|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Ludzie, cytaty Homo viator [3] Autor tekstu: Witold Stanisław Michałowski
W lutym 1943 r. Antoni Ferdynand Ossendowski wstąpił do Okręgu Stołecznego Stronnictwa Narodowego, gdzie otrzymał pseudonim liczbowy 2029. Członkiem
wprowadzającym był jego serdeczny przyjaciel, ziemianin Jan Broszkiewicz! To samo nazwisko nosiła trojga imion matka rencisty. Na zebraniu kandydackim
Ossendowski podał do szyfrowanej ewidencji, że zna angielski, francuski, rosyjski, niemiecki, hiszpański, włoski, chiński i mongolski. Jak zawsze nieco
przesadził. Wprawdzie w zachowanym notatniku z podróży przez Mongolię jest wykaz kilkuset podstawowych słów z ich tłumaczeniem na język polski, ale to
chyba nieco za mało, aby twierdzić, że znał ten język. Z chińskim, należy przypuszczać, było podobnie. Przygotowując się do pracy w warunkach
konspiracyjnych, odbył szkolenie organizacyjne, kurs kierowników, awansował na sekcyjnego i przeszkolił piątkę nowo przybyłych kandydatów. Do piątki
należały osoby starsze, z wyższym wykształceniem. Przeniesiony do Wydziału Wychowania i Propagandy otrzymał kierownictwo Koła Pedagogicznego zajmującego
się opracowywaniem programów nauczania w przyszłej Polsce niepodległej. Później, podlegając bezpośrednio już Kazimierzowi Próchnikowi, zaczął organizować
Koło Literackie. Kazimierz Próchnik był członkiem Zarządu Głównego Stronnictwa Narodowego i reprezentował to Stronnictwo w kierowanym przez Czesława
Wycecha Departamencie Oświaty Delegatury Rządu. Ossendowski, utrzymując żywy kontakt z Próchnikiem, był stałym antagonistą Wycecha, uważał bowiem, że ten
ostatni zbytnio sprzyja komunistom. Ossendowski obawiał się aresztowania, noce często spędzał u Broszkiewicza wynajmującego niewielkie mieszkanie przy ul.
Foksal. Niechętnie wychodził z domu na miasto, argumentując z humorem, że „ma twarz orangutana i każdy gestapowiec zidentyfikowałby go w ciągu ułamka
sekundy". Ta awersja do wychodzenia z domu spowodowała, że niemal wszystkie zebrania, odprawy i zbiórki, w których uczestniczył, odbywały się w zajmowanym
przez niego lokalu. Towarzysz jego konspiracyjnej działalności, Tadeusz Maciński — „Prus" z Batalionu „Gustaw", ocenia jego pracę w tym okresie bardzo
wysoko, twierdząc, że „nie tylko wykazywał młodzieńczy zapał i energię, ale i że jego opracowania na temat kierunków i programów nauczania młodzieży w
odrodzonej Polsce miały dużą wartość". W jednym z ostatnich listów wysłanych do znajomych pisał: „Cierpię bardzo, spędzam bezsenne noce, które wypełniam,
pisząc nową książkę. Jedną już skończyłem, zacząłem nową. Życie i ruch powinny trwać do ostatniej chwili działania motoru". Zmarł 3 stycznia 1945 r.
Pochowano go na cmentarzu w Milanówku. Parę tygodni później, już po „wyzwoleniu", grupa funkcjonariuszy NKWD kazała żyjącemu jeszcze do niedawna
grabarzowi, p. Paśko, wskazać jego grób i wykopać trumnę. Dentystę mieli z sobą. Potwierdził tożsamość autora Lenina.
Ossendowski urodził się za późno. Ciasno mu było w mieszczańskim społeczeństwie. Nie mógł i nie umiał przystosować się do istniejących układów i sytuacji.
