« Państwo i polityka Ze stadionu na front. O religii futbolu [1] Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Za dwa tygodnie rozpoczynają się XX Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej. Objawią światu narodziny nowej religii — religii futbolu, ze światową stolicą w
Brazylii (która zwyciężyła jak dotąd najwięcej mundialów).
Warto zanotować, że XX mundial wypada akurat w 45-rocznicę tzw. wojny futbolowej, czyli niezwykle ważnego wydarzenia w najnowszej historii, kiedy media z
marionetkowym rządem doprowadziły do wybuchu pierwszej wojny militarnej między dwoma narodami, która rozpoczęła się właśnie na stadionach
latynoamerykańskich.
Był to jednocześnie początek przekształcania futbolu w religię, co ukazał Ryszard Kapuściński. Społeczność międzynarodowa od niego właśnie przejęła
określenie konfliktu zbrojnego pomiędzy Salwatorem i Hondurasem z lipca 1969 mianem „wojny futbolowej".
Dlaczego „wojna futbolowa" jest tak kluczowym wydarzeniem dla narodzin religii futbolu? Naturalnie zupełnie drugorzędną kwestią jest fakt, że zaczęto
wówczas ubierać futbolowy szoł w religijną treść i formę. Kluczowa sprawą było to, że futbol sprawdził się jako nowe narzędzie polityki 'divide et impera',
dziel i rządź — doprowadził do wybuchu destruktywnej wojny pomiędzy dwoma biednymi krajami, co zablokowało w nich bunt społeczny przeciwko neokolonialnej
władzy.
Podnosiłem już wcześniej, że największą moc eksplanacyjną złożoności zjawiska religii ma ujęcie jej jako nieodłącznego instrumentu inżynierii społecznej.
Opisywanie jej jako wyłącznie „opium mas" czy „ciemnogrodu" to ujęcie dość prymitywne. Religia powinna być opisywana kategoriami „poza dobrem i złem" — po
prostu jako wygodne narzędzie manipulacji, które może być równie dobrze wykorzystane do celów dobrych lub złych (religie były czasami opium dla mas, innym
razem — narzędziem emancypacyjnej rewolucji czy ruchu narodowowyzwoleńczego). Przez całe wieki religia była ulubionym narzędziem wywoływania wojen między
narodami i grupami. W dziejach ludzkości mnóstwo jest wojen wywołanych przez religię, lecz zazwyczaj nie były to wojny religijne, lecz wojny w których
religia została użyta jako zapalnik, instrument. Religia dlatego była niezbędna, ponieważ niezwykle trudno przekonać kogokolwiek do wojny za pomocą
racjonalnych i ekonomicznych argumentów. Dlatego wojny potrzebują silnych emocjonalnych zapalników.
Historiografia ma pozbawioną podstaw empirycznych skłonność racjonalizowania przyczyn konfliktów militarnych. Z kolei emocjonalne zapalniki wojenne
sprowadzane są do „pretekstów", „casus belli" itp. Mówi się więc, że religia była jedynie pretekstem danego konfliktu, którego „rzeczywiste" przyczyny były
całkiem inne i bardziej „przyziemne". Rola emocjonalnych zapalników wojen znacznie jednak wykracza poza „pretekst". Nie każdy bowiem społeczny konflikt
interesów musi przeradzać się w konflikt zbrojny czy wojnę domową. Dlatego emocjonalne zapalniki konfliktów często były kluczowe dla wybuchu wojen lub ich
powodzenia. Niejeden niezaogniony odpowiednio konflikt wytlił się do cna lub ugrzązł w „zgniłym kompromisie".
Dlatego religie są tak mocno splecione z wojnami.
Banalnym jest jednak stwierdzenie, że żar emocjonalny jaki dają poszczególne religie czy wyznania jest bardzo zróżnicowany. Jedne są bardziej wojownicze,
inne — zrodzone w odmiennych warunkach geograficzno-historycznych — bardziej pacyfistyczne. Kiedy mit danej religii na tyle się już zdeaktualizuje, że
zatraca swoje oddziaływanie na wyobrażenia społeczne. Wtedy ośrodki władzy zaczynają popierać rozwój i umacnianie nowych mitów, najlepiej rokujących jako
instrumenty oddziaływania na wyobrażenia i emocje społeczne.
