|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Dotyk rzeczywistości
Szczęście w nieszczęściu - kilka słów o Afryce Autor tekstu: Oskar Wiśniewski
Zderzenie z rzeczywistością
Samolot krąży nad lotniskiem podchodząc
do lądowania. Zwykle w takich przypadkach przyciskam głowę do okna i obserwuję
to, co jest na zewnątrz, tak było i tym razem. Coś mi jednak nie pasuje. W okolicy pasa startowego zauważam idealnie symetryczne grządki czegoś
zielonego! Niestety, bardzo szybko znika to z pola mojego widzenia. Od
kilku dni jestem w Afryce, więc nie śmiem nawet myśleć, że są to jedne z tych
super-hiper-groźnych roślin GMO, które,
celowo posadzone, asymilują zanieczyszczenia. Nie, na pewno nie tutaj.
Tymczasem przyziemiliśmy, zapominam na chwilę o frapujących mnie roślinach.
Nikt nie klaszcze, ale z pewnością ten rejs na trasie Akra- Takoradi mogę
uznać za udany. Spodziewałem się czegoś znacznie gorszego, w końcu, jak mi
mówiono, to jest Afryka. Tutaj wszystko jest możliwe. Jadąc przez zatłoczone ulice miasta
przypominam sobie lotniskową plantację i pytam o nią mojego towarzysza podróży.
„Maniok". Hm, wydawało mi się, że maniok jest wykorzystywany tylko w celach konsumpcyjnych, po co więc ktoś posadził go przy pasie tak, że niemalże
wchodzi na asfalt? Mój znajomy szybko rozwiewa moje wątpliwości: "Kiedy rząd
budował lotnisko, część właścicieli nie chciała sprzedać swoich ziem, no
to ich zostawili. Oczywiście, że jedzą kasawa
(inna nazwa manioku), co mieliby z nim robić?". Warto dodać, że to
cywilno- wojskowy port lotniczy, a dostać można się do niego używając
dziury w płocie (stworzonej zapewne przez przedsiębiorczych plantatorów).
To doświadczenie było niejako zapowiedzią
tego, co miałem ujrzeć przez kolejny miesiąc. Zadziwiającego połączenia
pozornego zorganizowania (grządki naprawdę były symetryczne!) i chaosu, przy
ciągłym zafascynowaniu: jak to wszystko może działać?
Takoradi
Sekondi-Takoradi to twin city położone w południowo- zachodniej części Ghany.
Sekondi jest starsze, ale i bardziej zaniedbane. Natomiast Takoradi znane jest głównie
ze swojego, najstarszego w kraju, portu handlowego, którego znaczenie zostało
obecnie przyćmione przez rozwój podstołecznej Temy.
Miasto, jak to miasto, oczywiście afrykańskie.
Czyli: tysiące kur, kóz i psów na ulicach, brak śmietników (ich rolę pełnią
specjalne kanały wzdłuż ulic; takie z prawdziwego zdarzenia być może
gdzieś są, ale ja ich nie widziałem), brak zasad ruchu drogowego (no tutaj
przesadzam, kilka ich jest, np. taka, że policjanta nie można rozjechać). Wszędzie
setki malutkich sklepików; można ostrzyc się u fryzjera o uroczej nazwie „God
is BIG" czy załatwić wywóz nieczystości w firmie "My Lord Have Marcy".
A sama Ghana? Jak mówią mieszkańcy, to
„najbardziej przyjazny kraj w Afryce Zachodniej". Nie to, co Nigeria („złodzieje,
przez nich musimy instalować nowe zabezpieczenia i ogrodzenia"), Liberia
(„jest lepiej, ale lepiej tam nie jeździć") czy Mali ("po prostu
NIE"). Nie byłem, więc niestety nie mogę potwierdzić sytuacji u sąsiadów,
ale Ghańczycy to z pewnością niezwykły naród. Pełen sprzeczności,
tak bardzo, jak to tylko możliwe. Z rozmów z ludźmi, którzy byli w innych krajach regionu wynika, że pewne cechy można rozciągnąć na całą
Afrykę Zachodnią, czy nawet na Afrykę w ogóle. I o tym chcę tu trochę
opowiedzieć.
