|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Społeczeństwo » Młodzież, szkoła, studia
O siedemnastoprocentowej „prawdzie katolickiej” (i nie tylko) Autor tekstu: Henryk Wójcik
Do nowego spojrzenia na miejsce religii w szkołach i przestrzeni publicznej skłonił
mnie fakt podany jakiś czas temu przez Rocznik Statystyczny Kościoła
Katolickiego. W roczniku tym czytamy:
"Na
świecie jest 1 miliard 214 milionów katolików, co stanowi 17,5% ludności świata". [ 1 ]
Wszystkich chrześcijan jest ok. 35 % ludności
świata. Inne religie mają następujący procentowy udział w liczbie ludności
naszej planety. Muzułmanów jest więcej niż katolików.
Obecnie stanowią ok. 22% procent ludności świata. Hinduizm wyznaje 15%
ludności. Buddyzm wyznaje 6% ludności. Bezwyznaniowców jest ok. 14%.
Wszystkich wyznań religijnych jest podobno ponad 4000. Jakie
wnioski można wyciągnąć z tego faktu?
Wszystkie religie głoszą swoje niezaprzeczalne „prawdy", oparte na
swoich (dla każdej religii innych, lub inaczej interpretowanych) księgach
objawionych oraz naukach swoich proroków lub kapłanów. Te „prawdy" są
przyjmowane odpowiednio przez bardzo (!) zbliżoną liczbę ludności świata,
która jest równa liczbie ich wyznawców. Tak więc funkcjonują w naszym świecie cząstkowe
„prawdy", które są fundamentem postępowania religijnej części ludności
świata.
Religie przekazują swoje „prawdy" o świecie, ale faktycznie traktowane
są one poważnie
przez najwyżej taki procent ludzi na świecie ile procentowo jest wyznawców
danej religii. I tak np. profesor teologii katolickiej jest profesorem
(autorytetem naukowym) dla ok. 17,5% ludności świata (mowa jest tu o czystej
teologii, w innych dziedzinach ich wiedza może być godna zaufania i podziwu).
Porównajmy
przypadek religii /teologii katolickiej do innych dziedzin nauki — przedmiotów
wykładanych przez nauczycieli w szkołach: od podstawówek do uczelni wyższych.
Każdy inny przedmiot, oprócz religii, jest uważany jako pożyteczny przez
prawie 100% ludności świata. Nie biorę pod uwagę ludzi, którzy nie wiedzą
co to jest matematyka, fizyka, itd. Oczywiście w różnych miejscach na Ziemi może
być potrzebna wiedza z różnych dziedzin. Przykładowo: w pobliżu mórz i oceanów przydatna jest wiedza z dziedziny budowy łodzi czy rybołówstwa.
Taka wiedza będzie tam prawdopodobnie częściej nauczana w szkołach. Ale
żaden rozsądny mieszkaniec głębokiego lądu, któremu wiedza mieszkańców
wybrzeży nie jest potrzebna, nie zaprzeczy, że wiedza o budowie łodzi i rybołówstwie
jest pożyteczna (pożyteczna na 100%). Dla warunków Polski, tak jak przydatna
jest wiedza o rybołówstwie na Pomorzu tak przydatna jest wiedza np. z dziedziny górnictwa
dla mieszkańców Śląska. Zarówno:
rybołówstwo jak i górnictwo są tak jak: matematyka, fizyka, chemia, język
chiński, historia, geografia, biologia, informatyka, nauka tańca, śpiewu,
florystyka czy każda inna dziedzina nauki , określane przez prawie 100% ludności
świata, jako pożyteczne i warte nauczania.
Prawie żaden rodzic nie miałby nic przeciwko temu, żeby jego dziecko zostało sławnym,
cenionym specjalistą, którejkolwiek z wyżej
wymienionej dziedzin nauki/wiedzy.
Wiedza o tańcu, z której można zdawać maturę, w Polsce przez zwolenników
zdawania matury z religii jest uważana za wiedzę
mniej znaczącą niż wiedza z religii (nie o religioznawstwie). Zadaję
pytanie. Kto z nas miałby coś przeciwko temu, by jego dziecko zostało wybitnym,
cenionym specjalistą w dziedzinie wiedzy o tańcu?
Specjalność ta jest dosyć wąska, mało ludzi się nią interesuje, bo
też zapotrzebowanie na takich specjalistów nie jest wielkie. Ale jednak jest!
A
jak to jest z religią/teologią katolicką? Czyż nie jest faktem, że teologia
katolicka — jako „nauka", jest ważna, pożyteczna tylko dla 17,5 % ludności
świata? Profesor teologii katolickiej, jest „naukowcem", którego wiedza
teologiczna jest cenna najwyżej dla 17,5 % ludności świata. Żaden
muzułmanin, hinduista, ateista nie potraktuje tej wiedzy poważnie. Tak jak żaden
katolik nie potraktuje poważnie naukimama
czy muftiego muzułmańskiego, mnicha buddyjskiego czy ateisty, itd. Może i wysłucha nauk ale dogmatów nie przyjmie żadnych! (Akurat ateizm nie ma
dogmatów, ale wierzącym argumenty mylą się czasem z dogmatami.) Nawet
nauka pastora protestanckiego czy, prawosławnego popa (obaj chrześcijanie!) w dużym zakresie nie będzie przyjęta, jako prawda dla katolika. Niestety,
tak jest z każdą „prawdą religijną", każda z nich jest „prawdą",
traktowaną, jako wiedza niezaprzeczalna, przez taki procent ludzi, jaki ją
wyznaje.
Różnice
między dziedzinami naukowymi a nauczaniem wiary religijnej widzimy na wykresie poniżej.
