Tematy różnorodne » Na wesoło
Światła z krainy idei Autor tekstu: Ziemowit Ciuraj
Frommts,
den Schleier aufzuheben
Wo
das nahe Schrecknis droht?
Nur
der Irrtum ist das Leben
Und
das Wissen ist der Tod!
F.
Schiller, „Kassandra" [ 1 ]
Przez otwarte na oścież
okno starej kamienicy wlatywał zapach dojrzałego lata. Pod wypłowiałym od
skwaru niebem działo się misterium przyrody, nabrzmiałe pełnym radosnego
uniesienia tajemnym ruchem. Muchy,
rozleniwione upałem i ukryte w cieniu, cieszyły
się na fiestę.
Drzwi gabinetu
zamknęły się i doktor Schlaumeier, specjalista ideolog, ujrzał przed sobą
nieśmiało uśmiechniętego, nieco zakompleksionego chudego młodzieńca w tanich drucianych okularach i uniwersyteckiej rogatywce.
— Dzień dobry.
— Dzień dobry. Proszę usiąść. Słucham, jaki jest pański
problem.
— Mam problem z niedowidzeniem idei.
— Rozumiem. Kiedy pan to zauważył?
— Podczas spotkania uczelnianego oddziału organizacji, do której
należę.
— Jak konkretnie się to przejawia?
— Zwrócono mi uwagę, że nie dostrzegam idei narodu.
— Aha. To znaczy, że wada jest już na tyle zaawansowana, że
zwraca uwagę otoczenia?
— Tak. Doszło do tego, że zakwestionowano moją ideowość. Wtedy
zdałem sobie sprawę z tego, że właściwie nie wiem, co znaczy to słowo...
Że zwyczajnie nie widzę w ogóle żadnych idei.
— Od dzieciństwa?
— Tak. Może kiedyś postrzegałem jakieś wrodzone idee w drodze
anamnezy, ale byłem wtedy bardzo mały, na pewno było to jeszcze zanim poszedłem
do szkoły. Nie pamiętam już.
— Tak to zwykle wygląda. Słabo wykształcony wzrok idealny ulega
atrofii pod wpływem edukacji. — Doktor pokiwał z dezaprobatą głową. — Pańscy
rodzice zaniedbali pańską ideowość.
— Ależ nie, kupowali mi książki, wychowali mnie na porządnego
człowieka...
Doktor żachnął się zniecierpliwiony. Wstał zza biurka i wyjąwszy
uprzednio monokl ze swojego oka zaczął krążyć po gabinecie, pochylając się
do przodu na każdym akcencie wypowiadanych zdań i potrząsając szpiczastą
brodą.
— Proszę pana! Czy wyściubił pan choć na chwilę nos ze swojego
światka malutkich spraw? Czy kiedykolwiek choć raz zabił pan w imię obrony
najwyższych wartości? Czy gotów był pan oddać za coś życie? Czy zdaje
sobie pan z tego sprawę, że jeśli nie ceni pan czegoś bardziej niż własne
życie, to życie to jest niewiele warte? Że jest pan ideowym ślepcem? Tandetną
imitacją prawdziwego patrioty?
— Ale dlaczego… Nie, nigdy o tym nie myślałem w tych
kategoriach. Nigdy nie miałem ochoty nikogo zabijać.
— A czy przynajmniej marzył pan o tym, by umrzeć za ojczyznę?
— Wstyd się przyznać… nie, nie. Nigdy.
Lekarz westchnął ciężko.
— Typowe. Oto, do czego
prowadzi nadopiekuńczość i cała ta „miłość". Do ideowego
kalectwa. Do liberalnego ciamciaramcia. Cóż, obejrzyjmy pańskie oczy.
Zapraszam na fotel.
Doktor podszedł do wiszącej na ścianie planszy z sylwetkami różnych
przedmiotów, wziął wskazówkę i skierował ją na największy wydrukowany
najwyżej obrazek.