Hi, bruni!
Biały przechadzający się ulicami
Takoradi to rzecz rzadka. W mniejszych wioskach- prawie że niespotykana (sam
miałem być okazję pierwszym białym, którego widziały miejscowe dzieci).
Reakcja jest jednak zazwyczaj taka sama: okrzyk „Hi, bruni!" (to lokalne
określenie białej osoby) i żywiołowe machanie rękami. Rzadko- przynajmniej
mi- zdarzały się prośby o cokolwiek. Prędzej były to rozmowy, o ile zdołaliśmy
się porozumieć. Warto wiedzieć, że mimo iż angielski jest językiem urzędowym
Ghany (w większości szkół nie wolno posługiwać się innym językiem, pod
groźbą kary finansowej!), to i tak większość ludzi porozumiewa się różnymi
odmianami języka akan. O ile pogawędki z najmłodszymi zaczynały się i kończyły na wzajemnym „How are you?" i ewentualnie pytaniem o moje
pochodzenie, o tyle rozmowy z trochę starszymi dawały do myślenia.
Młodzi Ghańczycy chcą być tacy sami,
jak ich rówieśnicy w Europie. Niemalże wszyscy chodzą w koszulkach
Manchesteru United czy Chelsea Londyn, puszczają muzykę z rozpadających
się telefonów i chodzą do nocnych klubów. Szczytem marzeń (jak często
przyznają- na pewno nieosiągalnym), byłoby wyjechanie do Wielkiej Brytanii
czy Niemiec i zaczęcia tam nowego, lepszego życia. Co mogą robić w Ghanie?
Sprzedawać wodę w workach, na ulicy albo w sklepie. Wspinać się na szczyty
palm i strącać kokosy. Studia? Owszem, przydałyby się jakieś. Ale mało kogo
stać na taki luksus, nic to, że chciałoby
się studiować. Nauka nauką, ale z czegoś trzeba żyć.
Jeden z napotkanych chłopaków pyta
mnie skąd jestem. Odpowiadam, że z Polski. Dopytuje, czemu się stamtąd
ruszyłem, czemu tu przyjechałem. Na moim miejscu, gdyby tam kiedyś pojechał,
to by nigdy nie wrócił. Europa- to musi być raj! No i mamy tam takich dobrych
piłkarzy! Dopiero po dokładnym wsłuchaniu się mogę zrozumieć, że chodzi
mu o Błaszczykowskiego i Lewandowskiego. Rozmowa szybko się kończy, musi biec
do pracy. „To prawdziwe szczęście, że jakąś mam" — mówi na pożegnanie.
Tydzień później jestem w buszu. Takim
prawdziwym, gdzie żeby przejść dalej, to najpierw trzeba sobie wyrąbać drogę
maczetą. Idzie ze mną piętnastolatek z pobliskiej, zapomnianej przez świat,
wioski, który zaoferował mi, że nauczy mnie trochę o miejscowych roślinach
(swoją drogą można z nich zrobić dosłownie WSZYSTKO). OK, niech tak będzie.
Oczekuję mnóstwa regionalnych nazw, niemożliwych do wymówienia dla
Europejczyka. Tymczasem gdy stąpamy po składających się pod naszymi stopami
liściach mimozy, on wskazuje na nią i mówi: Mimosa
pudica. Patrzę na niego osłupiały i proszę innego uczestnika naszej
dziwnej wyprawy o zapytanie się chłopca (angielski znał bardzo słabo) skąd
zna nazwy, których nikt nie używa. I dowiaduję się, że zna nazwy
systematyczne bardzo wielu roślin, a w ogóle to miał w szkole („międzynarodowej",
cokolwiek by to nie znaczyło) łacinę i grekę, które zna lepiej niż
angielski. Afryka zaskakuje na każdym kroku.
