Państwo i polityka » Politologia
Lewicowe i prawicowe przesądy polityczne Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Dzisiejsza debata prezydencka [online w serwisie TVP] okazała się niestety farsą. Nie dlatego, że kandydaci mówili rzeczy takie czy inne, lecz przez sposób jej aranżacji. Debata oznacza
wymianę argumentów i jakąś krytyczną polemikę wokół problemów a nie odpytywankę w której każdy uczestnik dysponuje 8 minutami na przedstawienie racji
całego swojego programu.
Zdumiewa mnie to, że krytycy zazwyczaj nie domagają się uczciwych i równych warunków dyskusji, nawet dla kandydatów, których nie popierają. Koncentrują się
na tym, że mało było wątków „liberalnych" i „lewicowych".
Wiele osób podchwyciło kuriozalny postulat dyżurnego eksperta z GW, który orzekł, że trzeba utrudnić kandydowanie, bo się krytycy systemu za bardzo
rozkiełznali. Co kuriozalne ten antydemokratyczny głos podchwycili sympatycy lewicy, którzy zdążyli już zapomnieć, że głos lewicowy w kampanii
prezydenckiej jest niemal nieobecny nie dlatego, że jest za niski próg przez który wśliznęła się prawica, lecz dlatego, że żadnemu z kilku kandydatów
lewicy nie udało się owego progu sforsować i zebrać te 100 tys. podpisów. Po prawej zaś stronie praktycznie wszyscy zaskakująco zebrali podpisy. Jest to aż
nadto wymowne co do społecznego zakorzenienia ruchu lewicowego.
Uważam, że lewica jest bardzo ważna i powinna się odrodzić, lecz obecna jej marginalizacja jest całkowicie uzasadniona — oderwaniem tej lewicy od
rzeczywistości społecznej oraz od realnych problemów gospodarczych i społecznych w Polsce.
Polska lewica cierpi na dwie główne choroby, które ją zmarginalizowały. Pierwszą jest obsesja obyczajowa, czyli ogromne przewartościowanie tematyki
obyczajowej, kosztem ekonomicznej. Problemem mas są problemy ekonomiczne. Problemy obyczajowe dotyczą zdecydowanej mniejszości, na ogół z klasy średniej.
Obyczajówka skutecznie oderwała lewicę od realnego kontaktu z problemami społeczeństwa. Z choroby tej lewica zaczyna się leczyć, przywracając powoli
tematykę ekonomiczną do rangi priorytetu.
Drugą chorobą na którą cierpi lewica bardziej skupiona na ekonomii jest obsesyjny resentymentalizm. Walka o poprawę sytuacji słabych ma się dokonywać przez
bezwzględną walkę z silnymi i średnio silnymi. Lewica ta więc nie tyle koncentruje się na dyskutowaniu kwestii socjalnych, co na walce z przedsiębiorcami.
Jest to nic innego jak krytykowany przez tę lewicę czysty korwinizm au rebours. Według mnie walka ze związkowcami w wykonaniu korwinistów jest dokładnie tą
samą chorobą co namiętna walka o jak największe podatki i obciążenia dla przedsiębiorców. Obie obsesje są anachronizmem cywilizacyjnym.
Tymczasem nasze państwo nie dlatego nie ma na wydatki publiczne, że ma zbyt małą progresję podatkową, lecz przez strukturalne patologie całego systemu,
który jest skrajnie i być może celowo niegospodarny na gigantyczną skalę oraz neokolonialny czyli wyprowadzający ogromną część swoich owoców na zewnątrz.
Korekty podatkowe, walka o progresję to średnio istotne tematy, którymi można się zająć gdy system odzyska podstawową sprawność.
Lewica musi zdać sobie sprawę, że nie dlatego nie ma w systemie na socjal, ponieważ za mało się zabiera przedsiębiorcom, lecz dlatego, że ogromne sumy
wyciekają z systemu tysiącem „niegospodarnych" dziur, co idzie w grube miliardy, zwłaszcza gdy nadarzają się jakieś duże inwestycje. Jeszcze gorsze
spustoszenie sieje wyniszczenie gospodarki narodowej oraz neokolonialny drenaż.