— Ja będę pokazywał, a pan mi będzie mówił co pan widzi. Co
to jest?
— Samolocik.
— Tylko samolocik?
— No, samolocik. Tylko.
— No dobrze. A to?
— Domek.
— Na pewno?
— Tak.
— Hm. Rzeczywiście, widzi pan tylko to, co naoczne. Spróbujemy
temu zaradzić.
Doktor podszedł do pudełka z soczewkami przeznaczonymi do badania
wzroku, nałożył pacjentowi oprawkę i umieścił w niej wymienne szkła, po
czym powrócił do tablicy.
— Co to jest?
— Przeklęte symbole żydowskiej dominacji.
— Dobrze, sprawdźmy słabsze.
Po chwili wskazówka znów powędrowała na szczyt tablicy.
— Co pan widzi?
— Chwałę naszego lotnictwa.
— Znakomicie. A to?
— Czyste piękno architektury.
— Świetnie! A to? — lekarz przeniósł wskazówkę na sylwetkę
konia.
— Końskość!
— Doskonale. Teraz sprawdzimy, czy nie ma pan zeza. Ma pan skłonność
do patrzenia bardziej na lewo czy na prawo? Bardziej przed siebie czy wstecz? Na
zewnątrz czy do wewnątrz?
— To zależy… właściwie
nie bardzo rozumiem...
— Może zapytam inaczej: czy ma pan skłonności do humanizmu,
pacyfizmu i socjalizmu?
— Ha, ha, ha… to
chyba jakieś żarty, co to ma do rzeczy...
— Proszę zachowywać się poważnie i szanować mój czas. Muszę
przeprowadzić wywiad aby móc postawić właściwą diagnozę. Proszę
odpowiedzieć.
— No cóż, mam dość
łagodne usposobienie...
— Ha! O to mi chodziło. Czy
jest pan zwolennikiem powszechnej edukacji, praw pracowniczych i związków homoseksualnych?
— Czego?!...
— A więc nie. Jest pan rasistą?
— Nie zastanawiałem się nad tym. Chyba nie.
— Co by pan czuł, gdyby dajmy na to pańska siostra została zgwałcona
przez drużynę hokeistów z Zimbabwe?
Na chwilę zapadło milczenie, wypełnione natężoną uwagą
doktora wpatrującego się w twarz studenta.
— Pan mnie próbuje sprowokować. To już impertynencja.
— To naturalne odczucie, proszę tego w sobie nie tłumić. Ma pan
jeszcze szansę odzyskać zdolność widzenia tego, co niewidzialne. Czy kocha
pan swój naród?
— Ludzie są różni… Widziałem wielu, ale nigdy nie widziałem
narodu… trudno powiedzieć doprawdy...
— Będziemy wobec tego musieli pobudzić wrażliwość duszy. Człowiek,
pozbawiony uczuć wyższych, pozbawiony jest
tego wymiaru egzystencji, który właśnie czyni go istotą ludzką.
Doktor Schlaumeier zmierzył rozstaw źrenic i wyjął ze szklanej
szafki spirytus, waciki i czarną lekarską torbę. Postawił wszystko na
stoliku, podszedł do spoczywającego na stojaku pod ścianą przenośnego żeliwnego
zlewu ze szklanym zbiornikiem z wodą i dokładnie umył ręce. Otworzył torbę,
wyjął młotek, dłuto oraz obcęgi i zaczął uważnie oglądać narzędzia, intensywnie się nad czymś zastanawiając i ściągając przy tym groźnie krzaczaste brwi.
— Co pan robi?
— Zastanawiam się, czy rozmiar dłuta nie jest zbyt duży.
— Pan oszalał?! — pacjent zerwał się z fotela, ale lekarz pchnął
go zdecydowanym ruchem z powrotem na miejsce.
— Proszę się uspokoić! Niech pan będzie rozsądny. Przecież
nikt nie chce panu zrobić krzywdy. Musi pan wiedzieć, że wzroku ideowego nie
da się skorygować tradycyjnymi środkami chirurgii oka. Tu nie możemy się
bawić w delikatność, potrzebne są narzędzia silniej oddziałujące na sferę
emocjonalno-wolitywną. Proszę nie utrudniać!