Nie przystał do żadnych klik, koterii i partii międzywojennej Polski. Znał świat i ludzi, znał wartość rzeczywistych osiągnięć, rzeczywistego wysiłku,
często wygłaszał dość dosadne opinie, wykazując niekompetencje tych, którzy sami uznawali siebie za autorytet. Dla nich był niebezpieczny. Dla miernot,
które zostawały ministrami, dyrektorami banków, doradcami rządów. Bez przerwy spychano go w dół, zazdroszczono sławy, sukcesów finansowych, organizowano
kampanie prasowe, aby zniszczyć „Antona Ossendowskija" i „schwindlera". Literatura była ucieczką, poszukiwaniem rekompensaty za niespełnione nadzieje pracy
naukowej w odrodzonej Polsce, działalności politycznej, za brak potomstwa, za niezbyt udane małżeństwa. Zamykał się w czterech ścianach gabinetu, w salach
bibliotek, studiował źródła, mapy, publikacje różnojęzycznych autorów. Cztery, pięć, a w 1930 r. nawet siedem wydanych książek to około stu arkuszy
autorskich tekstu, to 2000 stron maszynopisu. Blisko sześć stron dziennie, w świątek i piątek. A przecież znany był z upodobania do życia towarzyskiego na
szerokiej stopie, do polowań. Dużo jeździł po Polsce, często wyjeżdżał za granicę. Aby przez cały ten czas utrzymywać taką średnią „wydajności" pisarskiej,
trzeba było być tytanem pracy. Nie pracował na darmo i za darmo — nie pisał do szuflady. Zazwyczaj udawało mu się trafiać w gust masowego odbiorcy. Umiał
zabiegać o własne interesy, o popularność. Chwyty reklamowe, jakimi się posługiwał, uznane i powszechnie akceptowane za oceanem — na starym kontynencie
odbierano różnie. Gdy trafił na odpowiedniego partnera, nić porozumienia nawiązywała się szybko.
Obowiązkiem biografa jest dotarcie do źródeł. Przekopywanie się przez pokłady ludzkiej zawiści, szperanie w wykazach zawartości czasopism sprzed
kilkudziesięciu lat, których nawet tytułów już nikt nie pamięta, poszukiwania w antykwariatach, odnajdywanie oryginałów dokumentów dotyczących człowieka,
którego życie usiłuje opisać. To, czym zwykle dysponuje, to sterta pożółkłych papierów o poszarpanych brzegach, noszących odciski palców ludzi, którzy je
wcześniej przeglądali, odręcznie robione na marginesach notatki. Papierowe echa minionej epoki. Świadectwa zabiegów, wysiłków, aktywności i słabości
człowieka, którego nie sposób mierzyć tą samą miarą, co zwykłych zjadaczy chleba.
Opinie Barbary Walickiej: „O książkach, podróżach i nadzwyczajnych przygodach Ferdynanda Antoniego Ossendowskiego wiedziałam od zawsze: urodziłam się w
Podkowie Leśnej, której mieszkańcy należeli do zapalonych czytelników jego relacji o dalekich, egzotycznych krainach, co po śmierci pisarza jeszcze wzmogła
krążąca od domu do domu wiadomość o wizycie krewnego barona Ungerna tuż przed zgonem, co była spełnieniem wszystkim znanej przepowiedni. Najwidoczniej
Ossendowski jest wpisany w mój żywot redaktorski, bo od lat — często z niezupełnie jasnych dla mnie przyczyn — jego książki przed wznowieniem lądują na
moim biurku. Spotkania pierwszego stopnia z tekstami Ossendowskiego mogłabym określić jako regularne i stałe. Redaktor przyglądający się tekstom niejako
przez powiększające szkło normy poprawności stylu, czytający zdanie po zdanie, śledzący a to przeoczony przecinek, a to literówkę, zaglądający pod
podszewkę książki i niejako od kuchni, ma doskonałą pozycję, aby poznawać autora "od środka". Styl wszystkich książek Ossendowskiego jakim przyglądałam się
redaktorskim okiem, bardzo wiele mówi o żywocie pisarza — burzliwym, pełnym nieoczekiwanych przygód, nie zawsze zresztą przyjemnych. Przyzwyczajona od lat
do tej prozy, byłam zaskoczona, kiedy — nie pamiętam już kto — wyraził wątpliwość, że czytelnik może nie zrozumieć tekstu Polesia, ponieważ są tam całe
partie pisany jakby obcym, poleszuckim językiem...
Autor Orlicy i Płomiennej Północy w rozmaitych sytuacjach życiowych jak niewodem nabierał słowa, które później służyły mu do plastycznego, celnego oddania
myśli, niezbędne do barwnego zobrazowania scen zaobserwowanych w dalekich egzotycznych krainach. W tamtych czasach podróże odbywano w zupełnie innych
warunkach, a w czasie takich ekspedycji kontakt z mieszkańcami danego kraju było znacznie bardziej bezpośredni niż dziś..