Skłócanie pracowników z przedsiębiorcami jest częścią tego patologicznego systemu, który uniemożliwia jakąkolwiek jego poważną zmianę. Twierdzenie, że
zasadniczy konflikt interesów przebiega między robotnikami a przedsiębiorcami jest naiwnym anachronizmem, którego kurczowo trzymają się obie strony
uczepione dziewiętnastowiecznego marksizmu i kapitalizmu. Dziś najbardziej nas drenuje neokolonializm, czyli ponadnarodowe koncerny. To twór, który nie ma
wiele wspólnego z fabrykantami przeciwko którym walczyli marksiści. Koncerny to jakby superpaństwa — podmioty, które nie tylko przekraczają wolny rynek przedsiębiorców, ale i państwo jako takie.
W naszej gospodarce państwo wciąż jest najmocniejszym graczem, lecz jest to gracz zbyt słaby, by samodzielnie przeciwstawić się koncernom. A już na pewno
nie jest w stanie tego dokonać wtedy, gdy lokalni robotnicy i przedsiębiorcy będą ze sobą wojowali. Wydaje się czymś pewnym, że koncerny wedle strategii
divide et impera podsycają takie dziewiętnastowieczne podziały.
By Polska mogła uporać się ze swoim neokolonialnym i niegospodarnym systemem, potrzeba jakiegoś sojuszu trzech stron: państwa, przedsiębiorców oraz
robotników, czyli związków.
Tylko sojusz trzech tych stron może się próbować przeciwstawiać neokolonializmowi. W dawnych czasach marksiści projektowali międzynarodówki robotnicze. Nic
już z tego nie zostało. Koncerny dlatego przerastają państwa, gdyż są klasyczną międzynarodówką parakapitalistyczną. Kto analizuje globalne ruchy
koncernów, zdaje sobie sprawę, że rozgrywają one globalną mapę gospodarczą nie poprzez żadne konkurencje, lecz układy.
Cała schorowana lewica zawodzi przeciwko Magdalenie Ogórek, gdyż mówi sporo o pomocy przedsiębiorcom poprzez uproszczenie całego systemu. Ogórek nie
wyzbywa się przy tym tradycyjnych postulatów państwa socjalnego. W dzisiejszej debacie prezydenckiej było to wyraźnie widać, gdyż kandydatka podkreślała,
że dąży do państwa socjalnego w którym na wydatki socjalne jest więcej środków. Schorowana lewica widzi w tym oczywiście sprzeczność, gdyż nie wychodzi
poza logikę resentymentalną w której socjal tworzy się dzięki zabieraniu przedsiębiorcom.
Przecież gdyby odblokować wolny rynek w kraju przytłoczony koncernokracją, gdyby naprawić system karania za niegospodarności to naraz zyskujemy miliardy,
które nie opierają się na duszeniu przedsiębiorców, lecz na zlikwidowaniu nietykalnego dziś złodziejstwa i pasożytnictwa systemu.
By zatem były środki na cele publiczne nie trzeba rabować przedsiębiorców, lecz trzeba odbudować gospodarkę narodową i usprawnić system.
Lewica oczekująca naprawy systemu przez dalsze resentymentalne dociskanie przedsiębiorców nie ma żadnego przełożenia społecznego, gdyż ta recepta nie ma
prawa zadziałać. Dalsze dociskanie przedsiębiorców może zaowocować tylko tym, że cały system szybciej padnie. Zamiast jednak prowadzenia do bolesnej
katastrofy, można go stopniowo demontować.
Lewica niby rozumie, że dzisiejsza rzeczywistość to już nie XIX w., lecz tak jak korwiniści — proponuje recepty jak dla XIX w.