— Proszę mnie nie...
— Czy kocha pan swój naród? — zapytał spokojnie, ale z naciskiem
doktor, zaciskając palce na rękojeści młotka.
— Tak!
— Na pewno?!
— TAK! Na Boga, kocham swój naród!
— Nareszcie. Zuch chłopak.-
doktor po raz pierwszy popatrzył z sympatią na pobladłego studenta. I jakkolwiek była to sympatia entomologa uzupełniającego kolekcję, torba wróciła
do szafki. -Teraz sprawdzę
postrzeganie barw. Jakie kolory pan rozpoznaje?
Młodzieniec otarł pot z czoła i odchrząknął.
— Jakie kolory rozpoznaję?
— Proszę za mną nie powtarzać, tylko odpowiedzieć na zadane
pytanie.
— Wszystkie.
— Czyżby? Odróżnia pan czarnych od brunatnych i czerwonych od
zielonych i tęczowych?
— Odróżniam brutalnych...
— To zdecydowanie za mało. Musi pan odzyskać prawidłowy
kontrast, aby doznawać całej palety ideologicznych barw. Wtedy dopiero będzie
pan widział całe plugastwo czerni i niepokalaność bieli.
— Czy to ważne?
— Proszę pana, chodzi przecież o to, by czuł się pan
komfortowo. To dla pańskiego dobra.
— T-tak, oczywiście, ale nie chciałbym przesadzić… nie chciałbym
popaść w radykalizm… Panie
doktorze, jest dobrze jak jest. Dziękuję. Już sobie pójdę.
— Co pan wyrabia? Proszę się nie ruszać. Proszę się ze mną
nie szarpać!...
— Jestem wolnym człowiekiem! — pisnął student.
— Wolność to uświadomiona konieczność — zgromił go lekarz. — Pański wzrok jest właśnie w fazie głębokiej korekty i musimy to
doprowadzić do końca, inaczej narobi pan głupstw...
zepsuje mi reputację… Proszę nie rzucać głową, zbadam oko
wziernikiem.
— Aaach!
— Dno oka w normie, ale gałka oczna zwichrowana. Czytuje pan
czasem między wierszami? Podważa autorytety? Nadużywa myślenia?
— Yyyy...
— Ano właśnie. A teraz proszę posłuchać: wypiszę panu receptę, a tymczasem będzie pan nosić te okulary — lekarz pokazał młodzieńcowi
grube, różowe szkła. — Rozpoznałem u pana ślepotę ideową, lekkiego
centrowego zeza i daltonizm rasistowski. Musi pan prawidłowo rozpoznawać
kolory, aby móc trwać w czystości. Zauważyłem
jeszcze astygmatyzm narodowy. Tu pomogą ćwiczenia w stygmatyzowaniu tego, co
obce. Jeśli pan chce, szybciutko oczyszczę panu mózg z lewackich naleciałości.
— Naprawdę nie potrzeba. Naprawdę. Serdecznie dziękuję.
— Jak pan uważa. Mamy tu próżniociąg.
Doktor dopasował okulary do rozmiaru, założył pacjentowi i przytwierdził klejem cyjanoakrylowym.
— No i jak teraz?
Pacjent popatrzył na swojego dobroczyńcę i uśmiechnął się od
ucha do ucha.
— Wszystko, co nasze, Polsce oddamy [ 2 ]
Proszę — powiedział, wręczając lekarzowi portfel.
Doktor Schlaumeier odwzajemnił uśmiech, obdarzając młodzieńca
chłodną platoniczną życzliwością.
— Słusznie. Państwo jest wyrazem dziejowej logiki rozwoju społeczeństw i w nim to dopiero jednostka może w pełni urzeczywistnić swoje dążenie do
szczęścia. Proszę nie zapomnieć o wizycie kontrolnej — powiedział,
odprowadzając wciąż promieniejącego ozdrowieńca do drzwi. — Uwaga, schody! — krzyknął za nim, po czym machnął ręką. — Jak się nie potłucze, to się
nie nauczy.