Kilka dni temu media obiegła informacja, że tuż przed mundialem zarejestrowano w Brazylii Religię Futbolu. Ma to być element promocji piwa. Rejestracja
religii służyć ma temu, by kibice mogli brać bez problemu wolne w pracy dla celebrowania święta religijnego, czyli na mecze. Na stronie internetowej jest
rozmowa z prawnikiem, który wyjaśnia, że udało mu się odnaleźć stosowną podstawę prawną dla rejestracji nowego wyznania. Media polskie i światowe
przedrukowały informację, nie ujawniając zaskoczenia czy zażenowania taką inicjatywą. Niejeden natomiast zaczął wyjaśniać całkowitą zasadność takiej
ewolucji futbolu. Jeden z autorów sugeruje, że futbol będzie czwartą wielką religią świata, zachęcając księży, by nie zwlekali z zaangażowaniem w religię
przyszłości.
Serwis Slate dotarł jednak do znawcy prawa brazylijskiego, który zapewnił, że podający się za prawnika pan odwołuje się do aktu prawnego, który w
brazylijskim systemie nie istnieje. Jednym słowem: fake. Niemniej profesjonalnie wyglądająca strona internetowa i logo nowej religii istnieją:
http://www.futebolreligiao.com.br
Nie ma jednak większego znaczenia, że informacja o rejestracji takiej religii nie jest prawdziwa. Kluczowe jest tutaj sukcesywne tworzenie podwalin
społecznych dla rejestracji takich kościołów. Jedyne co potrzeba tej religii to oswojenie społeczeństwa z tą koncepcją oraz wypracowanie jakiejś chwytliwej
doktryny. [ 1 ] Reszta już istnieje, gdyż jest to obecnie najbardziej żywiołowy ruch społeczny o charakterze międzynarodowym, generujący najmocniejsze emocje
wielu społeczeństw.
Można analizować dlaczego akurat wokół piłki wytworzyło się takie zjawisko społeczne. Faktem jednak jest, że istnieje ono właśnie tam i jest to dziś
najbardziej naturalny kandydat na wygenerowanie nowej religii międzynarodowej, podzielonej na kościoły narodowe i pewnie sekty i herezje. Futbol skupił
silne emocje, prężne grupy — nie tylko o charakterze półkryminalnym czy zadymiarskim oraz coraz wyraźniejsze zaangażowanie społeczne i polityczne.
„Głębszy sens" takiej religii da się bez trudu odnaleźć: czyż bowiem rozrywka nie jest esencją kultur konsumpcyjnych?
Wiemy też, że futbol jest w stanie zainicjować regularny konflikt zbrojny. Futbol może poderwać do krucjaty czy innego dżihadu i właśnie dlatego jest
bardzo prawdopodobne, że powstaną kościoły piłkarskie. I nie jest to proces potencjalny, lecz rozwijający się.
Wojna futbolowa pomiędzy Hondurasem i Salwadorem to naprawdę fascynująca i złożona historia dotykająca religii i polityki z najwyższego szczebla.
„Wojna futbolowa" Kapuścińskiego opowiada o tym, jak napięte relacje między tymi krajami na stadionach wyprowadzono na front. Wojna była krótka, lecz
destruktywna i brzemienna w skutki.
Dzisiejsze zachodnie narracje opisują tę wojnę jako spór o emigrantów salwadorskich osiedlających się w Hondurasie na ziemi bezpańskiej, gdzie zakładali
wsie i wiodło im się lepiej niż we własnej ojczyźnie. Chodziło o grupę 300 tys. osób. Honduras był znacznie większy i słabo zaludniony, sąsiadujący z nim
Salwador — malutki i przeludniony. Osadnictwo przez lata było tolerowane przez obie strony aż w końcu rząd postanowił wygnać Salwadorczyków zagarniając
dorobek osadniczy dwóch pokoleń, by przekazać ich ziemie chłopom Hondurasu, nie chcąc uszczuplać wielkich latyfundiów prywatnych ani 10% kraju należących
do amerykańskiego koncernu United Fruit (od niego Honduras zyskał miano bananowej republiki, gdyż firma de facto rządziła krajem przez długie lata).