Nie musi być żadnej sprzeczności między ułatwieniem życia przedsiębiorcom oraz zwiększeniem zaangażowania socjalnego państwa. Usprawnienie systemu i
zlikwidowanie jego pasożytnictwa neokolonialnego, dałoby pole zarówno dla lepszej ochrony słabych oraz większego zaangażowania państwa w zadania publiczne,
jak i dla odciążenia przedsiębiorców. W tym ujęciu program Ogórek jest lewicą realistyczną i może mieć sens.
Z drugiej strony mamy miłośników dziewiętnastowiecznego kapitalizmu i całkowitego uwolnienia rynku, co jest tak samo poronioną ideą, jak ortodoksyjny
marksizm. Wydrenowani z kapitału Polacy absolutnie nie mogą się otwierać na globalny rynek, bo błyskawicznie stracą wszystko. Przewaga ponadnarodowego oraz
zagranicznego kapitału jest tak rażąca, że nie ma tutaj miejsca dla żadnej konkurencji. Dzisięć lat w Unii nie wytworzyło silnych ośrodków polskiego
kapitału, dlatego trzeba wyhamować dalsze otwieranie naszego rynku i odbudować kraj, by można było stawać do globalnej konkurencji.
Osobiście uważam, że podział na kandydatów systemowych i antysystemowych w aktualnej kampanii prezydenckiej jest dość fikcyjny. Systemem nie jest socjalizm
czy kapitalizm, lecz globalizm. Każdy, kto głosi odbudowę gospodarki narodowej jest antysystemowy.
Ogórek, która chce napisania prawa na nowo jest antysystemowa. Generalnie dla zmian systemu faktycznie duże części prawa trzeba napisać na nowo — często
było ono bowiem konstruowane pod koncerny i neokolonialny system. Nie wszystko da się zmienić nowelizacjami. Podobny głos prezentuje Jacek Wilk, tyle że
nie chce on państwa socjalnego.
Jarubas, Duda i Kowalski koncentrują się na patriotyzmie gospodarczym. Braun z kolei jest wolnorynkowcem, lecz dostrzegającym konieczność ochrony rynku
krajowego do czasu zbudowania krajowego kapitału. Janusz Korwin Mikke wydaje się tego nie dostrzegać, stąd jego koncepcje ekonomiczne wydają się
najbardziej anachroniczne. Równie mało zrozumiały był fakt, że Korwin najmocniej zaatakował Kukiza za JOWy, powielając nonsensy o utrwalaniu obecnego
systemu. Cóż z tego, że JOWy mogą prowadzić do dwupartyjności, skoro nawet gdyby ich konstrukcja sprawiła dwublokowy podział sceny, byłyby to diametralnie
różne od aktualnych partii (obecnie PO PiS jak i inne to partie centralistyczne i autorytarne, takie małe księstwa udzielne, partie produkowane przez JOWy
są silnie zdemokratyzowane).
Dzisiejsza debata pokazała, że większość tych kandydatów (a nie tylko tzw. antysystemowi) jest mniej lub bardziej antysystemowa. I potwierdzili to dyżurni
eksperci zaproszeni po debacie do studia TVP Info, by wyjaśnić widzom dlaczego debatujący to ci źli, podczas kiedy Bronisław Komorowski — jest tym dobrym.
Zwrócili oni otóż uwagę, mieszając z błotem całą debatę, że była ona nie tyle wymierzona w faworyta, co w cały system. Tak to ujęli, że cała debata była
ogólnie antysystemowa, że nie było w niej obrońcy systemu.
Jedyną osobą, którą wychwalano był Janusz Palikot. Otóż gospodarczo Palikot wydaje się być najbliżej Komorowskiego — tylko ci dwaj kandydaci popierają
bowiem wprowadzenie euro w Polsce. Tylko ktoś kto uważa, że gospodarka rozwija się świetnie może opowiadać się za euro. Takie tezy głosi system. Sądzę więc,
że urzędowi eksperci trafnie wystawili przed nawias jedynie Komorowskiego oraz Palikota, jako jedynych kandydatów wyraziście systemowych.
