym pochodzie — cały lud, ludzie w każdym wieku i wszelkiej
profesji. Wśród nich — także owi zażywni panowie, których widziałem przed chwilą
przy biurkach, oderwani od liczenia, ubrani odświętnie. Jak na bardzo dawnym
polskim plakacie — w białych kołnierzykach i cylindrach, z grubymi cygarami w ustach. Naprawdę uroczy panowie, mimo tych
swoich brzuszków i nieco podstarzałych twarzy! Dobrotliwie uśmiechnięci, jak
dobrzy wujkowie z Ameryki, właśnie wręczają podchodzącym starcom i młodzieży,
zwłaszcza cudzoziemskiej, ruloniki zielonych banknotów przewiązane gumką.
I dopiero teraz widzę, z prawdziwą ogromną radością, do jakiego to posągu zmierza ten cały radosny
pochód. Toż to przecież nie co innego, tylko
mój ukochany posąg Ateny w szyszaku, taki sam jak tutaj na biurku, tyle
że bardzo duży! Najpierw symboliczne składanie darów na stopniach pobliskiego
banku i przemowy polityków, sławiących
zasługi swych partii. Potem muzyka i śpiew, zapewne na zakończenie dożynkowej
procesji. Lecz nie! Zaczyna się część druga, równie uroczysta! Najbliżsi z pochodu, w monterskich kombinezonach,
przystawiają drabiny i wchodzą na posąg, z wielkimi śrubokrętami. Nie chcę wierzyć oczom, lecz widzę i słyszę
wyraźnie: przy oklaskach tłumu demontują najpierw szyszak, potem dzidę i tarczę; ktoś wygłasza przemówienie o powszechnym samoczynnym dobrobycie,
wieczystym społecznym spokoju i zgodzie wszystkich stanów.
Serce bije mi młotem, chociaż
na statku wszystko się już toczy zwykłym torem. Wszystko po staremu. Ale
niezupełnie, bo oto jedni ludzie tak dumni, piękni i promienni, jakby wygrali
wielki los na loterii, inni — większość — o twarzach coraz bardziej zgorzkniałych i zaciętych. Poza
tym, czego wcześniej nie dostrzegałem, jedni i drudzy podstawiają sobie nogi na
wzajem i jeden drugiego gryzie w ucho. Gorączkowo szukam wzrokiem
posągu Pallady, ponieważ nagłe złe przeczucie przeszywa mnie lękiem. I rzeczywiście, gdy odnajduję jego miejsce, dostrzegam — sam cokół. Przecieram
oczy, lecz posągu naprawdę nie ma. Za to tuż obok — ci sami, co przedtem,
monterzy w kombinezonach. Z policjantami i grupką ochotników rozpakowują ciężkie skrzynie. Ukazują się
wielkie metalowe elementy, powstaje nowy
posąg, tak wielki, że dech zapiera.
Niebawem jest gotowy — ogromna naga istota w pozycji siedzącej, niby ludzka, ale wyraźnie
nienormalna. O dwóch twarzach, czworgu ramion i czterech nogach, jak w „Biesiadzie" Platona. Dwaj młodzi mężczyźni, siedzący do siebie tyłem na tym
samym kamieniu, jak bracia syjamscy zrośnięci plecami i głowami.
Każdy z osobna znany mi dobrze, z niezliczonych książkowych reprodukcji.
Jeden — to przecież nie kto inny,
tylko bożek złodziei i kupców, z furkoczącymi skrzydełkami u stóp. Drugi,
wyraźnie starszy, sam siebie przedstawia, bo w kuloodpornej kamizelce, z policyjną tarczą i innymi jej podobnymi
atrybutami: z mieczem, rakietą, kanistrem napalmu. Znienawidzony przez
Palladę jej kłótliwy brat Ares, zawsze niesyty pożaru i mordu!
Ledwo budowę zakończono,
zaraz przy dźwiękach wojskowej
muzyki — uroczyste odsłanianie pomnika. Lecz pod czyim przewodnictwem? Tych
miłych krępych panów z cygarami?
Tak, to oni rzeczywiście. Stają pod pomnikiem na podwyższeniu, uśmiechają się
filuternie. W powitalnym geście zdejmują cylindry i odrzucają precz. Wypluwają
cygara. Zrywają jowialne brzuszki. Ściągają i rzucają za siebie uśmiechnięte
twarze. Przez parę chwil stoją
przed oniemiałym tłumem — inteligentni, jeszcze całkiem młodzi, o twarzach
obojętnych i zimnych. Nagle — ale to znowu tylko żart i kpina — nakładają na
lewe oko czarne opaski. Zdejmują je po chwili i są znowu bardzo serio.
