Zakończył się stutysięczny Marsz Niepodległości — największa w ciągu roku impreza patriotyczna, zorganizowana oddolnie — poza państwem. Wszyscy się szykowali na „zadymę" a tutaj niespodzianka: było spokojnie. Jedyne co uderzało to morze biało-czerwonych flag. Zaproszeni do studia TVP eksperci nie debatowali już nad maszerującym „faszyzmem", lecz rozgryzali zagwozdkę: „Jak do tego doszło, że było spokojnie".
Wyjaśnienia tego „Cudu nad Wisłą" orbitowały wokół tezy, że narodowcy wygrali wybory i „nie muszą już rozwalać Warszawy". Narodowcy wygrali? Andrzej Duda nie przyjął zaproszenia na Marsz, Jarosław Kaczyński dziś w Krakowie. Wybory wygrała neosanacja, nie neoendecja. Poza tym, trudno na poważnie traktować tezę, że organizatorzy odpowiedzialni byli za burdy, które robiły im zły image w kontekście politycznym — były jawnie wbrew ich interesowi. To dlatego organizatorzy zorganizowali Straż Marszu, czyli własne siły porządkowe, które lepiej sobie radziły z uspokajaniem sytuacji aniżeli siły policyjne.
Nadinspektor Dariusz Loranty podniósł sensowny argument, że było spokojnie, bo wreszcie udało się uniknąć prowokacji, a w poprzednich latach to władze były współodpowiedzialne za te prowokacje, i to nie tylko dlatego, że wydawano zezwolenia na przecinanie się trasy antymarszu z trasą marszu.
Prowokacje zostały skompromitowane m.in. aferą taśmową i podsłuchaną rozmową w której Bartłomiej Sienkiewicz mówił o spalonej budce strażniczej pod ambasadą rosyjską. Również ujawnienie sprawy zawodowego prowokatora Andrzeja Hadacza („walczącego o krzyż") podmyło politykę prowokacji. W sieci hitem stała się wymiana zdań w TVP Info między Marianem Kowalskim z Ruchu Narodowego oraz Mariuszem Sokołowskim, rzecznikiem Policji: „Jeśli nie zaprosicie bandytów na wasz marsz to będzie spokojny" — „To my was nie zapraszamy".
Nie zgadzam się jednak z tezą, że prowokacji nie było, bo zmieniła się władza. Póki co jeszcze się nie zmieniła. Andrzej Duda nie wziął udziału pewnie z tej racji, że gdyby były zadymy to media zrobiłyby go współodpowiedzialnym, co zaszkodziłoby i Marszowi i startowi kadencji. Prowokacji wobec marszu nie było pewnie głównie dlatego, że wybory jasno pokazały, że one nie tylko nie działają, ale i są przeciwskuteczne. Im bardziej mędia ględzą, że jest to „marsz faszystów", tym bardziej zwykli ludzie, którzy tysiącami z całej Polski brali w tym udział, często z rodzinami, widząc to od środka i z zupełnie innym obliczem — tym bardziej się radykalizowali antymainstreamowo, czemu dano wyraz w wyborach 2015. Strategia rozmontowywania marszu poprzez prowokacje i wyzywanie od faszystów — zbankrutowała i przynosiła przeciwskuteczne owoce. Które rosły tym bardziej, że w Internecie jest dostęp do zupełnie innych informacji aniżeli w mainstreamie, i coraz więcej osób rozumie już jak różne są to rzeczywistości.
Zrozumiano więc, że nieudolne prowokacje a przede wszystkim medialna retoryka wywierają efekt odwrotny od zamierzonego: nie wygaszają Marszu, lecz go wzmacniają, co więcej, uczestnicy coraz lepiej potrafią panować nad rozgrywaniem tłumu i prowokacjami. W Marszu biorą udział rekordowe liczby ludzi, lecz wcale nie przekładało się to dotąd na wynik polityczny jego organizatorów, co oznaczało, że udział w Marszu niekoniecznie oznaczał poparcie polityczne dla Ruchu Narodowego, nie był to marsz narodowców, lecz w dużej mierze różnych Polaków, którzy czuli potrzebę zamanifestowania w tym dniu swoich patriotycznych uczuć i poczucia się fragmentem wspólnoty narodowej. Okazało się, że najlepiej stworzenie takiej formy wyszło naszym środowiskom neoendeckim. Prawdopodobnie zresztą dlatego, że nie byli dopuszczani do udziału we władzy, więc postanowili odbetonować scenę z pomocą ulicy.