Oczywiście debata była fikcją. Przed debatą podniesiono, że jej prowadzący Krzysztof Ziemiec gwarantuje dobry poziom, wolny od Tadloizacji. Nadzieje
okazały się pochopne, gdyż formuła całej debaty czyniła rolę prowadzącego zupełnie nieistotną. Żałośnie krótki czas dla każdego kandydata sprawił, że w
znikomym stopniu mogła tam zaistnieć realna debata, czyli wymiana zdań i argumentów pomiędzy kandydatami. W efekcie były to tylko nieco wydłużone spoty.
System załatwił ideę debaty „innowierczych" punktów widzenia koncertowo:
— każdy mógł przedstawić jedynie najbardziej ogóle założenia (które i bez debaty są emitowane w ramach spotów), każdy z 10 kandydatów dysponował po ok. 8
min. czasu.
— przed debatą na pogłębioną prezentację własnego przesłania Bronisław Komorowski dostał 30 minut
— po debacie w studiu TVP Info urządzono pseudopodsumowanie przez czterech dyżurnych ekspertów — całkowicie jednomyślnych propagandystów systemu
(Maliszewski, Wroński, Mrozowski, Stankiewicz), którzy mieli wyjaśnić widzom kto jest dobry a kto zły.
To ma być demokracja!? To już uczciwsza jest monarchia, która nie mydli oczu mówiąc kto tu rządzi. Od takiej perfidnej propagandy lepsza zaś była
propaganda w mediach za PRL, gdyż była prostolinijna.
Na koniec pozostaje jedynie przytoczyć fragment uchwały Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, najliczniejszego
środowiska twórczego skupiającego dziennikarzy w Polsce, z 28 kwietnia 2015, która wylicza szereg patologii mediów publicznych i „katastrofalnego stanu
polskich mediów":
— nie ukazują rzetelnie całej różnorodności wydarzeń i zjawisk w kraju i za granicą,
— nie sprzyjają swobodnemu kształtowaniu się poglądów obywateli oraz formowaniu się opinii publicznej,
— nie umożliwiają obywatelom i ich organizacjom uczestniczenia w życiu publicznym poprzez prezentowanie zróżnicowanych poglądów i stanowisk oraz nie
wykonują prawa do kontroli i krytyki społecznej,
— nie służą rozwojowi kultury, nauki i oświaty, ze szczególnym uwzględnieniem polskiego dorobku intelektualnego i artystycznego.
Cały polski mainstream — na czele z TVP, TVN, Polsatem, Wyborczą i Newsweekiem — już dokonał wyboru kandydata na kolejną kadencję, więc ich udział w
kampanii koncentruje się obecnie na wytłumaczeniu tego wyboru społeczeństwu. Tłumaczenie to polega na zaciętym i bezpardonowym zwalczaniu wszystkich
kontrkandydatów. A że siła internetu rośnie, więc mainstream walczy w sposób iście dramatyczny, porzucający jakiekolwiek standardy — np. tygodnik Lisa, na
codzień tropiący polski antysemityzm, wyciągnął Dudzie żydowskie korzenie, zaś TVN, na codzień tropiący polski seksizm, radośnie pokazuje skrajnie
seksistowskie inicjatywy wymierzone w Magdalenę Ogórek, jedyną kobietę, która zdołała stanąć do wyścigu o prezydenturę. Choć posiada stopień naukowy zrobiono
z niej idiotkę. Posiadam wykształcenie prawnicze i uważam jej komentarze ustrojowe poświęcone urzędowi prezydenta za najbardziej błyskotliwe spośród
kandydatów. No ale ponieważ jej elektorat pokrywa się w sporej części z elektoratem faworyta medialnego, więc pani musi mieć przyprawioną seksistowską gębę
idiotki.
« Politologia (Publikacja: 06-05-2015 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9845 |