Wyznaczają przedstawiciela ludu. Każą mu mówić przez megafon.
Padają gromkie, twarde słowa o obowiązku konsumpcji, o walce z pasożytami i przymusowej nauce samodzielnego
pływania jako o zadaniu najważniejszym. Jeszcze dobrze nie skończył, a już na
stojącą obok beczkę po nafcie wskakuje uczony filozof. W garniturze, z krawatem, w błyszczących brązowych półbutach. Z wielką swadą popiera przedmówcę,
grzmi przeciwko biedzie i socjalnej demoralizacji. Potem następny — dla
oglądowej wyrazistości — z grubym pękiem wędek,
do samodzielnego łowienia ryb.
Mimo że uroczystość jeszcze
się nie zakończyła, zaczyna się realizacja programu. Osoby podejrzane o życie w biedzie lub ubóstwie podchodzą po kolei do funkcjonariusza w mundurze. Po
otrzymaniu wędki na ryby, udają się
ku szalupom i zjeżdżają w dół na wzburzone morze. Ale nie trwa to długo, bo
zaraz wskakuje na beczkę inny filozof i w imieniu ludu protestuje przeciwko
rozrzutności. I on również zostaje wysłuchany — odtąd biedacy nie dostają
szalup, tylko same wędki.
Kolejny mówca uważa także wędki za rozrzutność. Teraz już wszyscy
nieudacznicy, bo od tej pory są określani już tylko tym mianem, młodzi, starzy i kaleki, spadają za burtę. Bulgotanie wody i krzyki tonących zagłusza hymn z megafonów. Radosna pieśń na cześć Hermes-Aresa Wszechwładnego, Jedynego Władcy
Nieba i Ziemi.
Czując, że nogi mi drżą i uginają się pode mną, chwyciłem się oburącz parapetu. Kiedy po jakimś czasie,
trudnym do określenia, stwierdziłem, że leżę na podłodze we wnęce okiennej,
wstałem obolały i, nie od razu przypomniawszy sobie, o co mi chodzi,
zacząłem płakać gorzko. W końcu otarłem łzy i, chociaż oczy mocno piekły,
wróciłem do obserwacji wydarzeń na zewnątrz.
Od razu zauważyłem, że na obu
pokładach coś się zmieniło w sposób istotny. I niewykluczone, że na lepsze, bo
zupełnie bez powodu poczułem w piersiach lekką ulgę. Moją uwagę zwróciło kilka
postaci bardzo zwykłych, lecz zachowujących się tak normalnie i ubranych tak
niepozornie, że chyba miały coś do ukrycia. W dodatku
przemykały nieco chyłkiem i dzierżyły pod pachami jak gdyby nigdy nic
ciemnoszare zawiniątka. Serce zabiło mi mocniej i gwałtownie zaczerpnąłem
powietrza, gdy pojąłem, co jest w środku. Owinięte w burą materię — szczątki
rozbitego posągu Pallady! A także fragmenty zbroi! Nie ulegało wątpliwości:
znaleźli się ludzie, którzy chcą posąg Sowiookiej scalić i odbudować w pierwotnej postaci. Z tarczą, dzidą i szyszakiem!
1 2 3 Dalej..
« Powiastki fantastyczno-teolog. (Publikacja: 12-02-2011 )
Jerzy DrewnowskiUr.1941, historyk nauki i filozof, były pracownik PAN, Akademii Lessinga i Uniwersytetu Technicznego w Cottbus, kilkakrotny stypendysta Deutsche Forschungsgemeinschaft i Biblioteki Księcia Augusta w Wolfenbüttel. Współzałożyciel Uniwersytetu Europejskiego Viadrina we Frankfurcie nad Odrą. Pracował przez wiele lat, w Polsce i w Niemczech, nad edycją „Dzieł Wszystkich” Mikołaja Kopernika. Kopernikowi, jako uczonemu czynnemu politycznie, poświęcił pracę doktorską. W pracy habilitacyjnej zajął się moralną i społeczną samoświadomością uczonych polskich XIV i XV wieku. Od 1989 r. mieszka w Niemczech, wiele czasu spędzając w Polsce - w Jedlni Letnisku koło Radomia, gdzie wraz ze Stanisławem Matułą stworzył nieformalne miejsce spotkań ludzi duchowo niezależnych z kraju i zagranicy. Swoją obecną refleksję filozoficzną zalicza do „europejskiej filozofii wyzwolenia”. Nadaje jej formę esejów, wierszy i powiastek filozoficznych. Strona www autora
Liczba tekstów na portalu: 24 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Niezapomniane oko Polifema. Opowiadanie dla licealistów | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 918 |
|