Doktor popatrzył w zadumie na radość zjednoczonego wokół
jednej idei narodu, sunącego zalanymi sierpniowym słońcem trotuarami,
powiewającego flagami i śpiewającego pełną piersią, pijanego wolnością i oszołomionego upiornym różem magicznych szkieł. Powrócił do przerwanej
lektury. Chociaż wszystkie pisma Hegla
znał już niemal na pamięć, wciąż do nich wracał. Były mu soczewką
wzmacniającą odległą poświatę słońca nadrzeczywistości, rozjaśniającą
brudne pastele półmroków i półcieni, w których dryfowały pozbawione wyraźnych
konturów znaczenia ludzkich pojęć.
Idee są niezmienne
przez swą doskonałość — pomyślał. — Gładkie jak artyleryjska stal i twarde jak kamienie głoszące pamięć o tych, których dosięgły.
Tak oto doktor
Schlaumeier dokonuje reinterpretacji przesławnej platońskiej metafory o ludziach uwięzionych w jaskini, docierając do głębokiego jej sensu, którego
nie uświadamiał sobie wielki filozof. W rzeczy samej przedstawia ona odwieczny
schemat, w którym ludzie dzielą się na dwie kategorie: tych, którzy pozostają
uwięzieni w jaskini ograniczonego umysłu, przykuci do jego ścian łańcuchami
schematów myślenia, niedoskonałych wyobrażeń i potocznych sądów; ponad
nimi górują ci, którzy zgłębiwszy tajniki psychologii, zapalają światła
rzekomych prawd i przy wejściu do tego lochu wyświetlają na ekranach wyobraźni,
jak w chińskim teatrze cieni, spektakl pozorów i ułudy, utrwalający
zniewolenie i będący werdyktem rozsądzającym między zwycięzcami a pokonanymi.
Wszystkie
przedstawione postaci są całkowicie fikcyjne i wiązanie ich z jakimikolwiek
realnymi osobami lub, co gorsza, z doświadczeniami autora jest nieuprawnione,
niepoważne, a nawet śmieszne. Powyższy tekst nie przedstawia żadnych praktyk
medycznych i nie może być traktowany jako informacja o technikach badania
wzroku czy o jakichkolwiek metodach leczenia.
Przypisy: [ 1 ] Źrółó:http://www.textlog.de/schiller-gedichte-kassandra.html
„Czy to zbożnie unieść zasłonę, spoza której wyziera groza? Tylko
błąd jest życiem, wiedza to śmierć". Kasandra, obdarzona afektem ze
strony Apollona, otrzymała odeń dar wieszczy. Jednak niewdzięczna wzgardziła
miłością boga, czym ściągnęła
na się jego gniew. Apollo rzucił na nią klątwę, sprawiając, że nikt nie
wierzył w jej proroctwa. W ten sposób imię jej stało się synonimem złowróżbnych
przepowiedni. I przestrogą, by ich z zasady nie lekceważyć. [ 2 ]
„Wszystko
co nasze Polsce oddamy,/ w niej tylko życie, więc idziem żyć,/ świty się
bielą, otwórzmy bramy./ Rozkaz wydany: Wstań! W słońce idź!" -
pierwsza zwrotka hymnu ZHP autorstwa Ignacego Kozielewskiego. Wszelkie hymny pełne
są różnych górnolotnych frazesów, ten jednak zwraca uwagę swoim
radykalizmem. Nikt nie jest skłonny oddać wszystkiego dla żadnej, najświętszej
nawet idei, gdyż aby żyć, trzeba (cokolwiek) mieć. Chyba, że chodzi tu o samo życie właśnie i taki najwyraźniej był zamiar autora tych słów. « Na wesoło (Publikacja: 12-08-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9183 |