|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Biblia » O Biblii ogólnie
Biblia a gwiazdy [1] Autor tekstu: Andrzej Niemojewski
Niniejszy tekst jest fragmentem książki Andrzeja Niemojewskiego, pioniera polskiego religioznawstwa, pt. Biblja a gwiazdy: sto pytań, stawionych biblistom, oraz sto odpowiedzi, dla ludzi, umiejących myśleć własną głową (1924)
*
Biblja jako pomnik piśmiennictwa sakralnego była dotąd i jest wciąż jeszcze pod względem swej szaty literackiej księgą zamkniętą na siedm pieczęci dla
uczonych współczesnych, a przedewszystkiem dla teologów, humanistów, historyków i filozofów.
Jeżeli pod względem egzegezy religijnej i etycznej szanowni specjaliści spełnili naogół swe zadanie w sposób dostateczny, jeżeli pod względem badania
wartości, przekazanych nam przez przeszłość odpisów Biblji, i poprawnego wydawania tekstów oryginału zasługują nieraz nawet na wielkie uznanie, to już
gorzej rzecz się ma z egzegezą historyczną, gdyż nie umiano odróżniać określeń kronikarskich od symbolicznych, a najgorzej rzeczy stoją, gdy chodzi o
rozeznanie formy literackiej i jej obrazów retorycznych. Tu egzegeza uczona a właściwie egzegeza szkolarska, ze wszystkich stron opatentowana i
oplombowana, mogła była zadowolnić tylko wielkie masy ubogich duchem prostaczków w imię nietyle zasady, ile obserwacji, że „dla wierzącego wszystko jest
możliwe" (Marek IX, 22), ale nie dała absolutnie nic tym, którzy wedle Origenesa „chcieli i mogli sięgać głębiej w zrozumienie rzeczy" (Contra Celsum IV,
49).
Owa egzegeza szkolarska brała w swe ręce uczone rzeczy wielkie i przedstawiała je myślicielom w postaci bajeczek dla dzieci, nie słuchając ostrzeżeń
wspomnianego Origenesa, że Biblję pisano tak, iżby rozumiano jej tekst przedewszystkim symbolicznie. To też gdyby bajki Ezopa weszły były w obręb
piśmiennictwa sakralnego chrześcijaństwa, „powołani" specjaliści wykładaliby z katedr z największą powagą o krajach, w których lwy i osły są obdarzone
ludzką mową, a ciała martwe zachowują się, jak istoty żywe i obdarzone dowcipem. Z taką przecież powagą wykładano o trzystu lisach, przez Samsona
związanych za ogony i z wetkniętemi pochodniami puszczonych w zboże, i o odźwiernej w domu arcykapłana żydowskiego, pomawiając go o feminizm, na który nie
pozwoliłby sobie żaden arcybiskup katolicki, gdyby mu emancypantki zaproponowały portjerkę zamiast portjera w sieni jego pałacu.
Ale pod tym względem nie różnił się egzegeta katolicki od egzegety protestanckiego, a od obu szyderca, który próbował ich wyśmiewać, nie zdając sobie
sprawy, jak sam bywał śmieszny w braniu dosłownem tekstów biblijnych. Wszelako wynik ostateczny pracy owej egzegezy szkolarskiej i jej przeciwników był na
całym froncie ten sam: ludzie światli odwrócili się od Biblji, o ile samych siebie traktowali szczerze, biorąc jej teksty za zbiór pomieszanych z historją
mitów.
Do właściwego rozumienia szaty literackiej Biblji zbliżali się w ciągu ostatnich stu kilkudziesięciu lat aż do dni naszych tylko pisarze nieliczni, jak
Dupuis, Volney, Nork, Hugo Winckler, Alfred Jeremias, Franz Boll i może jeszcze jacyś inni. Ale jedynie zbliżali się. Klucza do odemknięcia tajemniczego
zamku nie odnaleźli. Niesłychanie ważnej relacji Hipolita (Refutatio omnium haeresium albo Philosophumena) nietylko nie umiano ocenić,
ale treść jej wyszydzono, co uczynił tak nawet znakomity badacz, jak Bouché-Leclercq (L'Astrologie grecque, s. 609). A działo się to
dlatego, iż starszym uczonym brakowało źródeł, które dopiero później wypłynęły, zaś młodszym talentu i czasu, gdyż erudycja obowiązkowa przegnała zewsząd
nieobowiązkowy talent, a czas trzeba było poświęcać pracy pedagogicznej na uniwersytetach i zagadnieniom, uznanym przez wiedzę urzędową. Inni, oddani tak
zwanej krytyce tekstualnej Biblji, coraz bardziej oddalali się od rozumienia szaty literackiej tego pomnika a właściwie zbiorowiska pomników. Komentarze
ich, nieraz wielce uczone, są zarazem dokumentami naiwności i pychy, zwłaszcza wtedy, gdy autorowie tych komentarzów domagali się wykreślania z Biblji
wersetów, nie zgadzających się z ich doktrynami. Tu praca tej egzegezy szkolarskiej zaczęła być w swych skutkach już wprost groźną, gdyż wiodła do
zuchwałego kiereszowania tekstów, w których dla prawdziwego badacza uronienie jednego słowa może uchodzić za fakt katastrofalny.