Spotykałam u Ossendowskiego zwroty będące nie tyle rusycyzmami, germanizmami, czy widomymi kalkami z francuskiego, stanowiące raczej swego rodzaju
neologizmy powstałe w naturalny sposób dzięki doskonałej znajomości tych i wielu innych języków. W Polesiu autor wprowadza tyle poleskich słów, piosenek
przysłów, że czytelnik szybko oswaja się ze szczególną melodią tej mowy. W Niewolnikach słońca poznajemy nie tylko zwierzęta żyjące w buszu, lecz także
białych i czarnych mieszkańców ówczesnej Gwinei, Sudanu Francuskiego oraz Górnej Wolty. A także ich bogów. Intarsje z mowy fulani czy bambara przeplatają
wyrażenia świadczące o obecności i roli języka francuskiego w tamtych rejonach i w tamtych czasach, lecz także ujawniają stosunek autora do świata ludzi
czarnych, do świata ludzi białych, do świata ptaków i gadów. Wybijającą się na pierwszy plan cechą jego pisarstwa jest ten gatunek ciekawości świata, który
pozwala poznawać różne kultury, religie i języki bez intencji używania tej wiedzy do manipulacji. Podróżował między Europą i Azją, zwanymi przez niektórych
geografów Eurazją, oraz między Azją i Europą, zwanymi przez innych Azjopą, nie raz bywał w Afryce, odwiedzał Bliski Wschód. Jego podróże relacjonowane w
powieściach nie ukazują biało-czarnego świata dobrych i złych ludzi, lecz raczej mozaikę religii, społeczeństw i przyrody. Gdy myślę o Ferdynandzie Antonim
Ossendowskim, przychodzą mi do głowy określenia: „człowiek w podróży", homo viator inaczej „pielgrzym"… Takiej właśnie postaci swego czasu poświeciłam
wiersz:
w szeleście
pacierzy szeptanych szmerami pustkowi
kosturem znaczy ślady na rozstajach
dźwigając brzemię
drogi
której kres nieznany
przez wydmy rozterek
grzęzawiska zwątpień
słony żwir rozpaczy
muszlą milczenia
chroni
strzęp nadziei
wpisanej
w płatek kory
trzciną wytrwałości
a jego szatą targa wiatr
W roku 1990 pracowałam w Wydawnictwie Alfa, które jako pierwsze w Polsce zaczęło naziemnie wydawać podziemne dotychczas publikacje. Pomyślałam, że warto
wydać zarówno biografię Ossendowskiego, jak i zakazaną dotąd jego książkę o Leninie. Kończyła się wszechwładza cenzury. Redaktorzy przestawali odbywać
obowiązkowe spacery na Mysią, uzyskanie papierka z pieczątką cenzora nie było już w zasadzie konieczne. Poczułam jednak nieodparty zew tak zwanej ironii
losu i pomyślałam, że bardzo chciałabym mieć podpis i zgodę ciągle jeszcze wówczas urzędującego cenzora na publikację książki, której posiadanie przez
długi czas groziło więzieniem. Przechowuję ten dokument. Wśród książek w mojej domowej biblioteczce znalazła się też wydana pośmiertnie w 1947 roku pisana
podczas okupacji książeczka Wacek i jego pies. We wstępie do tej krótkiej opowieści dla młodzieży znajdował się obrazowy opis spotkania polskiego
podróżnika z Krwawym Baronem."
Kim naprawdę był Antoni Ferdynand Ossendowski? Chemikiem, naukowcem, dziennikarzem, doktorem, profesorem, fałszerzem, politykiem, tajnym emisariuszem,
hochsztaplerem, białym partyzantem, współpracownikiem japońskiego wywiadu, podróżnikiem, myślicielem, filozofem, literatem zarabiającym krocie, działaczem
społecznym, myśliwym, geografem, autorem światowych bestsellerów, ekspertem, filantropem, scenarzystą, redaktorem, konspiratorem, handlarzem? Oszustem czy
kryształowym człowiekiem? Chyba wszystkim po trochu. Barwną, renesansową postacią.
Niech inne narody go nam zazdroszczą.
1 2 3
« Ludzie, cytaty (Publikacja: 02-05-2015 )
Witold Stanisław MichałowskiPisarz, podróżnik, niezależny publicysta, inżynier pracujący przez wiele lat w Kanadzie przy budowie rurociągów, b. doradca Sejmowej Komisji Gospodarki, b. Pełnomocnik Ministra Ochrony Środowiska ZNiL ds. Międzynarodowego Rezerwatu Biosfery Karpat Wschodnich; p.o. Prezes Polskiego Stowarzyszenia Budowniczych Rurociągów; członek Polskiego Komitetu FSNT NOT ds.Gospodarki Energetycznej; Redaktor Naczelny Kwartalnika "Rurociągi". Globtrotter wyróżniony (wraz z P. Malczewskim) w "Kolosach 2000" za dotarcie do kraju Urianchajskiego w środkowej Azji i powtórzenie trasy wyprawy Ossendowskiego. Warto też odnotować, że W.S.M. w roku 1959 na Politechnice Warszawskiej założył Koło Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli. Więcej informacji o autorze Liczba tekstów na portalu: 49 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Kaukaz w płomieniach | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9841 |
|