1. Polacy są przywiązani do narodowych barw. Bełchatów, ul. 1 Maja
Pewnie, że z punktu widzenia państwowego czy polskiego optyka narodowców wyraża tylko fragment szerokiego spektrum politycznego polskiej tradycji niepodległościowej i że symbolicznie rzecz biorąc marsz organizowany przez Bronisława Komorowskiego lepiej spinał polskie tradycje (start spod pomnika Piłsudskiego naprzeciwko Grobu Nieznanego Żołnierza, stacje przy pomnikach: kardynała Stefana Wyszyńskiego, Wincentego Witosa, Stefana Grota-Roweckiego, Ignacego Jana Paderewskiego, Romana Dmowskiego, koniec przy pomniku Piłsudskiego, przy Belwederze). Problemem tutaj była jednak nieautentyczność tej idei. Każdy wiedział, że chodziło w niej o opozycję wobec marszu powstałego oddolnie, który „wymknął się spod kontroli" rządców dusz. Każdy przywiązany do polskich tradycji, symboli i barw kojarzył ex-prezydenta raczej z nieudanym pomysłem implementowania zmiany barw narodowych, w czasie marszu z czekoladowym orłem — na marszu tym dominowały nie nasze barwy narodowe, lecz fioletowe. W tym samym czasie w ministerstwach zapanowała logomania — aplikowano zmiany designu w ramach których znikały nasze znaki narodowe, a pojawiały się mniej lub bardziej udane „loga".
W tej sytuacji siłą rzeczy Marsz Niepodległości jawił się jako jedyna spontaniczna idea wspólnego celebrowania 11 listopada. Próba zbudowania przez media matrixa informacyjnego wobec tego skutkowała jedynie tym, że ludzie się zaczęli radykalizować antysystemowo: skoro media uparcie przekonują nas, że jesteśmy faszystami, że wychodzenie z flagami na miasto to zadymiarstwo, to uwiarygodnia to całą antysystemową retorykę, że jesteśmy na wielką skalę manipulowani i zaszczuwani.
Dodajmy jeszcze do tego naturalną przekorę Polaków, którzy nie lubią jak im się narzuca w prymitywny sposób, co należy myśleć — a będziemy mieli przyczyny wycofania się mediów z dotychczasowej strategii, jako przeciwskutecznej. Media zaczynają rozumieć, że doszliśmy do tego momentu w którym dalsze zaklinanie rzeczywistości nie działa.
Dzisiejszy Cud nad Wisłą polegał więc nie tylko na tym, że nie było żadnych zadym, ale przede wszystkim na tym, że media wyraźnie zmieniły strategię informacyjną (piszę o TVP Info). Dziennikarz prowadzący co i rusz podkreślał, że w tym roku wszystko się zmieniło, że jest spokojnie i grzecznie. Sposób organizacji relacji wyraźnie wskazywał, że z góry nastawiono się na zupełnie inny przekaz niż w poprzednich latach. Zaproszony ekspert tłumaczył nawet hasło „Polska dla Polaków — Polacy dla Polski" — jako postęp wobec forsowanej tu i ówdzie interpretacji „faszystowskiej". Polacy dla Polski — trącą Gierkiem.
Co więcej, wyraźnie widać było, że TVP chce odzyskać zaufanie jako rzetelne źródło. Redaktor mówił, że ma nadzieję, że widzowie docenią jak niewroga wobec Marszu jest relacja telewizyjna.
