|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kościół i Katolicyzm » Kościół i polityka
Debata o uchodźcach i kres języka religijnego w polityce [2] Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Z drugiej jednak strony postawy przeciwne, dążące do „coming outów" i legalizacji homozwiązków, również nie powinny być rozpatrywane w kategoriach czysto
aksjologicznych — posiadają one bowiem także swoje racje cybernetyczne.
Bynajmniej nie wszyscy homoseksualiści są zwolennikami wielkiej kampanii politycznej na rzecz homomałżeństw czy tym bardziej adopcji dzieci. Gdy 10 lat temu tworzyłem
Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów wśród pierwszych osób jakie się w nie zaangażowały była para gejów — dziennikarz radiowy i ekonomista. Chcieli oni
tworzyć organizację laicką i zupełnie nie byli zainteresowani w angażowaniu się w jakieś kampanie na rzecz zmian prawnych dotyczących homoseksualistów. Z
czasem jakoś „naturalnie" nasza organizacja zaangażowała się na rzecz mniejszości seksualnych. Im natomiast nie podobały się marsze równości, które uważali, że budzą
niechęć społeczną wobec gejów. I szybko odpadli ze stowarzyszenia.
To tylko anegdota, by pokazać, że temat homoparad nie jest taki prosty jak może się wydawać. Istnieją jednak poważne racje cybernetyczne na rzecz tezy, że
kultura coming outu służy demokracji. Skoro geje dobrze się sprawdzają w instytucjach kościelnych, dzięki temu, że o wiele rzadziej służą rodzinie i o
wiele mocniej mogą się poświęcić instytucji kościelnej — to mogą stanowić również atut instytucji państwowych, a w demokracji to bardzo trudne, gdyż opinia
publiczna traktuje nieufnie świeckich celibatariuszy (singli). Przyjęło się uważać, że lepszym politykiem będzie ten, kto ma żonę/męża, choć tacy politycy
są o wiele bardziej skłonni do prywaty niż osoby, których „rodziną" jest partia, państwo i inne kolektywy i instytucje.
Człowiek jest z natury istotą społeczną, więc ludzie którzy nie posiadają rodzin swój sens życiowy lokują w „zastępczych" wspólnotach/kolektywach. Może to
być kościół, partia, często jest to firma. Niemniej jednak demokratyczna opinia publiczna nie rozumie tego. I dlatego też nasze formy państwowe, które
tworzymy są o wiele słabsze i bardziej ulotne instytucjonalnie aniżeli to co wytworzył Kościół katolicki.
Kultura coming outu może więc wzmocnić funkcjonowanie demokratycznych instytucji — nie tyle w sensie opierania ich na bezzwiązkowcach, co przede wszystkim
przez niewykluczanie bezzwiązkowców czy osób o innej orientacji. Jest bowiem oczywiste, że osoby homoseksualne dziś także obficie występują w polityce,
tyle że często odbywa się to poprzez półfikcyjne heteromałżeństwa. I dziś osoby takie nie tylko nie stanowią siły instytucji, lecz są słabymi ogniwami,
gdyż prowadząc podwójne życie prywatne są nader łatwym celem szantażów i manipulacji. Kultura coming outu może zlikwidować tę słabość naszych demokracji,
która jest większa niż większość opinii publicznej sądzi.
Drugą negatywną konsekwencją obecności języka religijnego w polityce jest:
2) Zapominanie przez osoby niereligijne, że nie każda teza popierana przez Kościół katolicki jest emanacją wierzeń religijnych.
Przejawia się to w chronicznym „automatycznym" odrzucaniu przez niewierzących, ateistów i antyklerykałów tego co postuluje bądź broni Kościół.
Zaangażowanie w tematykę mniejszości seksualnych w założonym przeze mnie stowarzyszeniu laickim nie opierało się na jakimś wsłuchaniu się w głos znanych
nam homoseksualistów (jak wskazałem wyżej, jedynymi osobami niechętnymi takiemu zaangażowaniu na wczesnym etapie byli właśnie homoseksualiści). Było to
prostą konsekwencją tego, że akurat w tę sferę zaangażowany był Kościół i osoby niereligijne spozycjonowały się tutaj jako negacja.
Społeczeństwo tolerancyjne i inkluzywne wobec mniejszości seksualnych jest oczywiście jak najbardziej pożądane, tyle że droga doń niekoniecznie musi wieść
ścieżką, która została przyjęta.
Innym przykładem jest kwestia in vitro. Środowiska laickie zaangażowały się mocno po stronie obrońców finansowania publicznego dlatego, że akurat Kościół
był przeciw. Pomimo że kiedy zaogniał się ten spór, osoby związane zawodowo ze służbą zdrowa w środowisku laickim patrzyły na to zdroworozsądkowo a nie
ideologicznie. Podczas kiedy myśmy rozumowali w następujący sposób: Kościół się myli, metoda in vitro nie jest „diabelska", więc należy popierać
finansowanie, medycy rozumowali tutaj sensowniej: metoda in vitro nie jest może diabelska, ale w sytuacji kiedy służbie zdrowia nie wystarcza pieniędzy na
PODSTAWOWE FUNKCJONALNOŚCI i terapie, podczas kiedy — przykładowo — masowo ucina się stopy cukrzycowe, bo „nie opłaca się" ich leczyć — w takiej służbie
zdrowia nie ma miejsca na publiczne finansowanie in vitro tylko dlatego, że najpierw trzeba zapewnić finansowanie podstawowych wyzwań służby zdrowia, a następnie dopiero iść w
cele bardziej ambitne.
Niestety tego rodzaju zdroworozsądkowe rozumowanie jest powszechnie upośledzane — przez obecność języka religijnego w polityce.
Dlatego właśnie z obecną debatą o uchodźcach, kiedy tak modelowo wykazano nieprzystawalność języka instytucji uniwersalistycznej do języka instytucji
narodowej — wiążę pozytywne nadzieje.
1 2
« Kościół i polityka (Publikacja: 27-09-2015 Ostatnia zmiana: 28-09-2015)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 9915 |
|