Szczególniej ujemny wpływ egzegeza szkolarska wywarła na literaturę przekładów Biblii, przeznaczonych dla nieprzebranych tłumów ludzi inteligentnych,
którzy nie mogą lub nie chcą sięgać do oryginałów i którzy poprzestają na rozwłóczaniu po książkach i podręcznikach owych dziwnych przetworów alchemji
egzegetycznej czcigodnych biblistów. O ile wielka reformacja przysłużyła się umysłowości europejskiej wywołaniem przekładów Biblji na języki narodowe, o
tyle właśnie w miarę wychodzenia z mody toczenia wojen religijnych, mordowania się wzajemnego ludzi różnych wyznań i palenia na stosie ludzi odmiennego
dogmatu, a ustalania się mody słuchania wskazań bieżącego rozumu, czyli niedostatecznie poinformowanego racjonalizmu, taż reformacja ręką swych
liberalistów, wypływających w stuleciu dziewiętnastym, spowodowała coraz większe odchylanie się w tych przekładach od tekstów oryginału hebrajskiego, czy
greckiego. Wyobrażano sobie, że wraz z postępem nauk filologicznych doskonalić się będą tłumaczenia. Stało się wręcz odwrotnie. Wraz z postępem nauk
filologicznych rozpoczęło się modernizowanie Biblji, racjonalizowanie jej wysłowienia, zacieranie znaczeń pierwotnych i przeto wypaczanie jej myśli
istotnej. Najstarsi tłumacze Biblji, jak Hieronim, stali epokowo bliżej pojęciami swemi i tradycjami autorów Biblji, zwłaszcza autorów Nowego Testamentu,
niż tłumacze późniejsi, a tłumacze dzisiejsi zatracili z tą przeszłością wszelki związek i wszelkie czucie.
Stara zasada katolicka, w tym wypadku najzgodniejsza z nowoczesną zasadą naukową, widoczna jeszcze u takich tłumaczów, jak nasz nieśmiertelny Wujek,
którego w czasach ostatnich pewien odłam duchowieństwa polskiego zaczął najniesłuszniej uważać za przestarzałego, brzmiała: Nie rozumiem, ale tak jest w
oryginale, i przeto tłumaczę dosłownie! Albo: Idę za Hieronimem, gdyż on chyba lepiej to rozumiał od nas! Tymczasem zasada protestancka, wykarmiona na
rozwielmożniającym się racjonalizmie filozoficznym naszych czasów, głosiła: Nie rozumiem, więc w oryginale musi być źle, a przeto obowiązany jestem
poprawić tekst w przekładzie! Albo: Przecież Vulgata Hieronima jest mumją wobec przekładu Lutra, poprawionego przez komisje uczone w wydaniu najpierw
„Probebibel" a następnie „Durchgesehene Bibel" (porów. A. Pott, Der Text des Neuen Testaments, str. 3 i 10). Chęć znalezienia „tekstu kanonicznego" (także
pomysł!) prowadziła do dyspozycji wykreślania wersetów za wersetami z Nowego Testamentu. Takich dyspozycyj z wyrazem rozkazodawczym „Streiche" (Wykreśl!)
sam Pott daje aż na dwudziestu dwóch stronnicach (str. 61-82).
Odbiera się wrażenie, jakgdyby jakiś obłęd ogarnął tych ludzi, tak przecież uczonych i skądinąd zasłużonych! [ 1 ]
Ten kierunek protestancki a tak uczenie nienaukowy zyskał w świecie akademickim do tego stopnia stanowisko potężne, że ulegli mu nawet pewni teologowie
katoliccy, obawiając się zarzutu nieuctwa, lub co najmniej myślenia niewspółczesnego. Że jednak władza kościelna nic jeszcze w stosunku do nich nie
straciła na sile, przeto postanowili: stać na stanowisku dawnem, ilekroć będzie się zdawało, że wymaga tego dogmatyka, odrzucana częściowo lub całkowicie
przez protestantów, a natomiast przerzucać się na stanowisko nowe, gdy będzie się zdawało, iż zachodzą wypadki, w których owa dogmatyka nie krępuje.