Magia liczb
Przed wyjazdem ktoś mi powiedział:
„Statystyki dotyczące Afryki trzeba czytać z duża ostrożnością". I potwierdziło się to już przy jednej z pierwszych rozmów, którą
przeprowadziłem siedząc pod wielką tykwą w czasie przerwy od pracy. Pytam
mojego rozmówcę o bezrobocie w Ghanie. „Tutaj nie ma pracy. Po prostu nie
ma, kończysz szkołę i nie ma co robić." Dopytuję o jakieś ściślejsze
dane. "Wskaźnik bezrobocia to ok. 60%". Wydaje mi się to ogromną i nieco
nierealną liczbą. Postanawiam sprawdzić to, gdy tylko będę mieć dostęp do
strony CIA, która publikuje garść podstawowych informacji o każdym kraju świata.
Patrzę: stan z 2000 roku to 11%. Skąd taka różnica?
Jedna sprawa to to, że nie wiadomo jak
liczyć gros mieszkańców, którzy są niemalże samowystarczalni. Jak wspomniałem
wcześniej, na własnej ziemi można wyhodować rośliny, które służą za żywność,
lekarstwa, środki higieny osobistej. Do tego parę kóz i kur. Tacy ludzie z formalnego
punktu widzenia są bezrobotni, a jest ich mnóstwo. Jest
jednak i drugi powód: Ghańczycy i Afrykanie w ogóle mają skłonność do
pewnej przesady. Wynika to wprost z ich natury. Ci ludzie nie ukrywają
emocji. Jeżeli ktoś się obrazi- okazuje to całym sobą. Jeżeli się cieszy,
to tą radością promienieje. Jeżeli narzeka- to na całego.
Polityka nie jest zbyt lubianym tematem
rozmowy. Przeciętny mieszkaniec uważa, że władze nie robią nic, aby mu pomóc.
Dodatkowo nastroje w społeczeństwie są dość nieciekawe- w wyborach, które
odbyły się w roku 2012, po nagłej śmierci prezydenta Millsa, zwycięzca
(John Mahama) otrzymał zaledwie 3% głosów więcej niż jego konkurent. W parlamencie różnica między dwiema głównymi opcjami politycznymi była
jeszcze mniejsza, był to bowiem 1%. Pojawiły się oskarżenia o sfałszowanie
wyborów, została nawet złożona skarga do Sądu Najwyższego Ghany.
Ghańczycy są, niestety, oswojeni z korupcją.
Mimo relatywnie lepszej sytuacji, niż np. w Nigerii, łapownictwo jest
codziennością. Normą jest to, że gdy ciężarówki przewożące jakikolwiek
towar chcą przejechać przez policyjne punkty kontrolne na międzymiastowych
drogach, to muszą płacić. Inaczej owszem, przejadą, ale po dokładnym
skontrolowaniu samochodu, które może trwać w nieskończoność. Oficjalnie-
nikt nic nie bierze. Ale może wydawać się
zastanawiającym fakt, że cinkciarze dokładnie wiedzą, kiedy będzie
nalot na ich „teren", znajdujący się nieopodal… największych banków w Takoradi. Hm, może to przez znane powszechnie umiłowanie Afrykanów do plotek?
Kto
ma czas, kto ma zegarki?
W pewne sobotnie popołudnie idę ze
znajomym wzdłuż plaży. Jest kompletnie pusta. Pytam go dlaczego, na co on:
„Wszyscy pracują, nie mają czasu chodzić na plażę". Dziwne to, bo późnym
popołudniem, w sobotę, nie widać nikogo pracującego w centrum miasta.