Nawet w relacji z wrocławskiego marszu pokazywano jedynie spokój. Nie udało się ujawnić żadnego nazisty, choć na kilka dni przed marszem mielono jakiś plakat z zaproszeniem, którym ktoś strolował organizatorów, kopiując plakat nazistowski.
Nie obyło się w tej relacji bez momentów zabawnych: kiedy w czasie przemowy w studio przedstawiciela Krytyki Politycznej, który opowiadał o jakichś strasznych transparentach jakie ponoć niesiono na Marszu, w okienku obok widzieliśmy transparent „Kocham Cię Polsko".
Postęp w tej relacji jest moim zdaniem czysto taktyczny — wynikający z tego, że mainstream zauważa, że matrix nie działa oraz pewnie także chce pokazać nowej władzy, że jest elastyczny i może także służyć nowej władzy.
W kategoriach czysto dziennikarskich postępu nie było, gdyż nie było rzetelnej relacji z największej tego typu imprezy w Polsce — a od tego powinny być media — by pokazywać co dzieje się w społeczeństwie, a nie od tego, by lepić je na jakąś swoja modłę. Od lepienia powinna być swobodna gra formacji politycznych i ideologicznych.
Skoro Marsz Niepodległości to największa tego typu impreza w całym roku to media powinny być od tego, by zrelacjonować jak to wyglądało i co na niej mówiono.
Tymczasem jak zwykle tabuny dziennikarzy trzymały się kurczowo czoła Marszu i grupy kibiców, którzy ('po złości') nie robili burd. Marsz tymczasem nie składał się z kibiców. Dlaczego nie pokazywano całego przekroju uczestników, dlaczego nie pokazywano rodzin z dziećmi na wózkach? Kiedy pokazuje się uchodźców, wśród których 70% to młodzi mężczyźni, w relacjach medialnych przeważnie dominowały rodzynki w stylu kobiety z dzieckiem.
Poza tym relacja z tak wielkiej imprezy powinna polegać także na tym, by pokazać Polakom, co się na niej mówi, tymczasem media w ogóle nie dały dojść do głosu organizatorom, nie transmitowano przemów, które oczywiście całkowicie zburzyłyby kształtowany przez lata image marszu przez pryzmat zadym i walk. Organizatorzy dotychczas mówili wiele o gospodarce naszego kraju, o sytuacji społecznej, potępiali zadymiarzy. Nie wiem co mówili w tym roku, bo jeszcze Internet nie opublikował relacji.
Telewizja nie pokazała tych wystąpień na największej imprezie niepodległościowej w Polsce, zamiast tego sama chce dzierżyć rząd dusz nad Polakami, sama chce kształtować to, co należy myśleć.
Zamiast więc słuchać tych, z którymi zgadzać się nie musimy, lecz którzy okazali się najskuteczniejsi w organizacji największej imprezy niepodległościowej, widzowie mieli tylko niereprezentatywne obrazki z czoła marszu oraz kaznodziejską perorę oficjalnego socjologa III RP, Henryka Domańskiego, który tłumaczył ludowi, że manifestowanie tego typu postaw patriotycznych jest wynikiem kompleksów narodowych, zaś budzenie uczuć patriotycznych to narzędzie walki politycznej. Tak jakby gaszenie uczuć patriotycznych praktykowane przez nasze media na skalę masową z mizernym skutkiem — nie było narzędziem stricte politycznym. Wszystko co dzieje się w przestrzeni publicznej ma charakter polityczny, bo polityka to menedżment naszymi sprawami społecznymi. Poza tym inne rozwinięte narody są nieporównanie bardziej „narodowo manifestacyjne", tyle że tego się w polskich mediach nie pokazuje, chyba że w paśmie dla dorosłych.
Media w ich obecnym kształcie to nic innego jak elektroniczne kazalnice służące polityce a nie misji społecznej, którą nie jest bycie aktorem gry politycznej, lecz jej infrastrukturą — kanałem przez który nieskrępowanie płyną te treści, które rodzą się w społeczeństwie jako zjawiska społeczne.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.