Powstała stąd zabawna połowiczność, której klasycznym wyrazem, jest nowy przekład polski księdza profesora jezuity Władysława Szczepańskiego „Czterech
Ewangelij" ze wstępem i komentarzami (str. XXXII, 611, Kraków 1917), wydany z zasiłku Akademji Umiejętności w Krakowie, Kasy imienia Mianowskiego w
Warszawie i arcybiskupa Dalbora w Poznaniu, przekład, zaopatrzony nietylko środkami pieniężnemi naszych najczcigodniejszych instytucyj naukowych, ale istną
powodzią aprobat, powinszowań, błogosławieństw, i zatwierdzony (a jakże!) przez osobną komisję cenzuralną, złożoną z pietnastu wielce poważnych znawców,
tylko kwestja, czego — a to wszystko dlatego, by nieśmiertelny przekład Wujka uśmiercić, wytrącić go z rąk polskich, a umysłowość naszą jeszcze bardziej
oddalić od zrozumienia szaty literackiej i spowitego w nią ciała myślowego największego pomnika literackiego, że akurat prócz tego jest jeszcze pomnikiem
religji chrześcijańskiej...
Umiem uszanować wszelki wysiłek myślowy, ale pod warunkiem, że się czcigodnej całkiem pracy duszpasterskiej nie będzie podawało za pracę badawczą,
odpowiadającą wymaganiom nowoczesnej nauki, i że ci wysileńcy stać będą rzeczywiście na stanowisku szukania prawdy, a nie będą uważali siebie za jedynie
uprawnionych egzegetów na podstawie swych święceń, tytułów i katedr. Wymagam też zdolności do dyskusji umiejętnej. A już uważać siebie muszę za całkiem
zwolnionego z praw wszelkiej ceremonji, gdy tacy wysileńcy zatykają sobie uszy bawełną dziecinnego lub starczego uporu, korzystając zarazem z funduszów
instytucyj naukowych naszej biednej Polski, gdy czuć się daje brak tych funduszów na dzieła istotnie naukowe i wielce wartościowe.
Po ogłoszeniu mych studjów „Czyniący sto, czyniący sześćdziesiąt i czyniący trzydzieści" (1916), „Horoskopy święte przypowieści ewangelicznych, czyli
obrazy nieba globusowego, ilustrujące te przypowieści" (1917) i „Sen Faraona a obie konstelacje Siedmiu Wołów' (1917), zaledwie szczuplutka garsteczka
zacisznych teologów i humanistów zwróciła się do mnie i to privatissime, bojąc się widocznie dygnitarzy panującej opinji, przyczem najlepsi z pomiędzy
nich, czyli najgruntowniej zorjentowani, wyrazili zdumienie, czemu ich tego nie uczono w seminarjach i na akademjach, gdyż prawdopodobnie przypuszczali, że
wynalazłem zagranicą jakąś złotą żyłę i przekuwam ją na monetę w Polsce obiegową. Ci poczciwi zresztą ludzie nie wierzą, by polska głowa mogła coś
samodzielnie odnaleźć, zwłaszcza jeżeli to nie są rzeczy z zakresu tak już uznanych badań przyrodoznawczych lub rozmyślań matematycznych, bo dziś w tych
dziedzinach "niemasz nic niemożliwego wierzącemu". Ale poza tą maluchną garsteczką cała wielka reszta uczonych w Piśmie i w innych rzeczach wytrzeszczyła
oczy i mimo ukazywanych przeze mnie źródeł brała moje studja za wytwór fantazji „zdolnego" publicysty, w którym dopatrzyć się badacza wprost jej nie
wypadało, i najspokojniej częstowała dalej na wykładach swemi bajeczkami nieszczęśliwe plemię studentów, zależne od ich egzaminatorskiego ołówka,
stawiającego stopnie z wyuczenia się napamięć i nawyrywki arsenału mądrości urzędowego mistrzostwa.
1 2 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] Wszelkie warjanty posiadają dla badacza
tekstów biblijnych znaczenie pierwszorzędne. Nie mam tu naturalnie na myśli zwykłych pomyłek przepisywaczy, ale takie odmiany, jak zamiast „potym" warjant
„po dwóch dniach", jak zamiast „sześćdziesiąt stajań" warjant „siedm stajań" albo zamiast „wieniec gwiazd dwunastu" warjant „wieniec przez gwiazd
dwanaście". Nie można tedy na podstawie wielkiego zbioru odpisów ustalać jednego tekstu, ale trzeba wszystkie odpisy uważać za materjał do zrozumienia
całości. « O Biblii ogólnie (Publikacja: 08-05-2014 Ostatnia zmiana: 14-05-2014)
Andrzej NiemojewskiŻył w latach 1864-1921, pseudonimy: Lambro, Lubieniec A., Rokita — poeta modernistyczny, prozaik, dramaturg, publicysta, społecznik i „postępowiec", pionier ruchu wolnomyślicielskiego na ziemiach polskich, pionier wolnomularstwa na ziemiach polskich w XX w, jeden z głównych twórców polskiego religioznawstwa. Wydawał Myśl Niepodległą. Znany jest także z klasycznej powieści 'Listy człowieka szalonego' (1899), oznaczającej się humorem i dystansem w odzwierciedleniu środowiska cyganerii literackiej ówczesnego Krakowa oraz społecznego wyobcowania artysty. Twórczość pisarza oscylowała między naturalizmem a prozą poetycką. Liczba tekstów na portalu: 5 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Śledzenie tropów Pana | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9649 |
|