Przywódcy z Hondurasu i Salwadoru byli na usługach USA. W Salwadorze rządziła wówczas Partia Pojednania Narodowego, która założyła Organizację
Narodowo-Demokratyczną, która najęła amerykańskie jednostki paramilitarne do represji lewicy. Amerykańscy doradcy działali w różnych dziedzinach
gospodarki, wskazując władzom pożądany kierunek polityki, który pozwoli uniknąć rewolucji ludowej.
Amerykanie tworzyli też ciała ponadnarodowe dla łatwiejszej i stabilniejszej kontroli swoich wpływów. W Ameryce Środkowej budowano właśnie odpowiednik Unii
Europejskiej, który pozwoliłaby scentralizować kontrolę nad grupami neokolonii.
Oba państwa były podległe USA i oba były też członkami powołanej przez Amerykanów unii środkowoamerykańskiej.
Wojna zaczęła się od stadionów. Najpierw kibice Hondurasu nie dali usnąć drużynie Salwadoru, która następnego dnia niewyspana przegrała mecz. Padły
pierwsze trupy. Tydzień później rozegrano rewanż w San Salwadorze. Tym razem nie spali zawodnicy Hondurasu, którzy przegrali. Zamiast flagi Hondurasu na
maszcie zawisła brudna szmata. Mecz powtórzono na neutralnym gruncie w Meksyku rozdzielając kibiców 5 tys. policjantów
Po zwycięskim meczu Salwador ruszył ku Hondurasowi lądem i powietrzem. Zbombardowano cztery miasta. Honduras przeprowadził bardziej destruktywny nalot,
gdyż zbombardował ważniejsze obiekty przemysłowe i strategiczne. Była to chyba pierwsza wojna prowadzona pod kibicowskimi hasłami. Studenci ozdabiali mury
tysiącami napisów w stylu: „Niech nie myśli tępy buras, że podbije nasz Honduras", „Pomścimy 3:0!" Na stadionach urządzono prowizoryczne obozy
koncentracyjne dla Salwadorczyków.
Kapuściński jako pierwszy powiadomił świat, że wewnątrz obozu kapitalistycznego wybuchła właśnie wojna w której po niepomyślnych meczach przeciwnicy
wysłali na siebie piechotę i bombowce, które niszczą oba kraje. Rzecz była na tyle sensacyjna, że rychło do republik bananowych przybyli dziennikarze z
całego świata, którym armia Hondurasu dała do obsługi rzecznika prasowego armii, który miał im ułatwić zdobycie pożądanych ujęć.
Kapuściński wypytuje jednego z żołnierzy, dlaczego walczą z Salwadorem, na co ten odpowiada, że nie wie, że to „są sprawy rządowe".
Pod presją Organizacji Państw Amerykańskich wojna została wstrzymana po kilku dniach. Wojna trwała 100 godzin i jej efektem było 6 tys. trupów, kilkanaście
tysięcy rannych, 50 tys. ludzi bez dachu nad głową. Innym skutkiem konfliktu był rozpad unii środkowoamerykańskiej, która była projektem USA wymierzonym w
Kubę. Oba rządy wzajemnie zniszczyły swoje kraje, gdyż wojny między nimi nie udało się wygasić przez kilka dekad.
„Wojna futbolowa" ośmieszyła amerykańskie republiki bananowe, ukazała ciężki los żyjących tam ludzi miotających się pomiędzy marionetkami u władzy a
amerykańskimi koncernami. Ośmieszyła także media kapitalistyczne, które interesują się losem małych kraików na końcu świata tylko kiedy przelewają krew
swoich obywateli, a w relacjach z wojen zainteresowani są nie istotą konfliktu, lecz dobrymi ujęciami, które zresztą sami reżyserują. Wojna to po prostu ciekawy news.
1 2 Dalej..
Przypisy: « Państwo i polityka (Publikacja: 27-05-2014 Ostatnia zmiana: 29-05-2014)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9662 |