Zagadnięty Ghańczyk opowie o tym, jak mu
ciężko, ale nie powie co robi, aby to zmienić. Nie mówię o slumsach, które
są w sytuacji beznadziejnej, nawet w tak względnie ucywilizowanym kraju, jak
ten. Mówię o tysiącach, młodszych i starszych, pracowników, którzy, co jest
dostrzegalne, są rozleniwieni przez tamtejszą mentalność. Trzeba to
powiedzieć wprost- kombinatorstwo i myślenie „jak tu robić, żeby się nie
narobić" jest na porządku dziennym. Tutaj przespać, podczas gdy klienci
robią zakupy u bardziej przytomnej konkurencji, tam przerwać pracę z błahego
powodu i czekać na przyjazd szefa. No i to słynne afrykańskie poczucie czasu.
Podobno tydzień więcej różni turystę
od rasisty. Nie wiem czy pojawiły się we mnie zapędy rasistowskie (bo tutaj
znowu trzeba powiedzieć wprost- to nie kwestia koloru skóry, tylko ukształtowanej
czynnikami historycznymi i geograficznymi mentalności), ale przez pierwsze
kilka dni irytowałem się strasznie. Na to, że umawiając się w konkretnych
sprawach trzeba przewidzieć co najmniej dwu- trzy godzinne spóźnienie. Na
przesadną dbałość o detale:„jedziemy zrobić interes, więc samochód musi
być czysty, spodnie wyprasowane, ale po co być na czas?". Obojętnie jakie
pokłady tolerancji nosi w sobie Europejczyk, który tam przyjeżdża. Po prostu
trzeba dostroić się do lokalnego trybu życia.
Ale właśnie, czy rzeczywiście trzeba?
Truizmem jest fakt, który można usłyszeć
już na lekcji geografii w gimnazjum, a później przeczytać w każdym mądrym
opracowaniu na temat pomocy dla Afryki: należy dawać wędkę, a nie rybę, bo
zostanie od razu zjedzona. Pięknie wygląda na papierze planowanie
finansowania infrastruktury, która
miałaby wyciągnąć afrykańskie kraje z obecnej sytuacji. Budujmy zakłady,
nowoczesne uprawy, szkoły, jasne. Ale zapominamy o tym, że trzeba wykonać
kolosalną pracę namówienia tych młodych ludzi do pójścia do szkół,
przezwyciężenia w nich przekonania, że jest to bezwartościowe. Że należy
nauczyć ich organizacji, troski o to, jak wygląda ich własne podwórko. To
jest coś jeszcze bardziej podstawowego i o wiele bardziej trudnego niż zmiana
systemu ekonomicznego. To zmiana mentalności niemalże całego narodu, który
może i jest najsympatyczniejszy pod słońcem, ale ten fakt sam przez siebie im
nie pomoże. Może wtedy, za kilkadziesiąt lat, skończą się samosądy na stołecznych
ulicach, przyzwolenie na nielegalną eksplorację kopalń złota przez
nielegalnych przybyszów z Chin (co jakiś czas w ghańskiej telewizji można
usłyszeć o deportacjach całych grup robotników) i na to, że po prostu jest
źle.
Epilog
Ostatnie chwile w Ghanie spędzam w stolicy. Ogromna plaża Akry jest rejonem, gdzie biały nie powinien się
zapuszczać sam. Jak dobrze, że mam towarzystwo. Cała plaża usłana jest
skleconymi z liści palmowych i cienkiego drewna domkami, które
zamieszkują najbiedniejsi. Zwrócone są ku Złotemu Wybrzeżu. Tak samo nazywała
się dawna kolonia brytyjska. I pojawia się nieuchronnie pytanie- co przyniosła
niepodległość? Czy kolonialiści mogli sami się ucywilizować i przygotować
te społeczeństwa do niepodległości? Nie wiadomo, oczywiście,
czy gdyby pozostały koloniami Ghana i jej podobne państwa nie byłyby nadal miejscem wyzysku i łamania
praw człowieka. W cywilizowanym świecie wszystko poszło do przodu, troska o prawa podstawowe także. Afryka się zmienia, jej obyczaje wydają się
niezmienne.
« Dotyk rzeczywistości (Publikacja: 10-11-2013 Ostatnia zmiana: 11-11-2013)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9410 |
|