Nauka
zadaje pytania dotyczące otaczającej nas rzeczywistości i nauka potrafi na te
pytania odpowiadać. Odpowiedź następuje w dwóch krokach. Krok pierwszy — to
odpowiedzi w formie teorii/hipotezy. To jeszcze nie jest prawda naukowa. Dopiero w drugim kroku, po
pozytywnej weryfikacji doświadczalnej oraz falsyfikacji, uznajemy odpowiedź
naukową za fakt. Nie jest w nauce faktem hipoteza, niepotwierdzona dowodami,
bez weryfikacji, która uznawana jest tylko przez 17,5% naukowców
lub części populacji zainteresowanej tą nauką.
Jak
religia radzi sobie z odpowiedziami na pytania? Nie radzi sobie wcale. Każda
religia na swoje sprzeczne z innymi religiami odpowiedzi dotyczące rzeczywistości — każda religia ma swoją „prawdę".
Często
słyszę zarzut, że w Polsce jest prawie 90% katolików, więc proszę nie używać
argumentu o 17,5%! No cóż, nie można zgodzić się z taką argumentacją. Załóżmy,
że 90% obywateli polskich wybrało
religię katolicką z pełnym przekonaniem o swojej racji i pełnym przekonaniem, że wyznawcy
innych religii i bezwyznaniowcy tej racji nie mają.
Pozostaje problem: dlaczego wyznawcy innych religii i bezwyznaniowcy, a więc
pozostałe 82,5%
populacji, udziela poprawnych, zweryfikowanych
odpowiedzi na pytania naukowe (w plus minus tych samych proporcjach co
katolicy). Wg katolików te
82,5% populacji nie udziela jednak prawidłowej odpowiedzi na pytania religijne!
Takie przekonanie musi odrzucić każdy
logicznie myślący człowiek.
Inny
argument katolików polskich jest taki, że 90 procentowa większość ma prawo
domagać się lekcji religii w szkołach państwowych, gminnych — na zasadzie
demokracji, że niby większość decyduje. Jest to kolejna nieprawda, ponieważ
demokracja nie polega na tym, że większość może narzucić mniejszości
wszystko. Na przykład nie może
przegłosować: kogo musi ktoś lubić, kochać, jakie mam mieć hobby, co ma
studiować, jaką wybrać partię, itp. Każdy człowiek może wybrać dowolną
religię, lub nie wybrać wcale!
Najbardziej
sprawiedliwym będzie uznanie, że na polu religijnym nikt nie ma absolutnej racji,
nikt nie zna
absolutnej PRAWDY i w konsekwencji nikt nie ma prawa narzucać swoich przekonać
religijnych ludziom mającym odmienne poglądy w tej materii.
W otwartym społeczeństwie, światopoglądy religijne i niereligijne powinny
mieć równe prawa, ponieważ żaden światopogląd nie posiada uniwersalnej prawdy. Obywatele mają prawo wybrać
światopogląd wg swojego uznania. Państwo uznając różne światopoglądy
za równoprawne i dozwolone powinno gwarantować swobodę wyznawania
religii, zwalczać jakiekolwiek prześladowania i nie uczestnicząc w finansowaniu wychowania w duchu jakiegokolwiek światopoglądu.
Żadne z przekonań religijnych nie może wymuszać finansowania swoich celów przez
obywateli niepodzielających tych celów.
Propagowanie każdego z tych przekonań powinno być finansowane wyłącznie ze środków członków
danej społeczności religijnej czy niereligijnej.
Niemoralne
jest wykorzystywanie środków wspólnych do realizacji swoich partykularnych
celów.
Utrzymywanie obecnego stanu rzeczy przez Kościół katolicki, uznający się za ostoję moralności opartej na miłości bliźniego jest nielogiczne i niezrozumiałe.
Także
argument odwołujący się do „tradycji katolickiej" w Polsce, rzekomo
uzasadniającej naukę religii w szkołach
publicznych oraz obecność symboli religijnych w przestrzeni publicznej jest błędem.
Żadna tradycja, która jest niesprawiedliwa dla części obywateli, nie może
być dobrym argumentem, tym bardziej, jeżeli powołuje się na nią „broniący"
sprawiedliwości społecznej Kościół katolicki.
Często
ze strony wierzących można spotykać się z zarzutem, że przecież jest
planowane finansowanie działań powszechnie postulowanych przez środowiska
laickie i podaje się tu przykład
refundacji zabiegów "in vitro" ze środków publicznych. Argument ten jest o tyle nietrafiony, że obecnie z zabiegów tych powszechnie korzystają zarówno
wierzący jak i niewierzący. Po
refundacji będzie tak samo. Państwo ma widzieć obywatela, nie wyznawcę.
Fakt, że kapłani są przeciwni tej metodzie nie oznacza, że państwo ma
uniemożliwiać do niej dostęp tak wierzącym jak i niewierzącym. Kapłanom
wolno natomiast przekonywać wierzących, aby z niej nie korzystali.
Podsumowując
uważam, że finansowanie ze wspólnych, publicznych środków: lekcji religii w szkołach publicznych, wydziałów teologii ( katolickiej) na państwowych
uczelniach, specjalnego traktowania przekonań religijnych (np. w przestrzenia
publicznej), jest niesprawiedliwe, a co za tym idzie niemoralne.
Obecny stan
ten jest także dowodem na słabość państwa polskiego, które ma obowiązek
obrony wspólnych interesów swoich obywateli, a nie przywilejów części społeczeństwa.
Przypisy: « Młodzież, szkoła, studia (Publikacja: 25-10-2013 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9368 |
|